wtorek, lipca 31

17. In Utero




   „Najbardziej prawdopodobną przyczyną śmierci piosenkarki było zażycie heroiny, amfetaminy oraz alkoholu. <We krwi artystki odnaleźliśmy druzgocącą dawkę promili oraz ciężkich narkotyków… – mówi komendant policji w Londynie, Jeremy Crowe. - Sugerując się ilością zażytych substancji, można stwierdzić, że było to zamierzone działanie, a więc w grę wchodzi samobójstwo>.  
     Kolejny brylant muzycznej estrady dołącza do Klubu 27, nigdy nie kultywowanego przez dziennikarzy, a jednak słynnego grona artystów, którzy żyli szybko, a odeszli młodo. Zapamiętamy ich właśnie takich: zagubionych, wrażliwych, nieco ekscentrycznych indywidualistów z nieprzeciętnym talentem. Dziś rano odeszła największa gwiazda R&B i soul - Amy Winehouse. Ze stolicy Wielkiej Brytanii mówił…”

- Ćpunka i pijaczka, ani cienia talentu. Ten jej głos to rżenie osła było – wąsaty kierowca naszej taryfy podsumował dwudziestosiedmioletni żywot artystki lakonicznym stwierdzeniem, które wystarczyło, bym zagotowała się jak wulkan.
     Ostatnio, zwłaszcza dzisiaj, rozpierała mnie agresja, której nie mogłam w żaden sposób uwolnić. Czułam, jak drży całe moje ciało, a gówniany rozsądek kłapał dziobem, mówiąc, abym pohamowała emocje. Emocje, które podsycały złośliwe uwagi mojego kochanego alter ego, zawsze gotowej by wejść do akcji.
 - Spoko, też jestem zła. Ta logika działania dzisiejszego świata to masakra, panowie. Z ludzi wręcz kapie talent i wyjątkowość, więc odbierają sobie życie, bo przyciągają za dużo uwagi. Nie wytrzymują presji, bo przyklejono im te etykietki: pijak, narkoman, egoista. Ich duszyczki lecą gdzieś tam wysoko, a wykreowane i wypromowane przez stacje telewizyjne gwiazdeczki śpiewają z playbacku. Głosu tego wytatuowanego babsztyla, może narkomanki i alkoholiczki, nie da się porównać do gówna wypływającego całą dobę z radia. To jak spróbować porównać kochanie się ze wspaniałym mężczyzną, a oglądanie zbereźnego pornosa. Ram, nasze źródło spokoju i światełko w tunelu gaśnie, jak wypalony papieros. Nie ma sensu kontemplować nad sensem muzyki w naszym życiu - jeśli jej nie ma, to równie dobrze nie ma tlenu i wody.
- Nie lubię ci przyznawać racji, ale muszę – mruknęłam cicho pod nosem, po czym z całym arsenałem wydarłam się na kierowcę. - Zamknij pan ryj i zasuwaj do tej świątyni!
- Ramcia? - blisko mnie czknął Jordan, zapadnięty w przydługim płaszczu wyglądał jak gryzoń chowający się na zimę w norze. Od tej całej informacji zupełnie o nim zapomniałam.
- No co? – uśmiechnęłam się delikatnie.
     Cholera, choć wyrządził mi raz krzywdę, to nie wyobrażałam sobie, by go tu nie było. Ostatnio brakowało mi tych głupich gestów, jak złapanie za rękę, dwuznaczne spojrzenia, łaskotanie oddechem, gdy opierano podbródek o czubek mojej głowy... Jordan padał ofiarą moich nagłych przypływów czułości, co odczuł, gdy chwyciłam go za rękę.
 - Chcesz? – spytał, świdrując mnie nie do końca naturalnymi źrenicami. Między dwoma palcami turlał ręcznie robionego skręta, z którego wydzielał się powoli szary dym. 
- Muszę mieć świeży umysł, chcę wypaść przed nią najlepiej… Pamiętasz w ogóle, po co tu jesteśmy?
- Mama – odpowiedział z trudem.
- Właśnie. A jeśli udusisz nas tym syfem, to będę miała problem, żeby dobrze wypaść. To co najmniej żenujące odlecieć i przez to zginąć w taksówce... Z takim kierowcą – dodałam, patrząc w przednie lusterko. Założę się, że mogłam tym spojrzeniem rzucać błyskawice. 
     Za oknem Nowy York kleił się od deszczu, po drogach wymijały się luksusowe i tandetne wozy, a do podziemnych stacji kolejowych wchodziły gęste mieszanki narodowości, od Chińczyków, przez Europejczyków, po rdzennych Afrykańczyków, którzy przybyli do wielkiego świata, by wypić kawę ze Starbucks’a i ugryźć amerykańskiego hamburgera.
     To śmieszne, ale dla mnie Nowy York nie miał tak dużo do zaoferowania, jak myślałam, że miał na początku. Metropolia przypominała karłowate państewko albo raczej stację graniczną, przez którą ciągle ktoś przejeżdżał, wyjeżdżał, wjeżdżał i zostawał na kilka dni, po czym znowu wyjeżdżał.    
     Wszyscy się tu śpieszyli, pewnie każdy z tych ludzi pędzących do metra miał przypisane leki antydepresyjne i doskonale udawał szczęśliwą osobę. Wielkie Jabłko, bez przerwy narażone na atak terrorystów, zombie albo obcych, zamieszkane przez uchodźców, śmierdzące hamburgerami i rozbrzmiewające muzyką ulicznych klaksonów.
     Wolałam moje LA, usytuowane nad oceanem, pomiędzy wzgórzami i dziko rosnącymi lasami, gdzie ludzie wykazywali większy luz niż sami Grecy, co do pracy rwali się od piątku i zaczynali od popołudnia. 
     Jordan nadal palił, a dym z jego ust powoli wsysała atmosfera poza wozem. Klatka piersiowa delikatnie unosiła się ku górze, a jego powieki mrużyły się lekko, jakby nie mógł patrzeć na syf za oknem. Gdy tak milczał zamyślony o czymś bardzo ważnym, atakowały mnie wspomnienia, te lepsze i gorsze, każde powiązane z jedną osobą, którą zostawiłam kosztem dziury w sercu.   
     Rozsądek mówił, że żałoba jest formą pomagania samemu sobie, że życie w hermetycznej kuli zbudowanej przez Amy, Vicky i Chenault pomoże oderwać mi się od wspomnień. Ale nie, pamięć trzymała mnie, jakbym weszła do ruchomych piasków i te wciągały mnie coraz głębiej. Mój tata mówi zawsze, że bez względu jakie problemy nas dręczą, życie toczy się, kurwa, dalej. 
- Daleko jeszcze?
- Katedra jest za rogiem – mruknął cicho wąsacz, bojąc się pewnie, że znów wyładuję na nim swój kipiący gniew.
     Opuściliśmy wóz, uprzednio rzucając na twarz kierowcy plik zielonych. Ciągnąc pod ramieniem czkającego Jordana, uwierała mnie myśl, że spotykam się właśnie z własną matką, niedoszłą moją zabójczynią i wstrętną oszustką, która robiła to wszystko za plecami taty. Ale musiałam stawić jej czoła, taka okazja mogła się już nie powtórzyć.
     Zdaniem ojca, Cindy zgłosiła się jako ochotniczka, czując nagły przypływ  miłosierdzia, żalu i chęci odzyskania córeczki. Ja jednak wiedziałam, wpatrując się na patetyczne posągi aniołów, świętych i jakiś mutantów, że to podpucha.
     Podreptałam z przyjacielem pod bramy katedry. Paczka Jezusa była już w środku, nawet obwieściła przechodniom, że w środku odbędzie się koncert miejscowego chóru. Doskonale, nic nie potęguje bardziej uczuć i emocji niż podniosła pieśń o lękających się szatana męczennikach! I wtedy Jordan złapał za okrągłą klamkę drzwi. 
