niedziela, maja 27

16. I've abandoned control



- Po co tu jesteś?
- Wyleczysz mnie?
- Proszę, byś najpierw odpowiedziała na moje pytanie, które powtórzę. Po co tu jesteś?
- Wyleczysz, racja?
- Odpowiedz, Ramono.
     Wszystko nie tak. Zaczynając od mężczyzny za biurkiem, przez moje pasy na rękach, po białe, chłodne pomieszczenie, w którym spędzałam to marcowe popołudnie. Ktoś wyjął z mojego ciała baterie, a powietrze uleciało ze świstem przez usta, skórę przeszył nieprzyjemny, mroźny prąd. Mimo że pozwolono mi zachować własne ubrania, pod ostrym spojrzeniem doktora czułam się naga.
     Czułam, że ocenia każdy mój ruch, ton głosu, pewnie nawet infiltruje częstotliwość bicia mego serca. Wątpliwości ogarnęły mój umysł, a jednocześnie przeczuwałam niezłą debatę między naszą dwójką. Świr i jego domniemany lekarz, wybawca, człowiek, który wyciągnie rękę w stronę zbłąkanego schizofrenika, który ma uraz do końca życia.
     Szarpnęłam za pas trzymający moje obie ręce i choć nie miałam na myśli ucieczki czy pokazania sił, byłam ciekawa, jak zareaguje człowiek przede mną.
- Proszę, byś odpowiedziała – powtórzył nieruszony.
     Uznał mnie za kolejnego czubka i pomyleńca, który wyznaje mu swoje najgłębsze myśli, a jeśli będzie stawiać opór, to zamkną go w izolatce. W moim przypadku było inaczej – mnie nie dało się przekupić cukierkiem czy niespodzianką, mi nic nie dawały zapewnienia, że jeśli będę współpracować, to dostanę lżejszą opinię lekarską. Ze mną było opornie.
     Byłam u psychiatry, ale ku zaskoczeniu wielu osób mogło to być równie trudne wyzwanie dla lekarza psychiatrii jak i dla chirurga. Chirurg znał powierzchnię, po której stąpa. Wie, gdzie wbić skalpel i na jak długo zastosować znieczulenie. Z ludzkim mózgiem nigdy nic nie wiadomo. Zwłaszcza z moim.
     Nigdy nie wiadomo, po jakim gruncie stąpasz.  Z trudem można przekopać się przez skorupę, jaką wokół siebie zbudowałam i zasłoniłam jak tarczą przed szkodliwymi ludźmi. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy prawie w ogóle nie opuszczałam gardy, nie pozwalając ludziom dotrzeć do siebie i sprawić, że jakaś nić uczucia mnie z nimi połączy.
     Powiew wiatru podwinął stos kartek doktora Witwickiego, na których drobnym druczkiem powpisywano diagnozy oraz zalecenia lekarskie. Leżały tam setki kart pacjentów z podobnym urazem, jaki miałam ja. Czy naprawdę wliczałam się do grupy tych popaprańców? To ja byłam stuknięta czy może świat?
     Jęknęłam cicho i zrezygnowana położyłam potylicę na oparciu fotela. Koleś nadal milczał, w przeciwieństwie do głosów w mojej głowie, które wykrzykiwały coraz głośniej i częściej.
- Opowiedz mi o sobie – zaproponował spokojnym tonem głosu, przy okazji poprawiając krawat.
     Ładny, bordowy, w ciemne, podłużne paski. Typowy dla osobowości pseudo-inteligentnego gbura, który używa tylko miętowej pasty do zębów, a w porze lunchu słucha kompozycji Bacha.
- Jak ja widzę siebie czy inni mnie? – puściłam mu oczko, lecz nie było w tym cienia sympatii, a raczej chłód serwowany z kwaśnym uśmiechem.
- Jaka jesteś naprawdę – mruknął, przewracając w dłoni srebrne wieczne pióro.
- Serce. Para uszu. Cztery i pół litra krwi. Dwieście sześć kości. Pięć i pół miliona krwinek czerwonych. To są fakty, reszta jest w dość wątpliwym stanie.
     Witwicky był całkowicie pochłonięty notatkami. Notował, jakby od tego zależało jego życie. Czy ze steku tych bzdur dało się odczytać moją niepoprawną logikę i tok myślenia?      
     Zadowolony zakończył ciąg zdań wielką kropką, po czym uniósł wzrok znad kartki.
- Następne pytanie… Co dzieje się ostatnio w twoim życiu?
- Gówno – odpowiedziałam bez mrugnięcia okiem. – Błagam, odepnij mnie. Czuję się niekomfortowo, przypięta do tego kwadratowego gówna jak King Kong na wystawie w Nowym Yorku.
- To dla twojego bezpieczeństwa…
- Chciałeś powiedzieć swojego…
- Abstrahując! Powtarzam: co dzieje się w twoim życiu?
- Zaraz oświecę cię, co takiego spierdoliło się w moim życiu, że siedzę tutaj jak goryl w zoo! – podniosłam głos, widząc, jak rozpoczyna swoją wyczerpującą notatkę – Czytasz te zasrane notki z mojej kartoteki, jakby to była twoja święta księga! I nie, nie będę nikogo oświecać! Dobrze wiem, że zaraz naciśniesz ten swój guziczek pod stołem i wtedy wpadnie tu zgraja facetów w przypałowych białych fartuszkach, zabiorą mnie i będziesz zadowolony, że kolejny pojeb trafił do szufladki z napisem „nienormalny”!
     Czekałam na kontratak, chociaż na lekki grymas, jakąś ripostę. Nic takiego nie nadeszło. Jego wieczne pióro sunęło tylko jak wyścigówka, wykonując supełki i pedantyczne pociągnięcia czarnym atramentem. „Impulsywna, wrogo nastawiona do społeczeństwa, arogancka, ogólne pesymistyczne nastawienie”. Parsknęłam, widząc co tam nabazgrał. Mało brakowało, aby skumulowaną w ustach ślinę wystrzelić centralnie na jego twarz. Nie ma co, „rzadki ze mnie okaz”.
- Twoja żona musi mieć z tobą ciężko. Zanim zagościsz w niej swoim małym ptaszkiem, pewnie wgnieciesz ją tym piwnym brzuchem w jądro Ziemi, czyż nie? Ha, ha, ha, ha, ha! 
     Infantylna.
- Powiedz mi Ramono Silver, czemu twoje życie jest „do dupy”? – przenosząc ciężar do przodu, oparł się na skrzyżowanych dłoniach.
- Nie powiedziałam, że moje życie jest do dupy – poprawiłam go grzecznie. – Moje życie jest gównem, ale nie określiłabym go mianem „do dupy”.

- - -
 Piosenka 13
     Nie, pseudo-doktorek z piwnym brzuchem i srebrnym piórem miał w zupełności rację: moje życie rzeczywiście najlepiej oddawały te słowa.
     Po powrocie do punktu wyjścia, do miasta Aniołów, czułam się jak nowonarodzona, ale nie, nie było w tym pozytywów. Żaden tam Feniks z popiołów. Stanęłam w rozwoju, a ciało przechodziło kolejne metamorfozy, nie dając się dogonić opóźnionym zmysłom.
     Na twarzach najbliższych ludzi widziałam ten niesmak, pewną dozę wściekłości na osobnika, który zgotował mi tak los, a jednocześnie wymagano ode mnie, bym wróciła do dziennego planu dnia, jaki obchodziłam, zanim diametralnie się zmienił.
     Miałam wstać z łóżka, zadbać o higienę, zjeść coś i znaleźć porządną pracę, ale jak miałam normalnie funkcjonować, skoro już pierwsze miejsce na liście było - moim zdaniem - nie do zrobienia. Nie byłam w stanie przegonić manii samotności i tępoty, jakie zagłuszyły moje bystre myślenie.
     Zwykłe uzmysłowienie sobie problemu, próżni, wypełniającej szczelnie moje ciało, graniczyło z cudem. W mojej głowie panował totalny chaos, a wszystkie myśli, jak magnes, kierowały się ku wspomnieniom z Chorwacji, Tourbusa czy zwykłego, szarego dnia w Dallas, spędzonego z jedną istotą.
     Nie ma nic bardziej żałosnego niż tęsknota za drugą osobą. Wtedy czujesz się jak zero, niepełnosprawne warzywo, które nie potrafi żyć w pojedynkę, bo coś tak potężnie odbiło się na jego wnętrzu. Stawałeś się popierdolonym świrem ze złamanym sercem.
     A może tu nie chodziło to o to, że miłość bolała. Skrzywdzeni ludzie mówiąc, jaka to miłość jest zła, nie zauważają jednego problemu. To wcale nie miłość boli. To samotność boli. Odrzucenie boli. Utrata boli. Każdy myli te pojęcia z miłością, a  w rzeczywistości tylko miłość potrafi przykryć ból, sprawić, że znów poczujemy się cudownie.
- - -

