czwartek, lutego 9

14. Trzeci pasażer Nostromo

Choć rozdział niewarty DEDYKACJI, to jest on specjalnie dla Klaudiusza, mojego wiernego fallusa, który oddanie towarzyszy mi na bezdrożach Twittera, w dzień, w noc, w anusie moc ! Giermek z niego jest poczciwy, choć nie zawsze bywa bzykliwy. Zdarzyło się tak raz, że zdjął swe gacie a tam pały brak! 
A skoro już rowki wszystkim liżemy, to pozostaje Agata, której Ramona co niedziele ugniata ! Bo chociaż jest w trzech postaciach (me, myslef i mars) to na pewno ma na me usługi hajs ! 
Wielbię Was wszystkich, pieszczę Wam serducha, wypierdalać do czytania, bo będzie rozpierducha !

 ~*~
Piosenka 11
      Z początku - istny raj. Co za ironia! Ateistka porównująca swoje życie do Edenu! Jest kobieta, jest i mężczyzna. Co prawda nie świecą genitaliami na co dzień, tylko noszą ubrania, jak przystało na cywilizowanych ludzi. Jest ich wspólny dom, w którym się kochają i zapewne byłby z tego piękny bobasek. I będzie! Ale ktoś - tym razem mężczyzna, nie kobieta - oderwie z drzewa zakazany owoc.  
     Nie twierdzę, że kobietaa była święta, ale to mężczyzna nieźle wkurwił tego z góry i obu skazał na banicje. W naszych realiach to po prostu była śmierć obu ludzi, ale o tym później. Wracając - będę czuć się niczym ślicznotka z Disneya, gdzie zamieszkuję wraz z przystojniakiem w  pięknym zamku (przystojniak obowiązkowo nosi rajstopy odchudzające), niebo zawsze roi się od błyszczących gwiazd, a wrogowie usuną się w cień. Co wieczór najlepsi kucharze rozpieszczać będą nasze podniebienia daniami sprowadzanymi z najdalszych zakątków świata, a w dni wolne od pracy wybierzemy się do teatru lub opery, bo w portfelu pustką nie świeci. Stać nas będzie na wszystko, oprócz odrobiny rozumu, ale o tym później. Po całym ukulturalnianiu się w budynkach kultury, będziemy kochać się ile sił w mięśniach, ile namiętności w żyłach. Ukażemy sobie  nie tylko ciało, ale i duszę wraz z wadami  i niedociągnięciami.
     Pomyślimy w tym samym momencie, że jesteśmy szczęściarzami, że ta druga osoba pozwala nam być tak blisko, a czasem nawet łączyć się w całość. I tu na scenę wkroczy bobas! Wreszcie go urodzę, wreszcie wielki strach i niepokój minie i oboje zakochamy się po uszy w  (nie więcej niż) pół metrowym krasnalku, którego nazwiemy na cześć twojego dziadka. Biedak zmarł, gdy mając  osiemnaście lat, przeciskałeś się przez tłum w autobusie, który po chwili złapał gumę, a starzec dychał ostatnimi  tchnieniami. Miałeś nadzieję, że chociaż spojrzysz mu w oczy i zobaczysz śmierć, ale - za przeproszeniem - pękła ci gumka.
     Ależ mam dzisiaj humor, Ramono! Pobędę jeszcze w twojej głowie, zobaczę, jak zareagujesz po pobudce. Wracając do meritum - bobas złączy nas jeszcze bardziej, a każda  - nawet najdrobniejsza czynność - będzie wykonywana z myślą o dobrze naszego Timmiego, którego - ze względu na twój ciągły pośpiech - zaczniesz nazywać „Tim”. Zmianę pieluch oczywiście zwalisz na mnie.
     Minie parę tygodni. Na dobre zaczniesz mówić „Tim”, a i tak będzie to rzadka przypadłość, bo w domu cię nie będzie. Zajęty promowaniem płyty i dopinaniem jej na ostatni guzik, stracisz z nami kontakt. Ale „o Boże!”, to paradoksalnie  nie stoczy nas na dno! Praca, pff, praca! Co za marny powód do rozstania, tutaj musi być kobieta! Będziesz jak król Midas, ale w zamian zamieniać w złoto, wszystko zamienisz w…  gówno.
     Przykro mi, Ram. Moje słownictwo po dwudziestu siedmiu latach w twojej głowie wcale się nie urozmaiciło! Ale jeszcze nie teraz! Zanim do tego dojdzie, sam przyznasz, że nazwanie cię „farciarzem” jest wręcz obrazą dla mnie i dla Tima. Cały ten „Eden” potrwa krótki okres w naszym życiu, bo pewnej słodkiej, upojonej nocy z wami dwojgiem, w głowie twojego męża pojawi się dość niepokojący sen. Wspinaczki, morskie fale, jeepy, żaglówki, zastrzyk adrenaliny - coś w ten deseń. Słowem - przygoda.
     „Zupełna antagonistyczność w porównaniu do tego, co mam teraz” - pomyśli sobie. Dziecko, żona, dom, harówa do środka nocy, a potem kiepski seks. Człowieka może chuj strzelić! Jared  (czy jakkolwiek ten palant się zwie) zda sobie sprawę, że jest fragmentem nużącej, monotonnej układanki i - co gorsza - to ty do tego doprowadzisz. Nie, nie sugeruję, że naciskałaś na niego! Pech chciał, że dziecko wyszło z ciebie, a nie z innej kobieciny. Cóż, zdarza się!
     Znów zboczyliśmy z tematu, szlag! Wracając - zaślepiony słodką watahą rodzinną, wreszcie pomyśli, że chociaż w teorii życie pędzi mu przodu, to w praktyce jest zajebiście znużony pobytem w twoim otoczeniu. Nadejdzie właśnie taka noc, właśnie w jego głowie, kiedy sen odbije piętno na jego życiowych celach i priorytetach. Każde z nich odwróci się o sto osiemdziesiąt stopni, a w moim slangu powiedziałabym, że najzwyczajniej faceta pojebało.
     Ale moje zdanie się nie liczy, to ty weźmiesz w tym udział  i ocenisz sytuację! Twój facet zapragnie wreszcie wyrwać  się z domu, z sali nagraniowej, by udać się w niekończącą się trasę i podróż. Czyżby syndrom czterdziesto latka? Doszedłem w życiu do wszystkiego. Mam forsę, jestem rozpoznawalny. Kobiety stają się wilgotne na mój widok. Mam piękną, rudą żonę i mądrego syna. Teraz kurwesko się nudzę.
     Strzał w dziesiątkę! Na gwałt zaczniesz szukać innej ścieżki  i to wcale nie metafora. Zranisz mnie. Wielokrotnie.
     Otrzepię śnieg z ławeczki  i usiądę. Wykrzywię twarz w czymś na wzór uśmiechu, przymknę oczy, wyobrażając sobie, jak otaczasz mnie ramieniem i ogrzewasz. „Snow is crackling cold… He took my heart, I think he took my soul…”. Na różowiutki nos Tima - jedyną część ciała nie zasłoniętą przez ubrania  - spadnie pojedynczy płatek śniegu. Zachichocze. Muzyka dla mojego ucha… Nie spojrzysz na swoje dziecko. Wzrokiem uciekniesz gdzieś w dal, czując, że strasznie skrzywdziłaś swoje dziecko, dając mu we krwi swoje i  jego geny. Słowem - katastrofa biologiczna. Ale seks mieliście niezły, muszę przyznać.
