sobota, sierpnia 18

18. Cold and broken Hallelujah


      Drobne przypomnienie: Gwen to córka Ram.
     A to są światełka do nieba, gdyby ktoś nie kumał: http://www.dphotographer.co.uk/users/2415/thm1024/ccdeleo37.jpg

      Ostrzegam, ze pojawią się fragmenty dla fan girls.

     Było cicho, a powietrze pachniało świeżym oddechem. Otaczała mnie głęboka, bezdenna biel, a jej gładka struktura lepiła się wokół mnie, tworząc coś w rodzaju kokonu. Łagodna krawędź pieściła moje ciało, przypominając dłoń, która uspokaja zaniepokojone dziecko. 
     W istocie, moje myśli jeszcze nigdy nie były tak milczące; rozpierzchły się w każdym kierunku, jak dzieci po ostatnim dzwonku.
     Tego pragnęłam - cichej, nieskomplikowane, przezroczystej pustki. Ukojenia, które uwolni mnie od odrażających myśli. Tego pragnęłam, tego pragnęłam, pragnęłam…
     Została jedna drobinka, upierdliwa myśl, która nie pozwoliła całkowicie mi się rozmyć. Przypominała karłowatą gwiazdę na nocnym niebie, tak maleńką, że ledwie widoczną gołym okiem, a jednak czułam przy sobie jej obecność. Wola życia pozostała przy mnie.
     Gwiazda rosła, niebezpiecznie uwydatniając swoje rozmiary, a im większa była, tym robiło się ciemniej, tym głośniej. Usłyszałam strumień krwi w korytarzu swoich żył, w centrum klatki piersiowej, nieco na lewo, zabębniło serce. Brzmiało jak silnik jednego z samochodów mojego ojca - urywało się i krztusiło. Płuca wydęły się od powietrza, uniosły się żebra.
     Oddychałam. Żyłam!
     Szlag.

     Zapadł już prawie całkowity mrok, gdy oprócz ciemności i niezidentyfikowanych dźwięków dotarły do mnie inne, zaskakujące doznania - niedaleko, na fragmencie skóry, poczułam wibrujące powietrze spowodowane czyimś podniesionym głosem. To był krzyk czy donośny lament?
     Ten sam fragment skóry okazał się przekaźnikiem innych zmysłów - promienie światła przebijały się przez firankę, zmarszczona pościel załaskotała, ciepła dłoń przesunęła po moim płaskim brzuchu. Wkrótce ta sama dłoń zacisnęła się w drżącą pięść.
- Gwen.
     Cisza.
- Ram… Ramona. Słyszysz…? Słyszysz mnie?
- Gwen?
- Nie. Stanowimy jedność. A teraz posłuchaj uważnie. Za parę godzin się wybudzisz, będzie ciepło i przytulnie. Niektórzy nasi znajomi będą trochę bladzi i małomówni, ale zakazuję ci się tym przejmować.
- Gwen?
- Jaka Gwen?
- …
- Nie odpowiadaj na ich pytania, jesteśmy zdane na siebie.
- Zostaw mnie w spokoju, suko.
     Właśnie na takiej zasadzie działał mój instynkt samozachowawczy - w obliczu zagrożenia, w momencie potencjalnego ryzyka, gdy mydlono  mi oczy i wmawiano nieprawdę. Strach przed krzywdzącą prawdą zmuszał mnie, bym odwróciła się plecami i odeszła.
     Ale należałam do osób, które w pewnej mierze miały we krwi potrzebę adrenaliny, dlatego wychylałam się ciekawsko, chciałam wiedzieć, co się stało.  Już mądrzejsze były nowonarodzone pisklęta, które na widok jastrzębia kurczą się nieruchome i udają martwe.

     Do nozdrzy zakradł się aromat kalifornijskich drzew, stojących tuż przy drodze. Wibrujące powietrze odbijało się od mojej skóry, a ja byłam już prawie pewna, że Gwen mnie opuściła.
- Gwen? – zapytałam z nadzieją.
- O Boże, jesteś wielki. Ramonko, słyszysz mnie? Jordan, chodź tu szybko!
- Gwen?
     Wymowna cisza.
- Nie skarbie, mam na imię Amy. Jest tu ze mną Jordan, a na korytarzu twój tata, Shannon… Wszyscy są tu z tobą.
- Gwen też?
     W pokoju zapanowała grobowa cisza, a cztery serca zabiły niejednostajnie. Kto, oprócz Amy i Jordana, był w pokoju?
- Nie. Ona… Wiesz, odpocznij, później porozmawiamy.
     Czarna kropka, niedawno niewinna gwiazdka na niebie, teraz potężna kula, prawie mnie przygniatała. Dzięki niej poczułam specyficzny zapach męskich perfum, tych boskich, nieco słodkich zapachów, które stymulowały moją pamięć. Miałam wrażenie, że z tyłu głowy coś mnie swędzi... Tak, te perfumy należały do jednej osoby na świecie.
     I wtedy, w mgnieniu oka, czarna kula pękła, jak balon przebity igłą, wracając do postaci maleńkiej gwiazdy. Łącznie z odejściem mojej gwiazdy nie czułam ciepła słonecznych promieni na skórze, zapachu tutejszych drzew, ani pomarszczonej kołdry.
     Zrobiło się jasno, cicho, przezroczyście.
     Jebane Hugo Boss!*

     Przede mną stanął Anthony Witwicky, w czekoladowym sweterku w prążki i z wielką, fioletowo-zieloną blizną na policzku, którą pozostawiłam mu moment przed tym, jak straciłam kontakt ze światem. Psychiatra stał na czymś w rodzaju podestu, sceny, na którą padał słup jasnego światła.
- Panie i panowie, życzę udanego seansu – oznajmił, po czym odsunął się w cień, zupełnie znikając.
     Na jego miejscu stanął mój ojciec. Co on tam do cholery robi!? Co to, kurwa, jest!?
- Martwię się o nią. Wiele z nią przeszedłem, ale boję się, że tym razem nie udźwignie takiego ciężaru. Ten pieprzony gwiazdorzyna spod ciemnej gwiazdy funduje jej weselisko i ślub na miarę prezydenta Obamy, a dzień przed ceremonią okazuje się, że nie czuje się gotowy. Teraz jeszcze straciła małą Gwen… Wiem, że moja kruszynka nigdy nie marzyła o założeniu rodziny, ale jestem pewien, że poradziłaby sobie, zwłaszcza, że nie miałaby u boku tego nadpobudliwego śmiecia, który skacze po scenie jak wariat. Mogłem ją upilnować. Mogłem moją kruszynę upilnować. Moją kruszynę…
     Zrobił krok do tyłu i - tak jak jego poprzednik - rozpłynął się w powietrzu. Zaniepokojona rozejrzałam się wokół - siedziałam na samym środku pustej sali teatralnej, nad głową dyndała kroplówka, a po samą szyję zakrywała mnie szpitalna kołdra, pachnąca najtańszym proszkiem do prania.
     Do światła weszła Chenault.
- Pamiętam, gdy ją pierwszy raz spotkałam, wtedy w Chorwacji. Od razu poznałam ten typ osoby - szalona desperatka, uśmiechnięty ponurak. Potrafiła się śmiać, mając na rękach te cięte rany. Mimo że nie wymieniłyśmy ani jednego słowa, poczułam z nią więź, chciałam jej pomóc, choć jeszcze nic o nie wiedziałam. I polubiłam ją. Wyjątkową, nieprzewidywalną Ramonę. Było już całkiem dobrze, gdy nadszedł ślub, każdy wiedział, że Leto przesadził. Skończyło się, jak się skończyło, odrzucił rudą i w ten sposób wróciłam z nią do punktu wyjścia - szalona desperatka, uśmiechnięty ponurak. A potem… A potem… Odsunęłam się od niej.  Zawładnęły mną egoistyczne zachcianki, nie chciałam marnować swojego życia na ciągłe pomaganie i wspieranie jej, wiedząc, że i tak nic nie wskóram. Powinnam być jej cieniem, powinnam była się nią zająć. Powinnam, ale tego nie zrobiłam. Możliwe, że gdybym pojechała z nią do Nowego Yorku na spotkanie z Cindy, sprawy potoczyłyby się inaczej…
     Shannon wszedł niedbale na podest i spojrzał mi prosto w oczy.
- Gdyby została z moim bratem, wtedy w Tajlandii, i powiedziała mu, jak ją (domniemanie) skrzywdził, byłoby inaczej. Mogłaby powiedzieć o bachorze i razem postanowiliby, co robić dalej. Ramona to fajna babka, ale podejmuje idiotyczne decyzje, za które wini innych. Szurnięta baba i tyle.
- Co mam powiedzieć? – wyjęczał Jordan. – Cholera jasna, od samego początku świerzbiło mnie prawe kolano, a to zawsze zwiastuje coś nieprzyjemnego. To taki dla mnie znak, żeby uważać. A Ramona nie uważała, bo gdyby odpuściła spuszczenia łomotu doktorkowi „Śmierć Poprzez Spalenie Żywcem”, Gwen dałoby się uratować. A tak, Ram była wykończona, jej organizm nie dochował ciąży i wywołał poród. Częściowo spaprałem, mogłem ją ubłagać na kolanach, żeby odpuściła… Ale to nie koniec z bachorami. Wiem, że będą mieli jeszcze jedno dziecko, syna. Ale do tego… Ho, ho, jeszcze dużo przed nimi.
     Brunet zgasił papierosa czubkiem buta, po czym rozpłynął się w cieniu, a na jego miejsce wstąpiła Amy.
- Ja… Ja… Myślałam, że stracimy je obie. Że stracę Ramonę… Sądziłam, że ten cały trud z uwolnieniem Ram ze szponów depresji pójdzie na marne. A ona… Ona jest stworzona do życia. Ona jest stworzona, by się bawić, by żonglować życiem jak się jej żywnie podoba. To przykre, że ostatnio nie ma warunków do cieszenia się każdym nowym dniem… Tak strasznie mi jej szkoda… Już nie mam nadziei…
     Odeszła.
     Na miejsce mojej najlepszej przyjaciółki wstąpiła ostatnia osoba, a jej zapach sprawił, że kurczowo chwyciłam się za oparcie teatralnego fotela.
     Był piękny.
- Leży bez ruchu, z siną twarzą i szwami na brzuchu po tym, jak wyciągnęli z niej martwy płód. Pod rudą czupryną rozkręciła się chyba jakaś impreza, bo śmiesznie marszczy nos, jakby niedowierzała. Co jej się śni? Gwen?  A może, jak przystało na narcystycznego dupka jakim jestem, śni o mnie?  Śledzę jej rany na rękach, po czym całuję dłoń. W głowie majaczy mi się wizja, jak zaciska tę dłoń w pięść i z całej siły wali mnie w żuchwę. Co za piękny obraz! Ja pierdole, jeżeli się z tego nie wykaraska, powystrzelam całe miasto, a na końcu skieruję lufę w swoją pieprzoną czachę. Kamikaze jak w mordę strzelił. Ram – spojrzał na mnie, aż wybałuszyłam oczy. – Masz żyć, choćby nie wiem co.
- Wyjścia znajdują się u szczytu sali, proszę kierować się do nich bez pośpiechu i oddać obsłudze teatru okulary 3D – zarządził Witwicky.
     I ogromna, ciemna kula wciągnęła mnie do swojego łona.

