Ostrzegam, ze pojawią się fragmenty
dla fan girls.
Było cicho,
a powietrze pachniało świeżym oddechem. Otaczała mnie głęboka, bezdenna biel, a
jej gładka struktura lepiła się wokół mnie, tworząc coś w rodzaju kokonu.
Łagodna krawędź pieściła moje ciało, przypominając dłoń, która uspokaja
zaniepokojone dziecko.
W istocie,
moje myśli jeszcze nigdy nie były tak milczące; rozpierzchły się w każdym
kierunku, jak dzieci po ostatnim dzwonku.
Tego
pragnęłam - cichej, nieskomplikowane, przezroczystej pustki. Ukojenia, które
uwolni mnie od odrażających myśli. Tego pragnęłam, tego pragnęłam, pragnęłam…
Została
jedna drobinka, upierdliwa myśl, która nie pozwoliła całkowicie mi się rozmyć.
Przypominała karłowatą gwiazdę na nocnym niebie, tak maleńką, że ledwie
widoczną gołym okiem, a jednak czułam przy sobie jej obecność. Wola życia pozostała przy mnie.
Gwiazda
rosła, niebezpiecznie uwydatniając swoje rozmiary, a im większa była, tym
robiło się ciemniej, tym głośniej. Usłyszałam strumień krwi w korytarzu swoich
żył, w centrum klatki piersiowej, nieco na lewo, zabębniło serce. Brzmiało jak
silnik jednego z samochodów mojego ojca - urywało się i krztusiło. Płuca wydęły
się od powietrza, uniosły się żebra.
Oddychałam.
Żyłam!
Szlag.
Zapadł już
prawie całkowity mrok, gdy oprócz ciemności i niezidentyfikowanych dźwięków
dotarły do mnie inne, zaskakujące doznania - niedaleko, na fragmencie skóry,
poczułam wibrujące powietrze spowodowane czyimś podniesionym głosem. To był
krzyk czy donośny lament?
Ten sam
fragment skóry okazał się przekaźnikiem innych zmysłów - promienie światła
przebijały się przez firankę, zmarszczona pościel załaskotała, ciepła dłoń
przesunęła po moim płaskim brzuchu. Wkrótce ta sama dłoń zacisnęła się w drżącą
pięść.
- Gwen.
Cisza.
- Ram… Ramona. Słyszysz…? Słyszysz
mnie?
- Gwen?
- Nie. Stanowimy jedność. A teraz
posłuchaj uważnie. Za parę godzin się wybudzisz, będzie ciepło i przytulnie.
Niektórzy nasi znajomi będą trochę bladzi i małomówni, ale zakazuję ci się tym
przejmować.
- Gwen?
- Jaka Gwen?
- …
- Nie odpowiadaj na ich pytania,
jesteśmy zdane na siebie.
- Zostaw mnie w spokoju, suko.
Właśnie na
takiej zasadzie działał mój instynkt samozachowawczy - w obliczu zagrożenia, w
momencie potencjalnego ryzyka, gdy mydlono mi oczy i wmawiano nieprawdę.
Strach przed krzywdzącą prawdą zmuszał mnie, bym odwróciła się plecami i
odeszła.
Ale
należałam do osób, które w pewnej mierze miały we krwi potrzebę adrenaliny,
dlatego wychylałam się ciekawsko, chciałam wiedzieć, co się stało. Już
mądrzejsze były nowonarodzone pisklęta, które na widok jastrzębia kurczą się
nieruchome i udają martwe.
Do nozdrzy
zakradł się aromat kalifornijskich drzew, stojących tuż przy drodze. Wibrujące
powietrze odbijało się od mojej skóry, a ja byłam już prawie pewna, że Gwen
mnie opuściła.
- Gwen? – zapytałam z nadzieją.
- O Boże, jesteś wielki. Ramonko,
słyszysz mnie? Jordan, chodź tu szybko!
- Gwen?
Wymowna
cisza.
- Nie skarbie, mam na imię Amy. Jest
tu ze mną Jordan, a na korytarzu twój tata, Shannon… Wszyscy są tu z tobą.
- Gwen też?
W pokoju
zapanowała grobowa cisza, a cztery serca zabiły niejednostajnie. Kto, oprócz
Amy i Jordana, był w pokoju?
- Nie. Ona… Wiesz, odpocznij, później
porozmawiamy.
Czarna
kropka, niedawno niewinna gwiazdka na niebie, teraz potężna kula, prawie mnie
przygniatała. Dzięki niej poczułam specyficzny zapach męskich perfum, tych
boskich, nieco słodkich zapachów, które stymulowały moją pamięć. Miałam
wrażenie, że z tyłu głowy coś mnie swędzi... Tak, te perfumy należały do jednej
osoby na świecie.
I wtedy, w
mgnieniu oka, czarna kula pękła, jak balon przebity igłą, wracając do postaci
maleńkiej gwiazdy. Łącznie z odejściem mojej gwiazdy nie czułam ciepła
słonecznych promieni na skórze, zapachu tutejszych drzew, ani pomarszczonej
kołdry.
Zrobiło się
jasno, cicho, przezroczyście.
Jebane Hugo
Boss!*
Przede mną
stanął Anthony Witwicky, w czekoladowym sweterku w prążki i z wielką,
fioletowo-zieloną blizną na policzku, którą pozostawiłam mu moment przed tym,
jak straciłam kontakt ze światem. Psychiatra stał na czymś w rodzaju podestu,
sceny, na którą padał słup jasnego światła.
- Panie i panowie, życzę udanego
seansu – oznajmił, po czym odsunął się w cień, zupełnie znikając.
Na jego
miejscu stanął mój ojciec. Co
on tam do cholery robi!? Co to, kurwa, jest!?
- Martwię się o nią. Wiele z nią
przeszedłem, ale boję się, że tym razem nie udźwignie takiego ciężaru. Ten
pieprzony gwiazdorzyna spod ciemnej gwiazdy funduje jej weselisko i ślub na
miarę prezydenta Obamy, a dzień przed ceremonią okazuje się, że nie czuje się
gotowy. Teraz jeszcze straciła małą Gwen… Wiem, że moja kruszynka nigdy nie
marzyła o założeniu rodziny, ale jestem pewien, że poradziłaby sobie,
zwłaszcza, że nie miałaby u boku tego nadpobudliwego śmiecia, który skacze po
scenie jak wariat. Mogłem ją upilnować. Mogłem moją kruszynę upilnować. Moją
kruszynę…
Zrobił krok
do tyłu i - tak jak jego poprzednik - rozpłynął się w powietrzu. Zaniepokojona
rozejrzałam się wokół - siedziałam na samym środku pustej sali teatralnej, nad
głową dyndała kroplówka, a po samą szyję zakrywała mnie szpitalna kołdra,
pachnąca najtańszym proszkiem do prania.
Do światła
weszła Chenault.
- Pamiętam, gdy ją pierwszy raz
spotkałam, wtedy w Chorwacji. Od razu poznałam ten typ osoby - szalona
desperatka, uśmiechnięty ponurak. Potrafiła się śmiać, mając na rękach te cięte
rany. Mimo że nie wymieniłyśmy ani jednego słowa, poczułam z nią więź, chciałam
jej pomóc, choć jeszcze nic o nie wiedziałam. I polubiłam ją. Wyjątkową,
nieprzewidywalną Ramonę. Było już całkiem dobrze, gdy nadszedł ślub, każdy
wiedział, że Leto przesadził. Skończyło się, jak się skończyło, odrzucił rudą i
w ten sposób wróciłam z nią do punktu wyjścia - szalona desperatka,
uśmiechnięty ponurak. A potem… A potem… Odsunęłam się od niej. Zawładnęły
mną egoistyczne zachcianki, nie chciałam marnować swojego życia na ciągłe
pomaganie i wspieranie jej, wiedząc, że i tak nic nie wskóram. Powinnam być jej
cieniem, powinnam była się nią zająć. Powinnam, ale tego nie zrobiłam. Możliwe,
że gdybym pojechała z nią do Nowego Yorku na spotkanie z Cindy, sprawy
potoczyłyby się inaczej…
Shannon
wszedł niedbale na podest i spojrzał mi prosto w oczy.
- Gdyby została z moim bratem, wtedy
w Tajlandii, i powiedziała mu, jak ją (domniemanie) skrzywdził, byłoby inaczej.
Mogłaby powiedzieć o bachorze i razem postanowiliby, co robić dalej. Ramona to
fajna babka, ale podejmuje idiotyczne decyzje, za które wini innych. Szurnięta
baba i tyle.
- Co mam powiedzieć? – wyjęczał
Jordan. – Cholera jasna, od samego początku świerzbiło mnie prawe kolano, a to
zawsze zwiastuje coś nieprzyjemnego. To taki dla mnie znak, żeby uważać. A
Ramona nie uważała, bo gdyby odpuściła spuszczenia łomotu doktorkowi „Śmierć
Poprzez Spalenie Żywcem”, Gwen dałoby się uratować. A tak, Ram była wykończona,
jej organizm nie dochował ciąży i wywołał poród. Częściowo spaprałem, mogłem ją
ubłagać na kolanach, żeby odpuściła… Ale to nie koniec z bachorami. Wiem, że
będą mieli jeszcze jedno dziecko, syna. Ale do tego… Ho, ho, jeszcze dużo przed
nimi.
Brunet
zgasił papierosa czubkiem buta, po czym rozpłynął się w cieniu, a na jego
miejsce wstąpiła Amy.
- Ja… Ja… Myślałam, że stracimy je
obie. Że stracę Ramonę… Sądziłam, że ten cały trud z uwolnieniem Ram ze szponów
depresji pójdzie na marne. A ona… Ona jest stworzona do życia. Ona jest
stworzona, by się bawić, by żonglować życiem jak się jej żywnie podoba. To
przykre, że ostatnio nie ma warunków do cieszenia się każdym nowym dniem… Tak
strasznie mi jej szkoda… Już nie mam nadziei…
Odeszła.
Na miejsce
mojej najlepszej przyjaciółki wstąpiła ostatnia osoba, a jej zapach sprawił, że
kurczowo chwyciłam się za oparcie teatralnego fotela.
Był piękny.
- Leży bez ruchu, z siną twarzą i
szwami na brzuchu po tym, jak wyciągnęli z niej martwy płód. Pod rudą czupryną
rozkręciła się chyba jakaś impreza, bo śmiesznie marszczy nos, jakby
niedowierzała. Co jej się śni? Gwen? A może, jak przystało na
narcystycznego dupka jakim jestem, śni o mnie? Śledzę jej rany na rękach,
po czym całuję dłoń. W głowie majaczy mi się wizja, jak zaciska tę dłoń w pięść
i z całej siły wali mnie w żuchwę. Co za piękny obraz! Ja pierdole, jeżeli się
z tego nie wykaraska, powystrzelam całe miasto, a na końcu skieruję lufę w
swoją pieprzoną czachę. Kamikaze jak w mordę strzelił. Ram – spojrzał na mnie,
aż wybałuszyłam oczy. – Masz żyć, choćby nie wiem co.
