UWAGA: FRAGMENTY O ZABARWIENIU EROTYCZNYM!
Speszjal dedykejszyn dla Katrinn za nocne pogaduchy na blogu oraz dla Agatki za to, że posiada pulchniutkie, gładziutkie, słitaśnie i w ogóle jaram się jej dołeczkami!!! I w ogóle dla każdego, który czyta moje opowiadanie, gdyby nie Wy już bym ginęła w odmętach zapomnienia!
ARE YOU READY?!
~*~
Piosenka 9
Dziewczyna przyglądała się sobie dokładnie. Wzrokiem dokładnie penetrowała każdy fragment swojej gładkiej bladej skóry, jeździła wzrokiem wzdłuż szyi, brzucha i łona, po czym znów interesowało ją swoje oblicze. Wcale nigdzie się nie śpiesząc badała wzrokiem swoje zielone duże oczy obramowane gęstą linią długich rzęs oraz wyraźnymi brwiami podkreślający jej charakter. Kiedyś te wesołe, pełne życia oczy lśniły. Dzisiaj – zaszły jakby mgłą.
Ponowne zlustrowała rudowłosą. Spojrzeniem sunęła wzdłuż jej rozwartych warg, teraz zdobionych cienką warstwą brzoskwiniowego błyszczyka, przez krzywe kości policzkowe malujące rysy jej twarzy po czym przesunęła wzrokiem wzdłuż barku i ramienia by ostatecznie utkwić wzrok na swojej jedynej biżuterii jaką nosiła od dawna – srebrnej lśniącej bransoletce. Dziewczyna zapomniała że ją nosiła. Czy założyła ją zupełnie automatycznie widząc ją leżącą swobodnie na szafce nocnej czy po prostu chciała sobie i otoczeniu coś wmówić?
Sytuacja nie wyglądała najlepiej.
Od dwóch tygodni od incydentu przy barze właściciel imienia zaczynającego się na „J”, tak jak na bransoletce obok literki „R”, kuł dziewczynie serce każdym czynem i słowem. Pomimo tysięcy słów tłumaczeń, dziesiątek godzin poświęconych na nie, świstu powietrza gdy dziewczyna nerwowo ruszała rękami, mężczyzna wbił sobie do głowy, że jego dziewczyna zdradza go i to z własnym bratem. Przez tak błahy problem miała zepsuć wszystkim święta a przede wszystkim urodziny Jareda. Dzisiaj była wigilia, więc urodziny Constance miała za sobą. Złożyła parę fałszywych życzeń czując jak w swoim ciele kumuluje się coraz więcej śmieci. Jak najszybciej wybiegła na górę i nie miała pewności czy jak typowej kobiecie koloryzacja włosów doda jej otuchy i siły. Farbowała włosy na oczojebny odcień bordo jakby chciała utwierdzić się w przekonaniu, że jest tym kim była. W swojej żałosnej egzystencji wolała wierzyć w rzeczy zmyślone niż prawdę o sobie i swojej przeszłości, więc tkwiła w tej obłudzie aż prawie zapomniała kim naprawdę jest. A w głowie nadal huczały słowa Constane które podsłuchała gdy składano życzenia...
-Okej, jesteś kierowcą autobusu! – wrzasną podekscytowany Merlin – 750 osób wsiada, dwie wysiadają…
-Kochanie – odezwała się uradowana Irina – daj cioci Ram spokój..
-Nie, jest dobrze… - ponownie zmusiłam się na uśmiech co chwilę patrząc w jego stronę. Stał w kącie, ignorując atakujących go z każdej strony Shannona i Chenault. Wyglądał jak zwykle nieziemsko. Tak piekielnie atrakcyjny facet mógł mieć na sobie nawet znoszony worek na kartofle a i tak wzbudziłby furorę. Trzymając lampkę tutejszego wina wpatrywał się za okno znów marząc o wyjściu na plażę i pouprawianiu joggingu.
-…Ramciu, słuchasz mnie? – 5-letni malec spojrzał na mnie urażony. Jego brązowe oczka powodowały jako jedna z niewielu rzeczy uśmiech na mojej twarzy.
-Oczywiście, maluszku. – zachichotałam biorąc go na kolana – mów.
-35 i 75 osób wsiada do tego autobusu, 406 wysiada. Tysiąc wsiada, 999 wysiada! Potem wsiada karylion ludzi a wysiada bilion bilionów milionów ludzi! Jakie oczy ma kierowca? – uśmiechnął się.
Faustin siedzący obok w swoim obitym skórą fotelu już śmiał się z arcywybitnego żartu małego a ja zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc po co to wszystko liczyłam.
-Nie wiem. – wzruszyłam ramionami.
-Ty jesteś kierowcą, matołku! – wrzasnął aż pękły mi bębenki po czym zeskoczył z moich kolan i zaczął biegać jak samolot po całym pomieszczeniu.
-Dobra! – krzyknęła głowa rodziny. Zauważyłam, że oprócz ręki do gotowania cała rodzinka miała tutaj dobrze rozwinięte struny głosowe bo krzyczeli zamiast rozmawiać.
-Nasza kochana Constance ma urodziny! Które to już, moja droga? – puścił jej oczko gdy wszyscy zebraliśmy się w kółeczku w salonie.
-Nie powiem tej cyfry na głos! – zaśmiała się nerwowo.
-Mamusiu, to tylko trzy cyfrowa liczba, nie ma co się wstydzić! – zaszydził Shann a po chwili Chenault, która na dobre u nas zamieszkała uderzyła go w tył głowy.
-Skoro dzisiejsza imprezowiczka nie życzy sobie, jasne! Ale zdmuchnąć świeczki trzeba! I prezenty..
-..mamo, kupiłem ci różowego przyjaciela każdej kobiety, ostatnio narzekałaś na samotność…
-Shannon! – syknęła blondynka.
-Kochani, nie chcę prezentów. Chcę by moim bliskim i rodzinie, przede wszystkim moim dwóm synom wiodło się jak najlepiej. I by wreszcie.. – utkwiła w Jaredzie dziwne spojrzenie – zmądrzeli i znaleźli sobie odpowiednią drugą połówkę.
Jak zwykle nie patrzył mi w oczy. Kolejny raz to robi! No dalej, spójrz na mnie! Nie widzisz jak się odpicowałam!? Mam na sobie twoją ulubioną spódnicę a wiesz jak nienawidzę spódnic!.. Jared…!
-Prezenty! – krzyknął Merlin.
-To nie twoje prezenty- Irina zagroziła małemu palcem – dzisiaj świętuje pani Constance, jutro każdy coś dostanie..
-Ale ja chcę dzisiaj!
-Mały, nie nauczyłeś się jeszcze? Rodzice zawsze chowają prezenty w szafie, to stary numer..- mruknął Shann.
-Wow! – mały podekscytowany wybiegł na górne piętro.
-Dzięki, Shann. Chyba coś ci ostatnio odbiło. – Constane spojrzała tym razem na niego – albo trafiło..
-Bo się zarumienię… - jęknął robiąc minę niewiniątka a wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Nadeszła pora na życzenia do Constane. Chociaż przygotowywałam swoje przez 5 godzin od rana, to ani moja przemowa o dbaniu o środowisko naturalne bobrów, ani czerwony lakier do paznokci jaki nosiła Marlyn Monroe nie znalazły miejsca, czasu ani dobrego odniesienia do tego, co powiedziała mi Constance:
-Kochanie.. – westchnęła łapiąc mnie za rękę i całując w policzek – myliłam się do ciebie. Przepraszam.
Zdębiała ewakuowałam się z salonu gdzie składano życzenia i usiadłam kuchni na parapecie zastanawiając się tępo nad sensem jej wypowiedzi gdy do moich uszu doszły dwa dobrze znane mi głosy.
-Kotku, muszę cię wziąć na stronę.. – westchnęła Constance – musimy sobie coś wyjaśnić.
-Jeżeli to ma coś wspólnego z Ramoną… - zaczął Jared.
-Nie bądź dupkiem. Nie mamy po 4 lata by nie widzieć jak olewasz tą dziewczynę i przyznam, może jest szalona, może ma niepoukładane w głowie, ale widzę jacy byliście radośni gdy tu przyjechaliście, na przykład na łodzi. A wyspa jest mała, tutaj wszystko roznosi się szybciej niż gołębi smród. Dobrze wiesz o czym mówię..
W odpowiedzi usłyszałam milczenie Jareda. Razem ze mną szykował się na niezłą przemowę rodzicielki.
-Od kilku dni chciałam z tobą porozmawiać ale zawsze uciekałeś pobiegać na tą cholerną plażę albo jadłeś te swoje zielska przy porcie jedynie przy towarzystwie swojego cholernego telefonu.. Powiem ci szczerze, nie miałam odwagi..
-Trudno uwierzyć.
-Jesteś zbyt dumny.
-Wolę to nazywać „rozsądkiem”. – powiedział.
-..dumny. Zresztą ja też! – zaśmiała się – to zaleta, póki nie zmienia się w mur! „Tak, jestem sam, ale przynajmniej mam swój święty gniew.” Błagam, to nie życie. I gdyby nie połączenie Shannona z Ramoną tego wszystkiego by nie było! Siedzielibyście gdzieś w porcie, kto wie, może byś nawet wziął ją na żaglówkę i zadziwił, że po ojcu odziedziczyłeś żeglarski talent! Jared, kochanie.. Co tu jeszcze robisz? Po co tracisz czas? Mam rację! Mam rację, do cholery..
-Tym razem ma.. – burknęłam pod nosem czując opadające łzy po moich policzkach. Jak one cudnie mnie łaskotały..
-Idź do niej, proszę. Posłuchaj raz swojej matki. Oducz się tej pieprzonej męskiej dumy!
-Widziałem co widziałem. – syknął a ja usłyszałam potem jego ucichające w oddali kroki…
Kolejna warstwa grudkowatej farby wylądowała na jej włosach a dziewczyna z lustra uroniła łzę dając jej bezpiecznie i spokojnie opaść po twarzy aż do kącików ust. Bolało ją jak się zachowywał. Był oschły, zimny, patrzył na nią z pogardą i obrzydzeniem a przecież tego nie mogła przeżyć. Przecież od tego uciekała, przecież po to się z nim związała by dał jej jak najwięcej ciepła i by mogła wreszcie wrócić do siebie.. Ufała mu. Oddała mu swoje ciało i duszę. Jak nigdy krzywdził ją swoim „widziałem co widziałem”. Czuła się przy nim jak zwykła sprzedajna dziwka i prawie zaczęła wierzyć, że coś więcej poza żartami pod poziomem mogą łączyć ją z jego bratem. Brakowało jej…
….by mnie przytulił. Spojrzałam z bólem na swoje obrzydliwe odbicie, które chciałam zniszczyć i roztrzaskać na kawałeczki. To coś za lustrem z niej po prostu szydziło.
-Ha-ha.. – czerwony demon zza lustrzanych powierzchni oparł się arogancko o framugę i spojrzał na mnie śmiesznie – jakaś ty naiwna. Tyle lat praktyki a ty nadal nie wierzysz we wszystko ci podpowie ci umysł. Nawet we mnie teraz nie wierzysz a przecież tu jestem.. Zawsze byłam...