     Pewnej nocy ujrzysz na własne oczy i poczujesz w kościach, jak bardzo szuka nowego życia. Wróci pijany. Jego zataczające kroki słychać w promieniu całego domu. Spróbujesz go zaprowadzić na górę, delikatnie wsuniesz rękę pod pachę, chcąc go podnieść, ale ten zamachnie się, uderzy. Upadniesz na ziemię, w głowie syndrom... Hmm, upadłej Ramony?
     Jak inaczej nazwać gromadkę dzieci, skaczących nad skakanką - coś z okolic lat osiemdziesiątych. W oddali wiatraki, konie - to chyba Dallas, co? „Halo!? Słyszysz mnie?”, a po chwili te dzieci znikną, rozpłyną się i zamienią się w lodowate okruszki śniegu. Będę pulsować, migać jak sygnalizacja drogowa.
     Rusz głową, Ram. Co robi sygnalizacja? Ostrzega. Przed czym albo kim? Powinnaś już wtedy zmykać z bachorem. Czemu tego nie zrobiłaś? Miliony innych kobiet zadają sobie to pytanie dokładnie w tym ułamku sekundy, gdy leżą wtulone krwawiącym policzkiem w parkiet. Wmawiają sobie „Odejdę… Jak on mógł… Odejdę…”, a potem zostają. Co najlepsze - wolą drżeć w jego ramionach, niż beczeć w kącie i użalać się, pytać ściany „Dlaczego przejawia taką agresję?”. Będziesz zupełnie taka sama.
     Spędzicie noc. Bardzo upojną zresztą, ale nie, nie pod tym względem! Rozpłaczesz się, ale nie powiesz mu nic. Jak w powieści Kinga - przykryjesz resztę problemów pod kopułą, mając nadzieję, że problemy same znikną.
     I kolejny (ostatni już) rozdział w twoim - jak to mówisz  - „marnym” życiu.
     Będzie młoda, zabawna.  Już widzę jej zgrabne, ponętne ciało i głos, którym może śpiewać co najwyżej w klubie karaoke w slumsach. Co potrafią dzisiejsze komputery zrobić z głosem, tego nie da się słuchać! Popatrzysz na nią z boku, pomyślisz, że ledwo tknęło ją życie. Chociaż jej twarz zdobi największe okładki magazynów, to na pierwszy rzut oka widać, że jest zaledwie małym dzieckiem, które opuściło właśnie bezpieczną kryptę.
     Natchnie mnie dziwaczne uczucie, o jakie ono dziwne! Jakby ktoś ściągał ze mnie wielki ciężar i obarczał nim tę dziewczynę! A zaraz po tym nadejdzie ciężar  tak okropny, że ugniesz pod nim kolana, zupełnie nie dając sobie z nim rady. Będziesz jak dzban  - niegdyś  pełen słodkiej wody, teraz - pusty jak dziupla. Najgorsze jest to, że nadal czuć w dzbanie posmak cudownej wody. Teraz zaczniesz usychać z tęsknoty i bólu. Bycie zerem to za mało. Przestanę istnieć.
     Spotkamy się pod tą gruszą, którą posadziłeś tu zaraz po przeprowadzce. Zostawisz mnie przy niej. Wypowiesz słowa, które porównam do każdej jednej żyletki, każdej gorzkiej pigułki, każdego ucisku w klatce piersiowej, każdej łzy, która suszyła mą skórę. „Nawet złamana noga w Portugalii tak nie napierdalała!”. Zapytam na głos tysiąc razy i jeszcze jeden raz, gdzie zawiniłam. Popłaczę, ale tylko trochę. Oprę się bokiem o pień drzewa i z nadzieją utkwię wzrok w niebie. Teraz zakryje je coś ciemnego i gęstego, jakby już od tego momentu śmierć czyhała nade mną.
     Zakochasz się w Timie. Będzie w nim, będzie blisko ciebie. Paranoja w twoim przypadku to za mało..
     Umrzesz.
     Jedna cząstka twojego serca będzie chciała pęknąć z radości, bowiem wreszcie będzie szczęśliwy, wreszcie będzie się głośno śmiał. Nareszcie zobaczysz zmarszczki w okolicach kącików oczu, gdy się śmieje! I dziwisz się sama sobie, że potrafisz być takim zerem, które stanęło mu na drodze do bycia szczęśliwym.
     No ale skoro jest jedna część serca, to i druga musi być! Przytłaczająca będzie wieść, że jesteś pustym dzbanem, a co dopiero dobije cię myśl, że używasz jebanej metafory, bo  ty, jako człowiek, już nie istniejesz, więc trzeba korzystać  z zasobów słownika! Nie mapa, nie GPS, nie nogi, a złamane serce zaprowadzi cię do recepcji pewnego hotelu w okolicach Disneylandu. Zapytasz recepcjonistki czy w pokoju mają dobre oświetlenie, a na wieść, że „Tak, bardzo dobre.” uśmiechniesz się smutno.     
     Niby znalazłaś odpowiednie miejsce, ale gdyby to nie było tu, to przedłużałabyś moment jeszcze dłużej i  - mało prawdopodobne  -  może ktoś uratowałby cię w ostatniej sekundzie, jak w prawdziwej bajce albo filmie z lat osiemdziesiątych. Już będąc w hotelu, parę razy złapiesz się lampy, wiszącej na suficie i podskoczysz, trzymając się o nią. Sprawdzisz czy wytrzyma twój czterdziestokilogramowy ciężar.
     To nie będzie spektakularna śmierć, tak jak sobie życzyłam. Żadnych klifów, żadnych leków. Trochę zaboli. Będąc już prawie pod drugiej stronie, zamkniesz oczy wiedząc, że widok umarlaków z otwartymi gałami może przerazić jutro rano sprzątaczkę. A tak zaoszczędzisz jej  szoku, choć trochę.    
     „Śmierć nie jest tak zła” - pomyślisz, bo skoro wisisz, to żaden kapłan nie nałoży ci na oczy monet. Ateistka do końca, zaśmiejesz się, już czując w końcówkach kończyn, jak pożera cię nicość. Trafisz tam, gdzie powinnaś. Tam gdzieś, między niebem, a piekłem.
     Usiądziesz na ławce. Poszczękasz zębami  i weźmiesz mroźny oddech, czując, jak sopelki lodu kłują boleśnie w przełyk. Zdawać mi się będzie, że łzy zamarzają mi na twarzy. „Co po mnie zostanie?” Zostanie tylko gruby sznur, pomiędzy którego supłem zawiśnie moja wychudzona głowa i jeszcze chudsze ciało, wielokrotnie niszczone i budzące się do życia, bo jego właścicielka nie mogła podjąć decyzji co do woli życia. Ciało i tak się odbuduje, jak przebiśniegi po ciężkiej i mroźnej zimie. Dusza pozostanie skrzywdzona na wieki.
     Spotkamy się. Przymknę twe usta pocałunkiem, bo nie chcę wiedzieć, jak się tutaj, w tej nicości, pojawiłeś. Nie chcę wiedzieć, jakiej metody próbowałeś. Ważne, że jesteś. I będziesz. Na zawsze.