     Zwalisty krasnolud z brzuchem jak balon skrobał coś w swojej świętej księdze. Nuda ogarnęła mnie tak mocno, że zaczęłam gmerać w więzach moich pasów. Wystarczyłaby mi spinka do włosów, by otworzyć ten nędzy zamek.
- Czy miewasz sny? – uderzył nagle.
- Całkiem sporo – mruknęłam, grzebiąc paznokciem w otworze na klucz.
     Westchnęłam ciężko, gdy zwrócił mi na to uwagę.
- Co ci się śni?
- W osiemdziesięciu procentach to niewinne fantazyjki. Wiesz, gumiaki, fetysz ze stopami, te sprawy. Reszta to wspomnienia. Tak właściwie… to jedno i to samo.
- Ramono… – warknął, jakby ze znużenia wpisując w puste miejsca moje własne słowa. – Masz świadomość, że odpowiadając w ten sposób, nie postawię ci odpowiedniej diagnozy? To nie przedszkole.
- Mam – ziewnęłam, powiewając w jego kierunku nieświeżym oddechem.
     Ostatnio higiena osobista stała się przykrym porannym obowiązkiem. Musiałam wyglądać jak poniemiecki bunkier. Chociaż… Who fucking cares!?
- Sny – westchnął jednakowym, znudzonym niemalże tonem.
     Moje zaczepki nie robiły na nim najmniejszego wrażenia, bo albo byłam przewidywalnym przypadkiem, albo przejrzał moją grę.
- - -

     Przeprowadziłam się na chmurę, a w tej chmurze miałam świat, który idealnie mi pasował, więc w nim mieszkam. Możecie mi wierzyć lub nie, ale ta chmura leży bardzo blisko i z każdego miejsca mogę wejść tam szybko. Wystarczy tylko zmrużyć oczy, zasnąć.
     Bolało, gdy rankiem trzeba było zejść na ziemię. Już między jawą, a snem, gdy zegar wskazywał szóstą raną, czułam, że moje sny odpływają w niebyt, zachodząc mgłą i zanim je ponownie ujrzę, mnie cała doba.
     Zlatywałam z bardzo wysokiego miejsca, powyżej poziomu najwyższej z gór, wprost do szarej, smutnej, przesiąkniętej spalinami rzeczywistości. Na początku panowałam nad tym błędnym kołem, ale szybko utraciłam kontrolę. W dzień siedziałam z głową w chmurach, wracając do tego, co śniło mi się poprzedniej nocy, a gdy dochodziło co do czego, gdy wchodziłam pod pierzynę… Śniłam o niedawnej rzeczywistości.
     Czy mogłam wdepnąć w większe gówno? Zastawiłam na siebie pułapkę. Czy żałowałam? Paradoksalnie, dziękowałam za ten dar. Ten świat mi zbrzydł. Były jakieś dźwięki, kolory, kształty, zapachy, ale nic nie miało sensu. Nic nie układało się w spójny ciąg.
     Jest sobie jakiś świat, kompletny, bogaty, wyglądający sensownie, ale błąkałam się po nim, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Wszystko ma konsystencję oprócz mnie. Ja gdzieś zniknęłam. 
     Po przymknięciu powiek, uspokojeniu oddechu, nowy świat pochłaniał mnie jak książka. Życie we śnie. Wpadłam w obłęd, żywiąc się tabletkami nasennymi, by desperacko udać się w świat, o którym mówiłam „sen”. Nieraz nie potrafiłam odróżnić, który z tych światów jest prawdziwy.
     Przypominam sobie sny o pięknej przeszłości, do której wszystkie drzwi są zamknięte bezpowrotnie. Lód w mojej krwi rani żyły i czuję chłód kolejnych dni, których pewnie nie przeżyję. Znów tylko ból zaciska mi pętlę na szyi.
     I nie rozumiem słów, którymi mówią do mnie inni. Ich pragnień, ich gestów i wyrazów ich twarzy. Ich prawdy, ich szczęścia i chyba ich marzeń. Wypluwam krew otwartą raną w moim sercu. Nie chcę umierać, a samotność jest mordercą. „Chcę się tanio sprzedać i móc utkwić w twoim szczęściu”.
     Pieczę nade mną sprawowały trzy kobiety: Amy, Vicky i Chenault, które z czasem przestały tworzyć osobne organizmy, a stały się jednym, wielkim narzędziem do irytacji. Wszystkie ich pytania zlewały się w trzy podstawowe, dzięki czemu brzmiały jak zacięta płyta:
- Jadłaś coś dzisiaj?
- Wszystko dobrze?
- Powiedz, czego ci brakuje.
     Ich obecność i zachowanie przypominało mi, jakim dziwadłem się stałam i jak głęboko zakorzenione we mnie były sprzeczne uczucia. Jako mój jedyny łącznik z rzeczywistością, AVC (AmyVickyChenault) miały trudny kawał chleba do zgryzienia.
     Miały utrzymać mnie przy życiu, imitować normalną egzystencję, wykonywać za mnie najbardziej prozaiczne czynności, a do tego nie tracić głowy, widząc, jak chudnę w oczach, a brzuch rośnie dalej.
     Ja też nie czułam się dobrze, widząc ich spojrzenia, z których wręcz wylewała się litość i żal. Nie chciałam litości, nie chciałam żalu. W dodatku AVC stały się moją żywą tarczą, która zrobiła ze mnie osobę incognito.
     Zmienienie numeru telefonu, zameldowania, maila - to tylko mały element zmian, jakie nastąpiły pod ich rygorystycznymi rządami. Wszystko, jak tłumaczyły, bym nie miała więcej styczności z tym draniem.
     A przecież nie marzyłam o niczym bardziej. Podświadomie wiedziałam, że to już nie powinno wrócić, ale łudziłam się, że potrzebuję tego jak tlenu.
     Byłam zła na AVC, które kontrolowały moje życie. Jako osoba niepoczytalna, o wątpliwym stanie psychicznym i innych dysfunkcjach, mogłam robić co chcę, w tym pastwić się nad swoimi opiekunkami.
     Właściwie  nie było takiego dnia, kiedy nie uczepiłam się jednej z nich i cały dzień, aż do zamknięcia  w sypialni, nie znęcałam się nad nią. Oto ja, wredna suka, która wykorzystuje swoją sytuację do pastwienia się nad ludźmi, którzy z własnej woli chcą jej pomóc.
     Małymi kroczkami, dzień po dniu, kłótnia po kłótni, coraz więcej czasu spędzałam w pokoju, w ciemnościach. 
     Ból wrócił z podwójną siłą z wyrytym pytaniem „A nie mówiłem?”.