-Wypierdalaj. – syknęłam wmasowując farbę bardziej okolice skroni niż włosów – odczep się..
-Obie dobrze wiemy.. – przysunęła się do mnie – że byś mu wybaczyła. Co z tego, że byłby z inną kobietą. Wpadłaś po uszy. Teraz tylko on może cię zranić i tylko on może cię uratować przed całkowitym upadkiem na dno.
-Idź do piekła. – syknęłam zamykając oczy. Na mój rozkaz zjawa rozpłynęła się w powietrzu zostawiając za sobą czerwony pył. W lustrze widziałam już tylko siebie. Chciałam jak najszybciej skończyć koloryzacje i ponownie zmierzyć się z Jaredem, a jeśli zabrakłoby mi odwagi, to padłabym na twarz do łóżka. Sztuczny uśmiech bardzo człowieka męczył, a co dopiero ten parogodzinny o nazwie „familijny śmiech”. Wtedy naprawdę trzeba się było starać. Jedynym plusem było to, że w Chorwackiej kulturze prezenty dawało się drugiego dnia świąt*, więc na dzisiaj limit nieszczęścia nie został przekroczony. [*oczywiście to tylko mój wymysł na rzecz opo]
Oczywiście dzień się jeszcze nie kończył.
Za oknem zachodziło słońce a pomarańczowa poświata witała do okien domowników. Znużona układałam sobie kolejne słowa tłumaczeń, może nawet wzięcie go na litość, gdy moje marzenie przyszło do mnie samo. Odruchowo chciałam zmyć łzy z twarzy zapominając, że mam na dłoniach rękawiczki posmarowane czerwoną farbą. Pech sięgnął kolejny raz swoje apogeum a ja zapłakałam czując w oku wielki ból i szczypanie.
-Ty cholerna niezdaro.. – syknął ciągnąc mnie zaskakująco delikatnie pod kran umywalki po czym pomógł mi opanować górę łez. Nie wiedział, że połowa ich jest spowodowana jego bliskością, której nie miałam tak naprawdę od 14 dni...
-Płakałaś? – spytał. Zaklęłam w myślach zastanawiając się jakim cudem zdążył zobaczyć poszlaki po mojej rozpaczy. Milczałam. Nie chciałam czuć w jego oczach jeszcze większej odrazy, wystarczała mi zwykła obojętność. Cisza.
Błagam, odezwij się! Powiedz coś! Powiedz jak mnie nienawidzisz, ale nie milcz! Tylko nie milcz!
-Idę pobiegać.
Spojrzałam na niego wściekła po czym opanowałam się wdychając starannie tlen do płuc. Kolejny raz wymigiwał się pieprzonym dbaniem o sylwetkę, ale jak każdy przygłup w tej żałosnej rodzinie Krasnoludów wiedział, że ten palant idzie się w spokoju namyśleć, pogadać ze sobą i popłakać w samotności!
-Przeszkadza ci to? – spytał zdejmując jak zwykle koszulkę. Miałam ochotę wymierzyć mu cios w twarz. Jego bezczelność przechodziła wszelkie granice. A może on właśnie mnie sprawdzał? Zignorowałam jego pytające spojrzenie, a ten wyszedł bez słowa, wcześniej zabierając mi sprzed nosa Blackberry wraz ze słuchawkami. Odetchnęłam ciężko pod naporem dołka psychicznego, który ostatnio stale mnie kopał i dobijał. Podniosłam wściekła wzrok i utkwiłam go w swoich oczach. Jak zwykle od krótkiego czasu były całe czerwone i opuchnięte. Uderzyłam w umywalkę pięścią. Tak nie mogło być dalej! Kto w tym związku ma jaja, no kto?! Zapominając zupełnie o farbie na włosach wybiegłam z domu podążając za jego śladami. Na niebie tworzył się niezbyt sympatyczny wir zapowiadający burzę a silny wiatr i lekki deszcz informował, że idę jak na ścięcie głowy. Wreszcie wylądowałam na plaży. Fale były dziś wyjątkowo wzburzone i chociaż był zmierzch to na niebie nie było widać ani promienia światła. Wszystko wyglądało jak pieprzony koniec świata. Oderwałam wzrok od szalejącej matki natury i utkwiłam w Nim wzrok. Nie miał na sobie koszulki a z uszu wystawały mu białe firmowe słuchawki, których koniec wsadzony był do ukochanego Blackberry'ego grającego ulubioną muzykę. Dziś myślał o czymś wyjątkowo uporczywie. Nie zwracał uwagi na gigantyczne fale zderzające się z lądem tuż obok niego, na wiatr szarpiący chmury ani tym bardziej.. na mnie. Wiatr targał jego włosami a morska bryza zderzała się z naszymi ciałami zostając na nich i kreując jakby kropelki rosy. Ruszyłam w jego kierunku a ten przystopował zauważając mnie. Nie zdjął słuchawek z uszu. Wyczekując jego reakcji jako pierwszej stanęłam w dystansie 3 metrów od niego. To było straszne, jakby dzieliła nas przepaść a nie głupie 3 metry piasku. Zapragnęłam go przytulić, jakby kropelki rosy na jego ciele były jedynym lekarstwem na moje pragnienie. Jednym krokiem minęłam dzielącą nas przestrzeń i wtuliłam się w niego by po chwili zostać boleśnie odsuniętą, wręcz odepchniętą. Zabolało. Spojrzałam na niego pytająco, chowając za murem żalu kurewski ból, który rozsadzał mnie w mózgoczaszce i środku klatki piersiowej. Nogi wraz z kostkami zaczęły drżeć jakby protestowały od wykonywania tak błahych czynności jak poruszanie się. Jared zbłądził wzrokiem gdzieś w piasek i jego pojedyncze kamyczki a gdy nie wytrzymał mojego wyczekującego spojrzenia i wreszcie nasze oczy się spotkały – pożałowałam. Jak zwykle zakopał mnie żywcem jednym spojrzeniem.
Jay, jak możesz mi nie wierzyć… - jęknęłam głucha. Fale, wiatr, dudniący w uszach ból – to wszystko umilkło by po chwili dotarł do mnie dziwny odgłos, albo raczej utwór. Potem zobaczyłam charakterystyczne kliknięcie na jego telefonie świadczące o pogłośnieniu. Z słuchawek uleciała głośna muzyka i od razu zrozumiałam przekaz. Muzyk, a przede wszystkim piosenkarz nie poświęcałby swojego narządu pracy dla zwykłej głośnej muzyki, a jeśli już to dla wyższego celu. Tylko dla mnie włączył tak głośno Led Zeppelina i jego Baby, I’m Gonna Leave You, które słychać było jak na tacy. Doszczętnie mnie zrujnował i pomyślałam sobie że dystans między nami nie był przepaścią tylko mostem, który spalono. Zaczęłam się cofać, krok po kroku oddalałam od źródła mojego bólu.
Biegłam. Biegłam prawie tak szybko jak on a spadające kropelki deszczu mieszały się z moimi słonymi łzami. Przewróciłam się na wydmie. Coś mi wypadło, poczułam jak bransoletka odłącza mi się od ciała i duszy. Ląduje na piasku. Zapominam o niej. Biegnę dalej. Nawałnica wiatru i deszczu plus sztorm były dla mnie przesympatycznym dodatkiem. Nad łóżkiem całkiem opadłam z sił i szlochając żałośnie przy Chenault zasnęłam słysząc ten słodki śmieszek czerwonego demona z kopytami i rogami.. moim odbiciem.
Drzewa szumiały wokół nas, jakby ktoś z góry chciał umilić nam jeszcze bardziej ten czas. Kwiaty na około symbolizowały szczęście. Wreszcie po tym co razem przeszliśmy.. wygraliśmy.
Mężczyzna z kilkudniowym zarostem spoglądał na mnie z brudnym uśmieszkiem, jakby przypomniało mu się co robiliśmy tu kilka lat temu, właśnie na tej plaży. Teraz towarzyszyły nam nasze własne dzieci. Długowłosa ruda dziewczynka przypominająca mnie za czasów przedszkola wierzgała nóżkami siedząc na kolanach ojca. Na szczęście chłopczyk z krótkimi blond włosami, trochę młodszy, stał grzecznie obok i wpatrywał się na ptaki na niebie.
-Mamusiu.. a co to jest życie?- spytał Timothy
-Widzisz, życie to ja i ty. Ten ptak, to drzewo i kwiat. – uśmiechnęłam się do niego.
-A tatusiu? Jak ty sądzisz? – Gwen zwrócił się do bruneta. Mężczyzna uśmiechnął się do niej promiennie.
-To my. To nasza rodzina, skarbie.
Ocknęłam się głośno dysząc i jednocześnie łapiąc się za głowę. Nerwowo rozejrzałam się po pomieszczeniu które mieściło tylko i wyłącznie moją osobę. W myślach pytałam siebie czy to przypadek czy może coś innego, że mój mózg po raz kolejny projektował mi właśnie tą sytuację. Bałam się, że dzieje się ze mną coś niedobrego. A potem poczułam jak skóra na głowie boli i cholernie mnie szczypie…
-Kurwa mać! – warknęłam patrząc jednocześnie na umazaną resztką farby rękę jak i na puste łóżko leżące obok mnie. Na jego połowie znajdowała się tylko mała rzecz i okazało się, że to bransoletka, którą zgubiłam wczoraj na plaży. Na samo wspomnienie zrobiło mi się słabo, ale poczułam też pewną nadzieję, że przyniósł mi ją z powrotem. Dla pewności zajrzałam do szafy gdzie odnotowałam jego walizki – nie ruszone i pozostawione sobie tak jak je tu ktoś wtaszczył. Widok na tyle wypełnił mnie nadzieją, że chciałam spróbować jeszcze raz. W końcu gdyby chciał mnie opuścić już by to zrobił. Pomysł przyszedł sam gdy tylko zobaczyłam cyfrę 26 na grudniowej karcie kalendarza. Zmyłam to, co pozostało po wczorajszej farbie, na futrowałam włosy odżywkami wzmacniającymi a sama wypiłam litr coli i zjadłam stos żelek z podłogi. Byłam gotowa do wzięcia rzeczy w swoje ręce. Mojego przyszłego pomagiera odnalazłam dopiero na tarasie w towarzystwie Merlina i śpiącego w wózeczku Pety. Widok Chenault i Shannona migdalących się nawzajem jeszcze bardziej dodał mi otuchy.
-BUM! – krzyknęłam podskakując zaraz obok Shannona – gotowy?
-Co? – Shannon jęknął zdezorientowany odrywając się od blondynki. Skoro ich sparowałam miałam przywilej do irytowania ich przez najbliższy tydzień.
-Posłuchaj mnie dobrze. – wzięłam sobie krzesło i usiadłam z nimi - czy mnie bania nie myli, ale ty kiedyś specjalizowałeś się w fotografii?
-Pomyślmy… - teatralnie podrapał się po brodzie – akty.. akty… akty… akty w parze… akty w trójkącie.. akty… akty w plenerze i ewentualnie zdjęcia ślubne i komunijne.