     Słychać głośne dyszenie. Gdzieś tam, gdzieś za ścianą. Gdzieś niedaleko. I zdałam sobie sprawę, że jestem jego źródłem. Miałam tak od zawsze. Najpierw pojawiał się wielki szok, którego skutkiem było moje ogłuchnięcie. Jakbym weszła na minę albo jakby granat wybuchnął tuż przy mnie. Chwila całkowitej ciszy, a potem wypływam jak z głębin morskich, by z powrotem móc słyszeć. Teraz było zupełnie tak samo. Spojrzałam na godzinę dziewiątą, chcąc upewnić się, że koszmar dobiegł końca.  
     Niezupełnie, ale na pewno byłam już w domu. Byłam przy nim. Jak zwykle spał jak zabity i dziękowałam, że nie chrapie. Wystarczyło to, że każdą noc przespaną w Dallas, w naszym białym domu, spędziłam z zatyczkami do uszu. Skinęłam za okno, marząc, by przywitał mnie wilgotny, orzeźwiający wiatr. Niestety, czując na twarzy suche, ciepłe podmuchy wiatru wiedziałam, że o deszczu mogę pomarzyć. Bowiem normalny człowiek powinien działać zgodnie z wyznaczonymi przez naturę zasadami. Słońce, endorfiny, ochota na życie, uśmiech i wydalanie wczorajszego posiłku w odpowiedniej konsystencji  - cóż za ulga! Gdy za to padało, zwykły zjadacz chleba siadał przy kominku z książką i kubkiem herbaty, rozmyślając między zdaniami książki, czym jest i co robi na tym padole.  
     Na szczęście byłam sobą i wszystko działało na odwrót. Kiedy słońce pojawiało się na niebie, kiedy dzieci zaczynały skakać po podwórku i wszyscy cieszyli się piękną pogodą, ja czułam się fatalnie. Jakby spotkała mnie niesprawiedliwość, że nie uczestniczę w tym wszystkim. Zaś gdy robiło się pochmurnie i deszczowo, wyczuwałam, jak oba światy we mnie i na świecie współgrają i odzwierciedlają się nawzajem. Moja zasłonięta przez czerwoną czuprynę głowa, zaczęła rozmyślać, sugerując się tokiem myślenia teorii pogodowej i tym, że jestem żałosnym wyrzutkiem od urodzenia  - po co tu byłam?
     Spoglądałam na nie sporadycznie, chcąc zapomnieć o przeszłości, jednak teraz wręcz wbijałam spojrzenie w rozdarte niczym obrus ręce. Zmarszczone i rozprute przez tępą krawędź żyletki, dzisiaj wyglądały bardzo dobrze, o ile rany po cięciu mogą wyglądać „dobrze”. Cały efekt zepsuła sącząca się z lewej jamy żółta ropa.
     Zirytowana problemami od rana, wstałam po cichu i ignorując okno otwarte na sąsiedni dom, skierowałam się naga ku łazience.  Znów nie miałam komu podziękować za to, że mieliśmy łazienkę tylko dla swojej dwójki. Pomyślałam, że gdybym nie była niewierząca, pewnie powiedziałabym „Dzięki Bogu”. Zaraz po odnalezieniu źródła prądu, pożałowałam, że w ogóle podjęłam się próby oczyszczenia rany.
- Znowu ty – wycedziłam wściekła.
     Chcąc uniknąć sprzeczki, stanęłam plecami do lustra i z klejącymi się powiekami odnalazłam w kosmetyczce płyn do dezynfekcji głębszych ran, który Jared zakupił zaraz przed wyjazdem. Starczyła kropla żrącego płynu o nazwie „Detol Med”, bym poczuła jego żrące działanie na skórze. Obiecałam sobie, że bez powodu nie uronię łzy, ale wkrótce potem zaśmiałam się pod nosem, wiedząc, że pierwszy powód stoi za lustrem, a drugi śpi smacznie w sypialni. W końcu wczoraj doprowadził mnie do nie lada szlochu. Pomyślałam sobie, że wcale nie jestem taka samotna, na jaką pozuję. Otaczały mnie same Ramony i Ramonki, te lepsze i te gorsze, ale jednak otaczały. Dwa w głowie, trzeci jako moje lustrzane odbicie. Każde było moim odzwierciedleniem i niekoniecznie każde z nich darzyłam sympatią. Jedne niszczyły me życie od narodzin, drugie radziły w trudnych sytuacjach. Przynajmniej tak rozmawianie ze sobą tłumaczą sobie wariaci.
     Przyłożyłam świeży wacik do rany i nieostrożnie odwróciłam się do lustra. Znowu. Znowu ona.
- Wariatka.
     Klnąc pod nosem, wyjęłam z apteczki plaster i przykleiłam go do rany, mając nadzieję, że na parę godzin rana da mi o sobie zapomnieć.
- Schizofreniczka. Psychopatka. Maniaczka – wymieniała. – Obłąkana zołza.
- To śmieszne – spojrzałam jej w oczy. – Ale gdyby nie to, że tutaj stoję, to ciebie by nie było. Powinnaś mi dziękować, że tworzę ci ciepły kącik w głowie.
- Ale to bardzo dobrze – jej głos tak bardzo mnie nie przypominał.
     Należała do tej grupy, która niszczyła moje życie, zatruwając je krok po kroku. Jednym z jej działań było pieprzone nachodzenie mnie podczas snu.
- Nie wiem czy on był Niemcem, czy może Austriakiem, ale Einsteinowi też nikt nie wierzył. Kolumb pieprzył coś o Nowym Świecie! Nikt mu nie wierzył. Hitler mówił o zdobyciu świata i chociaż nikt mu nie wierzył, to jakoś narobił bałaganu.
- Całe stosy bałaganu. Większość ogolona na łyso, w pasiastych piżamkach – mruknęłam pod nosem.
- Beatlesi  skomponowali nowy gatunek, stworzyli nową modę. Nikt im nie wierzył. Aż do czasu, bo stali się królami. Niedawno homoseksualizm był grzechem, a dzisiaj? Jakiś człowiek, zapewne żyjący we własnym świecie - ale nie sugeruję niczego - napadł na innych, zupełnie jak Kolumb, Einstein i Hitler, dzięki czemu jego świat stał się rzeczywistością!
- Fajną gromadkę stworzyłaś. Kolumb, Einstein, Hitler… Brakuje tylko stołka z powyłamywanymi nogami  i możemy grać w Makao!
- Nie bądź śmieszna – zachichotała. – Oh, podobał ci się mój sen?
- Ja ci kurwa nawet nie przypomnę! – wybuchnęłam, ale po chwili uspokoiłam się, przypominając sobie, że nie jestem sama w domu. – Od czego zależy twoje istnienie. Zniszczysz mnie, zniszczysz siebie. Więc lepiej trzymaj buzię na kłódkę. A sen – wzruszyłam ramionami. – Miałam takich tysiące.
- Faktycznie. Jeden po drugim, każdy taki sam, każdy wręcz identyczny. Od ilu lat ci się to przytrafia, powiesz mi?
- Z piętnaście, ale to nic nie zmienia! To może być każdy inny facet!
- Z pewnością na świecie jest miliony Jaredów piosenkarzy, aktorów niewyżytych seksualnie, czterdziestolatków wyglądających na dwadzieścia lat. Mogę sprawdzić w Google, ciekawe kto mi wyskoczy!
- Nie próbuj mnie nawet od niego oddalać. To moje życie!
- Ja tylko cię informuję, co będzie dalej  – uśmiechnęła się uroczo. – Pierścionek już jest czy jesteś taka głupiutka, że nie wiesz, co przyniesie przyszłość?
- Wyobraź sobie, że ja i siedem miliardów innych ludzi też nie ma pojęcia! Każdy ryzykuje i nie zamierzam analizować każdego kroku w obawie, że przejedzie mnie ciężarówka. Nie wierzę w przypadki! Może tak miało być, bo w przyszłości będę nosiła w sobie seryjnego gwałciciela kobiet i wraz z moją śmiercią zginie i on! Zejdź mi z oczu, nie chcę cię widzieć! – wycedziłam, aż kropelki mojej własnej śliny spływały po idealnie gładkiej powierzchni  jej twarzy.
     Poszła sobie. Ot, tak. Bardzo się obraziła. Zostawiła mnie, choć czułam jej obecność w sobie. Mowa o nosicielach seryjnych gwałcicieli… Złapałam się za brzuch. Przecząc  temu, co powiedziałam chwilę wcześniej, zanalizowałam całą sytuację. I nie było tego dużo, po prostu jeden, mały fakt. Coś małego, elastycznego, co nosi się w portfelu, ewentualnie w samochodzie na wypadek, gdyby napalona fanka wskoczyła ci do kabrioletu. Kondom.
     Oh, co za piękne słowo! Nie oto się teraz rozchodzi… Prędzej o zabezpieczanie się. Nie chciałam, by do naszej wesołej gromadki dołączał trzeci pasażer Nostromo*, który po dniu od zapłodnienia, wyskakiwał z brzucha pod postacią malutkiej, szablo-zębnej larwy! Niestety, byłam bardzo wyczulona na zmiany we własnym organizmie i przeczuwałam, że jeżeli to nie mała, różowiutka larwa - co było zawsze prawdopodobne  -  to kiełkowało we mnie coś, co ludzie zwykli nazywać  słodkim, małym bobaskiem.
     Słodki, mały bobasek nie był w moich bliskich ani dalekich planach i znów przeczyłam sama sobie, mówiąc, że z każdym krokiem ryzykuję, choć wypadki  i niespodzianki nie były moimi ulubionymi aspektami w życiu. Wolałam planować rozważnie i wplatać w życie rzeczy, które uważałam za słuszne. Jak zwykle wyszedł z tego wielki bigos.
- Ty pieprzona idiotko! – krzyknęłam, śmiejąc się jak nigdy w życiu. – Ja nigdy się z nim nie zabezpieczałam!
     Z rękami trzęsącymi się od emocji, wyszarpałam z kosmetyczki podłużne opakowanie, opatrzone napisem jakiegoś francuskiego laboratorium medycznego. Przeczytałam dokładnie jego ulotkę, aż niecierpliwiąc się, postąpiłam zgodnie z poleceniami na skrawku papieru.
- Wpadła myszka do pułapki…  – znów jej głos. Tym razem zaczęła nucić starą kołysankę dla dzieci.
     Wysiliłam umysł, pragnąc przypomnieć sobie, choć raz, kiedy nie poddaliśmy się zupełnie emocjom i Jared założył kapturek bezpieczeństwa. Jak zwykle moje drugie „ja” podsunęło mi na myśl  kadr z jakieś komedii, gdzie dwójka bohaterów uprawiała seks, przebrana za dwa wielkie kondomy.
     Moje coraz to głębsze anegdoty dotyczące wynalazku ludzkości w sferze intymnej przerwał fakt, że drzwi zaskrzypiały delikatnie i stanął w nich Jared. Patrząc na niego, pomyślałam sobie, że trzeba być wielkim idiotą, by nie ponieść się emocjom. Zwłaszcza, gdy odziany był w strój Adama. Potem - w ułamku sekundy - zareagowałam na ostrzegawczy impuls nerwowy w mózgu i schowałam test w koszu z brudami, sama zaś rzuciłam się na niego z pocałunkami.
     STOP!
     Zatrzymajmy się na sekundę, może dwie! Niech ktoś mi powie - dlaczego Ramona schowała test  ciążowy? Toż to naprawdę obrzydliwe słowo… Czego się bała? Czego nie była pewna? A może znała odpowiedź i wolała się nią nie dzielić? Albo tak jak zwykła robić - udawała, że rzeczywistość jest zupełnie inna i wmawiała sobie, że jest inaczej?
     Już wtedy czuła konsekwencje, jakie to przyniesie i wolała, by słodki, mały bobasek, o którym niegdyś marzyła, poszedł się (za przeproszeniem) jebać w swojej piaskownicy, nim nawet się pojawił. Dlaczego? Bo słońce grzało za mocno za mocno, a dziewczyna czuła się przez to przygnębiona. Tak działał jej świat. Zaczynaj się do tego powoli przyzwyczajać…
- Co robiłaś? – spojrzał na mnie z dystansu trzech centymetrów. Po pocałunku polizałam usta, chcąc znów zasmakować jego smaku. W zamian za to wyczułam jeszcze ten senny posmak, który pozostał z nocy. Cieszyłam się z naszej bliskości, bo w obliczu tak absurdalnego snu jak dzisiaj, poprzedniego dnia, i jeszcze wcześniejszego, powtarzającego się przez całe piętnaście lat, prawie nie wierzyłam, że naprawdę tutaj jest. Czy mogłam ufać oczom, gdy zwodził mnie sam umysł?
- A co można robić w łazience? Siusiu – burknęłam wymijająco. Przecież nie mogłam wspomnieć mu o porannej wymianie zdań ze sobą!
- Ehe… – zachichotał, całując powoli moje ramię. Uczucie, gdy moje małe piersi wręcz zahaczały o jego nierównie zbudowane ciało, było wręcz oszałamiające. – Rozmawiałaś z sedesem podczas tego siusiu czy co?
- Słyszałeś? – zamarłam.
- Tylko fragment. Wspominałaś coś o Hitlerze i Kolumbie… Jak możesz podejmować się tak poważnych tematów beze mnie? Na pewno byśmy podyskutowali, powymieniali się zdaniami…  – szeptał, zbliżając się do mojej szyi i jednocześnie popychając mnie delikatnie w stronę kabiny prysznicowej.
- To tematy dla elity – parsknęłam. – Nie należysz do niej.
- Od kiedy rozmawiasz ze sobą? – spytał, odsuwając się troszkę i patrząc mi w oczy.
- Od dwudziestu minut. Potem mi przerwałeś  – odbiłam piłeczkę.
- Może i dobrze, że cię za bardzo nie słyszałem. Wolę powolutku poznawać twój umysł niż słyszeć o nim z jakichkolwiek ust.
- Coś kolejność ci się pomieszała  – szepnęłam coraz ciężej oddychając.
     Jego bliskość i głęboki głos koło ucha nie pomagały. Najpierw poznaje się umysł, potem ciało.
- Załóżmy, że lubię niekonwencjonalne wyjścia.
I znów. Ponieśliśmy się emocjom. O kapturkach nie było nawet mowy.