- Szatan, szatan, szatan mnie opętał! – darł się na cały głos, przy okazji szarpiąc za drzwi.
     Rzuciłam mu się na pomoc, nie do końca wiedząc, co robię, a po dziesięciu sekundach bezowocnej szarpaniny Jordan wybuchł tubalnym śmiechem, który sprowadził mnie na ziemię. Nie połączyłam ze sobą faktów, takich jak wątpliwy stan świadomości Jordana, nadpalony skręt i jego poczucie humoru. Chciałam walnąć go w twarz za to, jak mnie nastraszył.
- Musisz wyluzować... – śmiał się, marszcząc nos. - Jak taka dalej będziesz, to nic z tego nie wyjdzie.
- Zaraz cię opęta szatan – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, wyrywając mu resztki roślinnego shitu, najwyraźniej zamieniającego mózg w gąbkę.
     Posłałam mu ostatnie groźne spojrzenie, po czym pchnęłam ciężkie, wysokie drzwi wejściowe. Od razu uderzyła mnie bijąca od tego miejsca fałszywość, to przesycenie bogactwem, zagęszczenie złotymi dekoracjami, wszystko podkreślone wysoką aż po sam sufit rzeźbą ich boga. Oczywiście pozłacaną. Skoro liczyły się dla nich odczucia duchowe, to po jakiego grzyba gdzie nie spojrzeć wisiały te kiczowate dekoracje?
     Kiedyś wierzyłam, póki nie wystawiono mnie na próby. Moje niezliczone prośby odbijały się jak od ściany, aż całkowicie zwątpiłam w istnienie Boga. To on stworzył cały ten nieład, gdzie panuje nędza, niesprawiedliwość, chciwość i samotność. Jego zamiary były wprawdzie wspaniałe, ale rezultaty okazały się opłakane.
     Szybko przypomniałam sobie, że tak naprawdę gówno obchodzi mnie podejście życiowe tych fanatyków, a liczy się odnalezienie Cindy. Usiadłam z towarzyszem w najbliższym rzędzie ławek i czekałam, czekałam i czekałam. Pośród widowni tego ich bożka próbowałam odnaleźć kobietę choć trochę podobną do mnie, ale wszystkie schowały się z śpiewnikami albo miały po dwieście lat, jak te jebane żółwie z wysp Galapagos. 
- Pewnie mnie wystawiła, ździ...
- Módl się. 
     Głos pochodził zza moich pleców. Był zdrapany, może od krzyku, a może od śpiewu. Nie mogłam zidentyfikować, jaki to był akcent, ale jednego byłam w stu procentach pewna - należał do kobiety.
- Słucham? – jęknęłam, wpatrując się w Jordana, który nie drgnął ani razu, odkąd usiedliśmy na miejscu.
     Szlag, zapomniałam, że był wierzący. Jakby nigdy nic splótł palce dłoni, zamknął oczy i zaczął szeptać. 
- Po prostu się módl – rozkazał głos. 
- No to cześć – jęknęłam, nadal niezdolna się odwrócić. - Jesteś chujem. Po siedmiu dniach tworzenia wyszedł ci rzadki klops. Morza i oceany są zanieczyszczone, gwiazdy wybuchają,  z nich powstają czarne dziury, które wciągają do swojego wnętrza planety i galaktyki. Wieloryby są na wyginięciu, ludzie to skurwysyny. Podobno Coca-Cola ma splajtować. Nikt nie spodziewał się takiego syfu, a winowajcą jesteś ty. Za nic ci nie podziękuję, wystarczy, że skazałeś mnie na życie w tym bagnie. Amen.
- Dawno nie słyszałam ciekawszej modlitwy –  cholera się uśmiechała. Och, już czułam, że kawał z niej ździry. - Ramono, wiesz kim jestem?
- Oszczędź mi sceny rodem z „Gwiezdnych Wojen”.* 
- Na pewno nie zidentyfikowałabym się z tym złym gościem. Z natury jestem dobra. Walczyłabym niebieskim laserem, nie tym czerwonym.
- Jesteś dobra? – zaśmiałam się gardłowo. - Jesteś pomysłodawczynią akcji charytatywnej „Aborcja to przestępstwo”?
- Nienawidzę bachorów – odpowiedziała przez wykrzywione w uśmiechu usta.
     A JA nienawidziłam Jordana, który zostawił mnie samą z tym potworem.
- Ładna jesteś – mruknęła, łapiąc w dłoń pasmo moich włosów. - Nie zapowiadało się z ciebie nic pożytecznego. Wtedy myślałam, żeby dać ci chomąto i żebyś orała pole w tym Teksańskim upale, ale poznałaś moje dobre serce przed narodzinami, nie chciałam skazywać cię na tak ciężką, fizyczną pracę…
- Ty pewnie doskonale wiesz, jak to jest ciężko pracować ciałem. 
     Warkocz, w którego tworzeniu była właśnie w trakcie, natychmiast rozpadł się do wyjściowej formy.
- No proszę, ten nieudacznik nauczył się czegokolwiek? Ten człowiek to tylko majętna pokraka, nic więcej. Do pracy rwał się jak byk na płachtę, ale życie w domowym ognisku to było przekleństwo. Ugotować zupę to jak największa kara, spędzić czas z żoną to przymus. I wmawiasz mi teraz, że on wychował dziecko?
- Ten człowiek jest najwspanialszym ojcem na świecie i możesz mu zazdrościć zaradności. Nie masz pojęcia, przez co przeszliśmy, gdy oprócz prowadzenia rodzinnego biznesu, trzeba mnie było mocno walnąć w twarz, bo już zza dorastania wychodziłam na idealnego złodzieja, kłamcę i - co tu dużo mówić - młodą dziwkę. Ten człowiek wyciągał mnie z największego syfu, w jaki wpadłam. Jest, był i będzie dobrym człowiekiem, może nie wylewnym w uczuciach, ale szczerym i oddanym. 
- Oj przestań, bo zaraz się popłaczę – zachichotała. - To takie wzruszające, jak go cenisz…
- Ram, idę do spowiedzi – wtrącił brunet, nic sobie nie robiąc, po czym delikatnie uśmiechnął się do kobiety za mną. - Dzień dobry!
     Ból na dnie czaszki zaczął wirować razem z bólem w podbrzuszu, jak para tańcząca flamenco. Razem doskonale rujnowali mnie od wewnątrz. A Jordan po prostu sobie poszedł.
- To twój facet? – spytała, puchnąc ze śmiechu. - Niezły. Wygląda jak typowy ćpun.
- I tu masz rację, ale wiesz co? Jednego mu można pozazdrościć. Robi to, co kocha i jeszcze dostaje za to forsę. 
- Pewnie ma wielu klientów…
- Maluje, szkicuje, projektuje. Jest świetny... Ej, a ty jesteś pod jakąś seksualną presją, masz chcicę  czy już taka jesteś? Wszyscy pracują w najstarszym zawodzie świata i są zboczeni?
- Kieruję po prostu rozmowę na inny tor. Chcę się dowiedzieć, jak moja córcia prowadzi swoje życie.
- Jesteś pewna, mamusiu?
     Jasny gwint, gdy rozmawiałam ze swoim alter ego, rozmowa wyglądała bardzo podobnie do tej, jakbyśmy znały się jak stare konie i złośliwie wykorzystywały to przeciwko sobie. Mimo że nie widziałam jej ani razu, widziałam w wyobraźni, jak rozciąga usta w szyderczym uśmiechu, jak bawi się palcami, ale nie nerwowo, po prostu zajmuje czymś ręce. Jej oddech łaskotał mnie we włosy.   Była bardzo blisko mnie. 
- Powiedz mi o tych ranach na rękach. Wyprzedzając twoje pytanie, nie, Daniel o niczym mi nie mówił.
     O ho, zaczyna się. 
- Widzisz, jestem takim dziwnym pyłkiem marzeń i słabości, co nie docenia tego, co dostało i próbuje sobie znowu to odebrać.
- Aaa, już wiem. Ktoś cię zranił, ale to nie ten artysta – za plecami usłyszałam dźwięk uruchamianej zapalniczki, a po chwili do nozdrzy zaczął wlatywać dym.
- Zgaś – rozkazałam prędko.