-Oto mi chodzi – uśmiechnęłam się – chodzi o to, byś zrobił mi zdjęcie.
Chenault spojrzała na mnie zaskoczona a Shannona automatycznie wywinął jęzor.
-Mrrr.. sesja… nago!?
-Shannon! – fuknęła Chenault.
-Nie, w Channel numer 5. Oczywiście, że nie, zboczeńcu! – syknęłam rozglądając się nerwowo wokół. Nie chciałam by dodatkowo ktoś podsłuchał naszą rozmowę.
-Kto ma dziś urodziny? – szepnęłam pochylając się w ich stronę.
-Jezus Chrystus- Shannon zaczął się śmiać.
-Nie, nie Tomo. Jared. Jared! I chcę mu podarować zdjęcia. Biorę się za to późno, nie planowałam niczego i potrzebuję waszej pomocy!
-Na mnie możesz liczyć. Pójdę na górę wziąć jakieś ubrania i kosmetyki a ty – blondynka spojrzała ostro na swojego zboczeńca – ręce przy sobie..
-Ty też?! – Shannon westchnął oburzony a mi mało brakowało by nie umrzeć śmiechu. Po krótkiej namowie byłam gotowa. Ostatecznie moje włosy nie prezentowały się najgorzej bo dzięki długo godzinnej koloryzacji nabrały naprawdę głębokiego koloru. Byłabym w pełni zadowolona gdyby w dotyku nie przypominały siana. Wreszcie po godzinie żmudnych przygotowań, opóźniana cały czas przez Shannona i jego co nuż gubiące się części aparatu, znalazłam się z dwójką w jeepie pożyczonym od Faustina.
-Masz jakąś szczególną lokację czy dasz mi zaistnieć? – Shann spojrzał na mnie zza kierownicy.
-To ma być wyjątkowe zdjęcie. Takie, żeby zapamiętał.
-Woda mu się będzie źle kojarzyć. – dodała cicho Chenault.
-Plaża jest przereklamowana.. – mruknął Shannon a mi nie uszło uwadze jak dziewczyna się zaróżowiła.
-Coś mnie ominęło? – zmrużyłam oczy.
-Nic..
-Zachowujemy czystość do ślubu, prawda, skarbie? – Shann zacmokał ustami a dziewczyna nagle otwarła zszokowana usta po czym oblała się rumieńcem. Chwilę potem zacisnęła usta w ten sposób jakby warzyła jego słowa i sprawdzała ile w nich prawdy.
-No nic- nasz zadowolony kierowca wcisnął pedał gazu - jedziemy.
-Mogę wiedzieć o co ci chodziło? – warknęła.
-O podwójny ożenek, ale nie bój nic. Ja i Jared mamy swoje sekrety i trzymamy głęboko w tyłku więc nikt ich nie wyciągnie.
-O czym ty pierdolisz?! – teraz ja się odezwałam – czemu ty i Tomo mówicie te.. koszmarne rzeczy?!
-Milczę! – teatralnie zamknął usta na klucz a ja i Chenault gapiłyśmy się na siebie pytająco przez długi czas. Jazda minęła całkiem przyjemnie bo dwa takie psychole jak ja i Shann w jednym samochodzie zawsze przyjemnie gospodarowały sobie czas. Naszą ofiarą była Chenault, na której nie pozostawiliśmy suchej nitki.
-A robiliście to już? – przegryzłam wargę ciesząc się jak nastolatka.
-Mówię ci o czystości! – syknął obrażony Shann po czym wybuchnął – jestem geniuszem!
-Wątpię. – burknęła zawstydzona blondynka.
-Jared kocha dziką naturę, co nie? A co jest blisko plaży, jest dzikie i piękne?
-Budka z hot dogami? Gorfami?! – podniosłam głos.
-Wydmy, idiotko! Wydmy! – postukał się palcem w czoło – nie wiem jak ty zamierzasz mi podziękować, bo ta sesja przejdzie do historii..
-Wow, mogłam w sumie sama na to wpaść! To jak ci podziękować? – uśmiechnęłam się głupkowato.
-Lodzik.. – wymsknęło się a po chwili z całej pary dostał od Chenault w twarz.
-Ała! – syknął masując sobie policzek.
-Obrzydzasz mnie! – wrzasnęłam leżąc na tylnym siedzeniu i kwicząc ze śmiechu – ty świński idioto…
-Te podejrzenia Jareda dały mi wiele do myślenia! Jesteś całkiem ładna, w sumie to nie jesteś zajęta i mnie lubisz…
-.. jakie ty masz proste rozumowanie, Shannonku.. – kwiczałam.
-… przecież to bachor w ciele dorosłego faceta.. –wtrąciła dziewczyna.
-Ale ponieważ spadła mi z nieba taka anielica.. – spojrzał lubieżnie na swoją towarzyszkę – to nie będę skakał w bok. Co nie zmienia faktu, że moja wyobraźnia jest nieograniczona.
-Do czego ty pijesz?! – syknęłam.
-Zwyczajnie o was obu fantazjuje, jasne?! – sam zrobił się zawstydzony jakby wstydził się własnych wyznań.
Ja i Chenault najpierw zaczerwieniłyśmy się jak głupie po czym wybuchnęłyśmy gromkim śmiechem.
-Obrzydzasz nas… - śmiałam się.
-Wczoraj miałem z wami bardzo owocną noc. – zachichotał.
-Z wypadu na sesję fotograficzną zaraz nakręcimy pornol, opanuj się człowieku! – wrzasnęła Chenault.
-A co ty sądzisz, Shannonku? – zatrzepotałam rzęsami do brata.
-No ba! – natychmiast się ożywił.
-Wysadźcie mnie na tym pustkowiu, bo zwymiotuję. – burknęła blondynka. Na wydmy dojechaliśmy dopiero po godzinie 14, bo nasz kochany kierowca zapomniał mapy. Warto było jednak torturować się z Shannem tymi zboczonymi aluzjami i pogawędkami, bo widok był oszałamiający. Po wczorajszej burzy niebo zrobiło się jaśniejsze niż kiedykolwiek i z takiego światła nie mogliśmy nie skorzystać. Chenault natychmiast wzięła mnie w obroty ze swoimi kosmetykami i ubraniami, a Shannon jako typowa męska ciamajda przez cały ten cza zdołał jedynie poskładać wszystkie 150 części aparatu w jedną całość. Stanęłam pośrodku zupełnie zdezorientowana i czekałam na polecenia Shannona. Miałam na sobie białe podkolanówki we wzroki i czarny płaszcz sięgający mi do połowy ud. Chenault nałożyła mi subtelny makijaż i podkreśliła oczy kredką, więc wyglądałam prawie jak natura mnie stworzyła.
-Co mam robić? – jęknęłam.
-Uklęknij, otwórz buzię…- Shannon znów zaczął robić sobie z nas jaja.
-Shannon! – blondynka tupnęła nogą w piach.
-Piłeś, ćpałeś coś wczoraj?! Rób zdjęcia bo mi się zaczyna nudzić! – warknęłam ostro. Starszy z rodzeństwa wreszcie opanował swoje męskie pragnienia i wziął się za pracę. Było przyjemnie i gorąco dzięki słońcu i lekkiemu wiatrowi który co chwila smagał moimi włosami. Z początku miałam wątpliwości do talentu Shannona, ale widząc pierwsze cztery zdjęcia wiedziałam, że koleś naprawdę wie co robi. Patrzył na mnie w pewnym momencie jako obiekt fotografa, a nie mężczyzny.
-Stój! Tak, idealnie! O boże, Jared dostanie erekcji na sam widok! – wrzasnął.
-Shannon, a gdzie trzymasz drugą rękę?! – zakpiła wyraźnie wściekła Chenault.
-Tutaj! Jestem grzeczny! – parsknął podnosząc rękę do góry. Wreszcie po paru godzinach pozowania i mogłam zobaczyć efekt końcowy. Nie spodziewałam się jakiekolwiek przejawu geniuszu dopóki nie zobaczyłam trzech ostatnich zdjęć wykonanych przez Shanna. Jedno przedstawiało mnie w dość wulgarnej pozie gdy śmiałam się i skakałam w miejscu pokazując wszystkiemu wokół środkowy palec. Drugie z kolei było bardziej melancholijne, bo przedstawiało mnie leżącą na piasku pomiędzy kępkami trawy i kwiatów zamyśloną i wpatrzoną w dal. Za to trzecie i ostatnie było porównując najlepsze. Stałam przodem do kamery, ale szłam do tylu, wpatrując się mocno w obiektyw i myśląca tylko i wyłącznie o jednym – o nim.
-No, ale należy mi się jakaś nagroda?!- Shann starł pot z czoła i oparty o jeepa spojrzał na mnie.
-Mam ci wypucować ptaka, czy co? – nie wytrzymałam – opanuj się, bachorze! Nie zmuszę cię byś przestał sobie tam myśleć o mnie ale przynajmniej przymnij jadaczkę!
-Wreszcie! Wreszcie ktoś mu powiedział! – Chenalt usiadła na fotelu, zapięła pasy i przybiła ze mną piątkę.
-Łamiecie mi serce. Obie. – burknął.
-Ha, a od czego ma się dziewczynę…? – nie powstrzymałam się i napotkawszy spojrzenie blondynki skryłam twarz między nogami by porządnie się zaśmiać.
-Później o tym porozmawiamy, kotku… - Shannon ledwo powstrzymywał łzy śmiechu.
-Zabawne.. – burknęła blondynka.
-Ależ kotku! Dzięki tym zdjęciom penis urośnie memu bratu, mamie zwilży się kreska a mnie serducho urośnie!
-Wychodzę! – Chenault nie wytrzymała i zanim Shannon zdążył wcisnąć pedał gazu dziewczyna już szła nafaszerowana gniewem i zażenowaniem przed siebie. Shannon spojrzał na mnie błagalnie.
-O, nie! Ty zepsułeś, ty naprawiasz! Ja tu czekam! Daję ci minutę, potem wyjeżdżam i zostawiam was na tym pustkowiu – odparłam.
Głośno wzdychając wyszedł z auta i dogonił blondynkę. Już jej coś tam tłumaczył gdy znów postanowiłam przyjrzeć się swoim zdjęciom. Być może wreszcie się otwarłam? Być może wreszcie nie grałam kogoś kim nie byłam? To był zdecydowanie dobry pomysł, dzięki któremu chociaż na chwilę oderwałam się od dołujących momentów związanych z moją drugą połówką. Jeżeli Shannon miał rację, to po namowach Constance (które pewnie nadal trwały), moich uśmiechasz i tych zdjęciach miałam szansę na powrót normalnej sytuacji. Miałam dziwne poczucie, że te zdjęcia naprawdę będą dla niego wiele znaczyły…
-Myszko… - nagle z odrętwienia wyrwał mnie przesłodzony głosik Shannona szepcząc blondynce do ucha – mój smoczku..
-Nie nazywaj mnie tak! – tupnęła. Pomyślałam, że ona tak samo jak ja nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać. Miała temperament, ot co.