- - -

- Kochasz je?
     Słowo, poprzedzające to pytanie, zmroziło mi na chwilę krew w żyłach, lecz starałam się to zamaskować. Dziecko. Trzymałam je pod sercem, a nigdy nic do niego czułam. No, może odrazę albo niechęć. Zawsze troskliwie nadawałam mu imiona, takie jak „szkarada”, „maszkara” czy (moje ulubione) „poczwara”. 
     I ja miałam je kochać? Słowa zaprzeczenia utkwiły mi w gardle. Miałam dość niekończącej się złości, irytacji i jadu, który sączył się z całej mojej osoby, jak ropiejąca rana. To wszystko zmieniło mnie w kogoś, kim nie byłam. Nie pastwiłabym się nad ludźmi, nie nazywałabym własnego dziecka „potworem”. Ból potrafi odmienić człowieka, o tak.
- Próbuję zobojętnić ten kwas, który wyjaławia mi mózg. Wie pan, to przyćmiewa mi racjonalne myślenie. Ciągle te złe… Chryste, czy ja powiedziałam „pan”!? – spytałam zszokowana.
- Kontynuuj – poganiał mnie ruchem dłoni.
- Myślę o aborcji. To taka myśl, która - obok samobójstwa - nigdy mnie nie opuszcza. Ale jestem zbyt leniwa, by wybrać się do gabinetu. Tłumaczę sobie, że zostało mi jeszcze dużo czasu, aż pięć miesięcy, żeby się tego pozbyć. Dzisiaj byłoby mniej krwi, byłoby mniej skomplikowane i tańsze. Dzisiaj wystarczyłoby wlać coś do środka, a nie powolnie wyrywać nóżek, potem rączek…
     Umilkłam. Przez otwarte na oścież okno wleciał świeży nurt wiatru, który orzeźwił atmosferę w środku. Włosy zjeżyły mi się na karku, ale nie od chłodu. Moje spojrzenie utkwiło gdzieś w małej szparze na podłodze.
     Jak mogłam tak spokojnie mówić o morderstwie? Pochłonęłam się w jeszcze mroczniejszych myślach, niż dziś rano. Ktoś taki jak ja powinien umrzeć.  Tymczasem Witwicky starannie kartkował strony swojego dziennika. Miał uniesione kąciki ust.
- Bawi cię to, gruby fiucie? Skoro już pytasz o dzieci, to dalej, zadawaj pytania o ojcu, niech mnie wstrząśnie w samo serce! – syknęłam drżącym głosem.
     Moje ciało oblała fala gorąca, która szybko podwyższyła niedawno schłodzoną temperaturę w gabinecie. Zmuszał mnie do odpowiedzi na ciężkie pytania. Świdrował wzrokiem tak zaparcie, aż czułam się przy nim naga. A potem jeszcze oceniał. „Ordynarna, nie panuje nad emocjami…”.
     Z gardła wydarł mi się zwierzęcy ryk, a ciało zatrzęsło całym fotelem. Doktor uniósł spokojnie brew, po czym dopisał do notatki „… i nad ciałem”.
- Przepraszam. Mówisz dokładnie jak twoja… Zresztą, to teraz nie jest ważne. Przejdźmy zatem do pytań o ojca!
     Moje pięści drżały, a po karku spływał pot. Teraz to ja przeszywałam go mocnym wzrokiem, ale zapewne czuł się bezpiecznie. Ta gruba kurwa lubiła znęcać się na psychicznie chorych. Pytanie – czy ja, niegdyś silna baba, potrafiłam utrzymać uczucia na wodzy?
- Gdzie on jest?
     Nie dałam rady, szybko odwracając wzrok w bok, starałam się uniknąć pytań. Moja szczęka drżała, a policzki piekły żywym ogniem. Myślałam, że na samo wspomnienie tego człowieka pęknie mi serce.
- Nie wiem – powiedziałam ledwie słyszalnym głosem.
     To była krótka salwa pytań, nie wchodził w szczegóły. Pytał, jak doszło do pierwszego spotkania i jak wyglądał nasz związek. Podrzucałam mu jakieś bzdury o krowach i krzesłach z IKEI, byleby szybko minąć rubryczkę z tymi pytaniami.
     Miałam w dupie fakt, że za te krowy i IKEĘ mogli mnie wsadzić na oddział zamknięty, byleby tylko nie rozmawiać o nim.
- Te pytania mogą wydawać się niestosowne, ale taka jest norma naszego wywiadu – wprowadził z uśmiechem na ustach.
     Już wiedziałam czego dotyczyć będą te pytania.
- Lubisz seks?
- Nie. Tak naprawdę jestem Maryją Panną, a Duch Święty zapłodnił mnie swoim oddechem.
- Odpowiedz. To moja własna lekarska opinia, powiedz  albo wstawię ci fałszywą diagnozę!
- Nie zrobisz tego, złamany kutasie – wycedziłam, nie panując już całkiem nad słowami. – Co jak co, ty jesteś tym bezdusznym doktorkiem, ale szpital nadal kontroluje rozmowy w gabinetach. Nie przekonasz mnie groźbą – skinęłam z uśmiechem w lewy górny kąt pokoju, w którym wisiała mało widoczna kamera skierowana na nas.
     Lekarz nie musiał tam patrzeć, dobrze wiedział, o czym mówię.
     Chwilę  potem w moje żółte papiery wpisał wyraz, który wywołał u mnie wybuch śmiechu.
- Ja? Inteligentna? Takie bzdurne diagnozy nadają się tylko do podtarcia tyłka!
- Ostatni raz, kiedy uprawiałaś seks? – warknął wyraźnie pogniewany.
- Wczoraj - podałam dokładną godzinę - z przyjaciółką. Było wspaniale.
- A więc trudno ci określić orientację seksualną?
- Co? Gówno cię to powinno obchodzić – zmarszczyłam nos.
     Mężczyzna postukał kilkakrotnie w obudowę pióra, spoglądając kątem oka na zegarek, jakby odliczał czas do końca spotkania.
- Mam gdzieś płeć – odpowiedziałam zwięźle.
- Ostatnie pytanie z tego tematu - ulubiona pozycja?
- Fotel, obowiązkowo przywiązana do niego. Ja plus gruba świnia z nadciśnieniem, o tym marzę – wycedziłam, prawie plując na jego papiery.
- Uff… – westchnął zaczerwieniony. – To ostatni dział. Gotowa?
- Wsadzaj – zachichotałam. – Tylko uważaj na brzuch.
- Mam wpisać, że jesteś też nimfomanką? – zagroził, a ja umilkłam, mimo tego w duchu nadal śmiałam się do rozpuku.
     Poważne wahania osobowości, od śmiechu, przez gniew i agresję, po łzy.
- Powiedz o samobójstwie, które chciałaś popełnić.
     Rozsiadałam się na tyle wygodnie, na ile mogłam, po czym ciężko odetchnęłam chłodnym powietrzem.