- Wyjścia znajdują się u szczytu
sali, proszę kierować się do nich bez pośpiechu i oddać obsłudze teatru okulary
3D – zarządził Witwicky.
I ogromna,
ciemna kula wciągnęła mnie do swojego łona.
Udaję martwe
pisklę. Udaję martwe pisklę. Udaję martwe pisklę.
- Ramona.
… pisklę.
Martwe pisklę.
- Czy mnie słyszysz, śpisz?
Na
usta cisnął mi się wers piosenki „Buddha For Mary”**
- Proszę, odezwij się – szepnął
cicho, dotykając mojej twarzy.
PISKLĘ,
MATWE PISKLĘ.
- Ram? Halo? Puk, puk –
żartobliwie zapukał w sam środek mojego czoła.
Oni wszyscy
sądzili, że jeszcze nie wiem, co się stało? Myślą, że nie mam pojęcia o tym,
jaką klęskę poniosłam? Jako matka, jako dziewczyna, jako przyjaciółka, jako…
człowiek? Jego ręka zsunęła się do poziomu mojej szyi, gdzie poczuła donośne
dudnienie pracującego serca. Nie było szans, by uznał mnie za martwe pisklę.
- Powiedz chociaż jedno słowo…
– westchnął, pogrążony w dziwnym smutku.
- Trzeba b-b-było… – urwałam, by
zdobyć kilka gramów tlenu. – Uratować… G-wen.
Moje serce
huczało, a przyrządy badające częstotliwość jego działania, brutalnie przerwały
panującą tutaj ciszę. Powodem tego była świadomość, że oto nie jest przy mnie
wymysł wyobraźni, a rzeczywisty człowiek, zbudowany z krwi i kości, w
dodatku to jest ON.
- Nie. Nie, nie. Nie, nie mogłem…***
- Przestań mi t-tu śpiewać tę
zjeb-b-baną piosenkę… Nienawidzę całego a-a-albumu.
Rozmowę
utrudniał mi dziwny gadżet, uwierający w twarz, prawdopodobnie jakaś maska
trzymająca mnie przy życiu. Poprosiłam go, by to zdjął. Bez niepotrzebnych
pytań uwolnił mnie ze szpitalnej obroży i wstrzymał oddech, słysząc mój
nierówny świst, wychodzący z ust. Otworzyłam oczy i tak, jak przewidziałam,
zalałam sobie całą twarz. Chociaż mężczyzna nie nadążał nad usuwaniem nowo
powstałych łez, doskonale widziałam go przy sobie, poprzez pryzmat
ulewających się z moich oczu słonych kropli.
- Przestań. Przestań – syczał cienkim
głosem.
- Powiedz, że to koszmar. Że gdy się
obudzę, będę w swoim pokoju i będzie mnie uwierał gigantyczny brzuch.
- Zamknij się, zamknij jadaczkę – warczał.
A jednak,
nie był tak twardy, jak o nim pisano, ha! Zaskoczona zobaczyłam, jak obejmuje
moją twarz i kryje się w zagłębieniu pod mą szyją. Ryczał.
- Ej, nie lubię, jak to robisz… –
jęknęłam na tyle głośno, by przekrzyczeć pikanie szpitalnej maszyny i ryk
mężczyzny przy sobie.
- Przepraszam…
- Pomóż mi, d-dupku.
Wyjrzał
załzawionymi oczami spod mojej szyi i spojrzał pytająco. Pokazałam mu ruchem
ciała, że chcę usiąść i musi mnie podnieść. Posłusznie ujął moje ciało pod
pachami i delikatnie uniósł. Szpitalny przyrząd dobitnie przekazał ,co działo
się wtedy w moim organizmie - jego dotyk wymieszany z męskimi perfumami powoli
mnie zabijał.
To był
szczyt szczęścia w najgorszym dniu mojego życia.
Podparł moją
głowę o poduszkę i blado się uśmiechnął.
- Nie idź nigdzie – szepnęłam,
starając się opanować głos.
- Nigdzie nie idę.
Słona ciecz
zalała moją twarz, potem moją szpitalną piżamę, aż los podzieliła także
koszulka Jareda. Niemożliwym było żyć szczęśliwie, gdy wyrwano nam tak brutalnie
fragment duszy.
Okej, bolał
fakt, że odeszła.
Ale
największy smród pozostawiło za sobą uczucie, a właściwie jego brak, że Gwen
prawie nigdy nie była kochana, wręcz odczuła to dopiero parę dni przed
śmiercią. Przedtem uważałam ją za potwora pasożytującego w moim ciele, co najwyżej
miałam do niej obojętne intencje.
Pamiętając,
jak traktowałam ją przed śmiercią i jakie krzywdy jej wyrządziłam, na przykład
poprzez alkohol, zażywanie leków, wysiłek fizyczny, wróciłam do domu z
poczuciem, że nie jestem warta tego powrotu.
Znów mi się
poszczęściło. Czy słusznie? Wszyscy wokół mnie, no może za wyjątkiem boskiego
Shannona, obwiniali się, przynajmniej w jakieś mierze, o śmierć niewinnego
dziecka. Bzdura. To wszystko zaczęło i skończyło się na mnie.
Minęło
dziesięć dni odkąd wróciłam do świata żywych. Wszystko było mi obojętne.
Wszystko przypominało, że to ja ukatrupiłam Gwen. Wszystko i wszyscy. Bezowocne
siedzenie przy basenie z wodą do kolan stało się moim hobby, choć podświadomie
unikałam wszystkiego i
wszystkich. Wtedy starszy
brat przybył do mnie z propozycją nie do odrzucenia.
- Siema, zombie girl. Jak się czujemy?
Zapomniałam,
że miałam nowe przezwisko.
- Dobrze.
- Zobacz, co mam – z uśmiechem na
twarzy rozwinął przede mną ulotkę firmy wypożyczającej jachty oraz łodzie.
- Mam z tym coś wspólnego?
- Czekaj, to nie wszystko. Patrz! –
wyjął kolejny kawałek papieru, tym razem okazało się to mapą geograficzną
pokazującą szczegółowo wyspy oraz mniejsze archipelagi w okolicach
południowego-zachodniego wybrzeża Meksyku.
- Tutaj – pokazał palcem na jedną z
wysp. – Chcę was zabrać. Mam ostatnio ochotę na otwarte morze, tobie przyda się
urlop, Chenault chce przypalić sobie trochę skórę… No dawaj! – szturchnął mnie
w ramię, lecz ja zareagowałam jak sprężyna - trochę się rozbujałam, po czym
niewzruszona znieruchomiałam.
- Co na to Jared?
- Masz wielki zaszczyt i dowiadujesz
się o tym pierwsza, aczkolwiek jestem pewien, że ten drań pojedzie za tobą
wszędzie.
- Nie lubię silnego słońca – urwałam,
śledząc, jak powierzchnia basenu marszczy się od wiatru.
- Będziesz pod palemką. No chyba, że
masz wątpliwości, co? Ram, nie masz? Masz czy nie masz? Masz?
Shannon nie
wiedział, co zrobić, nawet nie przemknęło mu przez myśl sensowne rozwiązanie,
gdy ot tak, schowałam twarz w dłoniach. Gapił się chwilę i odszedł, zostawiając
mnie ze sobą.
Na urlop
zgodziłam się dla świętego spokoju i uwolnienia się od męczących pytań
Shannona. Noc przed wyjazdem jak zwykle przywdziałam swoją obrzydliwą
zieloną piżamkę, mającą na celu odpychać każdego osobnika, i próbowałam zasnąć.
Wtedy
przyszedł Jared, rzucił się na mnie, myśląc, że przetrwałam pierwszy dzień bez
załamania, ale odepchnęłam go, milcząc. Wtedy już się zorientował, że to
kolejny dzień z rzędu, kiedy wybucham żalem, wściekłością albo - dla odmiany -
obojętnością na wszystko i
wszystkich.
Tej nocy leżałam na krawędzi łóżka, czując na plecach
jego spojrzenie, a na karku oddech. Rano, chcąc nie chcąc, niezależnie od
mojego humoru, natrafiałam na Jareda wtulonego w moje odsłonięte plecy.
Poprawiałam piżamę i wyszłam do łazienki, by oddać się monotonnym porannym
czynnościom.
Spakowanie - kilkanaście par
majtek, dwa biustonosze, trochę cienkich podkoszulków. Niech resztę rzeczy
spakuje mi Amy, nie mam do tego głowy. Dojazd na lotnisko, czuję się
niekomfortowo przy tak wielu ludziach. Fanki wbijają we mnie swoje gały i
niedowierzają, że śmiem stać obok ich bożyszcza. Kilka godzin lotu bez
turbulencji, szklanka wody przy lądowaniu. W Meksyku wypożyczamy auto, Shannon
bierze ogromnego vana, a ja myślę, że ma manie wielkości. Kręte uliczki
prowadzą nas prosto do portu.
Port okazał
się wielkim skupiskiem większych i mniejszych łodzi, żaglowców i kutrów, ale nasz
jacht (jak dobitnie oznajmił nam Shannon poprzez swój wrzask) był najlepszym i
najszybszym w całej okolicy. Według mnie była to kolejna droga maszyna
przeznaczona dla ludzi znudzonych życiem albo chcących się czymś
pochwalić.
- Ależ cacuszko! – część druga
podniecania się jachtem.
Spod wody,
trzeba przyznać, ogromnej łodzi wystawały trzy potężne wiertła, zdolne wprawić
ją w ruch. Na rozkaz kapitana Shannona - sam obdarował się tak żałosnym
przydomkiem - po kolei przeskakiwaliśmy z betonowej, obrośniętej glonami
przystani, na nowoczesną, luksusową łódź.
I ostatnie
co zobaczyłam, zanim ogromna fala brudnej, śmierdzącej wody wbiła mnie w
ziemię, to ciekawski Jordan przyglądający się i naciskający jakiś guzik w
stacyjce kapitana Shannona.
Pieprzona ofiara losu.
- Zgaś te wiertła, skończony debilu!
– wydarł się młodszy brat.
Kilkoma
susami doskoczył do mnie i wziął na ręce, pytając, czy nie uderzyłam się w
głowę, bo jeżeli tak (tu spojrzał morderczo na rodzonego brata), odrąbie
mu łeb.