     Udaję martwe pisklę. Udaję martwe pisklę. Udaję martwe pisklę.
- Ramona.
     … pisklę. Martwe pisklę.
- Czy mnie słyszysz, śpisz?
      Na usta cisnął mi się wers piosenki „Buddha For Mary”**
- Proszę, odezwij się – szepnął cicho, dotykając mojej twarzy.
     PISKLĘ, MATWE PISKLĘ.
 - Ram? Halo? Puk, puk – żartobliwie zapukał w sam środek mojego czoła.
     Oni wszyscy sądzili, że jeszcze nie wiem, co się stało? Myślą, że nie mam pojęcia o tym, jaką klęskę poniosłam? Jako matka, jako dziewczyna, jako przyjaciółka, jako… człowiek? Jego ręka zsunęła się do poziomu mojej szyi, gdzie poczuła donośne dudnienie pracującego serca. Nie było szans, by uznał mnie za martwe pisklę.
- Powiedz chociaż jedno słowo… –  westchnął, pogrążony w dziwnym smutku.
- Trzeba b-b-było… – urwałam, by zdobyć kilka gramów tlenu. – Uratować… G-wen.
     Moje serce huczało, a przyrządy badające częstotliwość jego działania, brutalnie przerwały panującą tutaj ciszę. Powodem tego była świadomość, że oto nie jest przy mnie wymysł wyobraźni, a  rzeczywisty człowiek, zbudowany z krwi i kości, w dodatku to jest ON.
- Nie. Nie, nie. Nie, nie mogłem…***
- Przestań mi t-tu śpiewać tę zjeb-b-baną piosenkę… Nienawidzę całego a-a-albumu.
     Rozmowę utrudniał mi dziwny gadżet, uwierający w twarz, prawdopodobnie jakaś maska trzymająca mnie przy życiu. Poprosiłam go, by to zdjął. Bez niepotrzebnych pytań uwolnił mnie ze szpitalnej obroży i wstrzymał oddech, słysząc mój nierówny świst, wychodzący z ust. Otworzyłam oczy i tak, jak przewidziałam, zalałam sobie całą twarz. Chociaż mężczyzna nie nadążał nad usuwaniem nowo powstałych łez,  doskonale widziałam go przy sobie, poprzez pryzmat ulewających się z moich oczu słonych kropli.
- Przestań. Przestań – syczał cienkim głosem.
- Powiedz, że to koszmar. Że gdy się obudzę, będę w swoim pokoju i będzie mnie uwierał gigantyczny brzuch.
- Zamknij się, zamknij jadaczkę – warczał.
     A jednak, nie był tak twardy, jak o nim pisano, ha! Zaskoczona zobaczyłam, jak obejmuje moją twarz i kryje się w zagłębieniu pod mą szyją. Ryczał.
- Ej, nie lubię, jak to robisz… – jęknęłam na tyle głośno, by przekrzyczeć pikanie szpitalnej maszyny i  ryk mężczyzny przy sobie.
- Przepraszam…
- Pomóż mi, d-dupku.
     Wyjrzał załzawionymi oczami spod mojej szyi i spojrzał pytająco. Pokazałam mu ruchem ciała, że chcę usiąść i musi mnie podnieść. Posłusznie ujął moje ciało pod pachami i delikatnie uniósł. Szpitalny przyrząd dobitnie przekazał ,co działo się wtedy w moim organizmie - jego dotyk wymieszany z męskimi perfumami powoli mnie zabijał.
     To był szczyt szczęścia w najgorszym dniu mojego życia.
     Podparł moją głowę o poduszkę i blado się uśmiechnął.
- Nie idź nigdzie – szepnęłam, starając się opanować głos.
- Nigdzie nie idę.
     Słona ciecz zalała moją twarz, potem moją szpitalną piżamę, aż los podzieliła także koszulka Jareda. Niemożliwym było żyć szczęśliwie, gdy wyrwano nam tak brutalnie fragment duszy.