- - -

     Umiera się nie dlatego, by przestać żyć, lecz po to, by żyć inaczej. Kiedy świat zacieśnia się do rozmiarów pułapki, śmierć zdaje się być jedynym ratunkiem, ostatnią kartą, na którą stawia się własne życie.
     Moja karta była zdecydowania tą pechową. Śmierć wydawała się być najprostszą ucieczką od ludzi i bólu, a tej decyzji  i tak nie miałam pożałować.
     Pewnego wieczora coś po prostu we mnie pękło, zostawiając po sobie krwawiącą ranę, a granica, do której mogłam wytrzymać, została przekroczona. Wszystko za sprawą AVC (moja ulubiona płyta), które na chwilę straciły nade mną panowanie.
     Ich czujność przyćmiło to pieprzone dziecko, Jasper, który był jak głosy w mojej głowie. Chociaż go nie widziałam, to wiedziałam, że jest tuż za ścianą, beczy głośno, jak silnik sportowej bryki w sypialni Amy. 
- Jasper – jęknęła tego dnia, zaalarmowana płaczem swojej latorośli. – Popilnujesz jej?
     Vicky zmieniała kanały na telewizorze, z nadzieją na odnalezienie jakieś komedii, bądź filmu poniżej poziomu. Niestety, wszędzie pokazywano te depresyjne fakty, jak głodujące dzieci czy kryzys na rynku. Po usłyszeniu komendy, Vicky lekko zmarkotniała.
     Miała przed sobą chodzącego kościotrupa z dołkami pod oczami, przed którym stał talerz z nietkniętym jedzeniem. Z tego zestawu tylko blondynka znała mnie na tyle dobrze, by przewidzieć moje czyny. Chen i Vicky wciąż bały się mnie i tylko czekały, na którą padnie dzisiaj. Która dzisiaj przypomni sobie, jak wredną suką jestem?
- Powinnaś to zjeść. Na chwilę zapomnij o swoim wysokim ego i zadbaj o Gwen.
     Nawet zdążyły nazwać tę szkaradę!
- Jem ostatnio tak dużo, że nawet cycki zdążyły mi urosnąć – wyszczerzyłam zęby.   
     Korzystanie z efektów ubocznych ciąży, jak wysypka na twarzy czy nabrzmiałe piersi, również wliczały się w szeroki wachlarz moich zaczepek. Vicky zignorowała moją odpowiedź, a Amy zniknęła za drzwiami swojej sypialni.
- Crazy bitch – uśmiechnęłam się fałszywie do byłej przyjaciółki.
     Wtedy poczułam na duchu jakiś dziwny ciężar, który boleśnie zagiął mnie w klatce piersiowej. Wiedziałam, że Vicky, Amy oraz Chenault są tu dla mnie. Obniżony wzrok Vicky, brak kontaktu wzrokowego, milczenie - to świadczyło o jednym.
     Niegdyś przyjaciółki, dzisiaj jedna stroni od drugiej. W oczach stanęły mi łzy. Przez mgiełkę wodnej zasłony spojrzałam na swój talerz, na którym stygło tak starannie przygotowane jedzenie. Kartofle, lekkostrawna sałatka, grillowany kurczak w ziołach, herbata owocowa, którą kiedyś piłam nałogowo. Wbiłam tępy wzrok gdzieś w dal, zapominając o otaczającym mnie świecie.
     „Dzisiaj nie będzie tabletek nasennych. Dzisiaj muszę zażyć coś mocniejszego, bo oszaleję”.
     Jasper ucichł, Amy opuściła z uśmiechem swoją sypialnię. Wyglądała tak dobrze, bez wielkiego brzucha, z makijażem, z lśniącymi, długimi włosami. Czy to dziwne, że w jej obecności czułam się jak ułom?
- Jestem! – w przedpokoju stanęła Chen, a mój nastrój pogorszył się jeszcze bardziej.
     Piękna dziewczyna trzymała w rękach dwie małe siatki z apteki, na których widok oczy zrobiły mi się jak pięciozłotówki. Nie mogłam się mylić - w środku zdecydowanie były nowe leki.
Piosenka 14
     Dziewczyny widziały, jak milczę, patrząc się na siateczkę i jak na pstryknięcie palca dało się wyczuć spiętą atmosferę. Amy szybko podeszła do Chen i spytała cicho. Chociaż nic nie mogłam usłyszeć przez telewizor Vicky, to ze stuprocentową pewnością odczytałam z ruchu warg Chen jedno słowo - Valium.
     Jedyny taki lek psychotropowy, który działa przeciwlękowo, uspokajająco i ułatwia zasypianie. Dla mnie to już nie był lek. Dla mnie to był skarb, dla którego mogłam zabić.
- Co tam masz? – spytałam jednostajnym, ciętym głosem.
- Jak się czujesz dzisiaj, skarbie? – Chen zignorowała moje pytanie, udając, że nie usłyszała.      
     Co jak co, ale to pytanie zadudniło każdej z nas w głowie, zapowiadając coś bardzo nieprzyjemnego.
- Do chuja z takim życiem – warknęłam przez zaciśnięte zęby. – Czy to jest Valium?
- Nie – zdawkowo odbiła piłeczkę.
- To Valium – ze wzrokiem wbitym w jeden punkt odsunęłam jadalniane krzesło i wstałam. – To moje leki, racja?
- Nie są twoje. To znaczy są, ale… Ram, dostaniesz je przed snem. Jedną – Amy wzięła od Chen całą siatkę i mocno zawiązała jej końce.
- Dacie mi to pierdolone Valium – to nie było pytanie, ani stwierdzenie.
     To była groźba.
- Możemy ci zrobić herbatkę, podgrzać mleko, zaśpiewać kołysankę, ale nic z tych rzeczy – warknęła uparcie.
     Warknęła! Warknęła na psychicznie chorą osobę! Vicky szybko ewakuowała się za Amy, stając obok Chenault. Teraz cały spór trwał między mną, a moją byłą przyjaciółką, jedyną osobą w tym domu, która potrafiła mi się przeciwstawić. Do górnych kończyn dopłynęła wartko krew, a pięści zacisnęły się mocno, aż do zbielałych knykci.
- Leki.
- Nie ma mowy.
     Odpowiedź z mojej strony była do przewidzenia, ale mimo tego Chen i Vicky podskoczyły, słysząc, jak cała zastawa na stole spada na podłogę,  roztrzaskując się na kilkadziesiąt kawałków.
     Ale moje spojrzenie nie oderwało się od siatki z lekami. Ciało i umysł nastawione były teraz tylko na jedno - zdobycie siateczki z lekami. To była moja gra, ja byłam zawodnikiem, a leki nagrodą.
- Nie dajecie mi wyboru – spojrzałam Amy na twarz i uśmiechnęłam się łagodnie.
     To, co wtedy się wydarzyło, nie zajęło nawet pięciu sekund, a jednak wystarczyło, bym porwała swoją nagrodę. Sięgnęłam po nóż do krojenia chleba, który pozostał na stole.      
     Rzuciłam nim w dal, z zamiarem trafienia w dziewczyny, ale w ostatniej chwili postanowiłam wycelować w kubeł z parasolami obok Vicky. Dziewczyny z tamtej perspektywy nie mogły zauważyć, gdzie celuję, dlatego instynktownie odskoczyły.
     Teraz był mój czas! Moje nogi rwały jak u sportowca, „ciało i umysł” miały jeden cel. Wyrwałam nagrodę z rąk Amy, a ta reagując impulsywnie, zacisnęła ręce na zawartości siatki. Siatka się rozsypała, ale najważniejsze pudełeczko zostało w środku.
     Najbliższy pokój - sypialnia. Mój mózg działał na przyśpieszonych obrotach. Znalazłszy się w środku, zamknęłam drzwi od wewnątrz i ignorując walenie z drugiej strony, wyciągnęłam z resztek siateczki podłużne, białe opakowanie z napisem „VALIUM”.

- - -

- Co wtedy czułaś? Co czułaś, trzymając w rękach nóż?
- Myślałam o tym, czy ich nie zabić. Jako że mój mózg działał szybciej niż kiedykolwiek, szybko przewidziałam plan na najbliższe godziny. Ba, nawet dni! Jeśli je zabiję, to potem i sama zrobię to ze sobą. To będzie grupowe samobójstwo, a potem zrobią o nas film. Pewnie komedio-dramat.
- Mówisz, że w pierwotnym zamiarze chciałaś tylko jedną czy dwie tabletki, żeby się uspokoić i zasnąć. Dlaczego potem, znalazłszy się w sypialni koleżanki, postanowiłaś opróżnić wszystko?
- Pomyślałam sobie wtedy, że nie ma sensu ciągnąć tego dalej. Chciałam to zrobić przede wszystkim dla Amy i Chen, żeby już dłużej im nie robić kłopotu.
- Więc dlaczego tu nadal jesteś? Co się tam stało? – dopytywał.
     Mój wzrok znów zahaczył o szparę w podłodze, a usta mówiły o zdarzeniach z przeszłości…

- - -

     Delektowałam się tą chwilą, jedyną w swoim rodzaju. Szczęście wypełniło moje serce. Czułam, że jestem bliska szczytowej ekstazy, przypływu rozkoszy, która wypełni moje ciało i na zawsze pozwoli pozostać w tym świecie.
     Wszystkie pigułki wysypałam na pluszowy dywanik, który pieścił skórę jak jakiś pluszowy miś. W mroku pokoju koncentrowałam wzrok na jednej, jedynej rzeczy - małej górce lekarstw, które zamierzałam połknąć.
     Coś, dziwnym trafem, zmusiło mnie do dalszego delektowania się tą chwilą. Rozłożyłam je na parę mniejszych, odpowiednio podzielonych grup.
     Pierwsza posiadała jedną tabletkę. Ta nadawała się na sen.
     Druga, z dwoma w grupie - bardzo głęboki sen.
     Trzecia z rzędu, też z trzema tabletkami -  bardzo, bardzo głęboki sen.
     Czwarta była naprawdę duża, bo miała aż siedem - szpital.
     Ostatnia była prawie dwa razy większa, gdyż posiadała aż dwanaście cukierków. Tej nie mogłam nazwać inaczej niż "kostnica".
     Wybrałam tylko siedem, myśląc, że jeżeli Amy na czas wyważy drzwi, zdąży zadzwonić po karetkę. Może już to zrobiła? Wtedy trafię pod elektrowstrząsy, na czyszczenie żołądka i zostanie ze mnie warzywo. Ale nie o to się rozchodzi! Jeśli trafię pod elektrowstrząsy, możliwe jest, że stracę pamięć.
     A więc zostanę warzywem, które nic nie pamięta! Idealne rozwiązanie. Trzymając w garści siedem tabletek, przycupnęłam na wielkim łożu Amy. Pod językiem trzymałam już całość, gdy coś, niedaleko mnie, wydało z siebie dźwięk. Odchyliłam głowę w bok, zaniepokojona tym faktem, po czym zobaczywszy źródło dźwięku, zesztywniałam cała.
    Wszystko, co mieściło się w moich ustach, zostało wyplute, a ja sturlałam się z łóżka, jak sparaliżowana. Chwyciłam się za pierś, zastanawiając się, czy możliwe jest, by serce mogło wylecieć z klatki piersiowej. Nie wiem, ile sekund minęło, gdy do pokoju wpadły trzy kobiety, każda z nich rzuciła się na dziecko leżące na łóżku i płaczące.
     Sprawdzały czy nie ma na ciele siniaków i uszkodzeń. Nierówne skurcze brzucha uniemożliwiały mi normalny oddech. Dyszałam. Obok mnie przykucnęła Amy, która otoczyła mnie ramieniem. W głowie dudnił mi jeden obraz, którego nie zapomnę do końca życia. Jasper.