     Miałam gdzieś, że to kościół. Był inny powód, o którym Cindy jeszcze nie wiedziała.
- Rozluźnij się, skarbie...
- Proszę, by zgasiła pani tego papierosa. Tu nie wolno palić – jeden z pastorów podbiegł do niej i kazał przestać, ta jednak nic sobie nie zrobiła.
- Cindy, przestań – powiedział do niej po imieniu, co lekko zbiło mnie z tropu.
- Connor, wrzuć na luz, bo jeżeli nie odejdziesz, to wetknę ci trzy niedopalone papierosy do dupy i nie będziesz mógł zasiąść na szanownym tyłku.
- Ostatni raz, Cindy. Ostatni! – wycedził, po czym odszedł. 
- Zgaś to, dobrze ci radzę… – podniosłam ton głosu o parę oktaw.
- Podaj mi dobry powód – nie ustępowała.
     Czułam bijącą z jej strony pewność siebie, jakby była nieustępliwa aż do samego końca. Ale było za wcześnie, bym spojrzała jej w twarz.
- Nie chcesz mieć na sumieniu zdrowia siedmiomiesięcznego bachora. 
     Wtedy zaczęła się śmiać, ale to nie był zwyczajny chichot. Ze słabego parskania przeszła do dzikiego ryku, znów zwracając na siebie uwagę wszystkich w katedrze. Jej śmiech odbijał się echem z kątów ceglanej, zimnej budowli, sprawiając wrażenie, jakby było ich tutaj więcej niż jedna.
- Masz śmiech jak małpa.
- Masz bachora!? – jęknęła, uciszając powoli swoją radość. - I zamierzasz go urodzić!? Czekaj, czekaj no! To wychodzi na to, że ojcem jest ten koszmarny ultra-gnój, który cię oszukał albo bardzo skrzywdził i teraz... I teraz...
- Zamknij pysk. Zamknij się! Gówno ci do tego, jak wygląda moja teraźniejszość, po co przyszłam z Jordanem, i z kim mam tego bachora. Mogłabym mieć go nawet z prezydentem USA, tobie nic do tego! Przyszłam tutaj tylko po to, żeby dowiedzieć się, co zaszło dziesiątego października 85’, że przeżyłam i mogę się teraz na ciebie drzeć.
- Kochasz to coś w twoim brzuchu?
- Zgaś papierosa – zażądałam tonem nie do przegadania.
     Ździra dmuchnęła ostatnim dymem prosto na mnie, na co zacisnęłam pięści. Zmiażdżyła papieros butem i kopnęła go w moją stronę, do fragmentu podłogi obok mnie. Na białym fragmencie papierosa zobaczyłam pozostałości jej jasnoróżowej szminki.
- To coś w moim brzuchu jest dowodem miłości. Nie wiem czy dalej istnieje, ale kiedyś było. Takim jebanym zwieńczeniem, wisienką na torcie, ale musiało się oczywiście coś wypierdolić, że nie jest tak jak w bajce. Mam to gdzieś. Pogodziłam się z tym. I chcę ją urodzić. Będę wymieniać obsrane pieluchy, karmić cyckiem, a na koniec dnia śpiewać beznadziejne kołysanki, od których nie da się zasnąć. Dobrze słyszałaś, urodzę. 
- Masz jeszcze dwa miesiące, żeby podjąć najlepszą decyzję w swoim życiu. Uwierz, bycie matką jest przereklamowane. Nie masz życia przez pierwsze trzy lata, potem facet zaczyna się tobą nudzić i znajduje sobie inną. Zostajesz sama, brudna, zaniedbana, nie masz czasu na jednego papierosa. A pieluszki są drogie jak kawior. 
- Skąd ty to, kurwa, wiesz, skoro bez mojej decyzji postanowiłaś odebrać mi życie, co? No skąd, Cindy?
     I spojrzałam jej w oczy. W jej zielone oczy, obramowane gęstą kotarą rzęs, dodatkowo podniesionych maskarą. Usta, z początku szeroko uśmiechnięte, odsłaniały rząd lekko przebarwionych zębów. Teraz spoważniała, ale tylko na chwilę, bo znów się cieszyła. 
- Cała babcia i ja. Daniel dorzucił swoje trzy grosze w postaci nosa i szczęki. Nie no, jesteś śliczna.
     Była ruda, zupełnie jak ja w porze dojrzewania. Potem sięgałam po farby do włosów, a ona została przy naturalnych, miodowo-czerwonych, prostych i silnych włosach. Pewnie kiedyś przysługiwał jej przydomek piękności, ale zestarzała się. Skóra nieco zblakła i zmarszczyła się, dłonie wyschły, a uda powiększyły swoje rozmiary, pewnie przez spowolnioną przemianę materii. Na deszczową pogodę i mroźne wnętrze katedry przygotowała się, ubierając niebieskie jeansy, ramoneskę z przyszytymi na plecach logami zespołów i dość ekstrawaganckie szpilki.  O tak, zdecydowanie wiedziała, co robi, chcąc mnie usunąć. Chciała być jak najdłużej piękna, a starzeć chciała się równie ładnie, jak dojrzewać. 
- Urodziłam cię, mając osiemnaście lat, Daniel miał już dwadzieścia jeden. Co tu dużo mówić, wpadliśmy. Chcesz wiedzieć, jaki był dzień, gdy powstałaś?
- Oszczędź mi szczegółów.
- Była sobota, cudowne popołudnie na polance w Dallas. Niedaleko sad truskawkowy, słońce rozpalało ziemię, a ta przyjemnie oddawała ciepełko. Miałam na sobie krótką dżinsową sukienkę, twój ojciec mi kupił – rozmarzyła się. - No i ten, miałam też luźną bawełnianą koszulkę z Dire Straits. Akurat wyszedł ich nowy album,  każdy nucił  pod nosem solówę z „Brothers In Arms”… Twój ojciec ubierał się monotonnie, zawsze dżinsowe spodnie, pasek w kolorze brązu i koszula wsadzona za spodnie. Był muskularny jak na młodego mężczyznę, ale nie, nie był napakowany. Po prostu był silny i czułam się bezpiecznie. Ja miałam parę kilogramów nadwagi, ale nie przeszkadzało mi to. I patrzyliśmy się na siebie, wdychaliśmy zapach truskawek. Potem były pocałunki, aż rozebrał mnie do naga. 
- Zaraz się zrzygam – jęknęłam, symulując mdłości, ale ten babsztyl nie miał pojęcia, jak piękne było to, co mówiła.
     Zastanawiałam się, jak powstała Gwen, ale rzeczywistość nie była już tak piękna. Pewnie wpadłam w kiblu, albo gdzieś na backstage'u. 
- To był najbardziej intensywny i długi stosunek z twoim tatą, jaki kiedykolwiek miałam. 
- Wszystko po to, żeby za dziewięć miesięcy spalić mnie żywcem we własnej macicy. 
- Wyjęłaś mi to z ust.
- Nie masz pojęcia, jaki błąd popełniłaś – szepnęłam, czując jak drży mi głos.
- Nie wmawiaj mi teraz, jakbyś mnie kochała i jaką tworzylibyśmy zajebistą familię. Nigdy nie chciałam rodziny, pojawiłaś się znikąd i zniszczyłaś to, co było między mną, a twoim ojcem.
- Oj, przepraszam, czyżbym będąc i rosnąc w twoim cielsku, uniemożliwiała ci pozycję na pieska!?
     Nie chciałam krzyczeć tak głośno, na pewno nie tak, by słyszał to cały kościół.
- A może w 85’ nie było czegoś takiego jak prezerwatywa? – warczałam już trochę ciszej. - Jak budowali piramidy, robili kondomy z krowich jelit, więc i ty musiałaś na coś wpaść, mądra Cindy, co nie? Wiesz już tak dużo o człowieku, patrząc się na niego przez trzydzieści sekund, a do głowy ci nie przyszło, żeby nałożyć kawałek gumy na fiuta! Nie byłoby mnie ani wielkiego problemu!
- Uwierz mi, gdybym mogła cofnąć się w czasie, nie zapomniałabym – syknęła.
     Milczałyśmy, ale nie opuszczałyśmy z siebie spojrzeń, jakby jedna z nas miała za chwilę wbić nóż w plecy drugiej. Wreszcie dosiadł się do nas Jordan, idiota, któremu chciałam rozwalić łeb.