- Posłuchaj mnie, kurwa…  – zrezygnowana odetchnęłam mocno, zaakcentowawszy przekleństwo. – Błagam, daj mi się sztachnąć…
- W takim stanie nie powinnaś. Poza tym to budynek, nie wiadomo co tutaj się jeszcze robi… – Chenault urwała swój moralizujący tekst w momencie, gdy wyrwałam jej papierosa z ust i mocno się nim zaciągnęłam. 
     Nie paliłam ani nie miałam tego w planach - tych bliskich i tych dalekich - ale czasami człowieka nachodziły takie przemyślenia, a problemy tak dusiły w swoich szponach, że trzeba było. Zachłysnęłam się, jakby woda topiła mi płuca, ale po chwili zrelaksowałam się i odprężyłam, czując jak tytoń pieści me płuca.
     Tak, Chenault o wszystkim wiedziała. Od momentu, gdy upewniłam się o swoim stanie – niech  będzie, że błogosławionym stanie - minęło parę dni. Podejrzewałam, że na sylwestra Jared  wraz z zespołem ukartują jakieś zamieszanie, ale przeliczyłam się. Z perspektywy zwyczajnego obserwatora święciło się coś poważnego. Dla mnie, która miała w zwyczaju hiperbolizować wszystko i wszystkich, nadchodziła katastrofa ze mną w roli głównej. Oprócz wielkiego otwarcia trasy na rok 2011, zespół miał w planie chyba przyprowadzić na scenę klatkę pełną martwych ciał i wszystko podpalić, bo na backstage’u Chorwackiego stadionu koncertowego powietrze elektryzowało się od tutejszych emocji.    
     Najdziwniej zachowała się dwójka braci, która kryła za plecami jakieś sekrety. Bez przerwy ktoś szeptał, bez przerwy ktoś wymieniał znaczące spojrzenia. Jeden z oświetleniowców postanowił nawet używać specjalnego sygnału, tudzież zaczął udawać małpę, bo ktoś inny mógł odebrać od niego sygnał.
     Ja i przyjaciółka byłyśmy poza kołem wtajemniczonych. Aż śmierdziało na kilometr tym, co miało się tutaj wydarzyć. Pierścionek nadal był zamknięty w pojemniku, a Jared nadal chodził jak pokręcony, by dzisiaj wręcz tykać  jak bomba zegarowa. Dzisiaj miało się to stać i mój kobiecy instynkt co chwilę łechtał moje dobre samopoczucie.
- Paradoksalnie – zwróciłam się do Chenault. – Jest coraz gorzej. Ale czy kiedykolwiek było lepiej? Od zawsze przyprawiałam ojca o ból głowy, bo złych nowin zawsze - ale to zawsze - było więcej niż tych lepszych. Powinien się teraz cieszyć, bo mam faceta, który mnie kocha i chce się ożenić, ale ja… Od zawsze wpadałam w tarapaty, od zawsze byłam myszą wpadającą do pułapki, a nie kotem łapiącym okazję! Zawsze zakochiwałam się w niewłaściwych ludziach… Chen, od kiedy  ty palisz? – zmarszczyłam brwi, a ta sięgając po kolejny podłużny papieros, spojrzała na mnie, jakby chciała zapytać o to samo.
- No tak… – podrapałam się energicznie po głowie.
- Sugerujesz coś z tymi niewłaściwymi ludźmi? – spytała.
     To była kobieta, która przeżyła prawie to samo, co ja. Ściślej mówiąc  - często przechodziły jej przez głowę głupie myśli. Czy do końca głupie? Na pewno obie byłyśmy na tyle głupie, by decydować się na taką próbę i sądzić, że skończy się ona sukcesem. Obie byłyśmy tchórzami.
- Jared wydaje się odpowiedni.  Nie chcę oceniać ludzi, ale oboje macie nieźle niepoukładane pod sufitem i moim zdaniem się uzupełniacie.
- Różnimy się od siebie jak dwie krople czystej wody – wypuściłam zrezygnowana powietrze. – Tobie to łatwo. Nie masz na głowie bachora ani pierścionka. Czuję się z tym koszmarnie. Dla mnie wszystko jest za szybko. 
     Te słowa zabrzmiały krzywdząco i wręcz obrzydliwe w stosunku do Jareda. Nie chciałam go zranić swoimi idiotycznymi przemyśleniami, dlatego siedziałam cicho i żaliłam się przyjaciółce. Wreszcie, wraz z wydmuchiwanym dymem, odciążałam serce od problemów.
- To w sumie podniecające – zachichotała, a ja spojrzałam na nią spode łba. – No co?! Miłość może podniecać.
- Co ty o tym wiesz? Shannon od zawsze myślał tym mózgiem o długości  pięciu centymetrów.
- Chyba trzydziestu… – syknęła, widocznie urażona tym, że odbieram jej facetowi sporą długość interesu.
- Co tam dziewczyny?! – „O wilku mowa” – pomyślałam, gdy rozgrzany prawie do czerwoności Shannon pojawił się przy naszym boku.
      Zwierzę wyglądało jak tuż po rozgrzewce przy talerzach i bębnach  i aż skakał w miejscu z podniecenia. Przyglądałam mu się dokładnie, szukając odpowiedzi na moje wątpliwości związane z tajemniczym zachowaniem, ale zostałam przyłapana na obserwacji.
- Od kiedy palisz? – wykrzywił twarz w grymasie zdziwienia, a ja czując, że więcej spokoju przyniesie mi odrzucenie papierosa niż kontynuacja napawania się jego dymem, rzuciłam peta za siebie.
- Od dzisiaj – odpowiedziałam. – Gdzie nasz piękniś? – spojrzałam  w kierunku garderoby, do której właściciel  kategorycznie zakazał mi wchodzić.  – Maluje się? Powiedz, że jeśli ukradł mi kosmetyczkę, to się wkurwię!
- Oj nie, te czasy minęły! Kiedyś spędzał godzinę, żeby kredka idealnie podkreślała zarys oczu, dzisiaj nawet oszczędza ten czas!
- Niby czemu? – odezwała się Chen.
- Nie zakłada górnej części garderoby  – mruknął, jakby było to coś tak oczywistego, jak oddychanie.
- Jak miło, że mój chłopak nie wskakuje w tłum napalonych nastolatek  – dziewczyna zakryła usta, śmiejąc się, a po sekundzie dostała ode mnie w ramię.
- Kolejny punkt do listy „Dlaczego dziewczyny Shannona mają lepiej” – wycedziłam.
- A masz już na tej swojej liście, że dziewczyna Shannona - czyli innymi słowy JA - dostaje większą przyjemności w łóżku?
- Zamknij się – zainteresowana oblała się czerwienią.
- Rozumiem, że miałeś okazję porównać swój interes z bratem? Pewnie zabraliście do autobusu jakąś fankę, zerżnęliście ją  jeden po drugim, a potem wysłuchaliście jej raportu? Żal mi was.
- Coś nie w sosie dzisiaj – Shan zrezygnował z dalszej rozmowy, widząc, że mój dzisiejszy „sos” naprawdę się nie udał.
     Wszystko przez Jareda i jego pieprzone niespodzianki. Wreszcie Jared wyszedł ze swojej świątyni zwanej garderobą i pewnym krokiem podszedł do Shana. Jak najbardziej nie podobał mi się fakt, że zaczęli między sobą szeptać, a widząc moje rosnące zainteresowanie, oddalili się, jakbym była powietrzem.
- Chen…
- Ram… – powiedziałyśmy w tym samym momencie.
- Coś czuję, że… To chyba dotyczy mnie – szepnęła.
- Chyba nie sądzisz, że… Szlag! – uderzyłam pięścią w ścianę.
     Tłum skandował coraz bardziej, a wrzaski i oklaski nie cichły - wręcz przeciwnie. Każdy oczekiwał wielkiego rozpoczęcia trasy i roku 2011. „Nazbierało się tego” - pomyślałam. W dodatku ja i Chen bałyśmy się jeszcze małego szczegółu - żeby bracia nie wpadli na genialny pomysł  i nie postanowili oświadczyć się nam… Na scenie. Na samą myśl rozbolała mnie głowa, a w żołądku zaczęło boleśnie falować.
     Nadeszła pora na rozpoczęcie koncertu. Zaraz przed rozpoczęciem Jay podszedł do mnie i ucałował, trzymając mnie jednocześnie za rękę. Nie uszło mojej uwadze, jakich emocji użył w tym geście - żądza, napięcie, stres, zaangażowanie. Jakby chciał przekonać mnie do siebie przed czymś…   
     Znów pomyślałam, że wymyślam sobie jakieś chore rozwiązania i działam przeciwko swojej zasadzie. Analizowanie miałam chyba we krwi.
- A o papierosie pogadamy później  – wyszeptał, gdy skończył wreszcie pocałunek.
     Zapomniałam, że w całym zamieszaniu i stresie zdążyłam się zatruć tytoniem. Taki ekolog, wegetarianin i czyścioch wyczuwał papierosy na kilometr, więc mogłam się pożegnać  z kolejnymi chwilami odlotu - nawet tymi marnymi, jakie przynoszą papierosy.
     Na rozpoczynającym numerze zespołu patrzenie na Shannona wreszcie przynosiło uśmiech na mojej twarzy. Gdy zwykle było to wybuchnięcie śmiechem na żart śmieszny w swej głupocie bądź pobłażliwe spojrzenie mu w oczy, teraz aż podziwiało się jego talent. Po pierwszym uderzeniu w bęben czuć było rosnącą wokół nego aurę geniuszu i przy okazji wielkiego szaleństwa. Panie i panowie, oto Shannimal.