- - -

     Gabinet Witwickiego był coraz chłodniejszy, jakby do klimatyzacji wpuszczono arktyczne powietrze. Marzec był w tym roku wyjątkowo chłodnym miesiącem, ale najwyraźniej doktor nie przejmował się stanem swoich pacjentów. Jemu samemu żona założyła pod spód wełniany sweterek, żeby nie zmarzł w pracy.
- Rozumiem – szepnął, kończąc notatkę długą na półtora strony.
     Widziałam, że zaschło mu w gardle, a co dopiero mnie. Zegar nad drzwiami wskazywał, że dobiegł koniec spotkania.
- Czy można stwierdzić już, co mi dolega? – spytałam cicho.
- Wywiad psychologiczny to jedno, a badania, testy, rozmowy z innymi lekarzami, to drugie. Będziesz musiała przejść wiele takich rozmów, żeby dokładnie określić, co u ciebie wyeliminować.
- Ach tak… - westchnęłam ciężko. – Uważa się pan za takiego specjalistę? A może nie jest pan tym, za kogo się pan uważa? No, co do diabła dzieje się w mojej głowie!? Słucham, doktorze Witwicky! Jak brzmi diagnoza!?
- Jesteś leniwą, małą dziewczynką, która sobie pobłaża i doprowadza się do obłędu – wycedził. sortując papiery.
- Och, to twoja medyczna opinia!? To tego nauczyłeś się na  kursach wieczorowych dla tłustych, niewydymanych gburów? Ty udajesz lekarza! Podpisujesz karty i wydajesz leki, ale jesteś tylko małym wypierdkiem, który niesprawiedliwie ocenia ludzi!
     Dostałam szału, widząc, jak tylko jego srebrne pióro wchodzi w ruch. „Niestabilna samoocena, zmienne nastroje, niepewność co do celu, impulsywnie podejmuje akty autodestrukcyjne”.
     Fotel podskakiwał razem ze mną, nogi wierzgały jak u nieokiełzanego zwierzęcia. Mężczyzna zagroził mi wciśnięciem guzika.
- Proszę, abyś się uspokoiła.
     Łzy ciekły mi strumieniem po twarzy. Czułam, że kolejny dzień przyniósł kolejny rodzaj bólu. Żałowałam, że nie umarłam.
     Po opuszczeniu gabinetu, na moje miejsce weszła młoda kobieta o krótkich, kruczoczarnych włosach i okularach na nosie. Na jej rękach widać było same rany.   
     Odwróciłam szybko wzrok i skierowałam się ku poczekalni, w której czekała na mnie Amy wraz z Vicky. Ku mojemu zaskoczeniu  stał tam też Jordan  ze swoim charakterystycznym bałaganem na głowie.
- Cześć, skarbie – szepnęli razem.
     Nie miałam im za złe, że brzmią jak zacięta płyta. Nie miałam im za złe, że dbają o mnie. Nie miałam im za złe tego, że z oczu lała im się litość. Nie miałam im za złe, że po próbie samobójczej zgłosili mnie do szpitala Syndicate pod wezwaniem św. Szymona. Wtuliłam się w nich, wdychając słodką mieszankę ich oddechów.

     Dysz. Do ucha. Usiłuj stłumić ciężkie dźwięki, wydobywające się z twoich ust. Drap mnie po plecach, drąż dziury w mojej skórze. Całuj mocniej, dłużej, ciężej. Wchodź. We mnie. Emanuj gorącem. Niech mięśnie wibrują z wycieńczenia. Gorączkowo odsuwaj usta, łap powietrze i wracaj. Zatop zęby w mokrym od potu karku. Ciągnij za włosy. Wtapiaj się, niczym łuna ognia w topiącą krę lodu. Miażdż. Opuszczaj szczękę, zadrżyj i napinaj twarz w ekstazie...

     Zerwałam się z łóżka z dudniącym w piersi sercem i poklejona potem. Zaalarmowana rozejrzałam się szybko po ciemnym pomieszczeniu, ale nie odnotowałam niczyjej obecności. Poczułam lekki zawód, a jednocześnie miałam ochotę walnąć głową w mur za to, jakie sny dostarcza mi nocą mózg.
     Sądziłam, że miałam je już za sobą, a okazało się, że te wróciły jak bumerang. Dla pewności osunęłam aksamitną kołdrę z torsu i ujrzałam jednoznaczny dowód na to, że to była rzeczywistość.
     Czy sterczący, napompowany brzuch musiał przypominać o gównie,  w którym siedziałam? Dziwnym trafem, tego poranka podeszłam do tego obojętnie. Nie zebrały mi się w oczach łzy ani nic nie skruszyło mi się w piersi, przypominając, kogo jest to robota.
     Nagle, mój stosunek obrał neutralny kierunek. Podeszłam do okna, otworzyłam żaluzje, spod których wyrosło moje miasto, które mimo tego, jakich ludzi tu poznałam i przez jakie tragedie przechodziłam, kochałam.
     Było przed południem, gdy - o dziwo - z własnej woli wzięłam prysznic. Nie minęły nawet dwa tygodnie od rozmowy z Witwickym, a czułam się, jakby wylano na mnie kubeł zimnej wody - coś, co diametralnie odmieniło moją perspektywę postrzegania świata.
     Stałam się bardziej stonowana, chociaż czułam, że gdzieś wgłębi nadal przebywa ogień, który czeka na uwolnienie. Dobrze wiedziałam kiedy, jak i gdzie uwolnię ten gniew i zmagazynowane emocje. Tylko jednej osobie mogłam zgotować los mojej ofiary - mamie.
     Po wysuszeniu włosów, które niestety nie odradzały się tak prędko, jak moja nadwyrężona osobowość, udałam się do salonu, gdzie czekał na mnie Jordan  z typowym rozgardiaszem na głowie i uśmiechem, który rozbudzał we mnie pozytywne emocje.
     Przywitałam się, zjedliśmy razem śniadanie, które - ku wielkiemu zaskoczeniu - smakowało mi. Po śniadaniu spakowałam najważniejsze rzeczy - ubrania, dokumenty, bilet w obie strony do Nowego Yorku, jeden listek leków na uspokojenie oraz telefon.
     Poprzedniego wieczora Amy dokładnie zadbała, abym miała wystarczającą ilość medykamentów. Nikt z tego domu nie mógł mi w tym aspekcie ufać, zwłaszcza po ostatnim incydencie z Valium, dlatego dostawałam tyle leków, by była to bezpieczna dawka, a jednocześnie bym odczuła efekt.
     Był on dodatkowo zaniżony, ze względu na zaawansowaną ciążę, w jakiej przebywałam. Sama wątpiłam, żeby z własnej woli pogodzić nasze dwa organizmy i ograniczać leki. To AVC, wraz z doktorem, mieli wykaz potrzebnych mi leków, co do jednego. Nie dziwiłam się ich nieufnemu postępowaniu, w końcu ja sama często podejmowałam decyzje zbyt impulsywnie.
     Razem z Jordanem pojechaliśmy na lotnisko. Zgodził się mi towarzyszyć, podkreślając, że jest moim ochroniarzem. Ja jednak wiedziałam, że zderzenie dwóch osobowości - mnie i mojej własnej matki - może skończyć się wybuchem bomby atomowej i to wcale nie mnie Jordan będzie musiał bronić.
     Gotowałam się na starcie, którego nie zapomnę. Miałam przygotowane słowa, które miały ją zaboleć i utwierdzić w przekonaniu, że urodziła zajebistą córkę. Szkoda, że nigdy nie darzyła jej uczuciem.
     Zaraz przed odlotem, o 15:50, weszłam do toalety, by ostatni raz rzucić na siebie okiem. Nie wyglądałam już jak ułom czy kościotrup, ale nadal widać było lekkie niedożywienie mojego ciała. Pomyślałam, że za parę miesięcy będę znów tak piękna jak Chenault czy Amy.   
     Wiedziałam, że to płytkie myślenie, ale nic nie mogłam na to poradzić. Moja mama miała zobaczyć piękną, zadbaną, wykształconą dziewczynę z pasją. A kogo naprawdę zobaczy?
     Do głowy wpadła mi ostatnia myśl. Chenault na pewno daje Shannonowi raporty na temat mojego stanu zdrowia. To jak łańcuch, który kończy się na nim, na bracie Shannona. Czy on wie, w jakim stanie jestem? Czy wie o ciąży? Jak zareagował? A może w ogóle się nie przejął i życzy mi śmierci?
     Mrugając załzawionymi oczami wyszłam z publicznej toalety, kierując się z tajemniczym uśmiechem w kierunku mojego kochanego kumpla, malarza i nałogowego palacza. W drodze trzymałam się za brzuch. Gwen. To musi być dziewczynka.