Siła wody z
łatwością wbiła mnie w beton, ale pogrążył mnie taki szok, że nie czułam prawie
niczego, oprócz mokrego ubrania przylegającego do mojego ciała. Zostałam
posadzona obok Amy, ta owinęła mnie szybko ręcznikiem i poklepała po twarzy, a
młodszy Leto rzucił się z pazurami na kapitana.
- Nic nie nacisnąłem! – bronił się
czterdziestodwulatek.
- Ej, chłopaki, to chyba ja coś
nacisnąłem… – z cienia wyszedł Jordan i z miną męczennika zaczął się tłumaczyć.
Chwilę potem
Jared przybił go do ściany, jednak ja miałam po dziurki w nosie ich
idiotycznych kłótni. Siedząc na obitej kremową skórą kanapie, miałam okazję, by
dokładnie przyjrzeć się łodzi.
Dzieliła się
na trzy piętra, z czego górna przeznaczona była dla kapitana i jego cudownych guzików
i przycisków. Na środku, gdzie właśnie wszyscy się kłócili, stał barek, wielki
stół, mini jacuzzi i parę innych mebli dla bogatych ludzi. Na dole, o czym
dowiedziałam się później, znajdowały się sypialnie, łazienka i miniaturowa
kuchnia z pralką.
- Masz pieprzone szczęście, że nie
rozwaliła sobie głowy!
- Hej, ziom, to ty powinieneś
bardziej dbać o wybrankę swojego serca!
Wzięłam
walizkę i zeszłam z nią na dół. Nie odczuwałam bólu z tyłu głowy, ani nie
widziałam potrójnie rzeczy, dlatego założyłam, że wszystko ze mną w porządku.
Kajuty układały się wzdłuż korytarza, tworząc szereg małych pomieszczeń
przeznaczonych na sen.
Mała
przestrzeń wymusiła na projektancie postawienie w nich jedynie małżeńskich
łóżek, a na ścianach umieszczenie szuflad i haków na nasze rzeczy. Z sufitu
dyndała marynarska lampa, a rolę okna odgrywało owalne okienko wielkości
otwartej dłoni, za którym pływała woda.
- Dlaczego nosisz te ciężary sama!? –
podskoczyłam w miejscu, słysząc tuż za uchem wrzask wyrzutu.
- Oddychaj – uśmiechnęłam się lekko w
jego kierunku. – Odpuść z Jordanem, nic mi nie jest. Mamy własną sypialnię, nie
muszę spać z Shannonem na jednym materacu, a WC chyba działa, więc jest bardzo
dobrze.
- Wiesz… – podrapał się po głowie,
patrząc na wspólne łóżko. – Są osobne pokoje, jeśli tylko zechcesz…
- Nie. Chcę spać obok ciebie. Metr od
ciebie, ale obok ciebie.
I tak
wyjaśniłam mu całą logikę moich uczuć.
Tego dnia
nie opuszczałam kajuty. Założyłam nauszniki Philipsa i odpłynęłam, zanurzając
się w fantazjach o córce, o moim poczuciu bycia matką i smutku, jaki
pozostawiła po sobie Gwen. Wszystko pogorszyła rozmowa kapitana Shannona z
Chenault, z którą oficjalnie był razem.
- Jest gorzej niż myślałem. Wygląda,
jakby za chwilę miała paść na twarz i się już więcej nie ruszyć.
- Ucisz się.
- Rozumiem, to strata dla nas
wszystkich, jest mi przykro, trochę, ale… Kiedy jej przejdzie?
- Nie, Shannonku, ty kompletnie nic
nie rozumiesz. Nie masz pojęcia, co czuje Ram. Ona potrzebuje czasu, baaaardzo
dużo czasu, a my jesteśmy tu, by jej pomóc.
- Okłamujesz ją, Chen. Czy kłamstwo
to pomoc?
- Jeżeli kłamię po to, aby ochronić
ją przed przykrością, to uważam to za pomoc. Nie chcę, żeby się o nim
dowiedziała, zwłaszcza, kiedy straciła swoje własne.
- Oj przestań, może dobrze by to na
nią wpłynęło? Z chodzącego trupa zamieniłaby się w chodzącą… niańkę naszego
dziecka!
- Przymknij pysk, idioto! Jak
myślisz, co poczuje, widząc, że mam to, czego ona mieć nie może? Pustkę,
jeszcze większą pustkę niż dotychczas! Dlatego nie ma się o niej dowiedzieć,
nie ma!
- Chodząca niańka… Ten żart mi się
udał.
- Jesteś okrutny.
- Ale to we mnie lubisz…
- Masz szczęście, buraku cukrowy.
Po tej
rozmowie przebrałam się w swoją obrzydliwą zieloną piżamkę, rzuciłam ubrania do
przypadkowych szuflad i wtuliłam się w chłodną poduszkę, gdzie strasznie
płakałam, przepraszając Gwen za to, jak okrutnie ją zawiodłam. Nie zauważyłam,
nie usłyszałam, jak skrzypią otwierane drzwi i do kajuty wchodzi ktoś jeszcze.
- Zamknij się, nic nie mów. Nie chcę
cię słyszeć.
I tyle.
Fale oceanu
delikatnie zderzały się z burtą pokładu, wprawiając statek w lekkie bujanie. Z
pominięciem obgadywania mnie na górze i szacowania, ile zajmie mi dojście do
siebie, statek ogarnęła cisza i spokój. Kapitan z wielkim bólem zrezygnował z
dyskoteki na pokładzie. Usłyszałam szmer zdejmowanej garderoby, aż metr ode
mnie, tak jak się umawialiśmy, położył się facet moich wszystkich snów i
fantazji. Jeden metr ode mnie!
Szlag by go
trafił.
- Możesz mi przypomnieć, dlaczego od
paru tygodni nie mogę cię dotykać? – spytał po kilku minutach ciszy.
Na samo
brzmienie, a potem na treść tego pytania, przeszła mnie fala gorąca.
- Chcę dojść do siebie.
- Cokolwiek to znaczy…
Przełożyłam
poduszkę na drugą, suchą i wolną od łez stronę. Głośno westchnęłam. Z trudem.
- Chcesz, to mnie przytul – zakomunikowałam
ciszej niż szeptem.
- Mogę? – jęknął, nie wierząc w to,
co usłyszał.
- Jeszcze się pytasz?
Łóżko za
moimi plecami zagięło się rozkosznie pod ciężarem dorosłego mężczyzny, a
szerokie ramiona otoczyły mnie w talii. W dodatku pozwolił sobie na dziwny
manewr odsłonięcia mi brzucha i położenia na nim dłoni.
- Przeginasz – wydukałam, umierając z
pragnienia.
- Co ty nie powiesz? – zakpił
półgłosem.
Nie
przypominałam sobie, kiedy ostatnio czułam tak ogromną przyjemność, jedynie
instynkt podpowiadał mi, że on mnie pragnie. No dobra, coś twardego za plecami
też mi podpowiadało. Jego wskazujący palec przesunął centymetr po moim ciele, a
widząc, że leżę nieruchoma, obrysował całe koło wokół pępka.
Odwróciłam
się do niego twarzą, w ciemnościach widziałam i czułam tylko zarys i ciepło
emitujące od jego mięśni, w szczególności przedramienia, gładkiego i
umięśnionego. Zastygłam, wodzona przez ogromne pragnienie z jednej strony, a
uwięziona niewidzialnym supłem z drugiej. Wykorzystał chwilę mojego rozdarcia,
wyczuł, że się waham.
Pchnął mnie
delikatnie na plecy i oparł rękę obok mojej głowy. Zdecydowanie naparł na mnie
swoim ciałem, a z głębi mojego gardła wydarł się cichy odgłos. Zsunął z mojego
ciała cienką narzutę i przyglądał się mu z pożądaniem w oczach. Gdy dotknął
skóry na podbrzuszu, w tym miejscu włoski podniosły się na baczność, a moje ciało
zagotowało się jak woda w temperaturze wrzenia.
- Błagam, daj mi cię kochać…
Nie
hamowałabym się, to byłoby długie i intensywne, a ból w jego głosie przekonał
mnie, że byłoby też wspaniale. Byłoby…
Przyssał się
do moich rozwartych ust, wślizgnął dłoń pod nocne spodenki, a ja wyszarpałam
się z trudem spod jego uścisku, by natychmiast uciec na drugi koniec łóżka, jak
najdalej od niego.
- Przepraszam – wybełkotałam. –
Przepraszam cię, przepraszam…
- Nic się nie stało – nawet
taki aktor jak on nie zdołał mi wmówić, że to co mówi, jest prawdą.
Jego głosem
był czysty zawód i ból. Przez parę godzin leżałam jak śnięta ryba, aż upewniłam
się, że zasnął. Na palcach pobiegłam na górę, pewna, że nikogo tu nie zastam.
Usiadłam przy drabince przeznaczonej do schodzenia do wody, upiłam łyk wody
mineralnej, po czym zwymiotowałam za burtę, prężąc i męcząc swoje wyczerpane
ciało. Gdy wszystko się skończyło, pozwoliłam sobie na parę łez, ale nie za
dużo, bo średnią na dzień już wyrobiłam.
- Przepraszam was.
Chwilę
siedziałam w miejscu, płucząc jamę ustną, aż zamarłam, widząc ruch na dziobie
statku. Na szczęście to był Jordan.
- Dlaczego nie śpisz? – spytałam.
- Widziałem wieloryba! Ale byk,
większy od całej łodzi! Cholera, może i dwa razy większy! I widziałem też ogon!
– szeptał podekscytowany, po czym usiadł obok mnie. – Gniewasz się za ten numer
dzisiaj?
- Nie, tak naprawdę nic mi się nie
stało.
- To dobrze, wystarczy mi, że wszyscy
się ze mnie śmieją. Że niby jestem ofiarą losu i prawie cię dobiłem.
- Ze mnie też się śmieją –
zachichotałam smutno, a on odwzajemnił uśmiech.
Przesiedziałam z nim parę minut, póki nie zmorzył mnie sen. Owszem, Jordan był
dysfunkcyjną pierdołą i dziwakiem, ale gdybym miała wybierać swojego
wymarzonego brata, byłby nim Catalano. Jego dewiza życiowa „Co się
stanie, to się nie odstanie” pomagała mu brać życie takim, jakie jest. Nie
narzekał. Nie zadawał niepotrzebnych pytań. Jeśli mógł - milczał.
Cisza była
błogosławieństwem.
Następny
dzień minął jak z bicza strzelił. Godziny minęły mi na przesiadywaniu w cieniu,
minuty na słuchaniu muzyki i czytaniu beznadziejnych artykułów o ochronie słoni
morskich, a sekundy na wpatrywaniu się w Jareda i poszukiwaniu na jego twarzy
odpowiedzi.