- Pani to Cindy, racja? – posłał jej słoneczny uśmiech.
     Super, po spowiedzi mój artysta czuje się wolny od grzechu i kocha każdego człowieka! Tylko tyle mi potrzeba!
- Pan Jordan, jak mniemam? 
- Miło poznać mamę Ramony.
- Słuchaj młody, nie lubię cię i musisz z tym żyć, ale powiedz mi proszę… Tak po znajomemu… Czy moja córka ma dziecko z jakimś gwiazdorem, bo nosi to dziecko jak pióra w dupie.
     Patrzyłam na Cindy i widziałam siebie. To było jak magiczne zjawisko, lustro, dzięki któremu widziałam siebie, ale za dwadzieścia lat. Te same gesty, uśmiech, podobne słowa i podejście do życia. Wszyscy z jej stron byli rudzielcami, a w kodzie DNA zapisane było, że co najmniej raz dziennie należy kogoś poniżyć bądź obrazić.
- Czy ja wiem... Jared to w sumie jest gwiazdorem… I gwiazdą rocka… I gwiazdą Hollywood… I w sumie ma gwiezdny zespół muzyczny, no to w sumie jest tą gwiazdą...
     Po co ja go tu przytargałam?
- Czekaj, czekaj… To Jared Leto?
- Nie przedłużajmy tego – urwałam szybko, czując nieprzyjemne drżenie w gardle. - Mów szybko, co się stało podczas operacji i stąd wychodzę, mam was po dziurki w nosie.
- Wszystko po kolei, Ram… Swoją drogą… Co za dziwaczne imię... Ramona. Ramona Silver... Twój ojciec nadał ci to imię na cześć Luisa Armstronga, który śpiewał tę piosenkę…** Wiesz jak się miałaś nazywać? 
- Bachor? - śmiesznie kiwnęłam głową.
- Samanta albo Layla. W sam raz dla psa. Dla suki. 
- No widzisz, lepsze niż Cindy, prawdopodobnie co drugie imię dla lalek Barbie.
- Słabo ci to idzie, Ram. Próbuj bardziej – szepnęła z pulsującą skronią, po czym kontynuowała. - Więc kłóciłam się z ojcem o ciebie, braliśmy pod lupę pieniądze, moje, Daniela, a potem twoje zdrowie. On się bardzo cieszył, ja czułam się coraz gorzej. Modliłam się co noc o jakiś powód, żeby cię usunąć z życia i brzucha. I nie było powodu, Daniel zarzekał się, że utrzyma nas obie. Zabrałam oszczędności i dziesiątego, jebanego, października poszłam do lekarza, koleś specjalizował się w psychiatrii i chirurgii dziecięcej, więc miałam nadzieję, że wprawi Daniela w jakiś trans, wmówi mu jakiś bullshit o tym, że poroniłam, że liczyło się też moje zdrowie. Zgodził się, mówił, że robi to od lat. Ale… Skurwysyn… Widział młodą, niską Cindy, prawie nastolatkę i powiedział, że jeśli nie… Jeżeli nie... Chuj mnie wykorzystał.
- Nawet oddanie się obcemu mężczyźnie nie zatrzymało cię przed tym? – spytałam w szoku. 
- Liczyło się, byś znikła. A potem zaczęłaś się rodzić, chociaż datę miałaś na dwudziestego siódmego października. Miałaś szczęście, a ja pecha. Miało cię wypalić, ogłuszyć i zaślepić. Ale urodziłaś się. Doktor gdzieś wyszedł,  ty leżałaś i ryczałaś, jakiś idiota wezwał lekarza z drugiego stołu operacyjnego. I zabrał cię, nie wiem kto i kiedy, prawdopodobnie podczas nieobecności doktora. Zaniósł do ojca, a wtedy byłam skończona. Nie chciał mnie widzieć.
- Zdziwiona? 
- Ten kwas zabijał wcześniej setki dzieci, stworzono go specjalnie dla noworodków, a ty się urodziłaś, prawie nietknięta przez ten syf. W dodatku jebany anioł stróż zaniósł cię wprost do ramion Daniela i pytasz, czy jestem zdziwiona!?
- Prawdę mówiąc miałam nadzieję, że powiesz mi, kto mnie uratował. Chętnie podarowałabym mu w prezencie bombonierkę. Teraz, dwadzieścia siedem lat później wreszcie mogę ci spojrzeć w twarz i powiedzieć, że mimo paru problemów, żyje mi się dobrze. Ukończyłam studia z informatyki, choć przyznam, niektóre seminaria nie wyszłyby tak dobrze, gdyby nie parę metrów ściąg. I zauważ, kochana, że nie musiałam się nikomu oddawać. Przebywałam dwa razy w poprawczaku, raz za ucieczkę ze szkoły, drugim razem wybijałam szyby i pisałam teksty piosenek na ścianach urzędu miasta. Okresem dorastania wykończyłam ojca do granic możliwości. Niedawno jeździłam po stanach w trasie koncertowej, wystąpiłam z gitarą przed dwudziestoma tysiącami ludzi, uwielbiam muzykę Amy Winehouse, gram na wszystkich rodzajach gitar, lubię pływać w morzu, nie przepadam za słońcem, a moją ulubioną potrawą jest mleko z czekoladowymi chrupkami. Pod koniec napomknę, że przez dwa lata rżnęłam się z najprzystojniejszym gościem na świecie, czego wynik widzisz w moim ciele. Mam garstkę przyjaciół i dbam o swojego ojca. I bardzo kurwa podoba mi się moje imię.
     Punkt dla mnie.
- Fajna przemowa, Ram – Jordan parsknął śmiechem i jakkolwiek dziecinnie to wyglądało, przybiliśmy sobie piątki. 
- Szkoda, że nie mam numeru do Witwickiego. Opowiedziałabym mu, co z ciebie wyrosło...
- Witwicky? Skąd ja znam to naz… – jęknęłam, wpatrując się w Jordana.
     „Koleś specjalizował się w psychiatrii i chirurgii dziecięcej” - przypomniały mi się słowa samej Cindy, a jakiś impuls elektryczny w mojej głowie rozpoczął szybkie sortowanie informacji. Dlaczego miałam wrażenie, że znam to nazwisko? I doznałam przebłysku, jakbym odnalazła schowany pod meblem fragment puzzli i cały obraz stanął mi przed oczami.
     W najgłębszych odmętach pamięci przysypanych milionami innych pierdół, nieważnych szczegółów, ludzkich twarzy, napisów i kolorów, znalazłam odpowiedni kształt. Kalifornia, Los Angeles, zachodnie wzgórze, ulicą otoczoną palmami ku górze, wielki, biały budynek, kwadratowe okna, szare drzwi, świeżo posadzone kwiaty. Korytarzem na prawo, potem na lewo i na końcu znów na prawo. Po lewej, oświetlone drzwi, na szarych drzwiach złota tabliczka, napis: Anthony Witwicky - psychiatra, chirurg dziecięcy, chirurg położniczy
     Nigdy nie byłam na plaży w Egipcie.
     Ale musi być tam gorąco.
     Dokładnie tak gorąco, jak zrobiło mi się w tym wilgotnym, chłodnym i ciemnym kącie boga i jego chorych na mózg wysłanników w Nowym Yorku.
- Witwicky, you little fucker – wycedziłam, po czym spojrzałam na Jordana, który nie musiał zadawać pytań, już wiedział. 
- Ej że, coś mnie ominęło? Nie mów, że… Znasz Anthoniego!? - oczywiście zaczęła się śmiać.
- Wyobraź sobie… – mówiłam, wstając i zbierając się do wyjścia. - Że pan profesor wyciągał mnie z głębokiej depresji. Cóż za zbieg okoliczności!
- Świat jest mały. Na jednym końcu świata człowiek chce cię zabić, a na drugim ten sam człowiek wyciąga w twoim kierunku pomocną dłoń. I co, nic ci nie powiedział? Tak po prostu spojrzał ci w oczy, po tym, jak lata temu lał ci na włosy żrący szampon dla dzieci? – parskała. 
     Cudem pohamowałam się, by nie szarpnąć jej za włosy i nie wydrapać tych zielonych oczu. Ona sama po prostu spoglądała mi w oczy i śmiała mi się w twarz.