~*~

     Ramona to ruda buntowniczka i ocieka taką oryginalnością, że zaraz zwymiotuje tęczą! Pozdrawiam hipsterów z grona autorów!
     THE END części I opowiadania nadchodzi wielkimi krokami. Myślę, że zakończę przed wakacjami, zrobię sobie krótką przerwę i zacznę napierdalać II częścią, moją ulubioną, która wreszcie, po tylu miesiącach gnicia na dysku twardym, wyjdzie na świeże powietrze. A do końca części I jakieś… trzy rozdziały? 
   ++I jak mówię "II częścią" nie mam na myśli II cz. rozdziału, tylko ogólnie opo. 

34 komentarze:

  1. Skurwiel_Iczka28 maja 2012 14:21

    Przez cały rozdział czekałam na jakiś kawałeczek Jareda. Nie doczekałam się,trudno. W każdym razie jestem cholernie ciekawa co na to Laczek. Czy on wie o dziecku i czy jest mu przykro( jeśli nie to zajebać chuja ). Kurde, tak mi szkoda Ramony.Ciąża i na dodatek ma problemy z samą sobą...
    Scena z Valium-świetna
    Dialogi między Ramoną i grubym doktorkiem- świetne. Czyli jak zwykle świetny rozdział + szybko pisz następne :3
    PS: ZAJEBAĆ DZIADA! \m/

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurwa. Daj mi chwilkę na ogarnięcie... NA SZATANA! To najzajebistrzy rozdział na tym blogu jaki kiedykolwiek (nie żeby poprzednie mi się nie podobały, wręcz przeciwnie) czytała. Na początku za bardzo nie wiedziałam o co chodzi, ale potem już wszystko zrozumiałam! Ten szpital, Valium, grupa wsparcia - AVC, to dziecko... PERFEKCJA! Zero Jareda, co mnie zaskoczyło. Mam dwa podejrzenia co do sytuacji z młodszym Leto. 1. Jared wyrzucił ją gdy tylko się dowiedział o ciąży. 2. Ramona sama uciekła. Nie wiem czy dobrze zgadłam. Ramona zaakceptowała swoje dziecko? Przynajmniej tak to zrozumiałam z ostatniego zdania. Chociaż to może taki jeden przebłysk... Niecierpliwie czekam na rozdział kolejny, w którym mam nadzieję, że sprawa z Jaredem się rozwiąże oraz spotkanie z jej matką jak dobrze widzę :)
    Druga część?! Już czekam :D
    Pozdrzwiam, DemonFromMars

    OdpowiedzUsuń
  3. Cholera. Wiedziałam, że o czymś zapomnę -,- Ciekawy szablon! O wiele lepszy od mojego gówna. Do tego cytat z "The Kill"... Na pewno to będzie miało jakiś związek z opowiadaniem :)
    A mogę wiedzieć kto ci robił nagłówek, u kogo szukałaś pomocy? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opisałam się tyle i przez nieuwagę cały mój komentarz szlag trafił, więc napiszę krócej, bo już mi się nie chce. MÓZG ROZJEBANY. to co się dzieje w mojej głowie po przeczytaniu tego jest nie do opisania;) rozdział zajebisty, fajnie budujesz atmosferę, cholernie zazdroszczę ci talentu. Co do akcji to mnie zaskoczyłaś. nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, alr podoba mi się to

      Usuń
    2. Nagłówki robi dla mnie pewna dziewczyna z deviantARTa, jak chcesz to podam ci link do jej profilu.

      Usuń
  4. muszę jeszcze dodać, że z niecierpliwością czekam na następny rozdział i cholernie ciekawi mnie ta II część. Oficjalnie ogłaszam, że uzależniłam się od tego opowiadania.;) jestem ciekawa jak to dalej poprowadzisz.komentarz miałam dodać już wczoraj, ale musiałam iść spać, że by rano wstać do takiego pewnego pojebanego miejsca (czyt. szkoła):D od jakiegoś czasu codziennie sprawdzłam, czy jest już nowy rozdział. Paranoja! trzymaj tak dalej. już się zamykam;)

    OdpowiedzUsuń
  5. pisze tak jak mówisz bez pierdolenia
    szablon taki jakiś dziwny, przyzwyczaiłam się do tamtego a rozdział, rozdział dupy nie urywa

    OdpowiedzUsuń
  6. nienawidzę Twojego mózgu!

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie mam pojęcia jak to skomentować. Jaka ze mnie dziennikarka, która nie potrafi się wysłowić, ale czasami po prostu brakuje słów. GENIALNY rozdział. Co prawda myślałam, że jednak główny bohater płci męskiej pojawi się choć na moment, ale w zasadzie nie odczułam tak drastycznie jego nieobecności. Naprawdę świetnie dopracowane dialogi i zbudowane tło sytuacyjne. A w dodatku ta muzyka... Jesteś winowajcą, bo nie mogę się obecnie uwolnić od tych dwóch piosenek. Ramono! to już się robi nudne! Twoje rozdziały są po prostu świetne, dlatego, mam nadzieję kiedyś o Tobie usłyszeć w świecie. Czekam na kolejną część. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Siedząc w pracy z nudów weszłam do Ciebie nie wierząc, że coś nowego dodałaś a tu suprise! Aż w jednej chwili dostałam drgawek (?) nie wiem co to kurwa, jakieś drżenie z ekscytacji chyba. Tak, tak właśnie działa na mnie Twoje opowiadanie. Chyba je sobie wydrukuję i będę czytać jak książkę, wciąż od nowa.

    „Twoja żona musi mieć z tobą ciężko. Zanim zagościsz w niej swoim małym ptaszkiem, pewnie wgnieciesz ją tym piwnym brzuchem w jądro Ziemi, czyż nie? Ha, ha, ha, ha, ha! „- pierdolnęłam śmiechem tak, że chyba całe miasto mnie słyszało. Co z tego, że jestem w pracy nie? :D

    Zmiażdżyłaś mnie tymi określeniami na dziecko „szkarada”, „maszkara” „poczwara”! Druzgocące.

    Pisałaś, że lubisz krytykę bo to Cię motywuje, pomaga poprawiać błędy i niedociągnięcia. Przykro mi, krytyki nie będzie bo NIE MA CO krytykować. Jest zajebiście! Chociaż mi osobiście żal dupę ścisnął, że Jareda nie było w tej części, a za karę podzielę się swoimi przypuszczeniami HA! Myślę, że Jared o dziecku nie wie, chociaż nie umiem sobie tego logicznie wytłumaczyć jak to możliwe skoro wie Shannon (hmm chyba, że Shann też nie wie :/) i zastanawiam się, co ktoś Jayowi powiedział, lub co sobie Jay w głowie uroił, że pozwolił odejść Ram. W końcu to przez to nagranie z kamery zwiała nie? Może on nie wie, że ona to obejrzała? Ahaaa!!!! To pewnie dziewczyny(AVC) przez solidarność jajników z Ram o niczym mu nie powiedziały!!! No ale skoro ją kocha to powinien walczyć do końca nie? Szukać jej po całym świecie, wszędzie kurwa. Chyba, że sam się pogubił, w końcu na nagraniu z kamery było, że się waha pomimo, że kocha. Może chce dać im czas… Ja &^%$$%& ale mam rozkminkę no!!!!
    Aha i tak jak napisała Ina, mam nadzieję kiedyś o Tobie usłyszeć w świecie bo dziewczyno masz TAKI talent! Z samego tego opowiadania można zrobić książkę!!!