-Przyznaj się sama, te zdjęcia wyszły mi świetnie. A teraz – złapał ją od tyłu w pasie i zaczął popychać w stronę jeepa – mój braciszek czeka na niespodziankę. Mamy godzinę.
-Co? – serce natychmiast zaczęło działać mi na podwyższonych obrotach – co!?
-No Irina, znaczy się mama Tomo, mówiła, że tradycyjnie zaczynają za równą.. – spojrzał na zegarek i zmarszczył lekko czoło – niecałą godzinę.
-Ty idioto! – wrzasnęłam rzucając aparat na tylne siedzenie i natychmiast wskakując na fotel kierowcy – po co mi te zdjęcia jak nie zdarzę ich podarować Jaredowi! Ty imbecylu!
-To nie moja wina! – syknął pomagając wejść dziewczynie na samochód – to ty wiłaś się na ziemi przed aparatem, wystarczyło stać i się uśmiechać!
-Jak ja obramuję te zdjęcia?! Jak ja je w ogóle wywołałam?! – złapałam się za głowę po czym spojrzałam spode łba na starszego brata – jeżeli nie zdążymy to srogo za to pożałujesz. Oboje pożałujecie!
-Hej, a co ja zawiniłam?! – oburzyła się dziewczyna.
-Cicho! – krzyknęłam nerwowo zapinając pasy – zapnijcie się bo teraz ja prowadzę.
-Nie pocałowałem ziemi na pożegnanie! – Shannon chcąc dać mi pstryczka w nos chciał wstać i sarkastycznie pocałować glebę, jednak ja już wcisnęłam pedał gazu dzięki czemu namolnego delikwenta wgniotło w fotel. Nie uważałam na znaki drogowe, na ludzi jeżdżących rowerami ani tym bardziej na lamenty pozostałych pasażerów.
-Zwolnij! – krzyknęła Chenault – umrzemy!
-Cicho, bo prowadzę! – syknęłam. Co prawda prawo jazdy miałam, ale przekupiłam nauczyciela paroma lubieżnymi uśmieszkami. Koleś z radością podpisał papiery dające mi prawo jeździć ale chyba nie wiedział z kim tak naprawdę miał do czynienia.
-Kozy! – krzyknął Shann. Zdezorientowana wybałuszyłam oczy na drogę i w ostatniej chwili skręciłam na drugi pas drogi by czasem nie wbić się w stado kopytnych zwierząt urządzających sobie przechadzkę na tym pustkowiu.
-Zginęlibyśmy! – Shannon po paru minutach przestał krzyczeć i dopiero po chwili zaczął dramatyzować – to były milimetry dzielące nas od śmierci!
-Od śmierci dzieli cię dokładnie – spojrzałam szybko na komputer pokładowy samochodu – 20 minut!
-Zadzwonię do mojego kumpla, módl się do Boga żeby miał otwarte studio fotograficzne!
-Nie wierzę w Boga. – mruknęłam pod nosem i poczułam nadzieję widząc już za wzgórzem nasze miasto. Przez miasto przebiłam się cudem nie zderzając kolejno z karetką, wozem konnym, parą rowerzystów i na końcu budką z hot dogami.
-Ziemia!- Chenault i Shann wypadli z samochodu jak ofiary tornada i bez wstydu zaczęli obcałowywać chodnik prowadzący do posiadłości Milicieviców.
-Dramatyzujecie! – zaśmiałam się podrzucając w powietrzu kluczami – to tylko 200 kilometrów w godzinę!
-Zabiłabyś nas! – Shannon dalej nie odpuszczał.
-Zabiję cię jeśli zaraz nie będę miała tych zdjęć! – podałam, a raczej rzuciłam mu aparat które złapał w drżące dłonie – przysięgam!
-Zapłacisz mi kiedyś za to. – wycedził. Gwiżdżąc pod nosem spojrzałam kątem oka na widzący w przed pokoju zegar. Było za 16:55 więc pozostało modlić mi się do wymyślonego świętego by w tradycji Chorwackiej prezenty dawać pod koniec uczty.
-Prezenty! – rzucił się na mnie Merlin – prezenty! Prezenty! Otwórzmy je teraz, teraz!
-Mały – podniosłam go na ręce i ruszyłam z nim do salonu gdzie słychać już było ich głosy – istnieje taka reguła.. prezent jest lepszy gdy bardzo na niego wyczekujesz i gdy… - urwałam wchodząc do salonu i niemal nie zachłystując się powietrzem – gdy.. sobie na niego.. zasłużymy..
Stał jak młody Bóg albo król piękna oparty o ścianę i co lepsze – patrzył na mnie. Od razu mnie zauważył, nie udawał, że nie istnieję. Wyjął ręce z kieszeni i podszedł do mnie nadal dziwacznie się uśmiechając.
-Widziałem cię. – powiedział cicho. Nie zwracałam uwagi na ludzi krzątających się w kuchni wokół jednego garnka – z Shannonem. I Chenault. Gdzie jechaliście?
-A, to oto ci chodzi… - poczułam lekki zawód- w.. w… w sklepie wędkarskim!
-Nie umiesz kłamać. – prychnął i przez sekundę przysięgłam, że zauważyłam w jego oku łzę – nie umiesz.
-Ale Jare…
-Skarbie, pomożesz mi? – nagle Constane ubrana fartuch zwróciła się do mnie – trzeba ugotować pierogi i roztopić do nich masło. To chyba umiesz zrobić, co?
-O-Oczywiście.. – burknęłam kładąc małego na ziemi. Otępiała zajęłam się swoją czynnością i tak minął mi czas aż do kolacji. Nie dziwił mnie fakt, że nas zobaczył, w końcu ryk Shannona potrafił zburzyć ściany, ale że znów mnie o coś podejrzewał!? Ta sesja, albo raczej oczyszczenie mózgu z wszelkiego zakłamania i smutku pomogła mi zobaczyć jaki wielki z niego nieudacznik i ciamajda. Teraz wydawało mi się to śmiesznie i aż czekałam z niecierpliwością żeby zobaczyć jego twarz gdy podam mu wystarczający dowód. Teraz tylko zemsta za te wszystkie bóle mogła mnie ucieszyć, nawet jego własne cierpienie.
-Kochani! – Faustin, głowa rodziny, jak zwykle wstał z miejsca a ja nie powstrzymałam parsknięcia śmiechu. Staliśmy przy stole, w więcej niż 15 osób i wyglądało to jakbym siedziała na Ostatniej Wieczerzy. Broda Faustina mówiła za siebie.
-Przepraszam.. – zaczerwieniłam się widząc cięte spojrzenie teściowej.
-Cieszę się, że znów się widzimy, że jesteśmy..
-MAM! – Shannon i jego ryk wystraszył każdego do szpiku kości – ups..
Stał przy stoliku i zakrywał coś dużego i kwadratowego za plecami.
-Shannon, nie drzyj się tak! – Chenault stanęła za nim i uśmiechnęła niewinnie do zebranych chcąc jakoś stłumić wściekłość pani Constane i Iriny, których paro godzinny aromat właśnie ulatywał.
-Masz? – wybałuszyłam oczy patrząc co chwilę na niego, a raz na Jareda patrzącego ciekawsko w przedmiot za plecami brata.
-Było ciężko, ale w końcu nieźle mnie przekonałaś w tym samochodzie więc zaparłem się w sobie i…
Urwał zdejmując wzrok ze mnie i patrząc z przerażeniem gdzieś metr ode mnie. Zrozumiałam i słysząc autentycznie tykającą bombę obok mnie zacisnęłam zęby i powieki.
-Wiedziałem! – Jared odsunął krzesło ciągnąc je po ziemi po czym podszedł do Shannona i z całej siły wymierzył mu cios w twarz. Jak szmaciana lalka upadł na ziemię a każdy w pomieszczeniu wydał z siebie odgłos zszokowania. Jedynie Peta krzyknął:
-Bum, headshot! – zaśmiał się siedząc w swoim foteliku.
-Shannon! – matka braci przedarła się przez tłum ludzi stojących nad sztywnym ciałem własnego syna i zaczęła klepać go po twarzy – mój skarbie!
-Coś ty mu zrobił! – tym razem Chenault podniosła głos zwracając się do Jareda. A ten jakby nigdy nic podniósł nowiusieńkie trzy sztuki moich własnych zdjęć obramowane elegancką srebrną ramką. Wybałuszył oczy i wręcz zastygł wpatrując się w połamane w wielu miejscach szkło chroniące zdjęcie wewnątrz.
-Gratulacje. – wyrwałam mu te zdjęcia i spojrzałam wściekła w oczy – muzyczny geniusz ale w życiu ciamajda wszech czasów!
-Podajcie lód! – Irina krzyknęła do Vicky ale nie na tym się skończyło. Shannona trzeba było oblać wodą bo niemal stracił przytomność. Oczywiście rodzina Tomo nie była normalna i gdy Shann się zbudził Vicky i Tomo udawali, że nie wiedzą kim jest Shannon. Przeprosiłam go i całą rodzinę za całą sytuację zwalając winę na siebie samą, bo podłamany Jared zamknął się w sypialni. Ostatecznie do kolacji doszło, ale bardzo specyficznej. Grupa 50+ zamknęła się na tarasie obgadując mnie z Jaredem, winiąc za wszystko nasze „związkowe” problemy, +30 czyli mnie, Shannona, Chenault, Tomo i Vicky siedzących na plaży z koszykiem serów pleśniowych i winem oraz resztę rodziny cieszącą się, że ominęło ich święto.
-Jak się czujesz? – spojrzałam z żalem na Shannona. Na jego oku widniała wielka śliwa a on sam wydawał się nie czuć lewej części twarzy.
-Bywało gorzej. Przynajmniej tak mnie boli głowa, że nie potrafię wyobrażać sobie mnie w tobie, Ram – pokazał mi język a ja lekko się uśmiechnęłam. Ofierze ciosu Jareda byłam w stanie to wybaczyć.
-To lepsze niż obojętność. – wtrąciła Vicky.
-Dobrze, że ciebie nie uderzył! – dodał Tomo. Na chorwacki humor zareagowała tylko pełnokrwista chorwacka para a ja tylko zachichotałam słysząc śmiech ich dwojga.
Niebo stało się już ciemne, ale Księżyc i tej nocy postanowił dać o sobie znak. Odgonił gęste chmury zostawiając widok tylko na lśniące gwiazdy.
-Ekhem.. – gdy ponownie wybuchnęliśmy śmiechem słysząc suchara Tomo moich uszu doszedł charakterystyczne chrząknięcie. Wszyscy odwróciliśmy wzrok w kierunku jego źródła a z cienia wyszedł On.
-No, dajesz. – mruknął Shannon po czym podniósł głos – tylko go nie pobij!
Myślałam, że będzie mi lekko, niestety stres już zżerał mi kości. Wzrok ułożyłam pod kątem w dół i ruszyłam w jego stronę aż zobaczyłam jego adidasy.
-Chciałbym… porozmawiać. – mruknął cicho. Wyczuwałam w jego głosie pewien żal i wstyd, ale tylko do siebie.