     Na scenę wkroczył i Tomo, który doskonale akompaniował bratu, by ostatecznie dołączyło do nich bożyszcze nastolatek. Pierwszy dźwięk i  już każda kobieta, bez znaczenia czy dwunastolatka, czy czterdziestolatka, każda, bez wyjątku, straciła dziewictwo.
- Skaczcie!  – tym razem to brunet ewoluował.
     Teoretycznie był sobą, w praktyce - widziałam zupełnie innego człowieka.  Widziałam bestię, potwora, wariata, zboczeńca, geniusza i gwałciciela, łamacza serc i zadufanego w sobie ptysia, który śpiewał perfekcyjnie. Wystarczyła ich dwójka, by ożywić nawet trupa, a gitara Tomo tylko potęgowała doznania.
     Minęła godzina, ale paradoksalnie nie bawiłam się najlepiej. To było jak skakanie na trampolinie, to w dół, to w górę i powoli działało mi to na nerwy, nie mówiąc już o mdłościach. Podczas piosenek czułam, że żyję, że dotykam nieba i świetnie się bawię. Natomiast podczas przerw bałam się, że Jared zaraz wyjdzie z koszmarną propozycją zaproszenia mnie na scenę.
     I stało się, wręcz katastrofalnie. Rok 2011 przywitano utworem „Kings and Queens”, który miał zwiastować nowy początek oraz wspólnotę całej Marsowej rodziny. W praktyce okazało się to czymś zupełnie innym. Po burzy oklasków Jared przyłożył mikrofon do ust.
- Mam wam coś do powiedzenia. Niedawno spotkałem dziew…
     Jego monolog został nagle przerwany przez solówkę Shannnona, która - byłam mile zaskoczona - interesowała fanki bardziej niż otwarta japa Jareda. Bożyszcze nie było jednak zadowolone z faktu, że ktoś śmiał mu przerwać. Zaczęli z początku rozmawiać, potem przerodziło się to w coś mniej sympatycznego, aż ostatecznie zaczęli się na siebie wydzierać. Poprawka - Jared się wydzierał, a Shannon śmiał się w najlepsze. Samą mnie zaczęło to bawić, a Jared widząc, że nie przynosi to skutków, odpuścił.
- Do zobaczenia! – wykrzyknął, dostając od ekipy sygnały, że minął już czas poświęcony na spektakl.   
     Wszyscy pożegnali się z fanami, a gdy tylko Jay zszedł ze sceny, z wściekłości rozbił mikrofon o podłogę.
- Co się stało? – Shannon dogonił go i z uśmiechem zaczął dogadywać . –  Która fanka odmówiła ci bzykanka?
     Młody szybko rozejrzał się po pomieszczeniu łączącym scenę z garderobami, aż znalazł to, czego szukał. Wbił swój wzrok we mnie, a ja widząc iskrę w jego oczach, zechciałam wziąć nogi za pas i uciekać, gdzie pieprz rośnie. Nie miałam nawet czasu do namysłu, bo ten, nim się zorientowałam, wziął mnie za rękę i zaprowadził do garderoby, którą zamknął za nami na klucz.
- Jeśli w emocjach poprosisz mnie o zrobienie laski, to kategorycznie odmawiam – wycedziłam, krzyżując ręce na piersiach.
- Nie, nie… - zaśmiał się, zrzucając  z ciała podartą flagę Chorwacji.
     Wytarł twarz wiszącym obok ręcznikiem i spojrzał na mnie. Zareagowałam uniesionymi kącikami ust, bo w niekończącym się oceanie jego oczu znalazłam to „coś”, co od zawsze mnie intrygowało. Czy jako dzieci nie lubiliśmy rozwiązywać zagadek? Czy rodzice nie chowali nam zabawek albo skarbów gdzieś w domu? Cząstka dziecka obudziła się we mnie i właśnie ten skarb leżał w zakamarkach jego głowy.
- Czyli to jednak coś świńskiego… – westchnęłam, nie powstrzymując moich palców, które pod wpływem emocji zaczęły się sobą bawić.
     Złapał mnie za ręce, pragnąc mnie uspokoić, ale tym gestem jedynie wzmocnił mój ból  z oczekiwana. Czy muszę zacząć rok 2011? Czy ten skończony idiota musi teraz klękać i wymagać  ode mnie podjęcia decyzji!? Nadal trzymał mnie za rękę, jakby chciał złapać w pułapkę mą duszę. Sięgnął do kieszeni spodni, by wyciągnąć z niej coś małego i kwadratowego, obklejonego z każdej strony bordowym obiciem. Zgiął kolano, by uklęknąć przede mną,  jak dziecko błagające matkę o zabawkę.      
     Jego twarz znajdowała się na poziomie mojego brzucha.
- Ramono – zaczął poważnie, choć widziałam, jak drżą mu kąciki z ust. Czy to ze szczęścia, czy z podniecenia, nie miałam pojęcia. Nie mogłam nawet opanować swoich emocji, co dopiero jego.
- Wiesz dobrze, co czuję. Ale przypomnę ci. Czuję się jak małe dziecko, któremu wypadł ząb. Boję się. Czuję się jak nastolatek, który ucieka ze szkoły w czasie lekcji. Jestem podniecony. Czuję się jak dwudziestolatek, który nie wie, co robić w życiu, ale wie jedno - chce podążać za marzeniami. Mam wątpliwości. Czuję się jak trzydziestolatek. Spełnienie, radość. To, co mnie otacza. I jestem tutaj. Czterdziestolatek…
- Masz trzydzieści dziewięć  lat… – nie powstrzymałam się.
     Uśmiechnął się rozczulająco, jakbym zrobiła mu wielką przysługę, nie zaokrąglając jego wieku.
- Trzydziestodziewięciolatek, który klęczy przed tobą. Przed kim? Przed wrednym, gadatliwym, irytującym, aroganckim, egoistycznym, seksownym, inteligentnym, egocentrycznym i sarkastycznym demonem, którego nigdy nie chciałem i nie chcę łapać w dyby. Patrzę ci w oczy, choć przed twarzą mam co innego  – uśmiechnął się tak, że nie opanowałam rumieńców. – I dla samego siebie jest to głupi  - ale dowód  - że koszmarnie zawróciłaś mi w głowie tym swoim gadaniem do siebie rankami, tym mówieniem przez sen, tym uśmiechem, gdy mieszasz kogoś z błotem… Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, żeby mając wachlarz chętnych dziewczyn, wybrać akurat ciebie, ale to chyba twoja anormalność, te odchyły od zwyczajności, wręcz samego mnie zakuły w kajdanki. Budziłem się kiedyś rano, widziałem piękne ciało, ale nic poza tym. Teraz widzę coś tak pięknego, ale nie tylko na zewnątrz, ale i w środku… Widzę śpiącą mordkę i od razu się uśmiecham. Kocham z tobą rozmawiać, bo albo każda rozmowa ma swoje zakończenie w łóżku, albo dowiaduję się czegoś nowego o tobie, rodem z najgłębszych zakamarków w twojej głowie! To tak cholernie pociągające… I te zdjęcia… Ta sesja… To moje ulubione zdjęcia, nawet jeśli fotografem był Shannon. I mówiłem ci raz, że nie jestem do końca pewien, co czuję. Wiem natomiast, że jestem w stanie cię bronić, uwielbiać, pieścić i rozpieszczać. Nie chcę, byś flirtowała z moim bratem, bo na samą myśl innym o facecie dotykającym cię, budzą się we mnie mordercze instynkty! Ram – złapał moją luźno wiszącą rękę. – To nie paranoja. Wiem czego chcę. Chcę ciebie. Ale czy ty chcesz mnie? Czy naprawdę mnie chcesz? – ostatnie dwa słowa niemal wyśpiewał, przypominając sobie melodię do Hurricane.
     Poczułam się bardzo dziwnie, chociaż uczucie to nie było mi do końca obce. W zamian za ciało, które podczas kochania się jest uzupełniane, teraz to dusza jakby została zaspokojona. Szok. Znów ogłuchłam. Nie słyszałam ani słowa, ani uderzenia serca, ani Shannona walącego w drzwi. Powiedziałam to słowo, nawet go nie słysząc i pozwoliłam mu otworzyć kwadratowe pudełko z zaokrąglonymi bokami. Moje oczy znów zalśniły, jak wtedy w nocy i dziękowałam komuś tam z góry za to, że nie widać było po mnie znudzenia czy braku ekscytacji.
     Gapiłam się na pierścionek, jakbym widziała go pierwszy raz na oczy. I miałam gdzieś czy te słowa były wyuczone na pamięć, i tak bym nie rozpoznała ich szczerości u takiego aktora. Nie chciałam robić z tego wielkiego wydarzenia, nie chciałam robić scen jak do komedii romantycznej, więc pociągnęłam go za włosy, chcąc, by wstał. Podałam mu rękę, uśmiechając  się, a po krótkiej chwili posrebrzany okrąg utkwił na moim serdecznym palcu lewej ręki. A potem znów zapomnieliśmy o kapturkach. I znowu… I znowu… I znowu… Tak całą noc. 