    Pisz, pisz, szybko i długo tak jak ten rozdział :D
    Aż się trzęsę z radości, że to dopiero I część jest, a II już się grzeje i widzę, że ona aż się pcha na tego bloga :D
    Czekam….!!!!!
    P.S. Sory za chaos w tym komentarzu, jakoś tak… roztrzepałam się dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten rozdział przypomina mi o innym opowiadaniu-o Weronice. Ona też była w ciąży i też chciała się zabić przez Jareda. I też tamto opko było podzielone na 2 cz. Czy to nie jest dziwne?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Ramona nie chce umrzeć przez Dziada. Jeśli chcesz odpowiedzi "dlaczego chce to zrobić?", to wczytaj się w tekst i przemyśl sobie, wcześniej zapalając świeczkę zapachową.
      2. To opo podzielone jest (do dzisiaj) na 6 części. W zamiarze mam więcej.
      3. Pamiętam pewnego bloga, w którym bohaterką była Weronika, ale gdybym miała przepisywać czyjąś twórczość, to poszłabym się najchętniej się zajebać, więc możesz wziąć na uwagę to, że piszę z własnej głowy.

      Usuń
  10. Twój blog to mistrzostwo świata, brak mi słów na wyrażenie czego czuję. Geniusz. Najlepszy blog z tej kategori.

    OdpowiedzUsuń
  11. Trafiłam tu przypadkowo, dzięki TT ( Twoja odpowiedź do kogoś pojawiła się u mnie wraz z adresem bloga).
    Przeczytałam wszystko, od pierwszego rozdziału do ostatniego zdania w ostatnim. Zajęło mi to kilka dni- cóż, dzieci, chora matka i inne, przeszkadzające w życiu, pierdoły...
    Co mogę powiedzieć? Nie będę zagłębiać sie w drobiazgi, takie jak styl, błędy, budowa zdań. Liczy się treść i uczucia, jakie budzi.
    Historia urzeka i wciąga, przyznam nawet, że z ciekawości po raz (chyba) pierwszy zerknęłam w Google, jak wygląda Jared i kto to, kurde, jest.
    Ramona, jako postać, jest nie do opisania. Wkurzała mnie na początku, potem okazując się nie tyle szaloną, ile nieszczęśliwą osobą. Przerażoną możliwością zaznania prawdziwego szczęścia.
    Jared, heh. Jak to lubię określać facetów jego pokroju: Wielki Kutas Bez Jaj. No, chyba, że dostanie ich w następnych trzech rozdziałach.
    O ile dobrze zrozumiałam, część druga będzie przedstawieniem powyższej historii właśnie z jego punktu widzenia? Cóż, już trenuję oczy do czytania :p.
    Dobrze, że zrobisz przerwę między obiema częściami akurat na czas wakacji. Wyjeżdżam do pracy we Włoszech i, jeśli nic się nie zmieni, na ten czas będę odcięta od internetu (wpada w panikę).
    Podsumowując, po lekturze wszystkich 16-tu rozdziałów mogę jedynie pochylić głowę przed Twoim talentem i wyobraźnią. Nic dodać, nic ująć.
    Fakt, ja dopiero zaczynam, nie mam na dysku iluś tam stron pisanego od dawna tekstu i na swoich blogach praktycznie piszę "z głowy", ubierając w słowa pojawiające się w ciągu dnia pomysły. Może kiedyś "moi" chłopcy nabiorą życia i trzech wymiarów...
    Z niecierpliwością czekam na następne rozdziały.

    Ach, jeśli ktoś chce zajrzeć i wyrazić zdanie:
    http://yasvant.blogspot.com/
    http://yasvt.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie Ci dziękuję, że dołączyłaś do grona moich Skurwieli (czyt. czytelników). Serio, mam nadzieję, że zostaniesz jak najdłużej.
      Ha ha, ćwicz oczka, bo jak wejdę w skórę tego "Wielkiego Kutasa Bez Jaj" to będzie rozpierdol.

      Usuń
  12. honest.to.god31 maja 2012 22:11

    Żeby nie zapomnieć zacznę najpierw od strony technicznej - nagłówek. Właściwie to podoba mi się, że tak często je zmieniasz. Czasem ot tak lubię sobie zajrzeć na twojego bloga "Ciekawe cóż tam Ramona wymyśliła" i widząc nową szatę graficzną zawsze jestem pod wrażeniem. Idąc dalej w tym samym temacie – muzyka. Jak zwykle idealnie pasuje do treści i umila czas. Błędów żadnych nie wychwyciłam, mam nadzieję, że cię to nie zasmuci.
    A teraz słówko o treści: bałam się, że zabijesz szkraba, ale cieszę się, że jak na razie tego nie zrobiłaś. Psychiatryk mnie zaskoczył. I to nie ze względu na sam fakt, że Ram tam wylądowała, ale przez drastyczność, z jaką przedstawiłaś tą scenę. Wbija w fotel, naprawdę. Przez to psychiczne znęcanie się miałam aż gęsią skórkę. Rudowłosa zniosła to całkiem nieźle i niewątpliwie zasługuje na miano ‘inteligentnej’. Valium, próba samobójcza były niesamowite. Sama scena wyrywania torebki z lekami jest świetna. Masz wyjątkowy talent do opisów akcji i wydaje się, że rozgrywa się ona przed oczyma czytelnika. Chylę czoła. AVC bardzo pomysłowe i mam nadzieję, że wyciągnie naszą bohaterkę z tego bagna zwanego życiem. Cały czas łudzę się, że nie skończysz tego opowiadania tragicznie.
    Czekam na koniec części I a jeszcze bardziej zachodzę w głowę jak będzie wyglądać część druga. Skoro masz ją już na dysku to będziesz dodawać rozdziały szybciej, po jakiejś tam korekcie? Ajajaj co się wydarzy? Pisz szybko zanim umrę z ciekawości!
    Osz fuck a miało być bez pierdolenia… przepraszam ale nie umiem inaczej :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci. (:
      Dodawanie rozdziałów do cz. II zajmie mi pewnie tyle co teraz, bo zawsze poddaję je własnej korekcie, dodaję nowe wątki, zmieniam, a potem jeszcze korekta błędów, więc w tym aspekcie nic nie ulegnie zmianie.
      Kurde, sama jeszcze nie wiem jak to skończyć, ale to nie jest tak całkiem smutne zakończenie, więc "będzie Pan zadowolony." :D

      Usuń
  13. Tak jak mówiłam, naskrobię Ci kilka słów...
    Nie zmieszam Cię z błotem, bo ten rozdział na pewno na to nie zasługuje. Pomysł z wizytą u lekarza jest jak najbardziej trafiony i świetnie opisany. Zastanawiam się, czy te wizyty rzeczywiście zmienią Ramonę w bardziej "ludzką". Tylko nie wiem czy bym tego chciała. No ale na to jak się to wszystko potoczy, wpływ masz już tylko TY.
    Wkurza mnie tylko ten Jordan, cały czas się przy niej kręcący. Choć coś w głębi duszy mówi mi, że nic się między nimi nie wydarzy, to i tak nie pałam do niego sympatią.
    Muszę przyznać, że tak jak rozdział naprawdę mi się podobał, tak były momenty, które mnie zniesmaczyły. Nie dużo, ale były. Wiem, że uwielbiasz dogłębnie wszystko opisywać [ i jesteś w tym naprawdę dobra], jednak czasami warto pomyśleć o czytelniku.
    Cieplutko pozdrawiam xD