-O czym? – spytałam. Ten wsadził nerwowo palce dłonie do kieszeni bluzy i odchrząknął znacząco bym na niego spojrzała.
-Chodźmy gdzieś dalej. – skinął głową na bandę siedzącą za nami.
-Nie wstydźcie się! Możecie to robić nawet tutaj! – zadrwił jego starszy brat a ten wymierzył mu środkowym palcem. Ponownie wybuchnęli śmiechem. Z jednej strony bardzo chętnie ich zostawiałam, po drugiej jednak stronie medalu bałam się co może mnie z nim spotkać. Wybraliśmy się tam gdzie kiedyś mu „uciekłam”, czyli na klify mieszczące się niedaleko domu. Usiadłam obok niego na kamiennych schodkach i oparłam ręce na kolanach. Nastała niezręczna cisza i prosiłam kogoś z góry by usłyszeć jego głęboki głos. W ciągu sekundy prosto do ucha trafił mi wir jego ciepłego powietrza prosto z ust niosący ze sobą jedno słowo:
-Przepraszam.
Spojrzałam mu oczy.
-Jak mogłeś mi nie wierzyć? – spytałam drżącym głosem.
-Postaw się w mojej sytuacji. Nigdy byś mi nie uwierzyła, że flirtuję z twoją siostrą tylko dla żartu. To brzmi tak samo głupio jak jest naprawdę. – starał się wytłumaczyć.
-Ale nie wyobrażasz sobie jak ta twoja duma mnie zabolała – syknęłam pusząc się jak kotka – już chciałam wyjeżdżać do Los Angeles, ale…
-Ale co?
-Ktoś mnie zatrzymał. – burknęłam.
-Spójrz mi w oczy. – szepnął a ja uparcie wbiłam wzrok w wodę pieniącą się parę metrów ode mnie. Złapał mnie za podbródek chcąc zmusić do kontaktu wzrokowego, ale wyrwałam mu żuchwę z uścisku.
-Ram – dodał mocniej. Wreszcie po sekundach wyczekiwania zatopiłam się w jego niebieskich oczach tak pięknych jak nieskończona toń wody. Zawiał delikatny wiatr. Potargał nasze włosy. Fala uderzyła o nasze kamień na którym siedzieliśmy.
-Kocham cię. – wyznał i rzucił się na mnie z ustami. Siedziałam jak z kamienia, nie czując na swojej skórze szyi i żuchwy jego ciepłych ust. Spojrzałam gdzieś w kąt a potem znów na wodę szukając w niej odpowiedzi. Starałam się nie pytać na głos o co mu tak właściwie chodziło ale czułam głęboko w sercu, że to coś wielkiego i..pięknego.
Piosenka 10
Wreszcie odwzajemniłam pocałunek. Z początku przedłużaliśmy moment spotkania naszych ust do maksimum muskając wargami własne twarze w tym powieki, policzki, nosy i żuchwy. Dopiero później poczułam co traciłam przez te tygodnie. W uszach zawrzała mi krew a serce zabiło tuż obok jego. Czułam jego ciało na swoim. Czułam jego oddech zmieszany ze swoim. I przy okazji czułam jego ożywione ciało domagające się spełnienia. Pragnęłam tego jeszcze mocniej. Bez ogródek wziął mnie na swoje ręce i niosąc jak księżniczkę zaniósł do naszej świątyni, inaczej sypialni. Tam nie śpieszyliśmy się ze zdejmowaniem ubrań. Nie wytrzymałam tak długiej drogi więc już na schodach prowadzących na nasze piętro zeszłam z jego ramion i przybiłam mocno do ściany. Zamruczał miękko i wplótł palce w moje długie włosy przypominające po ostatniej koloryzacji siano. Zachichotał przypominając mnie sobie z farbą na głowie na plaży a ja również chichocząc podgryzłam jego dolną wargę. Teraz dosłownie zabrałam mu możliwość wydawania dźwięków językiem. Równocześnie z ocierającymi się językami pocierałam już dłonią jego dorodną męskość. Nie wytrzymał i mocno odepchnął mnie by zaczerpnąć oddechu po czym z śmiesznym bałaganem na głowie złapał mnie za twarz i przycisnął do siebie zatykając usta. Ruszyliśmy dalej w stronę sypialni. W drzwiach zerwał ze mnie podkoszulek i wydawało się, że miał za mało rąk do ogarnięcia mojego ciała. Wyrwało mu się parę komplementów odnośnie mojego ciała a ja czerwona z emocji zdobyłam się na siłę by zamknąć za nami drzwi. Na klucz. W ustach czułam już jego smak. Na twarzy jego wargi. Na ciele dłonie i teraz jedynie miejsce między nogami pragnęło dotyku. Stanowczo wzięłam jego dłoń z własnej twarzy i przyłożyłam sobie do krocza, przy okazji pozbywając się biustonosza. Przez te dwa tygodnie byłam zbyt samotna by teraz tak nie reagować na jego bliskość. Byłam bliska płakać ze szczęścia i nie powstrzymywałam emocji. Scałował moje łzy, które pewnie uznał za kropelki potu. Wreszcie gdy byliśmy w samych spodniach rzuciłam go mocno na łóżko gdzie usiadłam centralnie na jego kroczu. Złapał mnie delikatnie ale stanowczo za włosy i zmusił do pocałunku, tymczasem jego dłonie masowały moje chcąc nie chcąc wypięte pośladki. Zrozumiałam jego dzisiejszą sugestię co do pozycji, ale pragnęłam cały czas mieć go blisko i widzieć twarz. Znów usiadłam w poziomie i ciężko dysząc rozpięłam jego rozporek. Widok pełnych bokserek aż odbierał mi odwagi. Pobyliśmy się spodni. Jednym szybkim ruchem zrzucił mnie z siebie i cichutko śmiejąc pod nosem położył na mnie. Dotknęłam spragnionymi rękami jego silnych ramion i mocno wbiłam w nie palce jakby chcąc upewnić się, że nadal otaczają mnie „mury” jego ramion. Zupełnie zapomniałam o wszelkich przejawach jego agresji by znów poczuć się bezpieczna. Tymczasem jego usta i prawa dłoń pieściły całe moje ciało. Rozgrzane ciało jak na złość błagało o więcej a ja podkuliłam nogę by kolanem dotknąć jego twardego narzędzia. Jęknął rozkosznie i wolną ręką pozbył się bokserek. W jednej chwili opadł jeszcze bardziej na mnie, bo był podparty jedną ręką a ja niemal umarłam wdychając jego perfumy zmieszane z moim zapachem i potem. W tej samej chwili na udach wyczułam jego męskość.
Teraz to instynkt pożarł racjonalne myśli i zupełnie zapomniałam o dobrych manierach. Myślałam, że ostatnią część bielizny zaleje wilgoć.
Zsunął się ustami przez moją szyję aż do piersi gdzie zaczął ssać moje brodawki. Krzyknęłam rozkosznie łapiąc go za włosy i ciągnąc w każdą stronę bo moje ciało przechodziły doskonałe wibracje a gorąco nieskończenie wylewało się spod jego warg. Zajął się już drugim sutkiem a ja pieściłam jak mogłam jego plecy i jeśli dosięgałam to i pośladki. Na nodze czułam parującego z ciepła członka. W środku aż mnie bolało i paliło, tak cholernie go pragnęłam. Chyba nigdy nie byłam tak wygłodniała. Chciałam podciągnąć go do góry, nogi i tak miałam już otwarte i gotowe na jego przyjęcie, jednak ten przedłużał ten moment jak najdłużej. Po obcałowaniu mojego brzucha, który swoją drogą ostatnio zwiększył swoją powierzchnie po tutejszych daniach, znalazł się twarzą przy moich majtkach. Nie zdjął ich, jedynie przełożył materiał na bok a ja wtuliłam policzek w poduszkę. Poczułam tam jego oddech a dopiero później język na co zareagowałam zaciśnięciem palców u stóp i głośnym jękiem. Szeptałam jego imię. Spod jego ust dochodziły charakterystyczne dźwięki świadczące o moim stanie podniecenia. Czując nadchodząca u mnie falę przyjemności zatopił we mnie cały narząd smaku powodując u mnie przedłużony do maksimum skowyt orgazmu. Wyszedł ze mnie i położył się na mnie. Nie był natarczywy. Jego delikatność i ostrożność o mnie chciała rozerwać moje serce ze szczęścia. Gdy leżałam nieprzytomna podniósł moje nogi i pozbył się ostatniej części mojego stroju. Odczekał aż dojdę do siebie po czy chwycił w dłoń nagiego penisa i nacelował na mnie. Jak rozkosznie się ze mną bawił gdy zahaczył swojego członka na mojej kobiecości. Na wpół żywym wzrokiem spojrzałam na niego i na pewno odczytał na mojej twarzy ślady niecierpliwość. Zaatakował mnie ustami, pochylił się nade mną, a w tym samym momencie jego penis wślizgnął się w moją kobiecość aż po nasadę. Zacisnęłam silnie wargę nie chcąc obudzić całej okolicy. Jego członek rozpierał moje wnętrze i wypełniał dokładnie. Patrząc mi w oczy zaczął się poruszać, to wychodzić po sam koniec a potem znów penetrować moje wnętrze, by znów powtórzyć tą czynność. Jego ruchy świadczyły o wielkiej ostrożności a oczy dokładnie wpatrywały się we mnie. Nie wiedziałam czy miał zamiar doszukać się na mojej twarzy śladu bólu, ale na pewno cieszyła go moja nieopisana rozkosz. Z każdym pchnięciem wyłam z rozkoszy poddając się jego naporowi i sile bez uporów. Nadszedł moment kulminacyjny podczas którego położył się jeszcze wygodnie wgniatając mnie delikatnie w łóżko. Mocno ścisnęłam jego dłoń aż knykcie mi zbielały. Wykonywał już silne i pewne ruchy. I tak trzymając się za ręce szczytowaliśmy razem szeptając w ogromnej fali przyjemności własne imiona…
Moje szczęście skumulowane pod postacią łez zaczęło spływać powolutku po twarzy. Jared spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem.
-Ram? Ramciu, zrobiłem ci coś?! – jęknął oczekując szybko mojej odpowiedzi.
-Jestem po prostu taka szczęśliwa.. – podniosłam dłoń z jego pleców i pogłaskałam delikatnie po zaroście- jesteś tu.. kocham cię.
Jared uśmiechnął się jak dziecko i wtulił we mnie. Czując, że z wycieńczenia sen zmorzy mnie szybciej niż sądziłam więc szybko wtuliłam się w niego tyłem czując jak obejmuje mnie ramieniem i oddycha do ucha.
-Kocham. - powtórzyłam dobitniej. Zachichotał i całując moją szyję tak skończył ten dzień. Ja jeszcze chwilę marzyłam na jawie i wspominałam sobie moje ulubione momenty tego dnia gdy moją uwagę przykuło coś malutkiego i kwadratowego leżącego na ziemi ukrytego pod szufladą. Delikatnie podniosłam to z ziemi i zdumiona otwarłam skórzaną szkatułkę. W środku leżał diament lśniący tysiącami barw słońca przyczepiony do okrągłego kawałka metalu. Właśnie wpatrywałam się w mój własny pierścionek zaręczynowy i żałowałam, że nie widziałam jak moje oczy odbijają jego promyczki..