     Okej, bolał fakt, że odeszła.
     Ale największy smród pozostawiło za sobą uczucie, a właściwie jego brak, że Gwen prawie nigdy nie była kochana, wręcz odczuła to dopiero parę dni przed śmiercią. Przedtem uważałam ją za potwora pasożytującego w moim ciele, co najwyżej miałam do niej obojętne intencje.
     Pamiętając, jak traktowałam ją przed śmiercią i jakie krzywdy jej wyrządziłam, na przykład poprzez alkohol, zażywanie leków, wysiłek fizyczny, wróciłam do domu z poczuciem, że nie jestem warta tego powrotu.
     Znów mi się poszczęściło. Czy słusznie? Wszyscy wokół mnie, no może za wyjątkiem boskiego Shannona, obwiniali się, przynajmniej w jakieś mierze, o śmierć niewinnego dziecka. Bzdura. To wszystko zaczęło i skończyło się na mnie.
     Minęło dziesięć dni odkąd wróciłam do świata żywych. Wszystko było mi obojętne. Wszystko przypominało, że to ja ukatrupiłam Gwen. Wszystko i wszyscy. Bezowocne siedzenie przy basenie z wodą do kolan stało się moim hobby, choć podświadomie unikałam wszystkiego i wszystkich. Wtedy starszy brat przybył do mnie z propozycją nie do odrzucenia.
- Siema, zombie girl. Jak się czujemy?
     Zapomniałam, że miałam nowe przezwisko.
- Dobrze.
- Zobacz, co mam – z uśmiechem na twarzy rozwinął przede mną ulotkę firmy wypożyczającej jachty oraz łodzie.
- Mam z tym coś wspólnego?
- Czekaj, to nie wszystko. Patrz! – wyjął kolejny kawałek papieru, tym razem okazało się to mapą geograficzną pokazującą szczegółowo wyspy oraz mniejsze archipelagi w okolicach południowego-zachodniego wybrzeża Meksyku.
- Tutaj – pokazał palcem na jedną z wysp. – Chcę was zabrać. Mam ostatnio ochotę na otwarte morze, tobie przyda się urlop, Chenault chce przypalić sobie trochę skórę… No dawaj! – szturchnął mnie w ramię, lecz ja zareagowałam jak sprężyna - trochę się rozbujałam, po czym niewzruszona znieruchomiałam.
- Co na to Jared?
- Masz wielki zaszczyt i dowiadujesz się o tym pierwsza, aczkolwiek jestem pewien, że ten drań pojedzie za tobą wszędzie.
- Nie lubię silnego słońca – urwałam, śledząc, jak powierzchnia basenu marszczy się od wiatru.
- Będziesz pod palemką. No chyba, że masz wątpliwości, co? Ram, nie masz? Masz czy nie masz? Masz?
     Shannon nie wiedział, co zrobić, nawet nie przemknęło mu przez myśl sensowne rozwiązanie, gdy ot tak, schowałam twarz w dłoniach. Gapił się chwilę i odszedł, zostawiając mnie ze sobą.
     Na urlop zgodziłam się dla świętego spokoju i uwolnienia się od męczących pytań Shannona.  Noc przed wyjazdem jak zwykle przywdziałam swoją obrzydliwą zieloną piżamkę, mającą na celu odpychać każdego osobnika, i próbowałam zasnąć.
     Wtedy przyszedł Jared, rzucił się na mnie, myśląc, że przetrwałam pierwszy dzień bez załamania, ale odepchnęłam go, milcząc. Wtedy już się zorientował, że to kolejny dzień z rzędu, kiedy wybucham żalem, wściekłością albo - dla odmiany - obojętnością na wszystko i wszystkich.
     Tej nocy leżałam na krawędzi łóżka, czując na plecach jego spojrzenie, a na karku oddech. Rano, chcąc nie chcąc, niezależnie od mojego humoru, natrafiałam na Jareda wtulonego w moje odsłonięte plecy. Poprawiałam piżamę i wyszłam do łazienki, by oddać się monotonnym porannym czynnościom.
     Spakowanie - kilkanaście par majtek, dwa biustonosze, trochę cienkich podkoszulków. Niech resztę rzeczy spakuje mi Amy, nie mam do tego głowy. Dojazd na lotnisko, czuję się niekomfortowo przy tak wielu ludziach. Fanki wbijają we mnie swoje gały i niedowierzają, że śmiem stać obok ich bożyszcza. Kilka godzin lotu bez turbulencji, szklanka wody przy lądowaniu. W Meksyku wypożyczamy auto, Shannon bierze ogromnego vana, a ja myślę, że ma manie wielkości. Kręte uliczki prowadzą nas prosto do portu.
     Port okazał się wielkim skupiskiem większych i mniejszych łodzi, żaglowców i kutrów, ale nasz jacht (jak dobitnie oznajmił nam Shannon poprzez swój wrzask) był najlepszym i najszybszym w całej okolicy. Według mnie była to kolejna droga maszyna przeznaczona dla ludzi znudzonych życiem  albo chcących się czymś pochwalić.
- Ależ cacuszko! – część druga podniecania się jachtem.
     Spod wody, trzeba przyznać, ogromnej łodzi wystawały trzy potężne wiertła, zdolne wprawić ją w ruch. Na rozkaz kapitana Shannona - sam obdarował się tak żałosnym przydomkiem - po kolei przeskakiwaliśmy z betonowej, obrośniętej glonami przystani, na nowoczesną, luksusową łódź.
     I ostatnie co zobaczyłam, zanim ogromna fala brudnej, śmierdzącej wody wbiła mnie w ziemię, to ciekawski Jordan przyglądający się i naciskający jakiś guzik  w stacyjce kapitana Shannona.
     Pieprzona ofiara losu.
- Zgaś te wiertła, skończony debilu! – wydarł się młodszy brat.
     Kilkoma susami doskoczył do mnie i wziął na ręce, pytając, czy nie uderzyłam się w głowę, bo jeżeli tak  (tu spojrzał morderczo na rodzonego brata), odrąbie mu łeb.
     Siła wody z łatwością wbiła mnie w beton, ale pogrążył mnie taki szok, że nie czułam prawie niczego, oprócz mokrego ubrania przylegającego do mojego ciała. Zostałam posadzona obok Amy, ta owinęła mnie szybko ręcznikiem i poklepała po twarzy, a młodszy Leto rzucił się z pazurami na kapitana.
- Nic nie nacisnąłem! – bronił się czterdziestodwulatek.
- Ej, chłopaki, to chyba ja coś nacisnąłem… – z cienia wyszedł Jordan i z miną męczennika zaczął się tłumaczyć.      
     Chwilę potem Jared przybił go do ściany, jednak ja miałam po dziurki  w nosie ich  idiotycznych kłótni. Siedząc na obitej kremową skórą kanapie, miałam okazję, by dokładnie przyjrzeć się łodzi.
     Dzieliła się na trzy piętra, z czego górna przeznaczona była dla kapitana i jego cudownych guzików i przycisków. Na środku, gdzie właśnie wszyscy się kłócili, stał barek, wielki stół, mini jacuzzi i parę innych mebli dla bogatych ludzi. Na dole, o czym dowiedziałam się później, znajdowały się sypialnie, łazienka i miniaturowa kuchnia z pralką.
- Masz pieprzone szczęście, że nie rozwaliła sobie głowy!
- Hej, ziom, to ty powinieneś bardziej dbać o wybrankę swojego serca!
     Wzięłam walizkę i zeszłam z nią na dół. Nie odczuwałam bólu z tyłu głowy, ani nie widziałam potrójnie rzeczy, dlatego założyłam, że wszystko ze mną w porządku. Kajuty układały się wzdłuż korytarza, tworząc szereg małych pomieszczeń przeznaczonych na sen.
     Mała przestrzeń wymusiła na projektancie postawienie w nich jedynie małżeńskich łóżek, a na ścianach umieszczenie szuflad i haków na nasze rzeczy. Z sufitu dyndała marynarska lampa, a rolę okna odgrywało owalne okienko wielkości otwartej dłoni, za którym pływała woda.
- Dlaczego nosisz te ciężary sama!? – podskoczyłam w miejscu, słysząc tuż za uchem wrzask wyrzutu.
- Oddychaj – uśmiechnęłam się lekko w jego kierunku. – Odpuść z Jordanem, nic mi nie jest. Mamy własną sypialnię, nie muszę spać z Shannonem na jednym materacu, a WC chyba działa, więc jest bardzo dobrze.
- Wiesz… – podrapał się po głowie, patrząc na wspólne łóżko. – Są osobne pokoje, jeśli tylko zechcesz…
- Nie. Chcę spać obok ciebie. Metr od ciebie, ale obok ciebie.
     I tak wyjaśniłam mu całą logikę moich uczuć. 
     Tego dnia nie opuszczałam kajuty. Założyłam nauszniki Philipsa i odpłynęłam, zanurzając się w fantazjach o córce, o moim poczuciu bycia matką i smutku, jaki pozostawiła po sobie Gwen. Wszystko pogorszyła rozmowa kapitana Shannona z Chenault, z którą oficjalnie był razem.
- Jest gorzej niż myślałem. Wygląda, jakby za chwilę miała paść na twarz i się już więcej nie ruszyć.
- Ucisz się.
- Rozumiem, to strata dla nas wszystkich, jest mi przykro, trochę, ale… Kiedy jej przejdzie?
- Nie, Shannonku, ty kompletnie nic nie rozumiesz. Nie masz pojęcia, co czuje Ram. Ona potrzebuje czasu, baaaardzo dużo czasu, a my jesteśmy tu, by jej pomóc.
- Okłamujesz ją, Chen. Czy kłamstwo to pomoc?
- Jeżeli kłamię po to, aby ochronić ją przed przykrością, to uważam to za pomoc. Nie chcę, żeby się o nim dowiedziała, zwłaszcza, kiedy straciła swoje własne.
- Oj przestań, może dobrze by to na nią wpłynęło? Z chodzącego trupa zamieniłaby się w chodzącą… niańkę naszego dziecka!
- Przymknij pysk, idioto! Jak myślisz, co poczuje, widząc, że mam to, czego ona mieć nie może? Pustkę, jeszcze większą pustkę niż dotychczas! Dlatego nie ma się o niej dowiedzieć, nie ma!
- Chodząca niańka… Ten żart mi się udał.
- Jesteś okrutny.
- Ale to we mnie lubisz…
- Masz szczęście, buraku cukrowy.
     Po tej rozmowie przebrałam się w swoją obrzydliwą zieloną piżamkę, rzuciłam ubrania do przypadkowych szuflad i wtuliłam się w chłodną poduszkę, gdzie strasznie płakałam, przepraszając Gwen za to, jak okrutnie ją zawiodłam. Nie zauważyłam, nie usłyszałam, jak skrzypią otwierane drzwi i do kajuty wchodzi ktoś jeszcze.
- Zamknij się, nic nie mów. Nie chcę cię słyszeć.
     I tyle.
     Fale oceanu delikatnie zderzały się z burtą pokładu, wprawiając statek w lekkie bujanie. Z pominięciem obgadywania mnie na górze i szacowania, ile zajmie mi dojście do siebie, statek ogarnęła cisza i spokój. Kapitan z wielkim bólem zrezygnował z dyskoteki na pokładzie. Usłyszałam szmer zdejmowanej garderoby, aż metr ode mnie, tak jak się umawialiśmy, położył się facet moich wszystkich snów i fantazji. Jeden metr ode mnie!
     Szlag by go trafił.
- Możesz mi przypomnieć, dlaczego od paru tygodni nie mogę cię dotykać? – spytał po kilku minutach ciszy.
     Na samo brzmienie, a potem na treść tego pytania, przeszła mnie fala gorąca.
- Chcę dojść do siebie.
- Cokolwiek to znaczy…
     Przełożyłam poduszkę na drugą, suchą i wolną od łez stronę. Głośno westchnęłam. Z trudem.
- Chcesz, to mnie przytul – zakomunikowałam ciszej niż szeptem.
- Mogę? – jęknął, nie wierząc w to, co usłyszał.
- Jeszcze się pytasz?
     Łóżko za moimi plecami zagięło się rozkosznie pod ciężarem dorosłego mężczyzny, a szerokie ramiona otoczyły mnie w talii. W dodatku pozwolił sobie na dziwny manewr odsłonięcia mi brzucha i położenia na nim dłoni.
- Przeginasz – wydukałam, umierając z pragnienia.
- Co ty nie powiesz? – zakpił półgłosem.
     Nie przypominałam sobie, kiedy ostatnio czułam tak ogromną przyjemność, jedynie instynkt podpowiadał mi, że on mnie pragnie. No dobra, coś twardego za plecami też mi podpowiadało. Jego wskazujący palec przesunął centymetr po moim ciele, a widząc, że leżę nieruchoma, obrysował całe koło wokół pępka.
     Odwróciłam się do niego twarzą, w ciemnościach widziałam i czułam tylko zarys i ciepło emitujące od jego mięśni, w szczególności przedramienia, gładkiego i umięśnionego. Zastygłam, wodzona przez ogromne pragnienie z jednej strony, a uwięziona niewidzialnym supłem z drugiej. Wykorzystał chwilę mojego rozdarcia, wyczuł, że się waham.
     Pchnął mnie delikatnie na plecy i oparł rękę obok mojej głowy. Zdecydowanie naparł na mnie swoim ciałem, a z głębi mojego gardła wydarł się cichy odgłos. Zsunął z mojego ciała cienką narzutę i przyglądał się mu z pożądaniem w oczach. Gdy dotknął skóry na podbrzuszu, w tym miejscu włoski podniosły się na baczność, a moje ciało zagotowało się jak woda w temperaturze wrzenia.
- Błagam, daj mi cię kochać…
     Nie hamowałabym się, to byłoby długie i intensywne, a ból w jego głosie przekonał mnie, że byłoby też wspaniale. Byłoby…
     Przyssał się do moich rozwartych ust, wślizgnął dłoń pod nocne spodenki, a ja wyszarpałam się z trudem spod jego uścisku, by natychmiast uciec na drugi koniec łóżka, jak najdalej od niego.
- Przepraszam – wybełkotałam. – Przepraszam cię, przepraszam…
- Nic  się nie stało – nawet taki aktor jak on nie zdołał mi wmówić, że to co mówi, jest prawdą.
     Jego głosem był czysty zawód i ból. Przez parę godzin leżałam jak śnięta ryba, aż upewniłam się, że zasnął. Na palcach pobiegłam na górę, pewna, że nikogo tu nie zastam. Usiadłam przy drabince przeznaczonej do schodzenia do wody, upiłam łyk wody mineralnej, po czym zwymiotowałam za burtę, prężąc i męcząc swoje wyczerpane ciało. Gdy wszystko się skończyło, pozwoliłam sobie na parę łez, ale nie za dużo, bo średnią na dzień już wyrobiłam.
- Przepraszam was.
     Chwilę siedziałam w miejscu, płucząc jamę ustną, aż zamarłam, widząc ruch na dziobie statku. Na szczęście to był Jordan.
- Dlaczego nie śpisz? – spytałam.
- Widziałem wieloryba! Ale byk, większy od całej łodzi! Cholera, może i dwa razy większy! I widziałem też ogon! – szeptał podekscytowany, po czym usiadł obok mnie. – Gniewasz się za ten numer dzisiaj?
- Nie, tak naprawdę nic mi się nie stało.
- To dobrze, wystarczy mi, że wszyscy się ze mnie śmieją. Że niby jestem ofiarą losu i prawie cię dobiłem.
- Ze mnie też się śmieją – zachichotałam smutno, a on odwzajemnił uśmiech.
     Przesiedziałam z nim parę minut, póki nie zmorzył mnie sen. Owszem, Jordan był dysfunkcyjną pierdołą i dziwakiem, ale gdybym miała wybierać swojego wymarzonego brata, byłby nim Catalano. Jego dewiza życiowa  „Co się stanie, to się nie odstanie” pomagała mu brać życie takim, jakie jest. Nie narzekał. Nie zadawał niepotrzebnych pytań. Jeśli mógł - milczał.
     Cisza była błogosławieństwem.
     Następny dzień minął jak z bicza strzelił. Godziny minęły mi na przesiadywaniu w cieniu, minuty na słuchaniu muzyki i czytaniu beznadziejnych artykułów o ochronie słoni morskich, a sekundy na wpatrywaniu się w Jareda i poszukiwaniu na jego twarzy odpowiedzi.
     Nie byliśmy rozmowni, ale zastanawiałam się, co on o tym wszystkim sądzi.  Chce się ze mną poddać? Zaczynam go męczyć? Jestem jak kula u nogi?