- Zazdrościsz mi. Zazdrościsz, że mi się udało. Że żyję. Zazdrościsz, że dostałam od losu szansę. Teraz idę raz na zawsze spłacić dług, nie wiem co zrobię, ale w imieniu wszystkich tych zabitych dzieci należy mu się cios w mordę. A na ciebie nie mogę patrzeć, bo widzę samotną, wydymaną przez los w dupsko babę, co się nie może odnaleźć po tym, jak jednego dnia, w październiku, utraciła wszystko, co miała. Nie, nie zapomnę go uderzyć za ciebie, za to, że cię wykorzystał, ale wiedz, że w moich oczach jesteś wypierdkiem, który jedyne co potrafi, to za głośno krzyczeć i się śmiać. Podskakujesz, jak malutki piesek, szczekasz, raz na jakiś czas ugryziesz, ale poza tym jesteś nikim. Nikim i niczym w moich oczach. Pomyśleć, że mogłaś mieć wszystko. Życie jest przewrotne. Och tak, tego dnia masz wszystko, a następnego dostajesz piaskiem po oczach.
- Ram, sprawdziłem samolot do Los Angeles  i jest za godzinę. Musimy się śpieszyć. Ram… Ram, słyszysz mnie? 
     I patrzyłam swojej matce w oczy, w oczy pełne łez. Oczy pozującej na silną, niezależną i spełnioną kobietę, ale dobrze wiedziałam, jak się czuła. Nieraz ja gram twardą sztukę z sercem z lodu, a w środku potrzebuję więcej niż małe dziecko. Ale nie byłam w stanie jej przytulić, ani powiedzieć, że mogę jej wybaczyć, bo zaszło już za wiele, za wiele słów zostało powiedzianych, by wrócić do normalności. Mogłam tylko odejść. 
- Ramona – powiedziała głośno, gdy stałam już przy samych drzwiach, a Jordan wpatrywał się co rusz w tarczę podrabianego szwajcarskiego zegarka.
- Czuję, że wiele przed tobą. Nienawidzę cię, dziecko, ale czuję, że wiele przed tobą.
     Cokolwiek znaczyły jej słowa, uwierzyłam jej.
- Kilometrów do Los Angeles – mruknął Jordan, po czym razem opuściliśmy katedrę. 
     Bilet miałam zakupiony, ale w całym szoku gdzieś go zapodziałam.  Musieliśmy czekać na następny lot do Los Angeles, a że to był Nowy York, a nie Wypizdowo, już po dwudziestu minutach leciał następny. Mimo tego, te dwadzieścia minut zadręczyło mnie bardziej niż jakikolwiek inny czas.
     Chciałam się ruszać, zbliżać do tego skurwiela, a dwadzieścia minut w miejscu okazało się torturą. W efekcie skończyłam w toalecie, wypluwając własne flaki. Jordan stał za drzwiami damskiej toalety, oczywiście pod ostrzałem kobiecych spojrzeń brano go za pedofila i zboczeńca, ale nie wyszedł, póki ja nie poczułam się lepiej. A trwało to piętnaście z tych dwudziestu minut.
     Na przemian płakałam. Niewytłumaczalne spazmy płaczu objęły nade mną kontrolę. Na przemian wyobrażałam sobie małego Anthoniego Witwickiego, gdy wyrywam mu powoli nóżki, rączki i główkę w ten sam okrutny sposób, jaki robił to innym dzieciom. Czułam się wypalona od środka, jakby susza spustoszyła moje ciało ze wszystkich sił witalnych.
- Jak tam, skarbku? Jak się czujesz? – Jordan spytał troskliwie.
- Poszła wczorajsza kanapka z ogórkiem i ketchupem… – wybełkotałam, leżąc nad klozetem.
- Kurczę, tak się przy niej nastarełem – zachichotał, po czym dodał. - Jesteś pewna, że to nie ciąża i emocje?
- To właśnie jest ciąża i emo...! –urwałam, czując nachodzącą falę.
     Osunęłam się  na kolana, a po wszystkim spuściłam wodę. 
- Skarbku, za cztery minuty i dwadzieścia jeden sekund zamykają nam gate. 
     Nie odpowiedziałam, dysząc cicho i ocierając papierem toaletowym spuchnięte usta. Chwyciłam się za brzuch i wtuliłam w samą siebie, choć mentalnie utulałam własne dziecko.
- Kocham cię, Gwen. Będzie z nas fajna rodzina. Dwuosobowa. 
- Do kogo mówisz, skarbku?
- Do niej. Do niej. Do tej laski w moim brzuchu. 
- Rusza się!? Wpuść mnie! – ożywił się szczęśliwy.
- Nie.
     Jebany roller coaster uczuć, o którym rapował Eminem. 
Żałowałam, że za drzwiami nie ma kogoś innego, że jest tam Jordan. 
- Jordan, brzuch… – powiedziałam niemal bezdźwięcznie. 
- Co? Nic tu nie słyszę, bo jakaś ruska turystka suszy włosy! – wydarł się.
- Brzuch, głowa, wszystko. 
- Otwieraj. Dadzą ci coś w samolocie! Wyśpisz się już w, jak to mówisz, metalowej puszce!
     Trochę mnie to przekonało, ale to nie był tamten. Tamten wyważyłby drzwi i wziąłby na ręce. Zaniósłby mnie do lekarza. Roześmiałby mnie. Jordan nie potrafił unieść własnego palca u nogi.
     Zebrałam swoje części z kafelkowej podłogi i otworzyłam drzwi. Stamtąd kierowaliśmy się już do odpowiedniej bramki, skąd przetransportowano nas do właściwego samolotu. Czas cofał się do tyłu, więc w momencie lądowania miała być godzina siedemnasta. Miałam nadzieję, że ten kutas nie zrobi sobie wolnego przed czasem.
     W metalowej puszce zasnęłam może na piętnaście minut, a pozostałe sześć godzin faszerowałam się painkillers’ami***. Jordan wykazał się troskliwością, ale nawet jego dobre serce nie mogło mi pomóc. Prawdopodobnie w zimnym i mokrym Nowym Yorku złapałam przeziębienie, które zaowocowało gorączką. 
     Los Angeles było ciepłe, ciche, przyjazne. Z torbą pełną ubrań i nowojorskich pamiątek Jordana wpakowaliśmy się do taksówki.  Brunet prosił, błagał, bym odpuściła i odpoczęła, ale nie dałam za wygraną. Przebiegłam, przejechałam, przeleciałam tysiące kilometrów, żeby dokonać zemsty. Właśnie ta rządza rewanżu biczowała mnie po plecach, każąc biec dalej, bez litości i zmiłowania. 
     Paliło mnie w gardle.
- Co ty chcesz udowodnić? Możemy przyjechać tu jutro rano i niczego to nie zmieni! 
     Serce waliło jak bębny.
     Taksówka, tym razem z milczącym kierowcą, podskakiwała na wybojach, a my razem z nią. Były to jedyne momenty, gdy delikatnie wybudzałam się z symfonii bólu, targającej moim ciałem. Traciłam przytomność, zupełnie jakbym dryfowała po morzu, a fale rytmicznie zatapiały nozdrza, odbierając możliwość oddechu.
     Pod ośrodkiem przestrzeń poza mną rozmywała się. Kolorowe, świeżo posadzone kwiaty kłuły mnie swoją barwą w oczy. Wiatr.
     Potem, nie wiem, może minutę, może trzy później, stałam bez wątpienia przed drzwiami Anthoniego Witwickiego. Nacisnęłam klamkę. Pociągnęłam do siebie. Był sam,  ubrany w ciepły sweterek, z uroczymi loczkami koloru czekolady na głowie. I uśmiechnęłam się. 
     Rozpędziłam pięść po łuku, napędzając frunącą dłoń siłą odśrodkową i trafiłam w samą żuchwę mężczyzny. Pytasz, co się potem stało. Nie wiem. Pod knykciami czułam tylko tłuszcz podskórny, ustępujący jak wodne łóżko pod ciężarem mojej pięści. Parę kropel krwi. Chyba oboje upadliśmy. Fala wody zatopiła mnie na dłużej niż chwilę...