Dziewczyna przyglądała się sobie dokładnie. Wzrokiem dokładnie penetrowała każdy fragment swojej gładkiej bladej skóry, jeździła wzrokiem wzdłuż szyi, brzucha i łona, po czym znów interesowało ją swoje oblicze. Wcale nigdzie się nie śpiesząc badała wzrokiem swoje zielone duże oczy obramowane gęstą linią długich rzęs oraz wyraźnymi brwiami podkreślający jej charakter. Kiedyś te wesołe, pełne życia oczy lśniły. Dzisiaj – zaszły jakby mgłą.
Ponowne zlustrowała rudowłosą. Spojrzeniem sunęła wzdłuż jej rozwartych warg, teraz zdobionych cienką warstwą brzoskwiniowego błyszczyka, przez krzywe kości policzkowe malujące rysy jej twarzy po czym przesunęła wzrokiem wzdłuż barku i ramienia by ostatecznie utkwić wzrok na swojej jedynej biżuterii jaką nosiła od dawna – srebrnej lśniącej bransoletce. Dziewczyna zapomniała że ją nosiła. Czy założyła ją zupełnie automatycznie widząc ją leżącą swobodnie na szafce nocnej czy po prostu chciała sobie i otoczeniu coś wmówić?
Sytuacja nie wyglądała najlepiej.
Od dwóch tygodni od incydentu przy barze właściciel imienia zaczynającego się na „J”, tak jak na bransoletce obok literki „R”, kuł dziewczynie serce każdym czynem i słowem. Pomimo tysięcy słów tłumaczeń, dziesiątek godzin poświęconych na nie, świstu powietrza gdy dziewczyna nerwowo ruszała rękami, mężczyzna wbił sobie do głowy, że jego dziewczyna zdradza go i to z własnym bratem. Przez tak błahy problem miała zepsuć wszystkim święta a przede wszystkim urodziny Jareda. Dzisiaj była wigilia, więc urodziny Constance miała za sobą. Złożyła parę fałszywych życzeń czując jak w swoim ciele kumuluje się coraz więcej śmieci. Jak najszybciej wybiegła na górę i nie miała pewności czy jak typowej kobiecie koloryzacja włosów doda jej otuchy i siły. Farbowała włosy na oczojebny odcień bordo jakby chciała utwierdzić się w przekonaniu, że jest tym kim była. W swojej żałosnej egzystencji wolała wierzyć w rzeczy zmyślone niż prawdę o sobie i swojej przeszłości, więc tkwiła w tej obłudzie aż prawie zapomniała kim naprawdę jest. A w głowie nadal huczały słowa Constane które podsłuchała gdy składano życzenia...
-Okej, jesteś kierowcą autobusu! – wrzasną podekscytowany Merlin – 750 osób wsiada, dwie wysiadają…
-Kochanie – odezwała się uradowana Irina – daj cioci Ram spokój..
-Nie, jest dobrze… - ponownie zmusiłam się na uśmiech co chwilę patrząc w jego stronę. Stał w kącie, ignorując atakujących go z każdej strony Shannona i Chenault. Wyglądał jak zwykle nieziemsko. Tak piekielnie atrakcyjny facet mógł mieć na sobie nawet znoszony worek na kartofle a i tak wzbudziłby furorę. Trzymając lampkę tutejszego wina wpatrywał się za okno znów marząc o wyjściu na plażę i pouprawianiu joggingu.
-…Ramciu, słuchasz mnie? – 5-letni malec spojrzał na mnie urażony. Jego brązowe oczka powodowały jako jedna z niewielu rzeczy uśmiech na mojej twarzy.
-Oczywiście, maluszku. – zachichotałam biorąc go na kolana – mów.
-35 i 75 osób wsiada do tego autobusu, 406 wysiada. Tysiąc wsiada, 999 wysiada! Potem wsiada karylion ludzi a wysiada bilion bilionów milionów ludzi! Jakie oczy ma kierowca? – uśmiechnął się.
Faustin siedzący obok w swoim obitym skórą fotelu już śmiał się z arcywybitnego żartu małego a ja zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc po co to wszystko liczyłam.
-Nie wiem. – wzruszyłam ramionami.
-Ty jesteś kierowcą, matołku! – wrzasnął aż pękły mi bębenki po czym zeskoczył z moich kolan i zaczął biegać jak samolot po całym pomieszczeniu.
-Dobra! – krzyknęła głowa rodziny. Zauważyłam, że oprócz ręki do gotowania cała rodzinka miała tutaj dobrze rozwinięte struny głosowe bo krzyczeli zamiast rozmawiać.
-Nasza kochana Constance ma urodziny! Które to już, moja droga? – puścił jej oczko gdy wszyscy zebraliśmy się w kółeczku w salonie.
-Nie powiem tej cyfry na głos! – zaśmiała się nerwowo.
-Mamusiu, to tylko trzy cyfrowa liczba, nie ma co się wstydzić! – zaszydził Shann a po chwili Chenault, która na dobre u nas zamieszkała uderzyła go w tył głowy.
-Skoro dzisiejsza imprezowiczka nie życzy sobie, jasne! Ale zdmuchnąć świeczki trzeba! I prezenty..
-..mamo, kupiłem ci różowego przyjaciela każdej kobiety, ostatnio narzekałaś na samotność…
-Shannon! – syknęła blondynka.
-Kochani, nie chcę prezentów. Chcę by moim bliskim i rodzinie, przede wszystkim moim dwóm synom wiodło się jak najlepiej. I by wreszcie.. – utkwiła w Jaredzie dziwne spojrzenie – zmądrzeli i znaleźli sobie odpowiednią drugą połówkę.
Jak zwykle nie patrzył mi w oczy. Kolejny raz to robi! No dalej, spójrz na mnie! Nie widzisz jak się odpicowałam!? Mam na sobie twoją ulubioną spódnicę a wiesz jak nienawidzę spódnic!.. Jared…!
-Prezenty! – krzyknął Merlin.
-To nie twoje prezenty- Irina zagroziła małemu palcem – dzisiaj świętuje pani Constance, jutro każdy coś dostanie..
-Ale ja chcę dzisiaj!
-Mały, nie nauczyłeś się jeszcze? Rodzice zawsze chowają prezenty w szafie, to stary numer..- mruknął Shann.
-Wow! – mały podekscytowany wybiegł na górne piętro.
-Dzięki, Shann. Chyba coś ci ostatnio odbiło. – Constane spojrzała tym razem na niego – albo trafiło..
-Bo się zarumienię… - jęknął robiąc minę niewiniątka a wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Nadeszła pora na życzenia do Constane. Chociaż przygotowywałam swoje przez 5 godzin od rana, to ani moja przemowa o dbaniu o środowisko naturalne bobrów, ani czerwony lakier do paznokci jaki nosiła Marlyn Monroe nie znalazły miejsca, czasu ani dobrego odniesienia do tego, co powiedziała mi Constance:
-Kochanie.. – westchnęła łapiąc mnie za rękę i całując w policzek – myliłam się do ciebie. Przepraszam.
Zdębiała ewakuowałam się z salonu gdzie składano życzenia i usiadłam kuchni na parapecie zastanawiając się tępo nad sensem jej wypowiedzi gdy do moich uszu doszły dwa dobrze znane mi głosy.
-Kotku, muszę cię wziąć na stronę.. – westchnęła Constance – musimy sobie coś wyjaśnić.
-Jeżeli to ma coś wspólnego z Ramoną… - zaczął Jared.
-Nie bądź dupkiem. Nie mamy po 4 lata by nie widzieć jak olewasz tą dziewczynę i przyznam, może jest szalona, może ma niepoukładane w głowie, ale widzę jacy byliście radośni gdy tu przyjechaliście, na przykład na łodzi. A wyspa jest mała, tutaj wszystko roznosi się szybciej niż gołębi smród. Dobrze wiesz o czym mówię..
W odpowiedzi usłyszałam milczenie Jareda. Razem ze mną szykował się na niezłą przemowę rodzicielki.
-Od kilku dni chciałam z tobą porozmawiać ale zawsze uciekałeś pobiegać na tą cholerną plażę albo jadłeś te swoje zielska przy porcie jedynie przy towarzystwie swojego cholernego telefonu.. Powiem ci szczerze, nie miałam odwagi..
-Trudno uwierzyć.
-Jesteś zbyt dumny.
-Wolę to nazywać „rozsądkiem”. – powiedział.
-..dumny. Zresztą ja też! – zaśmiała się – to zaleta, póki nie zmienia się w mur! „Tak, jestem sam, ale przynajmniej mam swój święty gniew.” Błagam, to nie życie. I gdyby nie połączenie Shannona z Ramoną tego wszystkiego by nie było! Siedzielibyście gdzieś w porcie, kto wie, może byś nawet wziął ją na żaglówkę i zadziwił, że po ojcu odziedziczyłeś żeglarski talent! Jared, kochanie.. Co tu jeszcze robisz? Po co tracisz czas? Mam rację! Mam rację, do cholery..
-Tym razem ma.. – burknęłam pod nosem czując opadające łzy po moich policzkach. Jak one cudnie mnie łaskotały..
-Idź do niej, proszę. Posłuchaj raz swojej matki. Oducz się tej pieprzonej męskiej dumy!
-Widziałem co widziałem. – syknął a ja usłyszałam potem jego ucichające w oddali kroki…
Kolejna warstwa grudkowatej farby wylądowała na jej włosach a dziewczyna z lustra uroniła łzę dając jej bezpiecznie i spokojnie opaść po twarzy aż do kącików ust. Bolało ją jak się zachowywał. Był oschły, zimny, patrzył na nią z pogardą i obrzydzeniem a przecież tego nie mogła przeżyć. Przecież od tego uciekała, przecież po to się z nim związała by dał jej jak najwięcej ciepła i by mogła wreszcie wrócić do siebie.. Ufała mu. Oddała mu swoje ciało i duszę. Jak nigdy krzywdził ją swoim „widziałem co widziałem”. Czuła się przy nim jak zwykła sprzedajna dziwka i prawie zaczęła wierzyć, że coś więcej poza żartami pod poziomem mogą łączyć ją z jego bratem. Brakowało jej…
….by mnie przytulił. Spojrzałam z bólem na swoje obrzydliwe odbicie, które chciałam zniszczyć i roztrzaskać na kawałeczki. To coś za lustrem z niej po prostu szydziło.
-Ha-ha.. – czerwony demon zza lustrzanych powierzchni oparł się arogancko o framugę i spojrzał na mnie śmiesznie – jakaś ty naiwna. Tyle lat praktyki a ty nadal nie wierzysz we wszystko ci podpowie ci umysł. Nawet we mnie teraz nie wierzysz a przecież tu jestem.. Zawsze byłam...
-Wypierdalaj. – syknęłam wmasowując farbę bardziej okolice skroni niż włosów – odczep się..