     Na łodzi zrobiło się wielkie zamieszanie, dlatego uznałam, że powinno mnie to interesować. Zniechęcona zatrzymałam „Bohemian Rhapsody” zespołu Queen i zdjęłam słuchawki.
- … wyspę, nareszcie wyszczam się w normalnym kibelku!
     Odwróciłam głowę w kierunku źródła całego poruszenia i delikatnie uniosłam brew. Na horyzoncie pojawił się zarys naszego miejsca docelowego, czyli trójkąt równoramienny z dwoma dłuższymi bokami lekko opadającym ku wodzie.
     Im zmniejszała się odległość między wyspą, a łodzią, ramiona wyspy okazały się delikatnie falować na wietrze, co oznaczało, że rosła tam spora puszcza. Pomiędzy najdłuższymi ramionami wyspy usytuowana była piaszczysta plaża i molo, zbudowane z dość wątpliwej jakości drewna i sznurów. Gdzieś w głąb wyspy dało się zobaczyć dach naszego domu, otoczonego gęstym lasem. Wszystko wyglądało tak, jakby wyspa otwierała w naszą stronę ramiona i nas witała.
     Galileo! GALILEO! Galileo! Figaro, magnicio-o-o-o!
     Dopłynęliśmy do lądu o zachodzie słońca, gdy gwiazda rzucała na las i piasek złociste promienie światła. Nie było żadnej ekipy powitalnej ani fajerwerków, co strasznie mnie ucieszyło. Przywitała nas jedynie natura i kamienna dróżka, prowadząca w głąb lasu. Do apartamentu, przez gęste zarośla i nieprzebyte gęstwiny, szło się około cztery minuty, dzięki czemu można było doznać uczucia klaustrofobii.
     Nagroda czekała na końcu drogi - nasz dom był kopią domu braci Leto, w którym spędziłam kilka ostatnich dni, dzięki czemu nie czułam się tu tak obco.  Jared od razu odpowiedział na moje nieme pytanie:
- Ta wyspa… jest w sumie nasza. Na własność.
- Macie wyspę? – spytałam, niedowierzając.
- No, tak jakby – wzruszył ramionami, a informacja, jaką przekazał, do mnie nie dotarła.
     Czułam się naprawdę jak u siebie w Kalifornii, chociaż za oknem rosły wielkie palmy, a na ziemię spadały kolorowe melony. Od razu spakowałam rzeczy do szuflad i rozłożyłam się na łóżku, obmyślając, czym by się tu zająć w samotności.
     Czułam wolność po opuszczeniu łodzi, gdzie ograniczały mnie trzy piętra i ciasna sypialnia. Czy ochota izolacji od wszystkich i wszystkiego była dziwną ochotą?
- Ram, mamy dla ciebie niespodziankę. Bardzo by nam zależało, abyś poszła – Jared wyrwał mnie z moich kuszących myśli.
- Co to za niespodzianka? – zapytałam, zastanawiając się, gdzie by się tu udać w samotności.
- Proszę, chodź.
- Niespodzianka tak ważna, abym nie miała jej głęboko gdzieś i nie została sama ze sobą?
     Jared zamarł w szoku, a po kilku sekundach rysy jego twarzy mocno się zaostrzyły.
- Siedź sobie sama. Na pewno nasza robota nie jest warta twojej uwagi i pewnie miałabyś ją w dupie – wycedził, rzucając walizkę na ziemię, po czym wyszedł, prawie urywając drzwi z zawiasów. 
     Siedziałam cicho z przegryzioną wargą, zastanawiając się, co tym razem spaprałam, a gdy doszłam do tego samego co zawsze (jestem skończonym zerem), wstałam, odnalazłam łazienkę i usiadłam na sedesie, masując skronie.
     Co za okropne uczucie. Spuściłam wodę, zaczęłam się ogarniać. Uczesałam włosy, zmyłam niedokładny makijaż i wymyłam zęby. Ubrałam szorty, niebieską, prześwitującą tunikę i wyszłam, z cholernym bólem czaszki, kierując się na plażę.
     Słońce zaszło, niebo przybrało odcień różu i błękitu, a po stronie wschodu stało się ciemnogranatowe.  Pośród tej dziczy, skrzeku ptaków i owadów, nadal męczyły mnie te same uczucia, bo gdziekolwiek bym nie pojechała, nie ucieknę od siebie samej.
     Wreszcie opuściłam zielony labirynt, wdeptując w miękki i ciepły piach. Przy oceanie stała grupka moich towarzyszy, zajęci pracą nie spostrzegli, jak do nich podchodzę, a gdy tylko ujrzałam, nad czym tak bardzo pracowali, moje serce ścisnęło się w kurewski kłębek bólu.
     Jared i Amy kucali, przygotowując do odlotu światełka do nieba, które najwyraźniej wykonali sami. Każde z nich składało się z szerokich kremowych płacht, pod którą umieszczono świeczkę oraz mały woreczek na płatki kwiatów;  podpalone świeczki miały unieść je wszystkie w kierunku do nieba. W dodatku na każdej płachcie widniało imię mojej córki.
- Pogrzeb, Ramona. Co się tak kolorowo ubrałaś? – zachichotał Shannon.
- O… – Jared wyglądał na szczerze zaskoczonego moim przybyciem. - Nie sądziłem, że przyjdziesz.
     „Widzę” - mruknęłam w duchu.
     Gdy wiatr nieco się wzmocnił, a niebo przybrało całkowicie różową barwę, zapalili świeczki.
UTWÓR 15
     Ciepłe powietrze nadchodzące ze strony morza uniosło miniaturowe baloniki, a te poszybowało wysoko, aż za najwyższe chmury. Wiatr rozkołysał w międzyczasie woreczki, powodując deszcz płatków kwiatów. Większość z nich spadała na nas. 
     Pewnie prędzej czy później spadną, ale w moich (w naszych) wyobrażeniach dotrą do miejsca, w które chciałabym wierzyć.
- „Knock-knock-knockin' on heaven's door” – szepnął pod nosem Jordan. - Wujek będzie myślał.
     Gwen odeszła. Nawet Shannon się zamknął. Wszyscy milczeliśmy jak skały, a do mnie dotarła wiadomość, że to naprawdę koniec.
     Bez słowa odwróciłam się na pięcie i odeszłam od nich wszystkich, najpierw drobnym truchtem, a potem biegiem. Chciałam dotrzeć do domu, ale zanim zdążyłam schować się w leśnej gęstwinie, ktoś mnie zatrzymał.
- To moja wina! To moja robota! To moja wina, ona nie żyje! A teraz puść mnie, puszczaj! Puszczaj mnie, do cholery!!!
     Nie puścił, póki nie przestałam się szarpać. Zderzyłam się policzkiem z jego klatką piersiową, utkwiłam przy niej na długi czas.
- Uspokój się! – potrząsnął moim ciałem, ale nic nie zdołało powstrzymać potoku gorzkich słów, wypływających z moich ust.
- Gwen nie żyje…
- Chodź do domu – zażądał groźnie, ale kolejny raz nic nie wskórał.
     Stałam, jak kotwica wbita w morskie dno, nic nie mogło zmusić mnie do jednego kroku. Wziął mnie na ręce, a ja, zachowując się jak roczne dziecko, każde swoje niezadowolenie prezentowałam okropnym płaczem.
     Smarki kleiły się do jego całego ciała, łzy doszczętnie odbierały mi możliwość widoku. Biegł. Nie wiem, może chciał mnie wrzucić do lawy albo zakopać żywcem? Takiego bezużytecznego potwora mogła czekać tylko taka opcja.
     Ale zaniósł mnie na górę, do naszej sypialni. Posadził na tyłku i bez słowa zamknął za nami drzwi, zakrył okna żaluzjami i włączył klimatyzację na standardowe dwadzieścia cztery stopnie Celsjusza.
- Co ty robisz? – zapłakałam zdezorientowana. – Co ty odpierdalasz?
     Bez słowa wyjaśnienia pchnął mnie na białe łóżko i - nim zdołałam wydać z siebie protest, choćby zadać głupie pytanie - moje usta zdążyło przymknąć coś niewiarygodnie miękkiego i kuszącego. Me zastygłe ciało topiło się pod ciężarem i temperaturą, z jaką emitowały jego mięśnie, a tym samym istnienie czegoś takiego jak racjonalne myślenie stanęło na włosku.
     Nie mogłam dłużej udawać martwego pisklęcia.
     Odwzajemniłam pocałunek leniwym ruchem języka, a satysfakcja wynikająca z faktu, że wykrzesał ze mnie choć krztę namiętności, pozwoliła mu na następne kroki. Zanurzył dłoń pod moją przezroczystą tunikę, pod którą bez pośpiechu sunął otwartą dłonią, nie zapominając o pępku i wrażliwych punktach wokół niego.   
     Wepchnął kończynę pode mnie, by uwolnić od uwierającego, sztywnego biustonosza i pociągnął za jego ramiączka, odsłaniając spragnione dotyku piersi. Zatrzymał się wzrokiem na moim ciele, skupiając się na udekorowanym szwami i poranionym od przyrządów lekarskich brzuchu, a nasz pocałunek obrał kierunek słodko-gorzkiego. Myślami był daleko, być może przy siedmiu światełkach do nieba, dlatego przywołałam go na ziemię, poprzez wepchnięcie języka do ust. Poczułam dreszcz przyjemności przechodzący przez jego ciało, lecz jego zastygłe ciało nadal dawało mi do zrozumienia, że analizuje sytuacje.
     Obsesyjnie pragnęliśmy siebie nawzajem, ale żal i świeża rana, nie tylko ta na ciele, uniemożliwiała cieszyć się sobą w pełni. Łzy cisnęły mi się do oczy czując jak pod błękitną tuniką, być może niechcący, drażni moje szwy na pustym brzuszku.
     Walcząc o jego uwagę zatopiłam zęby w spocony kark,  a sama czułam na języku swój słony smak potu wymieszanego z łzami. Cicho zasyczał i zrewanżował się pozostawiając podpis w postaci soczystej malinki, po czym wplótł długie palce w moje rude włosy i trzymając za nie ucałował mnie w jednym z najprzykrzejszych pocałunków w moim życiu. Kilka minut później, gdy zabrakło nam tchu, zlizał z mojej dolnej wargi pozostałości swojego pocałunku.
     Gdy pocałunki stały się nieco monotonne, a temperatura opadła oboje poczuliśmy, że na tym się nie zatrzymamy. Położył ręce na mych biodrach i uniósł z łatwością. Sam usiadł na skrzyżowanych nogach, mnie sadzając na kolanach, tuż przed sobą. Pozbył się mej górnej garderoby i jakby zły na nią, że śmiała osłaniać me ciało, rzucił za siebie. Wolny od ograniczeń przyłączył obie dłonie do mych piersi, delikatnie je pieścił i ugniatał, sprawdzał jak zachowują się pod danym naciskiem. Wtulił w nie twarz, a nasze ciała, mimo mocno pracującej klimatyzacji, zaczął pokrywać pot. Obchodził się z nimi delikatnie i miarowo, zmuszając mnie do cichych pojękiwań i westchnień.
     Czułam się bezużyteczna, nie mogąc się zmobilizować i odpowiedzieć choć małym gestem na jego pieszczoty. Wszystko wyglądało jak nierealny sen, w którym spełniły się moje wszystkie pragnienia. Byłam w stanie jedynie klęczeć, uczepiona kurczowo jego szyi, i czekać na kolejne dawki przyjemności.
     Zniżył obie dłonie do podbrzusza i pośladków, ścisnął je mocno i stanowczo. Drugą kończynę pokierował na najwrażliwsze fragmenty mego ciała, pulsujące i gorące, spragnione jego dotyku i jeszcze raz jego dotyku. Przejechał po tym miejscu ręką, aż zatrzymał się i, nadal mocno mnie do siebie dociskając, skoncentrował się na coraz większym drażnieniu i pobudzaniu mojej kobiecości. Wsłuchał się w moje wzdychanie i coraz głośniejsze jęczenie. Nasze oddechy stają się poszarpane, czuję rosnący raptownie pod skórą puls.
Chciałam mu się odwdzięczyć, ale nie byłam w stanie…
     Tymczasem, słysząc moje odgłosy wynikające z ogromnej przyjemności, jego ruchy stały się pewniejsze, niecierpliwe. Przytrzymał za rozporek, pociągnął go w dół i uwolnił metalowy guzik z klamry; pozwolił silę grawitacji pociągnąć moje szorty na dół, ukazując białe, koronkowe majtki, które założyłam jeszcze na łodzi, by poczuć się na sekundę nie jak zombie, a jak kobieta. A teraz, ożywiona jak nigdy, pozbyłam się jego garderoby, pragnąć dotknąć doskonałej faktury jego skóry. Przypomniał sobie o mojej czerwonej na policzkach twarzy, dotknął ich i zrozumiał bez słowa gdzie jest ich źródło. Mokra plama na przedzie ostatniej odzieży jaką miałam mówiła sama za siebie, a ja zażenowana jak chyba nigdy w życiu pocałowałam go nie chcąc patrzeć w lekkie rozbawienie w jego oczach. Nasze języki się spotkały, lecz ich taniec trwał zdecydowanie za krótko, bo musiał powrócić do ulubionego fragmentu mojego ciała.
     Zajęczałam długo i donośnie, gdy bez ostrzeżenia odsunął cienki skrawek majtek i zatopił palce w moim gorącym wnętrzu. Miałam wrażenie, że za chwilę przebiję skórę na jego plecach, wbijając w nie mocno paznokcie, a moje odgłosy przypominające płacz rozerwą zaraz jego bokserki. Powoli rozkołysałam biodra w tył i przód pozwalając jego długim palcom na głębszą penetracje, w dodatku dociskał mnie do siebie bezlitości trzymając wolną dłoń na pośladach. Czerwona od gorąca, podniecenia i wstydu, nabijałam się coraz szybciej, bez opamiętania. Moje oddechy nie były już oddechami, lecz desperackimi próbami połykania powietrza.
     Moje krzyki oznajmiły mu wreszcie, że za chwilę nie wytrzymam, dlatego wyszedł ze mnie, wytarł dłoń o skrawek pościel i pchnął mnie ponownie na plecy. Pozbył się czarnych gatek, a ja, nie słuchając instynktu samozachowawczego, spojrzałam na jego dorodną męskość odliczającą sekundy by mnie wypełnić. Opuściłam głowę na poduszkę, czekałam na finał. Boleśnie palące uczucie w pachwinach przejęło nade mną kontrolę każąc prowokacyjnie zakołysać się na boki i donośnie zajęczeć, dając mu do zrozumienia, żeby się pośpieszył. Odchylił się do tyłu, patrząc mi w oczy rozerwał kolorowe opakowanie, na którym, przysięgam, znajdowało się parę liter „X”. Opadł powrotem na mnie, przygniótł mnie swoim ciałem i pocałował rozlewając po moim ciele falę gorąca, rozpoczętą przy ustach, kończącą się przy koniuszkach palców.       
     Rozkołysał się do tyłu, wrócił a ja poczułam w sobie upragnioną siłę, która zdołała rozpalić we mnie jeszcze większy ogień niż dotychczas. Mimo miernego oporu jaki napotkał wchodząc we mnie, chwyciłam go za krótkie włosy, wyrwałam parę razem z cebulkami, ale nie zdołało go to wyrwać z równowagi, rytmicznej, płynnej, powolnej i dokładniej. Wystarczyło parę pełnych pchnięć, jego dwa przekleństwa i moje cztery wezwana do boga, bym eksplodowała.  Nasze twarze przybrały wyraz absolutnego spełnienia, całkowitej satysfakcji, totalnego zaspokojenia.  Delikatne drżenie przeobraziło się w niewiarygodną falę ciepła zalewającą mnie od czubka głowy, po palce u nóg. Krew zagotowała się we mnie powodując skurcze, dzięki którym ciało Jareda ugrzęzło we mnie niezdolne się poruszyć. W epicentrum gorąc rozlał się niczym gorąca czekolada wokół warg i pachwin, w głąb mnie, osadzając na ściankach mojego wnętrza i zostając tam jeszcze po. Dopiero kilka minut później, leżąc niezgrabnie pod facetem, ciepło leniwie spłynęło i osunęło się.
     Gorąc jest ciężki, klei się do nas.
     Cicho.
     ...To zimna i zepsuta Hallelujah.