- Ale przeżyje tylko jedna. Życie jednej uzależnione jest od życia drugiej i jeśli nie podejmiemy szybko decyzji, one obie umrą. Musi pan natychmiast podjąć decyzję.
- Ale c-co, jak to...
- Pańska dziewczyna może wykrwawić się na śmierć, a dziecko nie opuści dróg rodnych, jeżeli natychmiast nie zrobimy cesarskiego cięcia. Ale w momencie przecięcia otworu, szanse przeżycia pańskiej dziewczyny spadają do jedenastu procent.
- Tony, kurwa mać, niech on się decyduje, bo zaraz stracę obie!
- Ratujcie Ramonę, ratujcie Ramonę, uratujcie Ramonę, uratujcie dziewczynę, uratujcie…
- No to mamy decyzję. Kobieta.
- Czasami nienawidzę tej pracy. A teraz wyciągnijmy z niej to dziecko...


*[Chodzi o scenę, gdy Darth Vader ogłasza, że jest ojcem głównego bohatera]
**[Luis Armstrong – Ramona]
*** [Tabletki przeciwbólowe]

     Tytuł rozdziału to nazwa albumu Nirvany z 1993. W wolnym tłumaczeniu znaczy tyle co „w łonie matki”. 

~*~


BUM HEADSHOT GRECJĄ Z ROZWOLNIENIEM !

     Witam Was bardzo serdecznie! Kolejna część mojej psychodelicznej, kontrowersyjnej, ryjącej banie i wbijającej w fotel opowiastki, w której emocje opisuje się na dziesięć tysięcy stron, proszę państwa, czy Wy to widzicie?!
ü  Nałogi!
ü  Samobójstwa!
ü  Przemoc!
ü  Choroby psychiczne!
ü  Dziura ozonowa!
ü  Madonna!
ü  Wykreowane do bólu postacie, popadające ze skrajności w skrajność!