Nie byliśmy
rozmowni, ale zastanawiałam się, co on o tym wszystkim sądzi. Chce się ze
mną poddać? Zaczynam go męczyć? Jestem jak kula u nogi?
Na łodzi
zrobiło się wielkie zamieszanie, dlatego uznałam, że powinno mnie to
interesować. Zniechęcona zatrzymałam „Bohemian Rhapsody” zespołu Queen i
zdjęłam słuchawki.
- … wyspę, nareszcie wyszczam się w
normalnym kibelku!
Odwróciłam
głowę w kierunku źródła całego poruszenia i delikatnie uniosłam brew. Na
horyzoncie pojawił się zarys naszego miejsca docelowego, czyli trójkąt równoramienny
z dwoma dłuższymi bokami lekko opadającym ku wodzie.
Im
zmniejszała się odległość między wyspą, a łodzią, ramiona wyspy okazały się
delikatnie falować na wietrze, co oznaczało, że rosła tam spora puszcza.
Pomiędzy najdłuższymi ramionami wyspy usytuowana była piaszczysta plaża i molo,
zbudowane z dość wątpliwej jakości drewna i sznurów. Gdzieś w głąb wyspy dało
się zobaczyć dach naszego domu, otoczonego gęstym lasem. Wszystko wyglądało
tak, jakby wyspa otwierała w naszą stronę ramiona i nas witała.
Galileo! GALILEO! Galileo! Figaro,
magnicio-o-o-o!
Dopłynęliśmy
do lądu o zachodzie słońca, gdy gwiazda rzucała na las i piasek złociste
promienie światła. Nie było żadnej ekipy powitalnej ani fajerwerków, co
strasznie mnie ucieszyło. Przywitała nas jedynie natura i kamienna dróżka,
prowadząca w głąb lasu. Do apartamentu, przez gęste zarośla i nieprzebyte
gęstwiny, szło się około cztery minuty, dzięki czemu można było doznać uczucia
klaustrofobii.
Nagroda
czekała na końcu drogi - nasz dom był kopią domu braci Leto, w którym spędziłam
kilka ostatnich dni, dzięki czemu nie czułam się tu tak obco. Jared od
razu odpowiedział na moje nieme pytanie:
- Ta wyspa… jest w sumie nasza. Na
własność.
- Macie wyspę? – spytałam,
niedowierzając.
- No, tak jakby – wzruszył ramionami,
a informacja, jaką przekazał, do mnie nie dotarła.
Czułam się
naprawdę jak u siebie w Kalifornii, chociaż za oknem rosły wielkie palmy, a na
ziemię spadały kolorowe melony. Od razu spakowałam rzeczy do szuflad i
rozłożyłam się na łóżku, obmyślając, czym by się tu zająć w samotności.
Czułam
wolność po opuszczeniu łodzi, gdzie ograniczały mnie trzy piętra i ciasna
sypialnia. Czy ochota izolacji od wszystkich
i wszystkiego była dziwną
ochotą?
- Ram, mamy dla ciebie niespodziankę.
Bardzo by nam zależało, abyś poszła – Jared wyrwał mnie z moich kuszących myśli.
- Co to za niespodzianka? –
zapytałam, zastanawiając się, gdzie by się tu udać w samotności.
- Proszę, chodź.
- Niespodzianka tak ważna, abym nie
miała jej głęboko gdzieś i nie została sama ze sobą?
Jared zamarł
w szoku, a po kilku sekundach rysy jego twarzy mocno się zaostrzyły.
- Siedź sobie sama. Na pewno nasza
robota nie jest warta twojej uwagi i pewnie miałabyś ją w dupie – wycedził,
rzucając walizkę na ziemię, po czym wyszedł, prawie urywając drzwi z zawiasów.
Siedziałam
cicho z przegryzioną wargą, zastanawiając się, co tym razem spaprałam, a gdy
doszłam do tego samego co zawsze (jestem skończonym zerem), wstałam, odnalazłam
łazienkę i usiadłam na sedesie, masując skronie.
Co za
okropne uczucie. Spuściłam wodę, zaczęłam się ogarniać. Uczesałam włosy, zmyłam
niedokładny makijaż i wymyłam zęby. Ubrałam szorty, niebieską, prześwitującą
tunikę i wyszłam, z cholernym bólem czaszki, kierując się na plażę.
Słońce
zaszło, niebo przybrało odcień różu i błękitu, a po stronie wschodu stało się
ciemnogranatowe. Pośród tej dziczy, skrzeku ptaków i owadów, nadal
męczyły mnie te same uczucia, bo gdziekolwiek bym nie pojechała, nie ucieknę od
siebie samej.
Wreszcie
opuściłam zielony labirynt, wdeptując w miękki i ciepły piach. Przy oceanie
stała grupka moich towarzyszy, zajęci pracą nie spostrzegli, jak do nich
podchodzę, a gdy tylko ujrzałam, nad czym tak bardzo pracowali, moje serce
ścisnęło się w kurewski kłębek bólu.
Jared i Amy
kucali, przygotowując do odlotu światełka do nieba, które najwyraźniej wykonali
sami. Każde z nich składało się z szerokich kremowych płacht, pod którą
umieszczono świeczkę oraz mały woreczek na płatki kwiatów; podpalone
świeczki miały unieść je wszystkie w kierunku do nieba. W dodatku na każdej
płachcie widniało imię mojej córki.
- Pogrzeb, Ramona. Co się tak
kolorowo ubrałaś? – zachichotał Shannon.
- O… – Jared wyglądał na szczerze
zaskoczonego moim przybyciem. - Nie sądziłem, że przyjdziesz.
„Widzę” -
mruknęłam w duchu.
Gdy wiatr
nieco się wzmocnił, a niebo przybrało całkowicie różową barwę, zapalili
świeczki.
UTWÓR 15
Ciepłe
powietrze nadchodzące ze strony morza uniosło miniaturowe baloniki, a te
poszybowało wysoko, aż za najwyższe chmury. Wiatr rozkołysał w międzyczasie
woreczki, powodując deszcz płatków kwiatów. Większość z nich spadała na nas.
Pewnie
prędzej czy później spadną, ale w moich (w naszych) wyobrażeniach dotrą do
miejsca, w które chciałabym wierzyć.
- „Knock-knock-knockin'
on heaven's door” – szepnął
pod nosem Jordan. - Wujek będzie myślał.
Gwen
odeszła. Nawet Shannon się zamknął. Wszyscy milczeliśmy jak skały, a do mnie
dotarła wiadomość, że to naprawdę koniec.
Bez słowa
odwróciłam się na pięcie i odeszłam od nich wszystkich, najpierw drobnym
truchtem, a potem biegiem. Chciałam dotrzeć do domu, ale zanim zdążyłam schować
się w leśnej gęstwinie, ktoś mnie zatrzymał.
- To moja wina! To moja robota! To
moja wina, ona nie żyje! A teraz puść mnie, puszczaj! Puszczaj mnie, do
cholery!!!
Nie puścił,
póki nie przestałam się szarpać. Zderzyłam się policzkiem z jego klatką
piersiową, utkwiłam przy niej na długi czas.
- Uspokój się! – potrząsnął moim
ciałem, ale nic nie zdołało powstrzymać potoku gorzkich słów, wypływających z
moich ust.
- Gwen nie żyje…
- Chodź do domu – zażądał groźnie,
ale kolejny raz nic nie wskórał.
Stałam, jak
kotwica wbita w morskie dno, nic nie mogło zmusić mnie do jednego kroku. Wziął
mnie na ręce, a ja, zachowując się jak roczne dziecko, każde swoje
niezadowolenie prezentowałam okropnym płaczem.
Smarki
kleiły się do jego całego ciała, łzy doszczętnie odbierały mi możliwość widoku.
Biegł. Nie wiem, może chciał mnie wrzucić do lawy albo zakopać żywcem? Takiego
bezużytecznego potwora mogła czekać tylko taka opcja.
Ale zaniósł
mnie na górę, do naszej sypialni. Posadził na tyłku i bez słowa zamknął za nami
drzwi, zakrył okna żaluzjami i włączył klimatyzację na standardowe dwadzieścia
cztery stopnie Celsjusza.
- Co ty robisz? – zapłakałam
zdezorientowana. – Co ty odpierdalasz?
Bez słowa
wyjaśnienia pchnął mnie na białe łóżko i - nim zdołałam wydać z siebie protest,
choćby zadać głupie pytanie - moje usta zdążyło przymknąć coś niewiarygodnie
miękkiego i kuszącego. Me zastygłe ciało topiło się pod ciężarem i temperaturą,
z jaką emitowały jego mięśnie, a tym samym istnienie czegoś takiego jak
racjonalne myślenie stanęło na włosku.
Nie mogłam
dłużej udawać martwego pisklęcia.
Odwzajemniłam pocałunek leniwym ruchem języka, a satysfakcja wynikająca z
faktu, że wykrzesał ze mnie choć krztę namiętności, pozwoliła mu na następne
kroki. Zanurzył dłoń pod moją przezroczystą tunikę, pod którą bez pośpiechu
sunął otwartą dłonią, nie zapominając o pępku i wrażliwych punktach wokół
niego.
Wepchnął
kończynę pode mnie, by uwolnić od uwierającego, sztywnego biustonosza i
pociągnął za jego ramiączka, odsłaniając spragnione dotyku piersi. Zatrzymał
się wzrokiem na moim ciele, skupiając się na udekorowanym szwami i poranionym
od przyrządów lekarskich brzuchu, a nasz pocałunek obrał kierunek
słodko-gorzkiego. Myślami był daleko, być może przy siedmiu światełkach do
nieba, dlatego przywołałam go na ziemię, poprzez wepchnięcie języka do ust.
Poczułam dreszcz przyjemności przechodzący przez jego ciało, lecz jego zastygłe
ciało nadal dawało mi do zrozumienia, że analizuje sytuacje.
Obsesyjnie
pragnęliśmy siebie nawzajem, ale żal i świeża rana, nie tylko ta na ciele,
uniemożliwiała cieszyć się sobą w pełni. Łzy cisnęły mi się do oczy czując jak
pod błękitną tuniką, być może niechcący, drażni moje szwy na pustym brzuszku.
Walcząc o
jego uwagę zatopiłam zęby w spocony kark, a sama czułam na języku swój
słony smak potu wymieszanego z łzami. Cicho zasyczał i zrewanżował się
pozostawiając podpis w postaci soczystej malinki, po czym wplótł długie palce w
moje rude włosy i trzymając za nie ucałował mnie w jednym z najprzykrzejszych
pocałunków w moim życiu. Kilka minut później, gdy zabrakło nam tchu, zlizał z
mojej dolnej wargi pozostałości swojego pocałunku.