     Powiedziałeś „Teraz tylko ojciec i mogę spać spokojnie…”. Nie miałeś nawet zielonego pojęcia, kim jest mój „tylko” ojciec. Daniel Silver, chociaż miał już sędziwy wiek, potrafił władać bronią palną i ręczną, zaczynając od noży, przez buławy, proste miecze, kończąc na zwyczajowych pałkach do obrony, bądź walki. Mając dwadzieścia lat, zmuszony był wstąpić do wojska, z czego bardzo się cieszył, bo nie był nigdy kozłem ofiarnym zawodników zbijaka ani żadnej innej gry. Od małego pasjonował się futbolem i  hokejem. Cóż, tak już my, kobiety, mamy, że lubimy stawać wam na drodze to marzeń.
     Kobieta, która nosiła mnie w brzuchu  - matką nigdy jej nie śmiałam nazwać, stanęła mu na drodze i zaszła w ciążę. Ojciec został zwolniony  z obowiązku wstąpienia do armii i zupełnie nie mając pojęcia, do czego włożyć swoje dwudziestodwuletnie łapki, założył farmę. Krótki  dziewięciomiesięczny okres ze mną w brzuchu, a potem mały incydent w szpitalu pozwolę sobie ominąć.
     Tak czy siak, Daniel mnie wychował, Daniel nauczył mnie chodzić, jeść, korzystać z kibelka i niejednokrotnie widział mnie nago. Nie, nie molestował mnie seksualnie, choć we krwi miał nie raz promile alkoholu. Wszystko przez  tę sukę, którą ojciec prosił, bym szanowała. To głównie przez nią miałam uszczerbek na zdrowiu psychicznym i byłam wdzięczna tacie za to, że postanowił powiedzieć mi prawdę.
     W skrócie - nie byłam tu mile widziana. Od początku. Z tym ciężarem brnęłam przez życie i nigdy nie poznałam matki, która - bez wiedzy ojca  - postanowiła mnie zamordować z zimną krwią.
     To był 10 października, rok 1984, godzina 15:56. Wywołanie porodu nie było trudem, bo miałam już osiem i pół miesiąca. Gorzej było z pozbyciem się dziecka, dlatego zamiast typowych metod pierdolnięcia głową niewinnego dziecka o stół, oboje z lekarzem renomowanej uczelni medycznej postanowili użyć roztworu soli, który wstrzykiwany do macicy, miał mnie poparzyć, spalić i najzwyczajniej zabić. Miałam urodzić się dwadzieścia cztery godziny później. Martwa. I przy wielkim, szokującym zaskoczeniu wszystkich, nie urodziłam się martwa, lecz żywa, w Poradni Aborcyjnej w Dallas.
     Pytałam zatem ojca, jakim cudem niemowlę przeżyło, otoczone dwójką ludzi, którzy chcieli je zabić. Tego już mi nie powiedział ani następnej jesieni, ani gdy skończyłam pełnoletniość, ani gdy skończyłam studia. Nadal nie wiem czy to był przypadek, czy ktoś zobaczył niewinne dziecko, mające zostać ukatrupione przez człowieka w rękawiczkach. Powinnam być  ślepa. Powinnam być poparzona. Powinnam być martwa.
- Ale jestem tu i mam wielką radość z wprawiania cię w niekomfortowe sytuacje. Jak teraz  – szepnęłam cicho.
     Za sędziwym oknem, dawno temu rozbitym własnoręcznie, by uciec z domu, huczała sowa. Preria Dallas jak zwykle tętniła życiem, nawet w nocy. Nawet po spotkaniu z moim ojcem. Nawet po szoku, jaki przeżył, słysząc wywód Jareda.  Jay powinien być  ślepy, oparzony, poćwiartowany, wyrzucony do rzeki. Martwy. Ale żył i cud zataczał koło w stolicy Teksasu. Constane i Daniela mieliśmy już odhaczonych z listy osób mogących dać nam błogosławieństwo. Tylko dla Jareda udawałam, że wierzę w te zabobony, bo równie dobrze mogliśmy już dzisiaj jechać do Las Vegas i brać ślub. Nie chciałam tego, ale to, co robiłam, a to, co chciałam robić, było zupełnie innymi światami.
     Łóżko, na którym dane nam było spędzić noc, było wąskie i małe, dodatkowo z każdym ruchem cholernie trzeszczało, ale oboje odkryliśmy nową pozycję do spania, gdzie nikomu nic nigdzie się nie wbijało i było wystarczająco wygodnie. Nie mogłam tej nocy zasnąć, więc postanowiłam poopowiadać mu trochę o tym, co uważałam zawsze za temat tabu.
- Jestem  w szoku… – wyszeptał.
     Rzeczywiście był w szoku, bo  nawet mój zaobrączkowany palec, sunący po jego wąskich wargach, nie budził u niego żadnych emocji.
- Ja też byłam. Wyobraź sobie, jak się czułam. Nie lubię być mściwa, nie lubię. Ale… nie wybaczę jej tego.
- Powinnaś chociaż z nią porozmawiać… To były lata osiemdziesiąte, inne czasy. Ludzie bali się wyzwań. Może… brakowało im pieniędzy?
- Nie broń jej – syknęłam, poprawiając pozycję i  kładąc się na nim. – Ona wyjechała, jak tylko mnie żywą zobaczyła, ojciec ją wygonił, choć wciąż mówi o tym szacunku… Tęskni za nią, biedak. Nie zmienia to faktu… – kontynuowałam oschłym tonem. – …że mój ojciec  sam miał na głowie dom, farmę i nieznośnego bachora. I dał radę. Jest za to moim guru.
- Nie dziwię ci się. Też wychowywałem się bez połowy rodziców. Nie znam ojca… Ram – nie spodobał mi się jego ton. – Obiecaj mi, że… cokolwiek się stanie… Jeżeli zorientujesz się, że jesteś w ciąży… Nie rób, jak zrobiła twoja matka. Chociaż ją broniłem, to jest to nadal zabójstwo z premedytacją. Obiecujesz?
- Obiecuję – przymknęłam oczy, chociaż w głowie zaczęły kumulować mi się obrazy naszej szczęśliwej rodzinki… bez dziecka.
     Jedynie Chenault wiedziała o dziecku i podtrzymywałam decyzję, by na razie zachować ten sekret dla siebie. Zawsze mogłam ściemniać, że dopiero później zrobiłam test. A głośna zazdrośnica w mojej głowie aż krzyczała „Pokocha go bardziej niż ciebie… Zepchnie cię na drugi tor… Sen się spełni… Koszmar się spełni…”. 
     Czy obiecałam mu to, patrząc się w jego oczy? Podobno obiecując, patrzy się w oczy. Nie zrobiłam tego. I stałam przed wyborem między zabraniem wszystkiego dla siebie, a podjęciem ryzyka i urodzeniem dziecka. Ten dom działał jednak na mnie nie jak lek, ale budził prawdopodobnie te same urojenia, jakie miała moja matka dwadzieścia siedem lat temu. Z przerażeniem i  szokiem jednocześnie, odkryłam, że wcale nie chcę rodzić  tego dziecka i zamierzam popełnić ten sam błąd, co moja własna matka.
 "She's a runner, rebel and a stunner
 She's a lover, baby and a fighter
She was savin' the best for last
It only hurts when I laugh”