~*~


Ta da.

Muzyka była tylko sennym, cichym tłem do ich gwałtownych przeżyć, ale i tak mi się bardzo podobała.


*[Jared brał udział w kampanii reklamującej perfumy Hugo Bossa]
**["Can you hear me, are you sleeping? Will you rape me now?" - Czy mnie słyszysz, śpisz? Zgwałcisz mnie teraz?]
***[“Closer to the edge”, refren]




                                                                                                                                                                            - korekta: suckit
     Scena seksu jest nietknięta, niepoprawiona i zapewne ma mnóstwo błędów, z którymi musicie sami dać sobie radę - suckit

52 komentarze:

  1. kocham twój mózg <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział wydaje mi się.. taki inny. I krótki xD W sumie, to była w nim zawarta ta 'depresja' Ramony, ale ten koniec... Takie dziwne zaskoczenie, że Dziadu znów powraca, ale mam wrażenie, że nie dotrwają razem do końca pierwszej części. Albo dotrwają i na koniec się coś spierdoli. Pisz i poprawiaj kolejny! *-*

    Btw. czemu ta scena jest nietknięta? Przedtem suckit poprawiała, a teraz nagle nie :c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przedtem poprawiłem tylko jedną scenę tego typu i nie zamierzam robić tego dalej. /suckit

      Usuń
    2. A temuż to, że mnie takie sceny nie bawią. /suckit

      Usuń
    3. Krótki? Wydawał mi się taki jak zwykle. :/

      Usuń
    4. A mi się wydawał krótki :c Może kiedyś było więcej opisów i dlatego sprawiały wrażenie długiego? xD
      Żebyś czasem mnie nie zrozumiała - rozdział jest fajny, nie brakuje mu niczego i raz pasuje więcej opisów, raz więcej dialogów :)
      A te kilka tygodni... *chęć mordu*

      Usuń
  3. Weź Ramona spieprzaj z tym opowiadaniem! Zryczałam się jak głupia!! Jak się pozbieram to napiszę coś konstruktywniejszego... JAK się pozbieram!

    OdpowiedzUsuń
  4. ryczę. dawaj następny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne opowiadanie. Komentuje pierwszy raz ale wszystko czytam. Nagle zachciało mi się coś tutaj napisać. Właściwie pochwalić cię bo piszesz świetnie .. gdyby to była książka byłaby to moja ulubiona. Twój blog jako jedyny przypadł mi do gusty , nie lubię czytać takowych opowiadań a to jest wyjątkiem :) Chcę już następny rozdział.

    + Znakomicie opisane sceny +18 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło, że dałaś znak, że tu czasem jesteś. :)

      Usuń
  6. Witaj,
    przeczytałam Twoje opowiadanie od sedna, zagłębiając się w każde słowo. Link dostałam niedawno i przeczytałam całość dopiero dzisiaj, więc komentuję pod najnowszym rozdziałem.