     A teraz... zniknęłam na bardzo długo.  Zrobiłam sobie przerwę, ale nie od pisania. To niesamowite, jak przebywanie za granicą otwiera mi mózg na szersze horyzonty: nowi  ludzie, miejsca, muzyka, zapachy... Siedzę na plaży i wole pisać niż taplać się w gorącej jak zupa wodzie. Korzystam. Napisałam rozdział w dwa dni, nie wiem, ile zajęłoby mi to w Polsce.
     Bez pierdolenia do meritum:
1. Amy Winehouse zmarła w lato. Wybaczcie, ale straciłam rachubę, ile minęło od kwietnia, kiedy rozpoczęła się akcja opowiadania. Połączyłam śmierć ulubionej piosenkarki Ram z przywołaniem akcji właśnie na lato. Wiem, to podłe. 
2. Nie wiem, kto ostatecznie będzie ratownikiem bobaska-Ram z 1985 roku, więc nie pytajcie.
3. Przemyślenia Ram na temat Boga i wiary mogą zostać odebrane jako porządny kop w katolicką dupę, ale szczerze, mam to w… dupie. Nikogo nie chciałam urazić, jeśli jednak tak się stało - ups.
4. Jeszcze dwa rozdziały i NARESZCIE KURWA koniec… Coś mnie  trafia na myśl, że nareszcie rozpoczynam drugą część tego chłamu, moim zdaniem to moja ulubiona część, bo: narracja ze strony Dziada, będzie działa się w większości poza Stanami Zjednoczonymi, pojawi się wachlarz ciekawych postaci, które odegrają ważne role i będą już do końca, odstawię na bok sceny rodem z brazylijskich telenowel i zwrócę uwagę na lżejsze, łatwiej przyswajalne strony… życia.
     Chcę znaleźć złoty środek - pisać o prawdziwym życiu, tym kolorowym i radosnym, ale też o tej ciemnej stronie, a jednocześnie zachować naturalność i odpędzić się od fałszywego kolorowania niektórych sytuacji. W dodatku chcę być szczera, ale przede wszystkim dla samej siebie. Owszem, piszę dla was, ale w zgodzie ze sobą. Chcę robić to dobrze i prawdziwie.
     A żeby to osiągnąć....
     Proszę was o komentarze. To najważniejsze i właściwie jedyne, co możecie mi dać. Wiem, że jesteście, ale nie zostawiacie znaku. To nie fair, skoro wylewam swoje  odczucia na Wordowskie białe karty. Dbam o tego bloga, chcę, by wam się podobało, odświeżam design, staram się wychodzić w waszym kierunku z czymś, czego jeszcze nigdzie było, albo ja przynajmniej nie widziałam.
     Musiałam przelecieć aż do Grecji, by dać wam ten rozdział! Kochane Skurwiele. Są wakacje, pozostawcie krótką informacje z waszymi odczuciami, pozytywnymi, bądź negatywnymi. Chuj, że się powtarzacie, chuj, że brak wam epitetów do wyrażenia uczuć. Miło by było usłyszeć coś pozytywnego… Proszę was bardzo mocno, komentujcie. INACZEJ NIE BĘDZIE BLOGA :3  (Tak szantażują inne autorki, prawda? Tak czy nie? Nie?)
     + Pisząc następny rozdział podzieliłam go na osiem punktów. Właśnie w ostatnim z nich napisane było „Pasjonujący seks przy Hallelujah, postaraj się gładki cover, chuju podaj mi słowa kluczowe, bo nie wiem jak TO ZROOOBIIIIĆĆĆ”. Cokolwiek to znaczy, jak zawsze się postaram.




                                                                                                                                 - korekta: suckit

36 komentarzy:

  1. Przeczytałam chyba z 10 razy prolog i chyba wiem co miałaś na myśli pisząc "drugie dno", albo przynajmniej staram się zrozumieć.Oficjalnie stwierdzam że powinnaś mieszkać w Grecji, jeśli masz pisać takie rozdziały(: Chciałabym wkraść się do twojego domu i przeczytać te dwa napisane rozdziały +epilog. Nie będę słodzić tego rozdziału, więc piszę tylko że to jeden z moich ulubionych(:

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć i czołem! Ach.. czy ja wiem, nie określiłabym tego "porażka / klops". Może inaczej. Nie podobał mi się początek, bo jak zwykle nie wiedziałam o co chodzi. Później wszystko się wyjaśniło, a ja zapomniałam kto to była Cindy. Teraz poskładałam rozmowę w logiczną całość i jest ok. Z początku myślałam, że to Ramcia nie żyje [śpiewała ona tam w którymś rozdziale] i tak sobie myślę.. później będzie żałoba. Opowiadanie jaki kiedyś pisałaś jest [do dziś] podzielone na 6 części. Czyli coś tu nie pasuje, ona musi żyć. Dobra, to jednak Amy xD No i nienawidzę Jordana. Po prostu go nie lubię, wprowadza niepotrzebne zamieszanie i czuję, że Ramona go nie kocha, że to po prostu takie "szczenięce zauroczenie". Dobra, przecierpiałam rozdział z nim, rozmowa z matką.. hm.. no dla mnie wypadła średnio. Albo nie. Rozmowa była ok., tylko ta matka jest nie w porządku - nie lubię tego typu ludzi. Ale kłótnia była niezła :D Wiedziałam, że dojdzie ktoś do bohaterów. No i jest! Cindy, oh i ach, już nienawidzę baby. Chociaż gadane ma niezłą :D Tęsknie za Jaredem, w chuj tęsknie, ja go chcę tutaj z powrotem. Mówię Ci, Jordanka nie lubię, pierdołowaty jest. Narracja z punktu widzenia Dziada, to będzie coś *-* Coś jeszcze? Ach no tak, mam nadzieję, że bachor zginie i jednak obejdzie się bez aborcji [CHOCIAŻ TAKĄ SCENĘ, CHĘTNIE BYM PRZECZYTAŁA W TWOIM WYKONANIU, HUE HUE] No i ten.. Czekam na kolejny i na epilog! :P I mam na dzieję, że pojawi się on za tydzień, góra dwa, a nie za miesiąc :c ale jak chcesz, możesz dodać wcześniej xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam, zapomniałam, a jednak. *Alzheimer*. Nie tak się szantażuje. Koniec bloga to za poważnie [masz za dużo wejść] Szantażuj, że nie będzie nowego rozdziału, albo strzelisz focha i nie dasz epilogu xD Pewnie reszta mnie zamorduje, że podsyłam Ci takie pomysły, no, ale, trudno.. ;P

      Usuń
    2. Tak zamordujemy Cię(:

      Usuń
    3. Dziękuję, choć spodziewałam się po Tobie "klopsu/porażki". :D
      Widzę, że ścisnęłaś poślady i udało Ci się coś zrozumieć! Robimy obie postępy: ja próbuję pisać coraz mniej chaotyczniej, a Ty starasz się coraz bardziej to zrozumieć! Może kiedyś obie będziemy w pełni zadowolone?
      A JA KOCHAM JORDANA! LOVE FOREVER!
      Cindy raczej nie odegra już dużej roli, choć kto wie?
      W NASTĘPNYM ROZDZIALE BĘDZIE JUŻ DZIADU, JA TEŻ SIĘ NIE MOGĘ DOCZEKAĆ #FANGIRLING #I BĘDZIE SZEKSZ
      Następny rozdział pojawi się za niedługo, pewnie w przyszłym tygodniu. :)
      Dziękuję, że jednak skomentowałaś. :)

      Usuń
    4. Apetyt rośnie w miarę jedzenia!
      Teraz wszyscy szantażują, pozwólcie mi też! :O

      Usuń
    5. Wiesz przemyślałam to możesz szantażować, podobno im dłużej się na coś czeka tym jest lepsze. odwołam się jeszcze do rozdziału ja też uwielbiam Jordana, robi wiele zamieszania a to jest to co lubię(:

      Usuń
    6. Okej, no to przygotujcie się (jeżeli nie będzie komentarzy), że strzelę takim fochem, że upozoruje usunięcie bloga. Sraczka Was wszystkich dopadnie! :O

      Usuń
    7. Może do epilogu się wyrówna i obie będziemy happy!! :D Nienawidzę go, on wprowadza mentlik! Co będzie?! O.O Popsułaś mi element zaskoczenia, ZAMORDUJĘ CIĘ [!], ale to jak dodasz epilog! Wiesz kiedy umrzesz, ale śmierci już się nie wywiniesz, szepcze Twoje imię, mwahaha :v
      Ty nie możesz, dziadzie szantażować!! Bo jak nie dodasz kolejnego rozdziału to nie będzie epilogu, a Tobie [i nam również] na epilogu zależy! Klaudia Ramona 1:0 xD

      Usuń
    8. Nie używaj takich drastycznych środków jak straszenie nas, że usuniesz bloga(:

      Usuń
    9. I tak napisałabym "+18", wszyscy będą wiedzieli co ich czeka.. :D
      Dobra, nie zaszantażuję, potrzebuję tylko Waszych komentarzy i takich, o!, dyskusji pod rozdziałami jak teraz!