*[statek kosmiczny z serii filmów science fiction pt. Obcy]


~*~
     Dzień dobry cześć i czołem. BOOM HEADSHOT MADRYTEM Z BRUDNYM ODBYTEM! Bez pompatycznych wejść, bez zbędnego pierdolenia – gówno, nie rozdział. Naprawdę poraża mnie to, co jest powyżej. Oczekuję batów, mieszania z błotem, krwi, przekleństw i  podwójnej brutalnej penetracji. Wszystko za to, co napisałam na górze. B-e-z-n-a-d-z-i-e-j-a… Mam tylko nadzieję, że nie zdołuje Was forma ani treść (oczywiście, że nie, przecież wszystko jest po korekcie suckit), bo w następnym rozdziale, zamiast białych sukni, pastora i Jordana w garniturze, czeka Was rzeź niewiniątek. Akcja pierwszy raz od dwóch lub trzech rozdziałów ruszy i możecie się spodziewać… wszystkiego. 
Pytanie do Was - wierzycie w dobre serduszko Ramony i wierzycie, że urodzi dziecko czy macie ją za zimną do szpiku kości sukę, która w tajemnicy pozbędzie się go? Bardzo ciekawi mnie wasza opinia. 
Pamiętajcie, podwójna penetracja.




                                                                                                                                                             - korekta: suckit



19 komentarzy:

  1. honest.to.god9 lutego 2012 13:34

    Co jest domeną tego rozdziału? Jak dla mnie emocje. Na początku było mi tak jakoś nieswojo przebywać w głowie Ramony, miałam dreszcze czytając tą pesymistyczną wizję przyszłości. Rzuciłaś mnie na głęboką wodę pokazując dramatyczne obrazy tego co może się wydarzyć. Ta scena w hotelowym pokoju i samobójstwo w samotności była porażająca. Za sprawą twojego talentu, moja wyobraźnia została uruchomiona w trybie awaryjnym i oczami swojej fantazji widziałam martwe ciało rudowłosego potworka. Straszny widok…
    Potem pojawił się Jay i zrobiło się słodko i romantycznie. Aż ciepło łapie za serce kiedy patrzy się na ich zachowanie w stosunku do siebie. Wzmianką o dzieciaku całkowicie rozwaliłaś mój umysł. Na co komu bachor? Mindfuck totalny, jeśli taki efekt chciałaś uzyskać xD. Następnie oświadczyny. Aż ręce mi chodziły jak leciałam po tekście czekając na to co ten Jared odwali. A potem jeszcze obawiałam się, że Ramona go odrzuci i na dowidzenia pociągnie z buta.
    Chętnie bym cię podwójnie zpenetrowała, ale nie dajesz mi powodów. Może fajerwerki z cycków tym razem nie lecą, ale jest dobrze, nawet bardzo dobrze. A pewnie będzie jeszcze lepiej. Podobało mi się i tyle ;p Musisz to zaakceptować i jakoś z tym żyć.
    Myślę, że Ram urodzi Letosowego potomka. Mam taką nadzieję przynajmniej, bo z drugiej strony jej zachowanie jest nie do przewidzenia. Ale może sama nie mogąc przebaczyć swojej matce, nie dopuści się tego czynu. Nie wiem co się wydarzy, ale nie rozwal mnie całkowicie następnym rozdziałem, bo już martwię się o stan mojej psychiki ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm, jakby tu to wszystko ubrać w słowa. Powiem tak... w tym tekście mam masę ulubionych fragmentów. Naprawdę takie perełki sobie upatrzyłam. Ramona hung? - checked, wielki 'speach' Jareda - idealny, no i końcóweczka, historia matki, zagubiona Ramona - all checked. Masz mnie też dzięki muzyce - świetnie, że we fragmencie wykorzystałaś KOL :) ta piosenka dzięki swojej mnogości interpretacyjnej pasuje do wielu wątków (choć przesłanie artystów było zgoła inne). Nadal pozostajesz 'królową'. Patrząc na ogół tej kreacji - pozostanie świetna, nawet jeśli raz czy dwa wyrżniesz główką o beton, albo upadniesz na kolanka, sama będąc niezadowoloną z efektu pojedynczej notki. Niestety nadal pozostaje to na tyle dobre, że Cię nie lubię. Cholero! jesteś zdolna ;] I najbardziej mnie irytuje, kiedy wpadnę na jakiś fragment, który wybija się w sposób szczególny i sobie myślę 'dlaczego ja nie mam takiego polotu'. ;)
    Greets Ina.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciężko mi wydobyć jakiekolwiek słowa, z resztą jak zawsze po przeczytaniu kolejnego rozdziału. Po raz kolejny utwierdzasz mnie/nas w tym jaki cholerny masz talent. Ta cała wizja wspólnej przyszłości mnie zszokowała. Czytałam to i przechodziły mnie ciarki, do tego ta muzyka. Niewiarygodne jak Ty potrafisz to wszystko ubrać w słowa i aż boję się pomyśleć co musisz mieć w głowie.
    Kolejna część... przemowa Jareda. Śledziłam z zapartym tchem każde następne słowo i tak sobie myślę, że chyba każda kobieta chciałaby usłyszeć coś tak pięknego od faceta którego kocha. Wyczekiwałam z niecierpliwością reakcji Ramony i muszę powiedzieć, że mnie nie rozczarowała i pomimo tych wszystkich obaw się zgodziła.
    Później ta jej opowieść... szokujące, mam nadzieję, że Ram nie pójdzie w ślady swojej matki, gdzieś tam po cichu wierzę w jej dobrą stronę i mam nadzieję, że urodzi to dziecko.
    A tak swoją drogą to chyba jeszcze tu tego nie pisałam, ale uwielbiam Ramonę.
    I nie, nie zmieszam Cię z błotem. Nie wiem co musiałabyś zrobić, żeby mi się nie podobało. Rozdział mnie zaskoczył, ale nie rozczarował.

    OdpowiedzUsuń
  4. Choć chciałoby się wreszcie napisać: CO ZA SHIT!!! TOTALNY GNIOT!!! i jeszcze milion innych niepochlebnych opinii, to po raz kolejny nie mogę tego zrobić. Wiem, że obiecałam, ale tym rozdziałem upewniłaś mnie w przekonaniu, że nie potrafisz kiepsko pisać. Choć może ta notka nie kwalifikuje się to tych mistrzowskich, to w ogólnej hierarchii, jest tuż pod nimi. Ale pozwól, że zacznę od początku... Ten sen, czy cokolwiek to było, co działo się w Ramonowej główce, było odrobinę scary, a przynajmniej w drugiej połowie. Scena w hotelu? Kurczę, miałam dreszcze na całym ciele (bez podtekstów i uśmieszków, proszę ;p) i bez problemu sobie to wszystko wyobraziłam. Rozmowa z jej drugim JA - fantastyczna. Uwielbiam je po prostu i tyle. Musisz je częściej pisać. Wiesz co jeszcze lubię? To jak opisujesz relacje pomiędzy Ram a Jaredem. Są takie, choć może w ich przypadku to niepoprawne określenie, normalne i naturalne. Przy jej odchyłach od normy, ja na miejscy Jareda, bałabym się odezwać słowem w obawie przed reakcją dziewczyny. Co było dalej? Ach tak, oświadczyny!!! Przyznam, że monolog J był dosyć oryginalny. Mam takie pytanie, czy jego opis Ram to taka charakterystyka Ciebie? I czy postać Ram jest wzorowana na Tobie? Tak teraz nasunęło mi się to pytanie... A co mnie urzekło w słowach Jareda: "śpiąca mordka", urocze słowa, które sama chciałabym usłyszeć od mojego przyszłego męża. Tą końcówką mnie odrobinę zaskoczyłaś ale i zaciekawiłaś, a szczególnie tą historią o narodzinach i matce Ram. No i ogólnie o tym jak ruda podchodzi do tego, że jest w ciąży.
    Ogólnie rzecz ujmując. Zapewne już to kiedyś pisałam, ale powtórzę się, postać Ram jest niesamowita. Tajemnicza. Intrygująca. Czasami też irytująca, ale to w bardzo małym stopniu.
    Co do dziecka, to ja już Ci pisałam na tt. Wolałabym żeby przyszedł na świat mały Letosik, mogłoby być zabawnie. I chodź bobasy są urocze, to ostatnio stwierdziłam, że chyba sama za nimi nie przepadam. No ale nie o sobie miała pisać. Ale cokolwiek nie zrobiszm wiem, że będzie to zaskakujące.
    Aha i jeszcze najważniejsze - muzyka. Kingsów uwielbiam, ale "Closer" ubóstwiam. I choć tak jak Ina pisała, piosenka jest o czym zupełnie innym, sprawdza się w różnych sytuacjach. Za to masz ogromnego plusa.
    To byłoby na tyle. Mam nadzieję, że zrozumiałaś coś z tego zapisu, ale napisałam chyba wszystko co chciałam. Przyznaję w trakcie czytania robiłam notatki żeby o niczym nie zapomnieć:P
    Na zakończenie, dziękuję za dedykejszyn. Myślałam, że będzie gorzej. Choć teraz pewnie wszyscy mają o mnie trochę dziwne zdanie to i tak nie zamieniłabym tych naszych upojnych nocek na nic innego, no chyba że na trójkącik z Shannimalem. O tak:D
    Twoja Agatka

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział jest napisany w całkiem inny sposób. W taki sposób, w jaki tylko TY piszesz. Czyli genialny! Cały ten sen.. jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim czymś, z takim pomysłem i muszę przyznać, że to było fantastyczne. Wszystkie opisy, kłótnie Ramony ze sobą . Piszesz w taki sposób, że to się czyta i czyta i nie chce się kończyć. A jak już przychodzi taki moment, że czyta się ostatnie zdanie, to przychodzi chwila załamania ' już koniec? Nie!' chociaż Twoje rozdziały i tak są niesamowicie długie ^^ A sam pomysł o dziecku był zaskakujący. Zastanawiam się nad decyzją Ramony w tej sprawie, ale jak dla mnie mogłaby poronić. Lubię takie dramaty i niespodziewane decyzje, którę zazwyczaj są niewłaściwie.. to moja opinia ;) Czekam na piętnastkę! (:

    OdpowiedzUsuń
  6. obiecałam na tt, tak więc jestem. Muszę się przyznać że przeczytałam tylko ten rozdział, ale jeżeli komentarze powyżej są prawdziwe [a wierzę w każde słowo twoich czytelnikow] i poprzednie rozdziały są lepsze to masz mnie. Jakkolwiek to zabrzmi, trafiłaś do mojego serca xD A teraz na poważnie, już od samego początku lektura całkowicie mnie pochłonęła. Począwszy od cholernie ponurej wizji przyszłości, z której aż kipią emocje. Coś cudownego, ta cała wizja wydała mi się tak samo brutalna, jak i bardzo realna. Dalej rozmowa ramony ze swoim drugim ja w toalecie... Kolejny raz na wierzch wyszły demony dziewczyny. Cała sytuacja przerwana przez jareda jest jeszcze bardziej zajebista. [Swoją droga, idealnie do siebie pasują, są tak samo porypani]. Dalej zaręczyny, które były dla mnie ogromnym zaskoczeniem. cieszę się że shann przerwał mu ten monolog na scenie [miałam dziwne wrażenie że wtedy jay nie polepszyłby swojej sytuacji], zresztą całość nie dałaby wtedy takiego efektu. Nie no, co ja mam tutaj pisać. Rozwaliłaś mnie ta historia i oby tak dalej. Nowy rozdział, proszę tylko o to! xD dodawaj bo nie wytrzymam! # przypomniało mi się, jeżeli chodzi o dziecko to wolałabym żeby je urodziła. Takie małe Letosiątko, z oczami tatusia ;D ale Ramona to Ramona, nigdy nic nie wiadomo.
    - @Simple_Fear