-Obie dobrze wiemy.. – przysunęła się do mnie – że byś mu wybaczyła. Co z tego, że byłby z inną kobietą. Wpadłaś po uszy. Teraz tylko on może cię zranić i tylko on może cię uratować przed całkowitym upadkiem na dno.
-Idź do piekła. – syknęłam zamykając oczy. Na mój rozkaz zjawa rozpłynęła się w powietrzu zostawiając za sobą czerwony pył. W lustrze widziałam już tylko siebie. Chciałam jak najszybciej skończyć koloryzacje i ponownie zmierzyć się z Jaredem, a jeśli zabrakłoby mi odwagi, to padłabym na twarz do łóżka. Sztuczny uśmiech bardzo człowieka męczył, a co dopiero ten parogodzinny o nazwie „familijny śmiech”. Wtedy naprawdę trzeba się było starać. Jedynym plusem było to, że w Chorwackiej kulturze prezenty dawało się drugiego dnia świąt*, więc na dzisiaj limit nieszczęścia nie został przekroczony. [*oczywiście to tylko mój wymysł na rzecz opo]
Oczywiście dzień się jeszcze nie kończył.
Za oknem zachodziło słońce a pomarańczowa poświata witała do okien domowników. Znużona układałam sobie kolejne słowa tłumaczeń, może nawet wzięcie go na litość, gdy moje marzenie przyszło do mnie samo. Odruchowo chciałam zmyć łzy z twarzy zapominając, że mam na dłoniach rękawiczki posmarowane czerwoną farbą. Pech sięgnął kolejny raz swoje apogeum a ja zapłakałam czując w oku wielki ból i szczypanie.
-Ty cholerna niezdaro.. – syknął ciągnąc mnie zaskakująco delikatnie pod kran umywalki po czym pomógł mi opanować górę łez. Nie wiedział, że połowa ich jest spowodowana jego bliskością, której nie miałam tak naprawdę od 14 dni...
-Płakałaś? – spytał. Zaklęłam w myślach zastanawiając się jakim cudem zdążył zobaczyć poszlaki po mojej rozpaczy. Milczałam. Nie chciałam czuć w jego oczach jeszcze większej odrazy, wystarczała mi zwykła obojętność. Cisza.
Błagam, odezwij się! Powiedz coś! Powiedz jak mnie nienawidzisz, ale nie milcz! Tylko nie milcz!
-Idę pobiegać.
Spojrzałam na niego wściekła po czym opanowałam się wdychając starannie tlen do płuc. Kolejny raz wymigiwał się pieprzonym dbaniem o sylwetkę, ale jak każdy przygłup w tej żałosnej rodzinie Krasnoludów wiedział, że ten palant idzie się w spokoju namyśleć, pogadać ze sobą i popłakać w samotności!
-Przeszkadza ci to? – spytał zdejmując jak zwykle koszulkę. Miałam ochotę wymierzyć mu cios w twarz. Jego bezczelność przechodziła wszelkie granice. A może on właśnie mnie sprawdzał? Zignorowałam jego pytające spojrzenie, a ten wyszedł bez słowa, wcześniej zabierając mi sprzed nosa Blackberry wraz ze słuchawkami. Odetchnęłam ciężko pod naporem dołka psychicznego, który ostatnio stale mnie kopał i dobijał. Podniosłam wściekła wzrok i utkwiłam go w swoich oczach. Jak zwykle od krótkiego czasu były całe czerwone i opuchnięte. Uderzyłam w umywalkę pięścią. Tak nie mogło być dalej! Kto w tym związku ma jaja, no kto?! Zapominając zupełnie o farbie na włosach wybiegłam z domu podążając za jego śladami. Na niebie tworzył się niezbyt sympatyczny wir zapowiadający burzę a silny wiatr i lekki deszcz informował, że idę jak na ścięcie głowy. Wreszcie wylądowałam na plaży. Fale były dziś wyjątkowo wzburzone i chociaż był zmierzch to na niebie nie było widać ani promienia światła. Wszystko wyglądało jak pieprzony koniec świata. Oderwałam wzrok od szalejącej matki natury i utkwiłam w Nim wzrok. Nie miał na sobie koszulki a z uszu wystawały mu białe firmowe słuchawki, których koniec wsadzony był do ukochanego Blackberry'ego grającego ulubioną muzykę. Dziś myślał o czymś wyjątkowo uporczywie. Nie zwracał uwagi na gigantyczne fale zderzające się z lądem tuż obok niego, na wiatr szarpiący chmury ani tym bardziej.. na mnie. Wiatr targał jego włosami a morska bryza zderzała się z naszymi ciałami zostając na nich i kreując jakby kropelki rosy. Ruszyłam w jego kierunku a ten przystopował zauważając mnie. Nie zdjął słuchawek z uszu. Wyczekując jego reakcji jako pierwszej stanęłam w dystansie 3 metrów od niego. To było straszne, jakby dzieliła nas przepaść a nie głupie 3 metry piasku. Zapragnęłam go przytulić, jakby kropelki rosy na jego ciele były jedynym lekarstwem na moje pragnienie. Jednym krokiem minęłam dzielącą nas przestrzeń i wtuliłam się w niego by po chwili zostać boleśnie odsuniętą, wręcz odepchniętą. Zabolało. Spojrzałam na niego pytająco, chowając za murem żalu kurewski ból, który rozsadzał mnie w mózgoczaszce i środku klatki piersiowej. Nogi wraz z kostkami zaczęły drżeć jakby protestowały od wykonywania tak błahych czynności jak poruszanie się. Jared zbłądził wzrokiem gdzieś w piasek i jego pojedyncze kamyczki a gdy nie wytrzymał mojego wyczekującego spojrzenia i wreszcie nasze oczy się spotkały – pożałowałam. Jak zwykle zakopał mnie żywcem jednym spojrzeniem.
Jay, jak możesz mi nie wierzyć… - jęknęłam głucha. Fale, wiatr, dudniący w uszach ból – to wszystko umilkło by po chwili dotarł do mnie dziwny odgłos, albo raczej utwór. Potem zobaczyłam charakterystyczne kliknięcie na jego telefonie świadczące o pogłośnieniu. Z słuchawek uleciała głośna muzyka i od razu zrozumiałam przekaz. Muzyk, a przede wszystkim piosenkarz nie poświęcałby swojego narządu pracy dla zwykłej głośnej muzyki, a jeśli już to dla wyższego celu. Tylko dla mnie włączył tak głośno Led Zeppelina i jego Baby, I’m Gonna Leave You, które słychać było jak na tacy. Doszczętnie mnie zrujnował i pomyślałam sobie że dystans między nami nie był przepaścią tylko mostem, który spalono. Zaczęłam się cofać, krok po kroku oddalałam od źródła mojego bólu.
Biegłam. Biegłam prawie tak szybko jak on a spadające kropelki deszczu mieszały się z moimi słonymi łzami. Przewróciłam się na wydmie. Coś mi wypadło, poczułam jak bransoletka odłącza mi się od ciała i duszy. Ląduje na piasku. Zapominam o niej. Biegnę dalej. Nawałnica wiatru i deszczu plus sztorm były dla mnie przesympatycznym dodatkiem. Nad łóżkiem całkiem opadłam z sił i szlochając żałośnie przy Chenault zasnęłam słysząc ten słodki śmieszek czerwonego demona z kopytami i rogami.. moim odbiciem.
Twój oddech na mym policzku.
Twoje wargi na mych wargach. Twoje ciepłe dłonie zmywające łzy z twarzy…
Drzewa szumiały wokół nas, jakby ktoś z góry chciał umilić nam jeszcze bardziej ten czas. Kwiaty na około symbolizowały szczęście. Wreszcie po tym co razem przeszliśmy.. wygraliśmy.
Mężczyzna z kilkudniowym zarostem spoglądał na mnie z brudnym uśmieszkiem, jakby przypomniało mu się co robiliśmy tu kilka lat temu, właśnie na tej plaży. Teraz towarzyszyły nam nasze własne dzieci. Długowłosa ruda dziewczynka przypominająca mnie za czasów przedszkola wierzgała nóżkami siedząc na kolanach ojca. Na szczęście chłopczyk z krótkimi blond włosami, trochę młodszy, stał grzecznie obok i wpatrywał się na ptaki na niebie.
-Mamusiu.. a co to jest życie?- spytał Timothy
-Widzisz, życie to ja i ty. Ten ptak, to drzewo i kwiat. – uśmiechnęłam się do niego.
-A tatusiu? Jak ty sądzisz? – Gwen zwrócił się do bruneta. Mężczyzna uśmiechnął się do niej promiennie.
-To my. To nasza rodzina, skarbie.
Twoje ciepłe dłonie zmywające łzy z twarzy…
Ocknęłam się głośno dysząc i jednocześnie łapiąc się za głowę. Nerwowo rozejrzałam się po pomieszczeniu które mieściło tylko i wyłącznie moją osobę. W myślach pytałam siebie czy to przypadek czy może coś innego, że mój mózg po raz kolejny projektował mi właśnie tą sytuację. Bałam się, że dzieje się ze mną coś niedobrego. A potem poczułam jak skóra na głowie boli i cholernie mnie szczypie…
-Kurwa mać! – warknęłam patrząc jednocześnie na umazaną resztką farby rękę jak i na puste łóżko leżące obok mnie. Na jego połowie znajdowała się tylko mała rzecz i okazało się, że to bransoletka, którą zgubiłam wczoraj na plaży. Na samo wspomnienie zrobiło mi się słabo, ale poczułam też pewną nadzieję, że przyniósł mi ją z powrotem. Dla pewności zajrzałam do szafy gdzie odnotowałam jego walizki – nie ruszone i pozostawione sobie tak jak je tu ktoś wtaszczył. Widok na tyle wypełnił mnie nadzieją, że chciałam spróbować jeszcze raz. W końcu gdyby chciał mnie opuścić już by to zrobił. Pomysł przyszedł sam gdy tylko zobaczyłam cyfrę 26 na grudniowej karcie kalendarza. Zmyłam to, co pozostało po wczorajszej farbie, na futrowałam włosy odżywkami wzmacniającymi a sama wypiłam litr coli i zjadłam stos żelek z podłogi. Byłam gotowa do wzięcia rzeczy w swoje ręce. Mojego przyszłego pomagiera odnalazłam dopiero na tarasie w towarzystwie Merlina i śpiącego w wózeczku Pety. Widok Chenault i Shannona migdalących się nawzajem jeszcze bardziej dodał mi otuchy.
-BUM! – krzyknęłam podskakując zaraz obok Shannona – gotowy?
-Co? – Shannon jęknął zdezorientowany odrywając się od blondynki. Skoro ich sparowałam miałam przywilej do irytowania ich przez najbliższy tydzień.
-Posłuchaj mnie dobrze. – wzięłam sobie krzesło i usiadłam z nimi - czy mnie bania nie myli, ale ty kiedyś specjalizowałeś się w fotografii?
-Pomyślmy… - teatralnie podrapał się po brodzie – akty.. akty… akty… akty w parze… akty w trójkącie.. akty… akty w plenerze i ewentualnie zdjęcia ślubne i komunijne.