Gdy
pocałunki stały się nieco monotonne, a temperatura opadła oboje poczuliśmy, że
na tym się nie zatrzymamy. Położył ręce na mych biodrach i uniósł z łatwością.
Sam usiadł na skrzyżowanych nogach, mnie sadzając na kolanach, tuż przed sobą.
Pozbył się mej górnej garderoby i jakby zły na nią, że śmiała osłaniać me
ciało, rzucił za siebie. Wolny od ograniczeń przyłączył obie dłonie do mych
piersi, delikatnie je pieścił i ugniatał, sprawdzał jak zachowują się pod danym
naciskiem. Wtulił w nie twarz, a nasze ciała, mimo mocno pracującej
klimatyzacji, zaczął pokrywać pot. Obchodził się z nimi delikatnie i miarowo,
zmuszając mnie do cichych pojękiwań i westchnień.
Czułam się
bezużyteczna, nie mogąc się zmobilizować i odpowiedzieć choć małym gestem na
jego pieszczoty. Wszystko wyglądało jak nierealny sen, w którym spełniły się
moje wszystkie pragnienia. Byłam w stanie jedynie klęczeć, uczepiona kurczowo
jego szyi, i czekać na kolejne dawki przyjemności.
Zniżył obie
dłonie do podbrzusza i pośladków, ścisnął je mocno i stanowczo. Drugą kończynę
pokierował na najwrażliwsze fragmenty mego ciała, pulsujące i gorące,
spragnione jego dotyku i jeszcze raz jego dotyku. Przejechał po tym miejscu
ręką, aż zatrzymał się i, nadal mocno mnie do siebie dociskając, skoncentrował
się na coraz większym drażnieniu i pobudzaniu mojej kobiecości. Wsłuchał się w
moje wzdychanie i coraz głośniejsze jęczenie. Nasze oddechy stają się
poszarpane, czuję rosnący raptownie pod skórą puls.
Chciałam mu się odwdzięczyć, ale nie
byłam w stanie…
Tymczasem,
słysząc moje odgłosy wynikające z ogromnej przyjemności, jego ruchy stały się
pewniejsze, niecierpliwe. Przytrzymał za rozporek, pociągnął go w dół i uwolnił
metalowy guzik z klamry; pozwolił silę grawitacji pociągnąć moje szorty na dół,
ukazując białe, koronkowe majtki, które założyłam jeszcze na łodzi, by poczuć
się na sekundę nie jak zombie, a jak kobieta. A teraz, ożywiona jak nigdy,
pozbyłam się jego garderoby, pragnąć dotknąć doskonałej faktury jego skóry.
Przypomniał sobie o mojej czerwonej na policzkach twarzy, dotknął ich i
zrozumiał bez słowa gdzie jest ich źródło. Mokra plama na przedzie ostatniej
odzieży jaką miałam mówiła sama za siebie, a ja zażenowana jak chyba nigdy w
życiu pocałowałam go nie chcąc patrzeć w lekkie rozbawienie w jego oczach.
Nasze języki się spotkały, lecz ich taniec trwał zdecydowanie za krótko, bo
musiał powrócić do ulubionego fragmentu mojego ciała.
Zajęczałam
długo i donośnie, gdy bez ostrzeżenia odsunął cienki skrawek majtek i zatopił
palce w moim gorącym wnętrzu. Miałam wrażenie, że za chwilę przebiję skórę na
jego plecach, wbijając w nie mocno paznokcie, a moje odgłosy przypominające
płacz rozerwą zaraz jego bokserki. Powoli rozkołysałam biodra w tył i przód
pozwalając jego długim palcom na głębszą penetracje, w dodatku dociskał mnie do
siebie bezlitości trzymając wolną dłoń na pośladach. Czerwona od gorąca,
podniecenia i wstydu, nabijałam się coraz szybciej, bez opamiętania. Moje
oddechy nie były już oddechami, lecz desperackimi próbami połykania powietrza.
Moje krzyki
oznajmiły mu wreszcie, że za chwilę nie wytrzymam, dlatego wyszedł ze mnie,
wytarł dłoń o skrawek pościel i pchnął mnie ponownie na plecy. Pozbył się
czarnych gatek, a ja, nie słuchając instynktu samozachowawczego, spojrzałam na
jego dorodną męskość odliczającą sekundy by mnie wypełnić. Opuściłam głowę na
poduszkę, czekałam na finał. Boleśnie palące uczucie w pachwinach przejęło nade
mną kontrolę każąc prowokacyjnie zakołysać się na boki i donośnie zajęczeć,
dając mu do zrozumienia, żeby się pośpieszył. Odchylił się do tyłu, patrząc mi
w oczy rozerwał kolorowe opakowanie, na którym, przysięgam, znajdowało się parę
liter „X”. Opadł powrotem na mnie, przygniótł mnie swoim ciałem i pocałował
rozlewając po moim ciele falę gorąca, rozpoczętą przy ustach, kończącą się przy
koniuszkach palców.
Rozkołysał
się do tyłu, wrócił a ja poczułam w sobie upragnioną siłę, która zdołała
rozpalić we mnie jeszcze większy ogień niż dotychczas. Mimo miernego oporu jaki
napotkał wchodząc we mnie, chwyciłam go za krótkie włosy, wyrwałam parę razem z
cebulkami, ale nie zdołało go to wyrwać z równowagi, rytmicznej, płynnej, powolnej
i dokładniej. Wystarczyło parę pełnych pchnięć, jego dwa przekleństwa i moje
cztery wezwana do boga, bym eksplodowała. Nasze twarze przybrały wyraz
absolutnego spełnienia, całkowitej satysfakcji, totalnego zaspokojenia.
Delikatne drżenie przeobraziło się w niewiarygodną falę ciepła zalewającą mnie
od czubka głowy, po palce u nóg. Krew zagotowała się we mnie powodując skurcze,
dzięki którym ciało Jareda ugrzęzło we mnie niezdolne się poruszyć. W
epicentrum gorąc rozlał się niczym gorąca czekolada wokół warg i pachwin, w
głąb mnie, osadzając na ściankach mojego wnętrza i zostając tam jeszcze po.
Dopiero kilka minut później, leżąc niezgrabnie pod facetem, ciepło leniwie
spłynęło i osunęło się.
Gorąc jest
ciężki, klei się do nas.
Cicho.
...To zimna
i zepsuta Hallelujah.
~*~
Ta da.
Muzyka
była tylko sennym, cichym tłem do ich gwałtownych przeżyć, ale i tak mi się
bardzo podobała.
*[Jared brał udział w kampanii
reklamującej perfumy Hugo Bossa]
**["Can
you hear me, are you sleeping? Will you rape me now?" - Czy
mnie słyszysz, śpisz? Zgwałcisz mnie teraz?]
***[“Closer to the edge”, refren]
- korekta: suckit
Scena seksu jest nietknięta, niepoprawiona i zapewne ma
mnóstwo błędów, z którymi musicie sami dać sobie radę - suckit
kocham twój mózg <3
OdpowiedzUsuńRozdział wydaje mi się.. taki inny. I krótki xD W sumie, to była w nim zawarta ta 'depresja' Ramony, ale ten koniec... Takie dziwne zaskoczenie, że Dziadu znów powraca, ale mam wrażenie, że nie dotrwają razem do końca pierwszej części. Albo dotrwają i na koniec się coś spierdoli. Pisz i poprawiaj kolejny! *-*
OdpowiedzUsuńBtw. czemu ta scena jest nietknięta? Przedtem suckit poprawiała, a teraz nagle nie :c
Przedtem poprawiłem tylko jedną scenę tego typu i nie zamierzam robić tego dalej. /suckit
UsuńA czemuż to? ;o
UsuńA temuż to, że mnie takie sceny nie bawią. /suckit
UsuńKrótki? Wydawał mi się taki jak zwykle. :/
UsuńA mi się wydawał krótki :c Może kiedyś było więcej opisów i dlatego sprawiały wrażenie długiego? xD
UsuńŻebyś czasem mnie nie zrozumiała - rozdział jest fajny, nie brakuje mu niczego i raz pasuje więcej opisów, raz więcej dialogów :)
A te kilka tygodni... *chęć mordu*
Kilka.
UsuńWeź Ramona spieprzaj z tym opowiadaniem! Zryczałam się jak głupia!! Jak się pozbieram to napiszę coś konstruktywniejszego... JAK się pozbieram!
OdpowiedzUsuńSzybciej!
Usuńryczę. dawaj następny.
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie. Komentuje pierwszy raz ale wszystko czytam. Nagle zachciało mi się coś tutaj napisać. Właściwie pochwalić cię bo piszesz świetnie .. gdyby to była książka byłaby to moja ulubiona. Twój blog jako jedyny przypadł mi do gusty , nie lubię czytać takowych opowiadań a to jest wyjątkiem :) Chcę już następny rozdział.
OdpowiedzUsuń+ Znakomicie opisane sceny +18 :)
Miło, że dałaś znak, że tu czasem jesteś. :)
UsuńWitaj,
OdpowiedzUsuńprzeczytałam Twoje opowiadanie od sedna, zagłębiając się w każde słowo. Link dostałam niedawno i przeczytałam całość dopiero dzisiaj, więc komentuję pod najnowszym rozdziałem.
Kiedy dostałam link do tego bloga, po adresie i relacji mojej znajomej (Btw, przyznała, że jest to bardzo dobre opowiadanie - po przeczytaniu moje zdanie uległo zmianie, a dlaczego, zaraz się dowiesz).
Moje pierwsze wrażenie było nikłe. Szablon i jego kolorystyka po prostu mnie odrzucił, wręcz chciałam wyjść z tego bloga. Tak czy siak, ładując tę stronę strasznie się zawiesza, a to jest odrzucające - według mnie blogi powinny chodzić płynnie i zabierać czytelnikowi jak najmniej czasu na odszukanie opisu bloga tudzież rozdziałów. Ale zmusiłam się i przeczytałam rozdział, pomimo bolących oczu. Ok, podobał mi się - zabrałam się za dalsze czytanie. Z rozdziału na rozdział szło Ci coraz gorzej (wiem, że zaraz mnie tzw "zhejtujesz" - widziałam, jak zrobiłaś to z jedną dziewczyną, która napisała, że nie podoba jej się Twoje opowiadanie, cóż widocznie nie potrafisz przyjąć krytyki, a tak jej łakniesz). Zastanawiasz się dlaczego? Zbyt długie, za dużo opisów i rozmów, zbyt dużo akcji jak na mój gust. Dużo błędów, chyba zbyt szybko pisałaś rozdziały, aby je zauważyć. Rozumiem to nie przyczepiam się do błędów, ale co do długości rozdziałów, owszem.