    OdpowiedzUsuń
  7. A więc tak . . . zaczyna się mordobicie. Nie no żartuje. Rozdział jest naprawdę zajebiście napisany. Uwielbiam główną bohaterkę. To prawda co powiedział Jared o Ramonie. Jest ona wredna, gadatliwa, irytująca, arogancka, egoistyczna, seksowna, inteligentna, egocentryczna i sarkastyczna. Zgodzę się w 100% ! No ale nie każdy jest idealny. Moim zdaniem dobrze, że Shannon powstrzymał Jareda przed zaręczynami na scenie grając na swojej kochanej gitarce ;). Bo w końcu nie powinno to kogoś innego interesować. To jest ich życie prywatne. Idealnie do siebie pasują, niczym plemnik i komórka jajowa xdd. Jeżeli chodzi o bachora . . .to według mnie R. powinna urodzić i wychowywać go z R. Ale to już Twoja sprawa. Nie będę tu mówiła, że masz dodać kolejny rozdział, bo i tak dodasz kiedy będziesz chciała.
    Pozdrawiam Escape27 ;**

    OdpowiedzUsuń
  8. RAMONA NA PREZYDENTA! (nie wiem czy naprawdę masz na imię Ramona, ale nie chodzi mi o postać tylko o ciebie.) Kiedy czytam to co napisałaś, w jaki sposób to napisałaś to mam ochotę zrobić wielki bilbord, reklamy i bóg wie co jeszcze tylko po to by więcej osób mogło to przeczytać. Wiem to może psychiczne, ale chciałabym przerabiać takie DZIEŁA ) na lekcjach. (chyba wyryję gdzieś w ścianie link do twojego bloga - ot tak dla przyszłych pokoleń Masz talent i to zajebiście wielki. (Kurwa... chyba muszę wzbogacić moje słownictwo bo już naprawdę brakuje mi słów by opisać jak świetne jest to co robisz.)
    Sen, no i psychika Ram są zaskakujące. To co Jared o niej mówił to prawda. Chyba lepiej bym jej nie opisała. Mówienie do siebie te "rozdwojenie" osobowości. Wow...
    Dobrze, że nie prosił ją o rękę na scenie przy wszystkich - już wyobrażam sobie jej minę ;D
    A teraz apel: NIECH NIE ZABIJA BOBASKA - jeśli już musi zginąć to chociaż nie z jej rąk.
    No teraz odpoczynek i pisać mi ten nowy rozdział, czekam niecierpliwie na przeciwieństwo "delikatnego making love"!!
    Pozdrowienia i czekaj na mnie bo planuje w najbliższym czasie spierdolić na parę dni do Krakowa xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak bardzo na Ciebie czekam :D

      Usuń
  9. Mi też podoba się w jaki sposób rozdział jest napisany, ale jak już wiesz, nic z niego nie zakapowałam. A czego dokładniej? Ej, nie wkleję ci tu całych 20 stron tego rozdziału! XD Nie no, żartuję. Zrozumiałam tyle, że Ramonka się zabije. Sznur, ciało. Tak, tylko to było dla mnie zrozumiałe. No i jeszcze stosunek płciowy bez gumek XD Ta, widziałam urywek tego filmu co byli przebrani za dwa wielkie kapturki. Ram w ciąży? Ja myślę, że urodzisz to dziecko, ale potem problemy wychowawcze cię przytłoczą? Albo Jared Cię zdradzi *odpukać*. JAK TO ŚLUBU NIE BĘDZIE?! Przecież Ci się oświadczył! :P Rzeź...? Przestań nie zrobisz tego brutalu! NIE ZROBISZ!
    No i dziękuję, za przecudowną dedykację. Jednak nie mam ci jej za złe i będziesz jeszcze żyć *litość*. Ale z tą pałą to mogłaś sobie odpuścić. Masz talent do rymów, haha XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nic nie zrozumiałam z Twojego komenatrza ale i tak Cię kocham xD

      Usuń
  10. "Oczekuję batów, mieszania z błotem, krwi, przekleństw i podwójnej brutalnej penetracji. Wszystko za to, co napisałam na górze. Bez-na-dzie-ja... " masz bata i jeb w leb bo prawda jest ze ten rozdzial na tle innych jest sredni. Ja kocham,wielbie,czcze (i wszystko kurwa inne)twoje opowiadanie i charakter twojego pisania, ale...ten rozdzial jest....(chcialas przeklenstw)lekko chujowy. Kazdy rodzial mnie czyms zaskakiwal.Ramona znalazla pierscionek wiec wiedziala ze sie jej oswiadczy(a przynajmniej podejrzewala)no i tak sie stalo. Poczatku nie ogarnialam za pierwszym,drugim za trzecim zaczynam rozumiec.Moment oswiadczyn...eee...Shannon <3 Shannona kocham za wszystko xD Chce kolejny!
    I mam nadzieje ze sie nie obrazisz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czytam te komentarze i czuje sie wyjatkowa! tylko ja cie zdzielilam za ten rozdzial! O.e

      Usuń
    2. Bolało, ale przeżyję.

      Usuń
  11. jak już pisałam wcześniej na tt, ten rozdział nie należy do Twoich najlepszych, ale do cholery, nie jest żadnym gównem czy innym takim... powiedzmy sobie - jest bardziej 'spokojny' niż wcześniejsze. z akcją nie 'pojechałaś' zbyt daleko, ale ważne, że dałaś radę w ogóle coś napisać. nie wiem dlaczego, ale obawiam się o stan psychiczny Ramon (schizofrenia?:D). no i sam tytuł mnie zadziwił,a potem rozdział rozwiał moje wszelkie wątpliwości co do późniejszego rozwoju wydarzeń... mam tylko nadzieję, że nie zabije dzieciaka - aborcji mówimy nie!

    OdpowiedzUsuń
  12. zdecydowanie, że tak ujmę, najdelikatniejszy rozdział chyba ze wszystkich xD ale nie ma co mówić o nim, że jest chujowy czy też najgorszy itp.! absolutnie! wszystko co napiszesz będzie się dobrze czytać ;) podoba mi się Twój styl i zupełnie nie wiem dlaczego oczekujesz mieszania z błotem. no ale okay, to Twoje zdanie co do oceny rozdziału xD a teraz do rzeczy... przemowa Jareda... no nie można było odmówić ;) ale teraz czekam na to, kiedy powie mu o dziecku. albo nie powie! będzie chciała je usunąć, ale Jared się o tym dowie i zamknie ją w domu i nie wypuści do porodu! o! albo Ramona sama jednak postanowi nie popełniać błędu matki i być dla dziecka, może nie wzorem do naśladowania, ale jednak jakimś oparciem, czy coś w tym stylu, czego bohaterka sama nie doświadczyła. no to teraz czekam na następny :) pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  13. Przeczytałam wszystko i jestem zachwycona. Podobał mi się każdy rozdział. Mam nadzieję, że Ramona nie usunie ciąży. Poza tym (nie pamiętam, w którym rozdziale) jak Amy dowiedziała się, że jest w ciąży to reakcja Ram była zdecydowanie na nie. Twoje opowiadanie jest inne ... oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie wiem co jeszcze napisać. Mam jeszcze chwalić? Bo tutaj innej opinii nie da się wydać. Jaki rozdział by nie był dla mnie zawsze jest wystarczająco dobry. Bardzo fajnie się czyta. Przez Twoje opowiadanie nie poszłam na dodatkowe zajęcia w piątek, bo bym nie wytrzymała. Komentarz piszę dopiero teraz, ale wcześniej o tym zapomniałam (ups). Czekam na kolejny, bardzo ekscytujący (wnioskuję po zapowiedzi) rozdział. Gorąco pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  14. Hmm, podwójna penetracja? W jednym z ostatnich rozdziałów bohaterka penetrowała swoją skórę czy też ciało. Wydaje mi się, że masz braki w słownictwie i nie zastanawiasz się nad tym, co piszesz i jakich słów używasz. Zachęcam do otworzenia od czasu do czasu Słownika Języka Polskiego. Przeczytałam całą historię i jest to jedna z najgorszych fabuł, z którymi miałam styczność. Nie jestem aktywna w komentowaniu ale w tym wypadku muszę się wypowiedzieć. Tego bloga poleciła mi znajoma, zachwalając historię na niej zamieszczoną. Lubię Marsów, parę historii czytałam więc pomyślałam-czemu nie? I cieszę się bo wiem, że już tutaj nie wejdę, ba, spróbuję zapomnieć o tej historii. Teraz mam ochotę zwymiotować bo trawienie tego będzie ponad moje siły. Nie wiem w czym osoby wyżej upatrują swoje zachwyty, już lepsze historie tworzą panie od Harlequinów. Ta cała Ramona, Amy, Jared i inni są tak nierealni, chyba za bardzo postarałaś się udziwnić to opowiadanie. Te wszystkie sny Ramonki, ten cały gwałt na klatce schodowej - żałość pogania głupotę. Żeby coś takiego wymyślić trzeba nieźle grzać więc radzę Ci, odłóż na bok te dragi i na trzeźwo spróbuj coś napisać bo to, co tutaj przeczytałam nie nadaje się nawet do wytarcia tyłka. Albo całkiem przestań pisać.
    Taka już jestem: szczera do bólu, mam nadzieję, że da Ci to do myślenia.

    Klara

    OdpowiedzUsuń