    Kiedy dostałam link do tego bloga, po adresie i relacji mojej znajomej (Btw, przyznała, że jest to bardzo dobre opowiadanie - po przeczytaniu moje zdanie uległo zmianie, a dlaczego, zaraz się dowiesz).
    Moje pierwsze wrażenie było nikłe. Szablon i jego kolorystyka po prostu mnie odrzucił, wręcz chciałam wyjść z tego bloga. Tak czy siak, ładując tę stronę strasznie się zawiesza, a to jest odrzucające - według mnie blogi powinny chodzić płynnie i zabierać czytelnikowi jak najmniej czasu na odszukanie opisu bloga tudzież rozdziałów. Ale zmusiłam się i przeczytałam rozdział, pomimo bolących oczu. Ok, podobał mi się - zabrałam się za dalsze czytanie. Z rozdziału na rozdział szło Ci coraz gorzej (wiem, że zaraz mnie tzw "zhejtujesz" - widziałam, jak zrobiłaś to z jedną dziewczyną, która napisała, że nie podoba jej się Twoje opowiadanie, cóż widocznie nie potrafisz przyjąć krytyki, a tak jej łakniesz). Zastanawiasz się dlaczego? Zbyt długie, za dużo opisów i rozmów, zbyt dużo akcji jak na mój gust. Dużo błędów, chyba zbyt szybko pisałaś rozdziały, aby je zauważyć. Rozumiem to nie przyczepiam się do błędów, ale co do długości rozdziałów, owszem.
    Wygląd. Jedno słowo: beznadzieja. Wierzę, że masz na oku to, że szablon naprawdę odrzuca, blog jest trochę za szeroki, a czcionka jest zbyt jasna jak na tło.
    Ale nie o tym mowa. Szablon jak szablon - każdy ma swoje gusta.
    Wracam do opowiadania.
    Dochodząc do bodajże szóstego rozdziału, miałam ochotę to pozostawić. Odrzucił mnie Twój styl (chociaż innym się podoba, mi jednak nie) - dużo rozmów, mało opisów, albo zbyt dużo opisów a mało rozmów. Chociaż te rozmowy są na niskim poziomie ( czasem brak odpowiednich dopisków, kto co mówi wprawiał mnie w zakłopotanie i musiałam cały wątek czytać od nowa, gdyż nie rozumiałam kto prowadzi konwersację), czytałam je dalej. Nie będę pisać, czy żałuję, czy nie i nie będę oceniać tego powierzchownie, jednak chcę wyrazić tylko swoje zdanie, które z początku było bardzo dobre, zmieniło się w beznadziejność i - szczerze mówiąc - prawdopodobnie już tutaj nigdy nie zajrzę ("I bardzo dobrze, nie wchodź tutaj" - odpowiem za Ciebie i Twoje koleżanki) i mam nadzieję, że - wybacz - nie masz zamiaru wydawać ksiażki, jak to napisała koleżanka powyżej.
    Co do scen erotycznych, jak na Twoje możliwości, są bardzo słabe, poza tym - jak na - tu cytat - "(...) opowiadanie o życiu, jednak słowo „życie” ma tak duży zasięg, że należałoby je streścić. Co byście powiedzieli na takie motywy jak: miłość, dojrzewanie, dylematy, seks (widzę te uśmiechy!)? Nie chcę pisać opowiadania-komedii. Nie chcę tworzyć płaczliwego dramatu, z którego ostatecznie wyjdzie jakaś groteska. Nie chcę pisać scenariuszy do porno. Dlatego właśnie trudzę się w tworzeniu złotego środka, w którym wszystkie te trzy motywy są wykorzystywane proporcjonalnie, bez przeginania w ani jedną, ani w drugą, ani trzecią stronę. Mówiąc po polsku - każdy powinien znaleźć tu coś dla siebie." - seksu nie uprawia się podczas/po/przed pogrzebu własnego dziecka (co to w ogóle za pomysł?), czy na klatce schodowej.
    Pozdrawiam.

    PS nie mam konta na Google+, ani Gmailu, więc proszę, nie zarzucaj mi, że "hejtuję Cię z anonima"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, pozwolę sobie na kontratak. Zwykle napisałabym coś bardzo głupiego i o niskim poziome ironii, ale w zaistniałych okolicznościach pozwól, że TYM RAZEM zrobimy to na inny sposób... No to zaczynamy, skarbie. Trzymasz się mocno?
      Po pierwsze, blogger to najpopularniejsza, najwygodniejsza i najłatwiejsza strona umożliwiająca publikację swoich wypocin. Zrezygnowałam z Onetu (swoją drogą, zajrzyj tam i opowiedz nam wszystkim czym jest "zawieszanie", "chodzenie płynnie"; Blogger w porównaniu do tamtej witryny to istne cacuszko). Odnosząc się do tego samego argumentu jaki zaprezentowałaś, że odszukanie rozdziałów na blogu nie jest takie jakie powinno... Czy strona pt. "ROZDZIAŁY" zaraz pod nagłówkiem, jest odziana w pelerynę niewidkę? Nie wpadło Ci do głowy, że być może właśnie w tej zakładeczce odnajdziesz linki do każdego jednego rozdziału? Dodam również, że mi blooger nigdy się nie zacinał - sprawdź swój komputer, może zmienisz przeglądarkę? Explorer to stare próchno...
      Na ból oczu stosuj krople do oczu.
      Teraz coś, co mnie naprawdę ucieszyło. Ucieszyło, bo mogę Ci teraz to w jasny i prosty sposób wyjaśnić, kruszyno. Niedawno temu pewna osoba zostawiła po sobie komentarz, który trudno było nazwać krytyką; użyła w niej bowiem argumentów typu "nie bierz tych dragów, tym ścierwem można sobie tylko dupę powycierać" i inne. Jak chyba się domyślasz (chociaż może nie..) nie można było brać tego na serio, jedynie za czysty hejt, bezpodstawne krytykowanie. Biorę na klatę wszystko, jeżeli tylko napiszesz "nie podobało mi się to & to, a uważam tak ponieważ bla bla bla" Opcja #2: "Beznadzieja i bezsens, no po prostu katastrofa" nie zalicza się do krytyki, chyba że mówisz o One Direction.
      Czy fakt, że łaknę krytyki jest dziwny i nie na miejscu? Kto by nie chciał usłyszeć konstruktywnej opinii swoich czytelników? Raz na zawsze kończę temat: Przyjmuję, kurwa, krytykę, ale nie przyjmuję pierdolonych hejtów. Łapiesz, babe?:)
      Jeżeli uważasz, że za dużo opisów/za dużo dialogów - masz to tego prawo i jak najbardziej to szanuję. Masz również prawo do opinii na temat designu bloga, zmienia się on co jakiś czas i nie jest wciąż taki sam. Uważam jednak że połączenie czerni i bieli jest odpowiednie do czytania. Jeżeli masz kłopot CTRL + i wszystko jasne!
      Masz również prawo do nietolerowania mojego stylu!
      Chyba i tak nie wydam książki, wiesz? Zabawa w księgarnie.. Nie... To było w przedszkolu, opcja blogowania bardziej przypadła mi do gustu.
      Nie podważam Twojego zdania, ale najświeższe rozdziały podobają mi się o wiele bardziej niż te pierwsze. Złożone zdania, więcej głębszych opisów, coś więcej niż płytkie scenki dla dzieciaczków o tym jak (historia rodem z Pretty Woman) szara myszka zakochuje się w znanym mężczyźnie.
      Co do scen +18... ech, mi się podobają :D A teraz, seks zaistniały w powyższym rozdziale był formą przeprosin, gorzkiego przebaczenia sobie nawzajem, coś w ten deseń. Na klatce schodowej był gwałt, kochanieńka. Odróżniasz seks od gwałtu? Gwałciciel nie zabierze Cię do łóżka z baldachimem ani nie połaskocze po brzuszku - najczęściej wybierze... pierwsze lepsze miejsce.
      I na sam koniec : " co to w ogóle za pomysł ? " W fikcji literackiej wszystkie pomysły są możliwe.
      Pozdrawiam z całego serducha!

      Usuń
    2. Wcale nie musiałaś pisać z Google albo Gmaila, można się normalnie podpisać...

      Usuń
    3. Z żalem muszę przyznać że Anonim ma trochę racji, szablon też mi sie nie podoba, połączenie czerni z bielem nie było najlepszym pomysłem, oczy bolą jak cholera.Ostatni rozdział czytałam po miesiącu przerwy od poprzedeniego i po przeczytaniu go oczy napierdalały mnie masakrycznie. Co do krytyki to też zgadzam się z anonimem, piszesz że czekasz na krytykę a jeśli ktoś napisze ci pare słów krytyki to od razu piszesz mu że jak się nie podoba to po co to czyta lub podobnie. Z jednym się tylko nie zgodzę mi osobiście podoba się opowiadanie wolę gdy jest więcej dialogów od opisów. Pozdrawiam Lena(:

      Usuń
    4. Nigdy nie napisałam, po zetknięciu się z krytyką, że jeśli się nie podoba, to "po co to czytasz". Zawsze przyjmowałam krytykę, a nieuargumentowane opinię oblewałam ciepłem moczem, gdyż nic nie wnosiły do mojej pracy. :)
      Design bloga jest i był kwestią subiektywną, jednym się podobał, a drugim nie. Mam nadzieję, że kolejny szablon jaki mam już w zanadrzu przypadnie większości do gustu. Pozdrawiam. ^^