Wygląd. Jedno słowo: beznadzieja. Wierzę, że masz na oku to, że szablon naprawdę odrzuca, blog jest trochę za szeroki, a czcionka jest zbyt jasna jak na tło.
Ale nie o tym mowa. Szablon jak szablon - każdy ma swoje gusta.
Wracam do opowiadania.
Dochodząc do bodajże szóstego rozdziału, miałam ochotę to pozostawić. Odrzucił mnie Twój styl (chociaż innym się podoba, mi jednak nie) - dużo rozmów, mało opisów, albo zbyt dużo opisów a mało rozmów. Chociaż te rozmowy są na niskim poziomie ( czasem brak odpowiednich dopisków, kto co mówi wprawiał mnie w zakłopotanie i musiałam cały wątek czytać od nowa, gdyż nie rozumiałam kto prowadzi konwersację), czytałam je dalej. Nie będę pisać, czy żałuję, czy nie i nie będę oceniać tego powierzchownie, jednak chcę wyrazić tylko swoje zdanie, które z początku było bardzo dobre, zmieniło się w beznadziejność i - szczerze mówiąc - prawdopodobnie już tutaj nigdy nie zajrzę ("I bardzo dobrze, nie wchodź tutaj" - odpowiem za Ciebie i Twoje koleżanki) i mam nadzieję, że - wybacz - nie masz zamiaru wydawać ksiażki, jak to napisała koleżanka powyżej.
Co do scen erotycznych, jak na Twoje możliwości, są bardzo słabe, poza tym - jak na - tu cytat - "(...) opowiadanie o życiu, jednak słowo „życie” ma tak duży zasięg, że należałoby je streścić. Co byście powiedzieli na takie motywy jak: miłość, dojrzewanie, dylematy, seks (widzę te uśmiechy!)? Nie chcę pisać opowiadania-komedii. Nie chcę tworzyć płaczliwego dramatu, z którego ostatecznie wyjdzie jakaś groteska. Nie chcę pisać scenariuszy do porno. Dlatego właśnie trudzę się w tworzeniu złotego środka, w którym wszystkie te trzy motywy są wykorzystywane proporcjonalnie, bez przeginania w ani jedną, ani w drugą, ani trzecią stronę. Mówiąc po polsku - każdy powinien znaleźć tu coś dla siebie." - seksu nie uprawia się podczas/po/przed pogrzebu własnego dziecka (co to w ogóle za pomysł?), czy na klatce schodowej.
Pozdrawiam.
PS nie mam konta na Google+, ani Gmailu, więc proszę, nie zarzucaj mi, że "hejtuję Cię z anonima"
Witaj, pozwolę sobie na kontratak. Zwykle napisałabym coś bardzo głupiego i o niskim poziome ironii, ale w zaistniałych okolicznościach pozwól, że TYM RAZEM zrobimy to na inny sposób... No to zaczynamy, skarbie. Trzymasz się mocno?
UsuńPo pierwsze, blogger to najpopularniejsza, najwygodniejsza i najłatwiejsza strona umożliwiająca publikację swoich wypocin. Zrezygnowałam z Onetu (swoją drogą, zajrzyj tam i opowiedz nam wszystkim czym jest "zawieszanie", "chodzenie płynnie"; Blogger w porównaniu do tamtej witryny to istne cacuszko). Odnosząc się do tego samego argumentu jaki zaprezentowałaś, że odszukanie rozdziałów na blogu nie jest takie jakie powinno... Czy strona pt. "ROZDZIAŁY" zaraz pod nagłówkiem, jest odziana w pelerynę niewidkę? Nie wpadło Ci do głowy, że być może właśnie w tej zakładeczce odnajdziesz linki do każdego jednego rozdziału? Dodam również, że mi blooger nigdy się nie zacinał - sprawdź swój komputer, może zmienisz przeglądarkę? Explorer to stare próchno...
Na ból oczu stosuj krople do oczu.
Teraz coś, co mnie naprawdę ucieszyło. Ucieszyło, bo mogę Ci teraz to w jasny i prosty sposób wyjaśnić, kruszyno. Niedawno temu pewna osoba zostawiła po sobie komentarz, który trudno było nazwać krytyką; użyła w niej bowiem argumentów typu "nie bierz tych dragów, tym ścierwem można sobie tylko dupę powycierać" i inne. Jak chyba się domyślasz (chociaż może nie..) nie można było brać tego na serio, jedynie za czysty hejt, bezpodstawne krytykowanie. Biorę na klatę wszystko, jeżeli tylko napiszesz "nie podobało mi się to & to, a uważam tak ponieważ bla bla bla" Opcja #2: "Beznadzieja i bezsens, no po prostu katastrofa" nie zalicza się do krytyki, chyba że mówisz o One Direction.
Czy fakt, że łaknę krytyki jest dziwny i nie na miejscu? Kto by nie chciał usłyszeć konstruktywnej opinii swoich czytelników? Raz na zawsze kończę temat: Przyjmuję, kurwa, krytykę, ale nie przyjmuję pierdolonych hejtów. Łapiesz, babe?:)
Jeżeli uważasz, że za dużo opisów/za dużo dialogów - masz to tego prawo i jak najbardziej to szanuję. Masz również prawo do opinii na temat designu bloga, zmienia się on co jakiś czas i nie jest wciąż taki sam. Uważam jednak że połączenie czerni i bieli jest odpowiednie do czytania. Jeżeli masz kłopot CTRL + i wszystko jasne!
Masz również prawo do nietolerowania mojego stylu!
Chyba i tak nie wydam książki, wiesz? Zabawa w księgarnie.. Nie... To było w przedszkolu, opcja blogowania bardziej przypadła mi do gustu.
Nie podważam Twojego zdania, ale najświeższe rozdziały podobają mi się o wiele bardziej niż te pierwsze. Złożone zdania, więcej głębszych opisów, coś więcej niż płytkie scenki dla dzieciaczków o tym jak (historia rodem z Pretty Woman) szara myszka zakochuje się w znanym mężczyźnie.
Co do scen +18... ech, mi się podobają :D A teraz, seks zaistniały w powyższym rozdziale był formą przeprosin, gorzkiego przebaczenia sobie nawzajem, coś w ten deseń. Na klatce schodowej był gwałt, kochanieńka. Odróżniasz seks od gwałtu? Gwałciciel nie zabierze Cię do łóżka z baldachimem ani nie połaskocze po brzuszku - najczęściej wybierze... pierwsze lepsze miejsce.
I na sam koniec : " co to w ogóle za pomysł ? " W fikcji literackiej wszystkie pomysły są możliwe.
Pozdrawiam z całego serducha!
Wcale nie musiałaś pisać z Google albo Gmaila, można się normalnie podpisać...
UsuńZ żalem muszę przyznać że Anonim ma trochę racji, szablon też mi sie nie podoba, połączenie czerni z bielem nie było najlepszym pomysłem, oczy bolą jak cholera.Ostatni rozdział czytałam po miesiącu przerwy od poprzedeniego i po przeczytaniu go oczy napierdalały mnie masakrycznie. Co do krytyki to też zgadzam się z anonimem, piszesz że czekasz na krytykę a jeśli ktoś napisze ci pare słów krytyki to od razu piszesz mu że jak się nie podoba to po co to czyta lub podobnie. Z jednym się tylko nie zgodzę mi osobiście podoba się opowiadanie wolę gdy jest więcej dialogów od opisów. Pozdrawiam Lena(:
UsuńNigdy nie napisałam, po zetknięciu się z krytyką, że jeśli się nie podoba, to "po co to czytasz". Zawsze przyjmowałam krytykę, a nieuargumentowane opinię oblewałam ciepłem moczem, gdyż nic nie wnosiły do mojej pracy. :)
UsuńDesign bloga jest i był kwestią subiektywną, jednym się podobał, a drugim nie. Mam nadzieję, że kolejny szablon jaki mam już w zanadrzu przypadnie większości do gustu. Pozdrawiam. ^^
Rozdział fajny, aczkolwiek jak dla mnie za krótki. Podobał mi się początek;) Co do sceny +18 była spoko, choć sądzę, że stać cię na więcej. Ogólnie, jak już kiedyś pisałam - UWIELBIAM twój styl i język <3, jednak w tym rozdziale czegoś mi brakuje. To chyba dlatego, że Ram mało rozmawiała z Jaredem, a myślałam, że w tym rozdziale taka rozmowa się odbędzie ;) W ogóle myślałam ,ze ich spotkanie przebiegnie inaczej, będzie w nim więcej emocji, ale mam wrażenie, że nadrobisz to w następnym rozdziale :D.... God, w trakcie czytania miałam ci tyle do powiedzenia, a teraz nie pamiętam, co miałam napisać... aha, podobał mi się jeszcze moment jak Jay zabiera Ramonę do pokoju i rzuca ją na łóżko xD ( takie moje skrzywienie psychiczne: lubię agresywnego Jay'a)
OdpowiedzUsuńpodumowując: rozdział okej, ale nie zaliczyłabym go do najlepszych,za to mam przeczucie, że następny wbije mnie w ziemię ^_^. I (cytując koleżankę wyżej) "kocham twój mózg <3".
to chyba tyle, jak mi się coś przypomni to dodam.
Aha, co do osóbki wyżej: mi blog ładuje się szybko, nic się nie tnie, radzę zakupienie lepszego sprzętu... ;)
Jeszcze jedno: chyba cię pogięło z tymi "kilkoma tygodniami" :P Przecież ja będę się zachowywała jak alkoholiczka na odwyku i zacznę świrować jeszcze bardziej niż świruję na co dzień, a dla mojej rodzinki to byłaby katastrofa, teksańska masakra piłą mechaniczną i nie wiem co jeszcze... Nie będę naciskać, ale fjnie by było gdybyś dodała ten rozdział przed rozpoczęciem roku szkolnego, jako miły akcent na zakończenie wakacji:D Weź też pod uwagę to, że jeżeli dodasz to dopiero w roku szkolnym, to na lekcjach będę się zachowywała jak (cytuję) "zombie girl" ;)
OdpowiedzUsuńDla Was przyśpieszę cały proces xD
UsuńJa pierdole... Zajebiste. To z tą sceną, z tymi ludźmi było magiczne. Przynajmniej z mojego punktu widzenia. "Jego dotyk wymieszany z męskimi perfumami powoli mnie zabijał" & "Niemożliwym było żyć szczęśliwie, gdy wyrwano nam tak brutalnie fragment duszy" - kocham te cytaty. Nie wiem dlaczego, ale je uwielbiam. Wiedziałam, ze strata Gwen będzie bolała Ramonę. W końcu miała kilka twarzy, ale uczucia nadal są takie same. Shannon wyskoczył z inicjatywą wakacji - bardzo fajnie. Lubię Jordana i gdybym postawiła się na jego miejscu, sama wcisnęłabym ten kuszący guzik :P Logika Ram według swoich uczuć jest bardzo ciekawa. Nie spotkałam się z czymś takim. Zwykli ludzie walą z mostu: kocham cię i już. No ale Ruda normalna nie jest. Też chciałabym mieć Jordana za brata... 2 ofiary losu. Jak tak sobie wyobrażam, to pogrzeb był piękny. Świetny pomysł. No i w końcu SEEEEEKSSSS <3 Zauważyłam parę powtórzeń, ale jest cudne.