      Usuń
    10. Dlatego nie dajcie mi powodu, abym podjęła tak drastyczne kroki!

      Usuń
    11. Ostrzegłaś nas, teraz wiemy, że to "usunięcie bloga" będzie na niby xD Ramciu, 2:0 dla nas :P
      A co do tego "im dłużej się na to czeka, tym jest lepsze..." czekaliśmy miesiąc na rozdział, starczy :D [nie wbijaj jej takich pomysłów do łba, po doda rozdział raz na dwa miesiące xD]

      Usuń
    12. Ale wtedy dowiedzielibyśmy się za tydzień, a tak to wiemy już teraz :c zwaliłaś, 3:0 dla nas. :P

      Usuń
    13. Oby wasz entuzjazm widać było w komentarzach. :P

      Usuń
    14. Od teraz oficjalnie ogłaszam że będę komentować każdy rozdział(:

      Usuń
    15. Chciałabym w to wierzyć. Od października zeszłego roku dużo osób mnie opuściło, dużo też dołączyło, ale nie można mieć wszystkiego.

      Usuń
    16. Ja ZAWSZE dotrzymuje danego słowa(:

      Usuń
    17. Ale do końca opowiadania jeszcze minimum 70 rozdziałów! Nie dotrwasz tylu! :/

      Usuń
    18. Spokojnie, dotrwam dotrwam(:

      Usuń
    19. Zobaczymy he he he he >.<

      Usuń
    20. Zobaczymy(:

      Usuń
  3. Tylko osoba o małym mózgu, w ogóle go nie posiadająca nie skomentowała by tego rozdziału (:

    OdpowiedzUsuń
  4. Janiemogemózgrozjebany! Rozdział mi się podobał, a nawet BARDZO podobał, a szczególnie zakończenie. Z drugiej jednak strony nienawidzę cię za takie zakończenie, które trzyma w niepewności ;)Po przeczytaniu tego siedziałam jakieś pół godziny z otwartą gębą próbując to wszystko ogarnąć. Po ogarnięciu mogę stwierdzić, że zajebiście to rozegrałaś i fajnie wszytko opisujesz, chociaż czasem zbyt chaotycznie. Po mimo to strasznie podoba mi się twój język. Napiszę jeszcze to, że przebiegu spotkania z matką spodziewałam się nieco innego, mniej "drastycznego" czy "ostrego" (to chyba dobre słowo), ale i tak mi się podoba:D dawaj już osiemnastkę, bo ja tu nie wytrzymuję psychicznie

    OdpowiedzUsuń
  5. Iiiii wreszcie nowy rozdział! Szał radości. A co do niego, to jak zawsze - szokujący. A tym samym FANTASTYCZNY. Spotkanie Ramony z mamą pomysłowe. Dobrze, bardzo dobrze napisane. No naprawdę, odbicie Ram. Teraz tylko czekam na powrót Jay'a. I oczywiście na nowy rozdział. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. W końcu ! doczekałam się nowego... jak zawsze na początku zamieszanie i nie wiadomo o co chodzi, ale ogarnęłam :D
    Rozmowa z matką.... na prawdę mnie przeraziła... nie wiem po prostu brak mi słów...
    Oczywiście rozdział jak zwykle świetnie napisany, o tym już chyba wspominać nie muszę ;) Masz TALENT dziewczyno !
    No i czekam na Jareda... czekam i czekam, już mi go trochę tu brakuje... poza tym zaostrzyłaś mój apetyt na kolejną część :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Nareszcie nowy ;] Ja jak zwykle komentuje z zajebistym opóźnieniem! No ale nic. Ważne, że przerwałam swoje noł-lajf'owanie na rzecz tego komentarza.
    Spodziewałam się, że matka Ramony będzie taka jak ona. No bo niby po kim ma te geny? Zaplusowałaś u mnie tym doktorkiem, nie wiedziałam, że coś takiego może się u ciebie pojawić. Ale w tej historii może być wszystko! Mój kochany Jordan jak zawsze na luzie i mi się to podoba! nawet bardzo... Teraz tylko czekać na rozwój wydarzeń i kiedy pojawi się Jared [FG mode!] ;)
    No to koniec, a ja wracam do swojego wakacyjnego noł-lajf'owania

    OdpowiedzUsuń
  8. W końcu nowy rodzial!! Codzienne otwieranie strony przyniosło efekty xD
    Wiec tak, oh zdanie nie zaczyna się od "wiec" przepraszam, to tak rodzial zajebisty!! Na początku trochę się pogubilam ale potem było okej :D Po spotkaniu Ramony z jej matka takiej rozmowy się spodziewalam, dobre ma gadanie. Wredna suka, a przynajmniej taka udaje. Ah, Jordan NIE CIERPIĘ GO!!! Wybacz ale taka prawda możemy sobie z Claudia przybyć piateczke :D Wkrzajacy jest taka fajtlapa nawet kobieta nie umie się zając!!
    Dziadu w następnym rozdziale?! Jestem w niebie tęsknię za nim w tym opowiadaniu :D #fangirl modeon xD I ta końcówka nie nawidze Cię za to jak mogłas uciąć w tym momencie?!!! No nie ważne zobaczymy co bedzie jak to dziecko nie przeżyje to mi to rybka tylko szkoda mi Ramony bo nie wiadomo czy dojdzie do siebie.
    To także tego rodzial ZAJEBISTY!!
    Ah, no tak zapomniałem napisać fakt jestem tu praktycznie odbpoczatku i przyznaje się nie komentowalam. Tak, Litwa siedzialam cicho jak mysz pod miotla i nie komentowalam, bo... nie wiem czemu. Dopiero ten rodzial mnie ruszył i postaram się robić to dalej :D
    ~ FELA

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie tak Litwa tylko tak kurwa xD uroki pisania na iPodzie z włączona korekta. To jak już pisze drugi to przepraszam za błędy :D
    ~FELA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. od POCZĄTKU I NIE KOMENTOWAŁAŚ?!
      NO NIE !
      Ale lepiej późno niż później;)
      Dziękuję. ^^

      Usuń
    2. Wiem, wiem i przepraszam :)
      ~FELA

      Usuń
  10. Yep dawaj nowy dziś wieczorem(:

    OdpowiedzUsuń
  11. Obawiałam się tego spotkania z matką Ramony, bo nie do końca potrafiłam sobie ją wyobrazić,le a Ty przedstawiłaś ją bardzo dogłębnie. Teraz jasno mogę stwierdzić - CO ZA SUKA?!?!?! Ale dobrze, że wyjaśniły sobie co nieco. Co do Witwickiego, czy jak się piszę nazwisko tego debila, to mnie się kojarzy z Transformersami [haha, nazwisko głównego bohatera]. Noe mogłabym nie wspomnieć o znienawidzonym przeze mnie Jordanie, jego zachowanie z kościele? MISTRZOSTWO! "idę do spowiedzi" - moja mina bezcenna. Ale dalej go nie lubię.
    A co do końcówki? Cholero jedna, czy Ty zawsze musisz kończyć takim dramatem??
    Spadam po kawę i zabieram się za następny.

    OdpowiedzUsuń