      Usuń
  7. Rozdział fajny, aczkolwiek jak dla mnie za krótki. Podobał mi się początek;) Co do sceny +18 była spoko, choć sądzę, że stać cię na więcej. Ogólnie, jak już kiedyś pisałam - UWIELBIAM twój styl i język <3, jednak w tym rozdziale czegoś mi brakuje. To chyba dlatego, że Ram mało rozmawiała z Jaredem, a myślałam, że w tym rozdziale taka rozmowa się odbędzie ;) W ogóle myślałam ,ze ich spotkanie przebiegnie inaczej, będzie w nim więcej emocji, ale mam wrażenie, że nadrobisz to w następnym rozdziale :D.... God, w trakcie czytania miałam ci tyle do powiedzenia, a teraz nie pamiętam, co miałam napisać... aha, podobał mi się jeszcze moment jak Jay zabiera Ramonę do pokoju i rzuca ją na łóżko xD ( takie moje skrzywienie psychiczne: lubię agresywnego Jay'a)
    podumowując: rozdział okej, ale nie zaliczyłabym go do najlepszych,za to mam przeczucie, że następny wbije mnie w ziemię ^_^. I (cytując koleżankę wyżej) "kocham twój mózg <3".
    to chyba tyle, jak mi się coś przypomni to dodam.
    Aha, co do osóbki wyżej: mi blog ładuje się szybko, nic się nie tnie, radzę zakupienie lepszego sprzętu... ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeszcze jedno: chyba cię pogięło z tymi "kilkoma tygodniami" :P Przecież ja będę się zachowywała jak alkoholiczka na odwyku i zacznę świrować jeszcze bardziej niż świruję na co dzień, a dla mojej rodzinki to byłaby katastrofa, teksańska masakra piłą mechaniczną i nie wiem co jeszcze... Nie będę naciskać, ale fjnie by było gdybyś dodała ten rozdział przed rozpoczęciem roku szkolnego, jako miły akcent na zakończenie wakacji:D Weź też pod uwagę to, że jeżeli dodasz to dopiero w roku szkolnym, to na lekcjach będę się zachowywała jak (cytuję) "zombie girl" ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja pierdole... Zajebiste. To z tą sceną, z tymi ludźmi było magiczne. Przynajmniej z mojego punktu widzenia. "Jego dotyk wymieszany z męskimi perfumami powoli mnie zabijał" & "Niemożliwym było żyć szczęśliwie, gdy wyrwano nam tak brutalnie fragment duszy" - kocham te cytaty. Nie wiem dlaczego, ale je uwielbiam. Wiedziałam, ze strata Gwen będzie bolała Ramonę. W końcu miała kilka twarzy, ale uczucia nadal są takie same. Shannon wyskoczył z inicjatywą wakacji - bardzo fajnie. Lubię Jordana i gdybym postawiła się na jego miejscu, sama wcisnęłabym ten kuszący guzik :P Logika Ram według swoich uczuć jest bardzo ciekawa. Nie spotkałam się z czymś takim. Zwykli ludzie walą z mostu: kocham cię i już. No ale Ruda normalna nie jest. Też chciałabym mieć Jordana za brata... 2 ofiary losu. Jak tak sobie wyobrażam, to pogrzeb był piękny. Świetny pomysł. No i w końcu SEEEEEKSSSS <3 Zauważyłam parę powtórzeń, ale jest cudne.
    Nie podoba mi się jedna rzecz... DLACZEGO TYLE MAM CZEKAĆ NA NOWY ROZDZIAŁ?!?!
    WENY ŻYCZĘ I DŁUŻSZE ROZDZIAŁY CHCĘ! Przyzwyczaiłam się do o wiele dłuższych :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Zanim zabiorę się do komentowania to mija bardzo dużo czasu. No, ale już jestem i zaczynamy :)
    Nie komentowałam chyba od 16 rozdziału, który wywarł na mnie bardzo duże wrażenie. Czytałam go kilka razy, aby wszystko dobrze zrozumieć. Przepłakałam chyba połowę tamtego rozdziału. Nie wiem dlaczego, ale ten wydawał mi się jakiś inny (oczywiście w dobrym znaczeniu tego słowa). Chyba jeden z moich ulubionych po ostatnim przeczytaniu całego opowiadania (chyba to był trzeci raz XD). Rozdział 17 był również bardzo dobry. Cindy okazała się zimną suką, która wywarła na mnie wrażenie osoby chorej psychicznej. Wydawała się jakby miała obsesję na punkcie opowiadania o uśmiercaniu nienarodzonych dzieci. Tak czy inaczej jest/była negatywną postacią i mam nadzieję, że będzie jej potem mniej. Jordan jako rycerz na białym koniu odegrał swoją rolę wyśmienicie. No i jeszcze rozdział 18, który był dla mnie jak kubeł zimnej wody. Śmierć Gwen to wielkie zaskoczenie w szczególności, że w ostatnim rozdziale Ramona okazała wobec niej dużo czułości. Myślałam, że urodzi ślicznego bobaska i będzie szczęśliwa z Jaredem, któremu wybaczy, ale jesteś o wiele ambitniejsza i to byłoby zbyt oklepane. Piękny pomysł na pożegnanie Gwen. Scena erotyczna na samym końcu była bardzo dobra i nie wiem do czego się tu przyczepić.
    Na koniec chciałam napisać, że nie zgadzam się z powyższą krytyką. Jak dla mnie to bardzo się rozwinęłaś od początku i Twój styl pisania jest bogatszy. Genialnie opisujesz uczucia i stan w jakim znajduje się bohater opowiadania. Za każdym razem potrafię się utożsamić z tymi uczuciami. Jeśli stać Cię na więcej, tak jak napisano wcześniej to jestem pewna, że z czasem będzie jeszcze lepiej i jest to tylko kwestia czasu jak się rozwiniesz :)
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i obiecuję, że będę komentować regularnie ;)

      Usuń
  11. Dzięki wielkie, każdy Wasz komentarz jest świetną motywacją ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Przeczytałam jeszcze raz, piosenka od wczoraj jest w moich uszach non stop, nawet z nią zasypiam. Dzięki, że mi ją przypomniałaś.
    Wydaje mi się, że jak na Ramonę to reakcja na odejście Gwen jest taka w wersji soft bym powiedziała. Oczekiwałam jakiegoś szaleństwa, może nie histerii ale nie samego smutku. Myślałam, że będą bluzgi, pretensje do Leto bo to w końcu on zmajstrował nie? Jakieś bicie, drapanie, wrzaski... tragizmu więcej.
    Dobra, Shannon będzie miał dziecko, heh niezły moment, chyba najgorszy z możliwych dla Ram. Oszaleć można, ja bym oszalała.
    Ryczałam na końcówce. Myślę, że ja na miejscu Ramony spierdoliłabym stamtąd jak tylko bym zobaczyła co oni robią. Światełka do nieba to coś zajebistego, nieźle to zrobiłaś naprawdę, gratuluję pomysłu. Aż sobie weszłam po przeczytaniu rozdziału tu: http://www.youtube.com/watch?v=O0LiJmSX2fs i obejrzałam w tle słuchając 'Hallelujah' i weź człowieku się nie pobecz.
    Oj dziewczyno powinnaś zrać dumą, że wywołujesz u nas takie emocje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciałam przesadzać z tym biciem, drapaniem, wrzaskiem i tragizmem, bo posądzono by mnie o popadanie ze skrajności w skrajność.
      Wolałam wrzucić ją do garnka z napisem "apatia", a dopiero po pogrzebie (scena gdy Ram rzeczywiście wrzeszczy na Dziada) pozwolić jej wyrzucić z siebie wszystkie emocje.

      Usuń
    2. A co do tej dumy.. Oj tam. Czasami aż nie wierzę, że piszę takie gówno.

      Usuń
  13. OJCEM RAMONY JEST ROBERT DE NIRO !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. HA!!!! Dobree, aż mi świeczki w oczach ze śmiechu stanęły :D
      Ramona takie właśnie przeskakiwanie ze skrajności w skrajnośc to cała JA dlatego automatycznie się spodziewałam takiej jej reakcji, ale dobrze, że napisałaś tak jak jest. Dzięki temu miałam element zaskoczenia a o to między innymi w tym 'biznesie' chodzi.

      E tam myślę, że wcale nie uważasz swojego opowiadania za gówno, gdyby tak było to nie chciałoby Ci się podejmować kontrataku wobec w zasadzie nieuzasadnionej krytyki, jaką mieliśmy przyjemność zaobserwować wyżej. Poza tym, czy fakt, że tym opowiadaniem wywołujesz u TYLKO ludzi TAKIE skrajne emocje nie jest najlepszym dowodem na to, że to nie jest gówno a coś zajebistego?
      NO JEST :D

      Usuń
    2. Nazywasz go Robert De Niro, a może on ma na imię Daniel?

      Usuń
    3. Niestety czasami dopada mnie takie a nie inne uczucie, że cała fabuła jest do dupy i nie warto tego ciągnąć. ALE NIGDY NIE PRZERWĘ I BĘDZIECIE SIĘ ZE MNĄ MĘCZYĆ AŻ DO 80 ROZDZIAŁÓW!!! XD

      Usuń
  14. No nie! Nie mogę uwierzyć, że zapomniałam o skomentowaniu poprzedniego rozdziału. Wybacz mi, następnym razem upewnię się, że rzucę chociaż jedno zdanie pod twoją pisaniną^^
    Trochę chaotycznie pozwolę sobie przelecieć przez swoje odczucia dotyczące ostatnich odcinków. Bardzo przypadł mi do gustu twój opis NY naprawdę przywodzący na myśl sceny z amerykańskich filmów. Matka Ram okazała się suką, co w sumie nie było zaskakujące. Zdziwił mnie tylko brak jakiegoś wyraźnego katharsis (dzięki Bogu!) bo przez moment myślałam, że to stare próchno będzie chciało naprawić swoje błędy i zacząć grać rolę dobrej mamuśki. Ogólnie scena w kościele wypadła bez zarzutu. Wszystko do siebie pasowało i nawet cieszyłam się z obecności, niezbyt lubianego przeze mnie, Jordana. Doktorek słusznie dostał po mordzie choć cena, jaką przyszło za to zapłacić okazała się strasznie wysoka. Ogromnie mi szkoda małej Gwen, Ramona na pewno zaopiekowałaby się nią jak najlepiej, a i może sam Leto by się nawrócił. Z drugiej jednak strony cieszę się, że nie poszłaś na łatwiznę i nie zdecydowałaś się na sielankowe życie. Niewątpliwie z rozmachem wyrwałaś obojgu kawałek serca. Trudno uwierzyć,jak wiele bólu, obrzydzenia i okrucieństwa może znieść człowiek zanim narodzi się miłość. O tak zdecydowanie uwielbiam jak doprowadzasz nas tymi zwrotami akcji do kurwicy i jeszcze większego przywiązania do bloga. Dżared był całkiem kochany chociaż jakoś tak jeszcze wydaje mi się trochę nie na miejscu po tym jak skrzywdził rudą. Pogrzeb był piękny w każdy możliwy sposób. A scena łóżkowa…? Wiesz, że jesteś mistrzem więc złożę tylko ukłon w twoją stronę xD Jeszcze mi się coś przypomniało! Scena na jachcie między Jaredem a Jordanem i relacje tych dwojga bardzo przypominają mi znajomość Edwarda i Jacoba ze „Zmierzchu” (haha o tak mam dziwną psychikę).
    I chyba tyle jestem w stanie z siebie teraz wykrzesać. Z zapartym tchem czekam na kolejny rozdział, epilog, a potem kolejne części ;D 80 rozdziałów tego cudeńka to i tak za mało!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, wyspa, na którą przyjeżdża cała paczka, jest inspirowana "Przed Świtem" więc... :-)
      Dzięki za podzielenie się zdaniem :*

      Usuń
  15. Przepraszam, że z takim opóźnieniem.. ale nie miałam do tego głowy. Co prawda rozdział przeczytałam już 2 dni temu, ale nie miałam kiedy skomentować :p
    Więc.. bardzo cieszę się, że Jared wrócił w końcu, tęskniłam za nim. Świetny pomysł z tą wyspą. Nie wiem co tu pisać, przecież nie będę się powtarzać w każdym komentarzu . Powiem tylko tyle, że to jeden z tych rozdziałów, które lubię najbardziej czyli Jared i Ramona *_* a scena łóżkowa.. no jak zwykle rewelacja ;p
    Pod Twoim komentarzem, że będziemy się męczyć jeszcze przez 80 rozdziałów szukałam przycisku "lubię to!" ... za dużo facebooka.