OdpowiedzUsuńNie podoba mi się jedna rzecz... DLACZEGO TYLE MAM CZEKAĆ NA NOWY ROZDZIAŁ?!?!
WENY ŻYCZĘ I DŁUŻSZE ROZDZIAŁY CHCĘ! Przyzwyczaiłam się do o wiele dłuższych :)
Dzięki !!!
UsuńZanim zabiorę się do komentowania to mija bardzo dużo czasu. No, ale już jestem i zaczynamy :)
OdpowiedzUsuńNie komentowałam chyba od 16 rozdziału, który wywarł na mnie bardzo duże wrażenie. Czytałam go kilka razy, aby wszystko dobrze zrozumieć. Przepłakałam chyba połowę tamtego rozdziału. Nie wiem dlaczego, ale ten wydawał mi się jakiś inny (oczywiście w dobrym znaczeniu tego słowa). Chyba jeden z moich ulubionych po ostatnim przeczytaniu całego opowiadania (chyba to był trzeci raz XD). Rozdział 17 był również bardzo dobry. Cindy okazała się zimną suką, która wywarła na mnie wrażenie osoby chorej psychicznej. Wydawała się jakby miała obsesję na punkcie opowiadania o uśmiercaniu nienarodzonych dzieci. Tak czy inaczej jest/była negatywną postacią i mam nadzieję, że będzie jej potem mniej. Jordan jako rycerz na białym koniu odegrał swoją rolę wyśmienicie. No i jeszcze rozdział 18, który był dla mnie jak kubeł zimnej wody. Śmierć Gwen to wielkie zaskoczenie w szczególności, że w ostatnim rozdziale Ramona okazała wobec niej dużo czułości. Myślałam, że urodzi ślicznego bobaska i będzie szczęśliwa z Jaredem, któremu wybaczy, ale jesteś o wiele ambitniejsza i to byłoby zbyt oklepane. Piękny pomysł na pożegnanie Gwen. Scena erotyczna na samym końcu była bardzo dobra i nie wiem do czego się tu przyczepić.
Na koniec chciałam napisać, że nie zgadzam się z powyższą krytyką. Jak dla mnie to bardzo się rozwinęłaś od początku i Twój styl pisania jest bogatszy. Genialnie opisujesz uczucia i stan w jakim znajduje się bohater opowiadania. Za każdym razem potrafię się utożsamić z tymi uczuciami. Jeśli stać Cię na więcej, tak jak napisano wcześniej to jestem pewna, że z czasem będzie jeszcze lepiej i jest to tylko kwestia czasu jak się rozwiniesz :)
Pozdrawiam ;)
No i obiecuję, że będę komentować regularnie ;)
UsuńDzięki wielkie, każdy Wasz komentarz jest świetną motywacją ;)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam jeszcze raz, piosenka od wczoraj jest w moich uszach non stop, nawet z nią zasypiam. Dzięki, że mi ją przypomniałaś.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że jak na Ramonę to reakcja na odejście Gwen jest taka w wersji soft bym powiedziała. Oczekiwałam jakiegoś szaleństwa, może nie histerii ale nie samego smutku. Myślałam, że będą bluzgi, pretensje do Leto bo to w końcu on zmajstrował nie? Jakieś bicie, drapanie, wrzaski... tragizmu więcej.
Dobra, Shannon będzie miał dziecko, heh niezły moment, chyba najgorszy z możliwych dla Ram. Oszaleć można, ja bym oszalała.
Ryczałam na końcówce. Myślę, że ja na miejscu Ramony spierdoliłabym stamtąd jak tylko bym zobaczyła co oni robią. Światełka do nieba to coś zajebistego, nieźle to zrobiłaś naprawdę, gratuluję pomysłu. Aż sobie weszłam po przeczytaniu rozdziału tu: http://www.youtube.com/watch?v=O0LiJmSX2fs i obejrzałam w tle słuchając 'Hallelujah' i weź człowieku się nie pobecz.
Oj dziewczyno powinnaś zrać dumą, że wywołujesz u nas takie emocje.
Nie chciałam przesadzać z tym biciem, drapaniem, wrzaskiem i tragizmem, bo posądzono by mnie o popadanie ze skrajności w skrajność.
UsuńWolałam wrzucić ją do garnka z napisem "apatia", a dopiero po pogrzebie (scena gdy Ram rzeczywiście wrzeszczy na Dziada) pozwolić jej wyrzucić z siebie wszystkie emocje.
A co do tej dumy.. Oj tam. Czasami aż nie wierzę, że piszę takie gówno.
UsuńOJCEM RAMONY JEST ROBERT DE NIRO !
OdpowiedzUsuńHA!!!! Dobree, aż mi świeczki w oczach ze śmiechu stanęły :D
UsuńRamona takie właśnie przeskakiwanie ze skrajności w skrajnośc to cała JA dlatego automatycznie się spodziewałam takiej jej reakcji, ale dobrze, że napisałaś tak jak jest. Dzięki temu miałam element zaskoczenia a o to między innymi w tym 'biznesie' chodzi.
E tam myślę, że wcale nie uważasz swojego opowiadania za gówno, gdyby tak było to nie chciałoby Ci się podejmować kontrataku wobec w zasadzie nieuzasadnionej krytyki, jaką mieliśmy przyjemność zaobserwować wyżej. Poza tym, czy fakt, że tym opowiadaniem wywołujesz u TYLKO ludzi TAKIE skrajne emocje nie jest najlepszym dowodem na to, że to nie jest gówno a coś zajebistego?
NO JEST :D
TYLU* ludzi :P
UsuńNazywasz go Robert De Niro, a może on ma na imię Daniel?
UsuńNiestety czasami dopada mnie takie a nie inne uczucie, że cała fabuła jest do dupy i nie warto tego ciągnąć. ALE NIGDY NIE PRZERWĘ I BĘDZIECIE SIĘ ZE MNĄ MĘCZYĆ AŻ DO 80 ROZDZIAŁÓW!!! XD
UsuńNo nie! Nie mogę uwierzyć, że zapomniałam o skomentowaniu poprzedniego rozdziału. Wybacz mi, następnym razem upewnię się, że rzucę chociaż jedno zdanie pod twoją pisaniną^^
OdpowiedzUsuńTrochę chaotycznie pozwolę sobie przelecieć przez swoje odczucia dotyczące ostatnich odcinków. Bardzo przypadł mi do gustu twój opis NY naprawdę przywodzący na myśl sceny z amerykańskich filmów. Matka Ram okazała się suką, co w sumie nie było zaskakujące. Zdziwił mnie tylko brak jakiegoś wyraźnego katharsis (dzięki Bogu!) bo przez moment myślałam, że to stare próchno będzie chciało naprawić swoje błędy i zacząć grać rolę dobrej mamuśki. Ogólnie scena w kościele wypadła bez zarzutu. Wszystko do siebie pasowało i nawet cieszyłam się z obecności, niezbyt lubianego przeze mnie, Jordana. Doktorek słusznie dostał po mordzie choć cena, jaką przyszło za to zapłacić okazała się strasznie wysoka. Ogromnie mi szkoda małej Gwen, Ramona na pewno zaopiekowałaby się nią jak najlepiej, a i może sam Leto by się nawrócił. Z drugiej jednak strony cieszę się, że nie poszłaś na łatwiznę i nie zdecydowałaś się na sielankowe życie. Niewątpliwie z rozmachem wyrwałaś obojgu kawałek serca. Trudno uwierzyć,jak wiele bólu, obrzydzenia i okrucieństwa może znieść człowiek zanim narodzi się miłość. O tak zdecydowanie uwielbiam jak doprowadzasz nas tymi zwrotami akcji do kurwicy i jeszcze większego przywiązania do bloga. Dżared był całkiem kochany chociaż jakoś tak jeszcze wydaje mi się trochę nie na miejscu po tym jak skrzywdził rudą. Pogrzeb był piękny w każdy możliwy sposób. A scena łóżkowa…? Wiesz, że jesteś mistrzem więc złożę tylko ukłon w twoją stronę xD Jeszcze mi się coś przypomniało! Scena na jachcie między Jaredem a Jordanem i relacje tych dwojga bardzo przypominają mi znajomość Edwarda i Jacoba ze „Zmierzchu” (haha o tak mam dziwną psychikę).
I chyba tyle jestem w stanie z siebie teraz wykrzesać. Z zapartym tchem czekam na kolejny rozdział, epilog, a potem kolejne części ;D 80 rozdziałów tego cudeńka to i tak za mało!
Ha, wyspa, na którą przyjeżdża cała paczka, jest inspirowana "Przed Świtem" więc... :-)
UsuńDzięki za podzielenie się zdaniem :*
Przepraszam, że z takim opóźnieniem.. ale nie miałam do tego głowy. Co prawda rozdział przeczytałam już 2 dni temu, ale nie miałam kiedy skomentować :p
OdpowiedzUsuńWięc.. bardzo cieszę się, że Jared wrócił w końcu, tęskniłam za nim. Świetny pomysł z tą wyspą. Nie wiem co tu pisać, przecież nie będę się powtarzać w każdym komentarzu . Powiem tylko tyle, że to jeden z tych rozdziałów, które lubię najbardziej czyli Jared i Ramona *_* a scena łóżkowa.. no jak zwykle rewelacja ;p
Pod Twoim komentarzem, że będziemy się męczyć jeszcze przez 80 rozdziałów szukałam przycisku "lubię to!" ... za dużo facebooka.
Wow. nie wiem, co napisać. Szokujący rozdział, ale to w Twoim stylu. Lubisz szokować i zaskakiwać czytelnika. I rewelacyjnie Ci się to udaje. Nigdy nie przypuszczałam, że Ramona jednak starci to dziecko. Do końca tępo wierzyłam, że jednak się ono urodzi. Rozdział jest genialny, fantastyczny, aż brakuje mi więcej słów, żeby go opisać. Czekam na więcej. dużo więcej ;D
OdpowiedzUsuńHej.