    OdpowiedzUsuń
  14. nie wiem co się ze mną dzieje, ostatnio komentuję z dużym opóźnieniem...
    hmmm rozdział świetny oczywiście. Znowu zaskakujesz. Dziewczyno jak Ty to robisz ?! Tak jak kilka osób przede mną pisało ja również mam nadzieję kiedyś w przyszłości o Tobie usłyszeć, może przeczytać jakąś dobrą książkę...
    Podoba mi się, że w tym rozdziale nie umieściłaś szanownego Leto. Wszystko jest tu dopracowane z resztą jak zwykle xd
    Rozdział jest przerażający momentami, potrafisz wzbudzać takie emocje... ojjj. Jak zaczynam czytać nowy rozdział to boję się .. co tam ciekawego Ramona znowu wymyśliła... no i wymyśliła, że kapcie znowu z nóg pospadały xd
    Hmm co tu jeszcze.. a ! po cichu wierzę, że Jared jednak o tym dziecku nie wie i w ogóle mam pełno teorii i sama już pełno historii nawymyślałam, ale czekam ... czekam z niecierpliwością co tam masz w zanadrzu !
    I trochę mnie przeraża to co czytam, bo mam wrażenie, że w tym wszystkim jest spora część Ciebie. Nie wiem, ale tak jakoś czuję. Wiem jestem bardzo szybka hahah xD No i przeraża mnie to co masz w swojej główce. Cieszę się, że jest jeszcze duuuuużo rozdziałów i nie mogę doczekać się części II.

    OdpowiedzUsuń
  15. Dzięki, znowu ryjesz banie.
    Rozdział niesamowity.

    OdpowiedzUsuń
  16. A mnie się wydaje, że Jay wie, ale:
    1. Boi się powtórki historii z Amy;
    2. Nie wie, co zrobić;
    3. Znajowmi Ram nie pozwalaja mu się do niej zbliżyć, żeby nie zrobił/ nie powiedział czegoś, co rozwali jej ledwie trzymające się kupy zycie po raz kolejny.
    Opcje do wyboru :)


    http://fireonsouls.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie no, po przeczytaniu tego rozdziału siedzę skołowana i nie wiem, co napisać.. Rozdział baardzo mi się spodobał. Był napisany w taki mniej chaotyczny sposób, co zwykle. Było w nim coś, co mnie przyciągało i to bardzo. Historia Ramony w dalszym ciągu mnie zadziwia i przeraża. Kocham to,noo!

    OdpowiedzUsuń
  18. Też jestem za 3, wydaje mi się najbardziej prawdopodobna. I najbardziej sensowna ze wszystkich wymienionych. 1 da się wyjaśnić za pomocą badań DNA, 2 jest najsłabsza.
    Ujrzę następny rozdział przed 25-tym czerwca?

    OdpowiedzUsuń
  19. Jestem z lets-rock.blog.onet.pl odnośnie Twojej prośby do zrobienia nagłówka. Bardzo chętnie, ale muszę odmówić. Zamówienia nie wychodzą mi najlepiej - jeden z powodów dlaczego nie założę szabloniarni, ma być to szablon Marsowy, ale ja już nie mam weny na takie szablony (sama na swoje blogi stworzyłam ich z milion), a jeśli już coś mi wyjdzie to jest cud - drugi powód dlaczego nie założę szabloniarni i nie potrafię robić szablonów na blogspot. Nie lubię tego portalu, jest on mi obcy, nawet nie znam jego struktury. Oraz kilka tygodni temu miałam format komputera, nie mam żadnych brushy ani akcji do photoshopa no i muszę go jakoś ogarnąć. Więc przepraszam bardzo, ale nie mogę tego zrobić. Przynajmniej nie teraz.

    OdpowiedzUsuń
  20. Na reklamie akurat mi nie zależy, dziękuję także za komplement, no ale...*westchnienie* Dobra, może coś mi się uda zrobić. Ponieważ moje GG nie działa, może zalinkuj te zdjęcia na ImageShack albo Tinypic (czy gdzie tam wolisz) i wyślij mi na fb albo po prostu bloga. (link do facebooka masz u mnie w ostatnim odcinku na końcu). Ewentualnie na pocztę (vvv.zombie@vp.pl) tylko potem powiedz mi, że wysłałaś bo nie często sprawdzam pocztę. Może jak zobaczę te zdjęcia to mnie coś natchnie i postaram się coś zrobić. Ale NIE OBIECUJĘ (;

    OdpowiedzUsuń
  21. TAK JAK OBIECYWAŁAM, ŻE JAK TYLKO NADROBIĘ ROZDZIAŁY, TO WYSTAWIĘ KOMENTARZ. :) DOTRZYMUJĘ SŁOWA. (Od teraz będę komentować każdy nowy rozdział.) Na początek nawiążę do pierwszych rozdziałów, które uważasz za największe gówno. Masz może rację, bo w pierwszych rozdziałach za szybko szła akcja, szybko przeskakiwałaś "z kwiatka na kwiatek" i miało się mętlik, ale nie rób re-editu tych rozdziałów, bo stracisz niepotrzebny czas. Trzeba o tym zapomnieć i tyle. ;) Jeżeli ktoś chce napawać się zajebistością tej historii jaka jest teraz, to postara się przeczytać ten "shit" jak to ładnie nazwałaś, a potem to już tylko będzie się cieszył, że nie zwątpił.. Wróćmy do teraźniejszości.. Ten 2 ostatnie rozdziały były jedne z lepszych! Tyle akcji, te wieczorki: panieński i kawalerski ^^ jakbym oglądała film akcji ;D (poza tym myślałam czy nie dzwonić do twórców Californication, z propozycją scenariuszu do nowego serialu :D już go widzę w TV!! aaa i ta scena z Ram i Amy - najlepsza scena erotyczna 4ever, bo sceny z Jaredem są przereklamowane ;p wgl wypierdol go z opowiadania, a daj więcej Jordana. On jest fucking awesome (tak wiem, jestem wyjątkiem), ale jeżeli między dziewczyną staje dwóch facetów to zawsze wolę tego, w którego ona ramionach nie znajduje bezpieczeństwa i inne takie pierdolenie. Rzygam już tym w książkach. I dlatego ucieszyłam się, że w ostatnim rozdziale nie było Jareda! FUCK YEAH! xD Kończąc, ogólnie twoje opowiadanie to jeden wielki mindfuck. Więcej komplementów nie pisze, bo już je słyszałaś na TT. XoXo - Anusiak or @yesterday_lady <30

    OdpowiedzUsuń
  22. Kurwa! Jak to się stało, że ja nie skomentowałam! Nie wiem, wogóle. Coś mi się popierdoliło w spieczonym tyłku. Przepraszam. Nosz kurwa no. Lubisz szczerość, ja też, więc będę szczera. W huj mi się ten rozdział nie podoba. Może dlatego, że to wszystko w nim takie popieprzone. Wolałam na przykład, ten z samolotem. Jakoś to ogarniałam. Nie wiem, może to tylko moje wrażenie, ale jakoś mnie to nie urzekło, mimo, że uwielbiam tego bloga. Zaczekam na następny rozdział, jestem świadoma, że każdy pisze na swój sposób. Na pewno jak czytasz mojego bloga, też szlak Cię trafia, bo Ci się nie podoba to co tam jest. Rozumiem, dlatego piszę to, co piszę. Mam nadzieję, że wybaczysz mi mój niewyparzony język, ale tak już jest. Czekam więc na następny, który mam nadzieję, ukoi mój zraniony mózg.
    Pozdrawiam, AnneMarie.

    OdpowiedzUsuń
  23. Tej, pomyślałam sobie że przeczytam sobie wszystkie rozdziały od początku, więc zaczynam czytać od początku, zaczęłam od prologu i mnie zatkało, Ramona urodzi to dziecko i nawet syna, a już miałam nadzieję że je usunie a tu takie niemiłe rozczarowanie, teraz nawet trochę żałuje że przeczytałam od początku, mogłam pominąć prolog, ale jestem głupia, ale nadal będę liczyła na to, że Ramona usunie dziecko(:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okeeeeeej.
      Cieszę się, że przeczytałaś całość, mimo mieszanych uczuć.
      Trudno mi odnieść się do Twojego komentarza w momencie, gdy prolog (jak i zakończenie opowiadania [epilog]) mają drugie dno i nie chciałabym go wyjawiać. Chyba zrozumiesz, choć trochę, czym może być to drugie dno, czytając najbliższe trzy rozdziały. :)
      Buziaki.

      Usuń