    OdpowiedzUsuń
  16. Wow. nie wiem, co napisać. Szokujący rozdział, ale to w Twoim stylu. Lubisz szokować i zaskakiwać czytelnika. I rewelacyjnie Ci się to udaje. Nigdy nie przypuszczałam, że Ramona jednak starci to dziecko. Do końca tępo wierzyłam, że jednak się ono urodzi. Rozdział jest genialny, fantastyczny, aż brakuje mi więcej słów, żeby go opisać. Czekam na więcej. dużo więcej ;D

    OdpowiedzUsuń
  17. Hej.
    Od jakiegoś czasu sobie czytam, czytam, czytam no i przeczytałam całość i postanowiłam zostawić w końcu komentarz, bo sama lubię jak ludzie komentują moją pracę i mam jakiś punkt odniesienia ;)
    Powiem, że opowiadanie... inne. Inne - co mnie cholernie cieszy! Przez większość czasu czytam opowiadania raczej w klimacie komedii czy czegoś wesołego z nutkami goryczy co jakiś czas, ale Twoje opowiadanie jest... no właśnie inne :) Jest dla mnie taką odskocznią, jak mam za dużo ":)".
    Pomimo, że zaczęłam czytać dawno temu, to cały czas pamiętam tą scenę z początku jak Ram opluła Jareda. Od tego momentu czułam, że mają szansę być razem! haha ;D
    Ach. Tylko jedno "ale" - żyyyygam Jordanem. Fuj, ble, ugh, zabierz go. xd
    W każdym bądź razie - obserwuję Cię, czekam na nowe rozdziały!! :)

    PS.
    Nie wiem czy powinnam/mogę to pisać w komentarzu, ale (najwyżej dostanę hejtem...) jak coś to zapraszam na mojego bloga, gdzie też próbuję pisać opowiadanko. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaaah!! Moment gdy opluła Jareda *pierwszy rozdział!! old school!*
      Więcej niż "fajnie", że wyszłaś z cienia i skomentowałaś.
      Nie rzucę hejtem, no co ty, zajrzę z pewnością na Twoje opowiadanko. "_"

      Usuń
  18. No jestem wreszcie, przeczytałam hurtem dwa ostatnie rozdziały i... 17 dobra, 18 mnie odrobinę rozczarowała. Chyba czuć w niej, że chcesz już skończyć z Ram i ruszyć Dziada. Tak czy tak, zostanę z Tobą do końca, w międzyczasie dręcząc swoje ludzkie wampiry. Właśnie idę pisać pierwszy rozdział drugiej części, miałam wcześniej, ale nie wyszło.
    Kto nie zna mojego bloga, znajdzie go w linkach.

    OdpowiedzUsuń
  19. Tak wiem komentuje z opznieniem ale byłam na obozie a tam brak Wi-Fi :/
    Rozdział zajebisty, nie ma dziecka, nie ma problemu i dobrze, mimo ze uwielbiam dzieci tu mi jakoś przeszkadzało. Bardzo fajnie przedstawilas ten czas kiedy Ram była nie obecna po operacji takie a'la przedstawienie.
    No i najlepsza częścią było godzenie się z Jaredem :D w końcu znowu się pojawia :) proszę cię nie rozdzielaj już ich nigdy wiecej!!
    No także tego rozdział bardzo fajny ale ciut krótki, dawaj dłuższy :D
    ~FELA

    OdpowiedzUsuń
  20. Kawa nie działa, dalej jestem śpiąca [uroki nocnych eskapad, VyRTu i PVD] ale do rzeczy. Początek fenomenalny i najlepszy z całego rozdziału, później było już tak... normalnie. Wszystko jest fajnie, ale... no właśnie, zawsze jest jakieś ale. Rozumiem Ramonę [choć to nie do końca dobre stwierdzenie bo dziecka nie straciłam] ale nie mogę zrozumieć jej takiego odseparowania od wszystkich. Wiem, że musi to jakoś przeboleć, ale to ciągłe odsuwanie od siebie przyjaciół i ukochanego [pozwoliłam sobie tak nazwać Jareda, choć momentami odnoszę wrażenie, że ona go już nie kocha] jest trochę dziwne. Oni chcą dla niej jak najlepiej, a ona tak po prostu ma ich gdzieś.
    Mam nadzieję, że mocno kopniesz Ramonę w tyłek i wreszcie wróci do normalności, choć w tym przypadku to nie jest odpowiednie słowo. To niech wróci do swojej nienormalności.
    Cieplutko pozdrawiam xD

    OdpowiedzUsuń
  21. brak komputera w wakacje to istna katorgga, nie życzę nikomu(:

    OdpowiedzUsuń
  22. No to jak obiecałam Ci na twitterze, skomentuję :3
    Kocham tego bloga, kocham całym sercem, naprawdę. Mimo tego, że kilka rzeczy mnie trochę irytuję to go kocham.
    Uwielbiam charakter Jareda, uwielbiam Ramonę, aczkolwiek jest aż nazbyt chamska. Jordan mnie wkurza, nie wiem czemu, nie lubię go. Ale to oczywiście tylko moje zdanie :)
    Popełniasz mało błędów językowych, opowiadanie jest ciekawe, nie zanudza i lekko się je czyta.
    Czekam na następny rozdział!
    ~ Jaredachu

    OdpowiedzUsuń
  23. Yello :)
    Zacznę od tego, że niedawno dopiero skończyłam czytać twojego bloga więc postanowiłam skomentować pod aktualną notką. Jest tego tyle, że nie wiem od czego zacząć... ale postaram się ;)Już za nawiązanie w tytule do "Praying for a riot" masz <3
    Przeczytanie bloga zajęło mi sporo czasu, ale chwała ci za to! Mam na myśli długość rozdziałów. Jak dla mnie są świetne bo nie lubię kończyć kiedy się wciągnę a u ciebie nie ma tego problemu. Co do wystroju strony (czytałam wcześniejsze negatywne komenty), mi się bardzo podoba i jakoś nie odczułam zmęczenia oczów, a grafika na samej górze jest po prostu wspaniała. Teraz kiedy znam historię Ramony i Jareda wiem, że pasuje tu idealnie. W kwestii języka, składni, etc... wiadomo coś o tym :) na początku nie jest ciekawie, ale teraz widać jak ogromy postęp zrobiłaś. Chociaż nie powiem, momentami mam wrażenie,że czytam dobrą powieść lecz czasami zalatuje fg na kilometr, ale ja to UWIELBIAM! Bo w końcu o to tu chodzi :) A sam zamysł opowiadania? Jak dla mnie bardzo trafiony i chwytliwy w tym znaczeniu, że chętnie się o tym czyta. Miło się utożsamiać z bohaterami, których życie nie przypomina aż takiej sielanki, szczególnie wtedy gdy czasami mają gorzej niż my :P taki odruch. Bohaterowie... ach. I tu brakuje mi słów. Ramona, polubiłam ją tylko za to,że jak ma być wariatką to już po całości. Nie koniecznie podobają mi się jej odzywki, ale czasem po prostu sytuacja w jakiej się znajduję tłumaczy ją. Na początku mój stosunek do niej był taki... nijaki? Potem zaczęła mnie denerwować, a na końcu zaakceptowałam ją. Z kolei Jared... przedstawiłaś go bardzo dobrze, wg mnie. Choć najbardziej irytowało mnie jak zwracał się do Ram chcąc ja pocieszyć, Ramonko. No po prostu nie mogłam.W jego ustach takie zdrobnienie brzmiało zbyt sztucznie. Takie moje odczucie, poza tym podobała mi się jego troskliwość :)No i nareszcie znienawidzony Jordan! A ja się pytam why??????? Właśnie jego polubiłam, zaraz po Jaredzie najbardziej ale może dlatego, że tak cholernie kojarzy mi się Jaredem i tv. Cała ta relacja, ten trójkąt JRJ przypomina zmierzchowy trójkącik jak ktoś już zauważył.Od kiedy tylko go wprowadziłaś zaczęłam się zastanawiać jak mógłby wyglądać związek Ram i Jordana i powiem, że byłby nie mniej ciekawy jak ten z Jaredem. Nie wiem co planujesz na drugą, Jaredową część ale daj Jordana!!! Chciałam jeszcze trochę odnieść się do treści. W życiu nie czytałam ff tak nafaszerowanego seksem, brutalnością i życiem, ale tym prawdziwym życiem. Za to też ci chwała. W sumie smutno mi trochę było, że wypchnęłaś z tego opowiadania Shannona i Tomo, którzy pojawili się parę zaledwie razy, nie mówię, że to źle ale tak jakoś smutno :( Ze scen którę na pewno zapamiętam to: podróż Jareda i Ram- zaraz na początku,urodziny Ram, cały wyjazd do Tajlandii i rozmowa z matką. Ach i jeszcze, co do wieczoru kawalerskiego to jakbym widziała kac vegas 2(którego a propos jestem fanką, wataha forever <3). Fajnie, że przerobiłaś ten motyw :) A co do tego wpisu to na prawdę było mi szkoda Ramony,ale tylko przez chwilę bo potem uświadomiłam sobie że to w końcu TA Ramona po której większość rzeczy spływa a tylko nie liczne zostają głęboko w sercu...I nie zaprzeczę ale ciekawi mnie zakończenie wizji Ramony...Pamiętaj o Jordanie :D
    Pozdrowienia z mojego własnego Marsa :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I takie komentarze kocham, ze względu na swoją treść i długość, bo widzę, że naprawdę wciągnęła Cię ta opowieść i masz dużo do powiedzenia, tym bardziej, że to nie tylko pozytywne opinie, za co "chwała ci za to".
      Generalnie rzecz ujmując, odbierasz Ramonę jak większość czytelników, czyli: obojętność --> irytacja --> coś bardzo pozytywnego, bo z Ramoną można się zidentyfikować.
      Odpowiadając na "opo nafaszerowane sexem, butalnością i życiem" - właśnie przygotowuję się do pisania części II, w której czytelnicy przyzwyczajeni do chorej główki Ram zostaną zimnym kubłem wody oblani, gdyż rolę narratora dostanie sam Dziadu, co niesie ze sobą kilka znaczących zmian, ale jakich? - dowiecie się soon.
      Duet Shannon&Tomo - soon.
      Dziękuję podzielenie się zdaniem, chciałabym je również poznać pod nst. rozdziałem ^^.

      Usuń
  24. Trzymam cię za słowo w kwestii Shomo ;)

    OdpowiedzUsuń
  25. HA! Napisałaś 9.9, że w TYM tygodniu nowy rozdział, dziś jest 16 więc ostatni dzień TEGO tygodnia!! Dajesz maleńka harpiom na pożarcie nowy chapter, dajesz, dajesz! Aha i że osiemdziesiąt rozdziałów tak? I że się męczyć będziemy? No spoko, ja nie dożyję do tego czasu, ale reszcie życzę równie intensywnych męczarni co do tej pory xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. EKHEM, EKHEM, E;NDKWNFESAJNF
      A CO BYŚ POWIEDZIAŁA NA NASTĘPNY TYDZIEŃ?

      Usuń
    2. NOOOOSZ KURWA- bym powiedziała!
      Poważnie? >:-[
      Ja jebię, ale co ja mogę więcej jak poczekać...

      Usuń