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu sobie czytam, czytam, czytam no i przeczytałam całość i postanowiłam zostawić w końcu komentarz, bo sama lubię jak ludzie komentują moją pracę i mam jakiś punkt odniesienia ;)
Powiem, że opowiadanie... inne. Inne - co mnie cholernie cieszy! Przez większość czasu czytam opowiadania raczej w klimacie komedii czy czegoś wesołego z nutkami goryczy co jakiś czas, ale Twoje opowiadanie jest... no właśnie inne :) Jest dla mnie taką odskocznią, jak mam za dużo ":)".
Pomimo, że zaczęłam czytać dawno temu, to cały czas pamiętam tą scenę z początku jak Ram opluła Jareda. Od tego momentu czułam, że mają szansę być razem! haha ;D
Ach. Tylko jedno "ale" - żyyyygam Jordanem. Fuj, ble, ugh, zabierz go. xd
W każdym bądź razie - obserwuję Cię, czekam na nowe rozdziały!! :)
PS.
Nie wiem czy powinnam/mogę to pisać w komentarzu, ale (najwyżej dostanę hejtem...) jak coś to zapraszam na mojego bloga, gdzie też próbuję pisać opowiadanko. ;)
Aaaaah!! Moment gdy opluła Jareda *pierwszy rozdział!! old school!*
UsuńWięcej niż "fajnie", że wyszłaś z cienia i skomentowałaś.
Nie rzucę hejtem, no co ty, zajrzę z pewnością na Twoje opowiadanko. "_"
No jestem wreszcie, przeczytałam hurtem dwa ostatnie rozdziały i... 17 dobra, 18 mnie odrobinę rozczarowała. Chyba czuć w niej, że chcesz już skończyć z Ram i ruszyć Dziada. Tak czy tak, zostanę z Tobą do końca, w międzyczasie dręcząc swoje ludzkie wampiry. Właśnie idę pisać pierwszy rozdział drugiej części, miałam wcześniej, ale nie wyszło.
OdpowiedzUsuńKto nie zna mojego bloga, znajdzie go w linkach.
Kiedyś trzeba kończyć :(
UsuńTak wiem komentuje z opznieniem ale byłam na obozie a tam brak Wi-Fi :/
OdpowiedzUsuńRozdział zajebisty, nie ma dziecka, nie ma problemu i dobrze, mimo ze uwielbiam dzieci tu mi jakoś przeszkadzało. Bardzo fajnie przedstawilas ten czas kiedy Ram była nie obecna po operacji takie a'la przedstawienie.
No i najlepsza częścią było godzenie się z Jaredem :D w końcu znowu się pojawia :) proszę cię nie rozdzielaj już ich nigdy wiecej!!
No także tego rozdział bardzo fajny ale ciut krótki, dawaj dłuższy :D
~FELA
Kawa nie działa, dalej jestem śpiąca [uroki nocnych eskapad, VyRTu i PVD] ale do rzeczy. Początek fenomenalny i najlepszy z całego rozdziału, później było już tak... normalnie. Wszystko jest fajnie, ale... no właśnie, zawsze jest jakieś ale. Rozumiem Ramonę [choć to nie do końca dobre stwierdzenie bo dziecka nie straciłam] ale nie mogę zrozumieć jej takiego odseparowania od wszystkich. Wiem, że musi to jakoś przeboleć, ale to ciągłe odsuwanie od siebie przyjaciół i ukochanego [pozwoliłam sobie tak nazwać Jareda, choć momentami odnoszę wrażenie, że ona go już nie kocha] jest trochę dziwne. Oni chcą dla niej jak najlepiej, a ona tak po prostu ma ich gdzieś.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że mocno kopniesz Ramonę w tyłek i wreszcie wróci do normalności, choć w tym przypadku to nie jest odpowiednie słowo. To niech wróci do swojej nienormalności.
Cieplutko pozdrawiam xD
brak komputera w wakacje to istna katorgga, nie życzę nikomu(:
OdpowiedzUsuńNo to jak obiecałam Ci na twitterze, skomentuję :3
OdpowiedzUsuńKocham tego bloga, kocham całym sercem, naprawdę. Mimo tego, że kilka rzeczy mnie trochę irytuję to go kocham.
Uwielbiam charakter Jareda, uwielbiam Ramonę, aczkolwiek jest aż nazbyt chamska. Jordan mnie wkurza, nie wiem czemu, nie lubię go. Ale to oczywiście tylko moje zdanie :)
Popełniasz mało błędów językowych, opowiadanie jest ciekawe, nie zanudza i lekko się je czyta.
Czekam na następny rozdział!
~ Jaredachu
Yello :)
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że niedawno dopiero skończyłam czytać twojego bloga więc postanowiłam skomentować pod aktualną notką. Jest tego tyle, że nie wiem od czego zacząć... ale postaram się ;)Już za nawiązanie w tytule do "Praying for a riot" masz <3
Przeczytanie bloga zajęło mi sporo czasu, ale chwała ci za to! Mam na myśli długość rozdziałów. Jak dla mnie są świetne bo nie lubię kończyć kiedy się wciągnę a u ciebie nie ma tego problemu. Co do wystroju strony (czytałam wcześniejsze negatywne komenty), mi się bardzo podoba i jakoś nie odczułam zmęczenia oczów, a grafika na samej górze jest po prostu wspaniała. Teraz kiedy znam historię Ramony i Jareda wiem, że pasuje tu idealnie. W kwestii języka, składni, etc... wiadomo coś o tym :) na początku nie jest ciekawie, ale teraz widać jak ogromy postęp zrobiłaś. Chociaż nie powiem, momentami mam wrażenie,że czytam dobrą powieść lecz czasami zalatuje fg na kilometr, ale ja to UWIELBIAM! Bo w końcu o to tu chodzi :) A sam zamysł opowiadania? Jak dla mnie bardzo trafiony i chwytliwy w tym znaczeniu, że chętnie się o tym czyta. Miło się utożsamiać z bohaterami, których życie nie przypomina aż takiej sielanki, szczególnie wtedy gdy czasami mają gorzej niż my :P taki odruch. Bohaterowie... ach. I tu brakuje mi słów. Ramona, polubiłam ją tylko za to,że jak ma być wariatką to już po całości. Nie koniecznie podobają mi się jej odzywki, ale czasem po prostu sytuacja w jakiej się znajduję tłumaczy ją. Na początku mój stosunek do niej był taki... nijaki? Potem zaczęła mnie denerwować, a na końcu zaakceptowałam ją. Z kolei Jared... przedstawiłaś go bardzo dobrze, wg mnie. Choć najbardziej irytowało mnie jak zwracał się do Ram chcąc ja pocieszyć, Ramonko. No po prostu nie mogłam.W jego ustach takie zdrobnienie brzmiało zbyt sztucznie. Takie moje odczucie, poza tym podobała mi się jego troskliwość :)No i nareszcie znienawidzony Jordan! A ja się pytam why??????? Właśnie jego polubiłam, zaraz po Jaredzie najbardziej ale może dlatego, że tak cholernie kojarzy mi się Jaredem i tv. Cała ta relacja, ten trójkąt JRJ przypomina zmierzchowy trójkącik jak ktoś już zauważył.Od kiedy tylko go wprowadziłaś zaczęłam się zastanawiać jak mógłby wyglądać związek Ram i Jordana i powiem, że byłby nie mniej ciekawy jak ten z Jaredem. Nie wiem co planujesz na drugą, Jaredową część ale daj Jordana!!! Chciałam jeszcze trochę odnieść się do treści. W życiu nie czytałam ff tak nafaszerowanego seksem, brutalnością i życiem, ale tym prawdziwym życiem. Za to też ci chwała. W sumie smutno mi trochę było, że wypchnęłaś z tego opowiadania Shannona i Tomo, którzy pojawili się parę zaledwie razy, nie mówię, że to źle ale tak jakoś smutno :( Ze scen którę na pewno zapamiętam to: podróż Jareda i Ram- zaraz na początku,urodziny Ram, cały wyjazd do Tajlandii i rozmowa z matką. Ach i jeszcze, co do wieczoru kawalerskiego to jakbym widziała kac vegas 2(którego a propos jestem fanką, wataha forever <3). Fajnie, że przerobiłaś ten motyw :) A co do tego wpisu to na prawdę było mi szkoda Ramony,ale tylko przez chwilę bo potem uświadomiłam sobie że to w końcu TA Ramona po której większość rzeczy spływa a tylko nie liczne zostają głęboko w sercu...I nie zaprzeczę ale ciekawi mnie zakończenie wizji Ramony...Pamiętaj o Jordanie :D
Pozdrowienia z mojego własnego Marsa :P
I takie komentarze kocham, ze względu na swoją treść i długość, bo widzę, że naprawdę wciągnęła Cię ta opowieść i masz dużo do powiedzenia, tym bardziej, że to nie tylko pozytywne opinie, za co "chwała ci za to".
UsuńGeneralnie rzecz ujmując, odbierasz Ramonę jak większość czytelników, czyli: obojętność --> irytacja --> coś bardzo pozytywnego, bo z Ramoną można się zidentyfikować.
Odpowiadając na "opo nafaszerowane sexem, butalnością i życiem" - właśnie przygotowuję się do pisania części II, w której czytelnicy przyzwyczajeni do chorej główki Ram zostaną zimnym kubłem wody oblani, gdyż rolę narratora dostanie sam Dziadu, co niesie ze sobą kilka znaczących zmian, ale jakich? - dowiecie się soon.
Duet Shannon&Tomo - soon.
Dziękuję podzielenie się zdaniem, chciałabym je również poznać pod nst. rozdziałem ^^.
Trzymam cię za słowo w kwestii Shomo ;)
OdpowiedzUsuńHA! Napisałaś 9.9, że w TYM tygodniu nowy rozdział, dziś jest 16 więc ostatni dzień TEGO tygodnia!! Dajesz maleńka harpiom na pożarcie nowy chapter, dajesz, dajesz! Aha i że osiemdziesiąt rozdziałów tak? I że się męczyć będziemy? No spoko, ja nie dożyję do tego czasu, ale reszcie życzę równie intensywnych męczarni co do tej pory xD
OdpowiedzUsuńEKHEM, EKHEM, E;NDKWNFESAJNF
UsuńA CO BYŚ POWIEDZIAŁA NA NASTĘPNY TYDZIEŃ?
NOOOOSZ KURWA- bym powiedziała!
UsuńPoważnie? >:-[
Ja jebię, ale co ja mogę więcej jak poczekać...