-Oto mi chodzi – uśmiechnęłam się – chodzi o to, byś zrobił mi zdjęcie.
Chenault spojrzała na mnie zaskoczona a Shannona automatycznie wywinął jęzor.
-Mrrr.. sesja… nago!?
-Shannon! – fuknęła Chenault.
-Nie, w Channel numer 5. Oczywiście, że nie, zboczeńcu! – syknęłam rozglądając się nerwowo wokół. Nie chciałam by dodatkowo ktoś podsłuchał naszą rozmowę.
-Kto ma dziś urodziny? – szepnęłam pochylając się w ich stronę.
-Jezus Chrystus- Shannon zaczął się śmiać.
-Nie, nie Tomo. Jared. Jared! I chcę mu podarować zdjęcia. Biorę się za to późno, nie planowałam niczego i potrzebuję waszej pomocy!
-Na mnie możesz liczyć. Pójdę na górę wziąć jakieś ubrania i kosmetyki a ty – blondynka spojrzała ostro na swojego zboczeńca – ręce przy sobie..
-Ty też?! – Shannon westchnął oburzony a mi mało brakowało by nie umrzeć śmiechu. Po krótkiej namowie byłam gotowa. Ostatecznie moje włosy nie prezentowały się najgorzej bo dzięki długo godzinnej koloryzacji nabrały naprawdę głębokiego koloru. Byłabym w pełni zadowolona gdyby w dotyku nie przypominały siana. Wreszcie po godzinie żmudnych przygotowań, opóźniana cały czas przez Shannona i jego co nuż gubiące się części aparatu, znalazłam się z dwójką w jeepie pożyczonym od Faustina.
-Masz jakąś szczególną lokację czy dasz mi zaistnieć? – Shann spojrzał na mnie zza kierownicy.
-To ma być wyjątkowe zdjęcie. Takie, żeby zapamiętał.
-Woda mu się będzie źle kojarzyć. – dodała cicho Chenault.
-Plaża jest przereklamowana.. – mruknął Shannon a mi nie uszło uwadze jak dziewczyna się zaróżowiła.
-Coś mnie ominęło? – zmrużyłam oczy.
-Nic..
-Zachowujemy czystość do ślubu, prawda, skarbie? – Shann zacmokał ustami a dziewczyna nagle otwarła zszokowana usta po czym oblała się rumieńcem. Chwilę potem zacisnęła usta w ten sposób jakby warzyła jego słowa i sprawdzała ile w nich prawdy.
-No nic- nasz zadowolony kierowca wcisnął pedał gazu - jedziemy.
-Mogę wiedzieć o co ci chodziło? – warknęła.
-O podwójny ożenek, ale nie bój nic. Ja i Jared mamy swoje sekrety i trzymamy głęboko w tyłku więc nikt ich nie wyciągnie.
-O czym ty pierdolisz?! – teraz ja się odezwałam – czemu ty i Tomo mówicie te.. koszmarne rzeczy?!
-Milczę! – teatralnie zamknął usta na klucz a ja i Chenault gapiłyśmy się na siebie pytająco przez długi czas. Jazda minęła całkiem przyjemnie bo dwa takie psychole jak ja i Shann w jednym samochodzie zawsze przyjemnie gospodarowały sobie czas. Naszą ofiarą była Chenault, na której nie pozostawiliśmy suchej nitki.
-A robiliście to już? – przegryzłam wargę ciesząc się jak nastolatka.
-Mówię ci o czystości! – syknął obrażony Shann po czym wybuchnął – jestem geniuszem!
-Wątpię. – burknęła zawstydzona blondynka.
-Jared kocha dziką naturę, co nie? A co jest blisko plaży, jest dzikie i piękne?
-Budka z hot dogami? Gorfami?! – podniosłam głos.
-Wydmy, idiotko! Wydmy! – postukał się palcem w czoło – nie wiem jak ty zamierzasz mi podziękować, bo ta sesja przejdzie do historii..
-Wow, mogłam w sumie sama na to wpaść! To jak ci podziękować? – uśmiechnęłam się głupkowato.
-Lodzik.. – wymsknęło się a po chwili z całej pary dostał od Chenault w twarz.
-Ała! – syknął masując sobie policzek.
-Obrzydzasz mnie! – wrzasnęłam leżąc na tylnym siedzeniu i kwicząc ze śmiechu – ty świński idioto…
-Te podejrzenia Jareda dały mi wiele do myślenia! Jesteś całkiem ładna, w sumie to nie jesteś zajęta i mnie lubisz…
-.. jakie ty masz proste rozumowanie, Shannonku.. – kwiczałam.
-… przecież to bachor w ciele dorosłego faceta.. –wtrąciła dziewczyna.
-Ale ponieważ spadła mi z nieba taka anielica.. – spojrzał lubieżnie na swoją towarzyszkę – to nie będę skakał w bok. Co nie zmienia faktu, że moja wyobraźnia jest nieograniczona.
-Do czego ty pijesz?! – syknęłam.
-Zwyczajnie o was obu fantazjuje, jasne?! – sam zrobił się zawstydzony jakby wstydził się własnych wyznań.
Ja i Chenault najpierw zaczerwieniłyśmy się jak głupie po czym wybuchnęłyśmy gromkim śmiechem.
-Obrzydzasz nas… - śmiałam się.
-Wczoraj miałem z wami bardzo owocną noc. – zachichotał.
-Z wypadu na sesję fotograficzną zaraz nakręcimy pornol, opanuj się człowieku! – wrzasnęła Chenault.
-A co ty sądzisz, Shannonku? – zatrzepotałam rzęsami do brata.
-No ba! – natychmiast się ożywił.
-Wysadźcie mnie na tym pustkowiu, bo zwymiotuję. – burknęła blondynka. Na wydmy dojechaliśmy dopiero po godzinie 14, bo nasz kochany kierowca zapomniał mapy. Warto było jednak torturować się z Shannem tymi zboczonymi aluzjami i pogawędkami, bo widok był oszałamiający. Po wczorajszej burzy niebo zrobiło się jaśniejsze niż kiedykolwiek i z takiego światła nie mogliśmy nie skorzystać. Chenault natychmiast wzięła mnie w obroty ze swoimi kosmetykami i ubraniami, a Shannon jako typowa męska ciamajda przez cały ten cza zdołał jedynie poskładać wszystkie 150 części aparatu w jedną całość. Stanęłam pośrodku zupełnie zdezorientowana i czekałam na polecenia Shannona. Miałam na sobie białe podkolanówki we wzroki i czarny płaszcz sięgający mi do połowy ud. Chenault nałożyła mi subtelny makijaż i podkreśliła oczy kredką, więc wyglądałam prawie jak natura mnie stworzyła.
-Co mam robić? – jęknęłam.
-Uklęknij, otwórz buzię…- Shannon znów zaczął robić sobie z nas jaja.
-Shannon! – blondynka tupnęła nogą w piach.
-Piłeś, ćpałeś coś wczoraj?! Rób zdjęcia bo mi się zaczyna nudzić! – warknęłam ostro. Starszy z rodzeństwa wreszcie opanował swoje męskie pragnienia i wziął się za pracę. Było przyjemnie i gorąco dzięki słońcu i lekkiemu wiatrowi który co chwila smagał moimi włosami. Z początku miałam wątpliwości do talentu Shannona, ale widząc pierwsze cztery zdjęcia wiedziałam, że koleś naprawdę wie co robi. Patrzył na mnie w pewnym momencie jako obiekt fotografa, a nie mężczyzny.
-Stój! Tak, idealnie! O boże, Jared dostanie erekcji na sam widok! – wrzasnął.
-Shannon, a gdzie trzymasz drugą rękę?! – zakpiła wyraźnie wściekła Chenault.
-Tutaj! Jestem grzeczny! – parsknął podnosząc rękę do góry. Wreszcie po paru godzinach pozowania i mogłam zobaczyć efekt końcowy. Nie spodziewałam się jakiekolwiek przejawu geniuszu dopóki nie zobaczyłam trzech ostatnich zdjęć wykonanych przez Shanna. Jedno przedstawiało mnie w dość wulgarnej pozie gdy śmiałam się i skakałam w miejscu pokazując wszystkiemu wokół środkowy palec. Drugie z kolei było bardziej melancholijne, bo przedstawiało mnie leżącą na piasku pomiędzy kępkami trawy i kwiatów zamyśloną i wpatrzoną w dal. Za to trzecie i ostatnie było porównując najlepsze. Stałam przodem do kamery, ale szłam do tylu, wpatrując się mocno w obiektyw i myśląca tylko i wyłącznie o jednym – o nim.
-No, ale należy mi się jakaś nagroda?!- Shann starł pot z czoła i oparty o jeepa spojrzał na mnie.
-Mam ci wypucować ptaka, czy co? – nie wytrzymałam – opanuj się, bachorze! Nie zmuszę cię byś przestał sobie tam myśleć o mnie ale przynajmniej przymnij jadaczkę!
-Wreszcie! Wreszcie ktoś mu powiedział! – Chenalt usiadła na fotelu, zapięła pasy i przybiła ze mną piątkę.
-Łamiecie mi serce. Obie. – burknął.
-Ha, a od czego ma się dziewczynę…? – nie powstrzymałam się i napotkawszy spojrzenie blondynki skryłam twarz między nogami by porządnie się zaśmiać.
-Później o tym porozmawiamy, kotku… - Shannon ledwo powstrzymywał łzy śmiechu.
-Zabawne.. – burknęła blondynka.
-Ależ kotku! Dzięki tym zdjęciom penis urośnie memu bratu, mamie zwilży się kreska a mnie serducho urośnie!
-Wychodzę! – Chenault nie wytrzymała i zanim Shannon zdążył wcisnąć pedał gazu dziewczyna już szła nafaszerowana gniewem i zażenowaniem przed siebie. Shannon spojrzał na mnie błagalnie.
-O, nie! Ty zepsułeś, ty naprawiasz! Ja tu czekam! Daję ci minutę, potem wyjeżdżam i zostawiam was na tym pustkowiu – odparłam.
Głośno wzdychając wyszedł z auta i dogonił blondynkę. Już jej coś tam tłumaczył gdy znów postanowiłam przyjrzeć się swoim zdjęciom. Być może wreszcie się otwarłam? Być może wreszcie nie grałam kogoś kim nie byłam? To był zdecydowanie dobry pomysł, dzięki któremu chociaż na chwilę oderwałam się od dołujących momentów związanych z moją drugą połówką. Jeżeli Shannon miał rację, to po namowach Constance (które pewnie nadal trwały), moich uśmiechasz i tych zdjęciach miałam szansę na powrót normalnej sytuacji. Miałam dziwne poczucie, że te zdjęcia naprawdę będą dla niego wiele znaczyły…
-Myszko… - nagle z odrętwienia wyrwał mnie przesłodzony głosik Shannona szepcząc blondynce do ucha – mój smoczku..
-Nie nazywaj mnie tak! – tupnęła. Pomyślałam, że ona tak samo jak ja nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać. Miała temperament, ot co.
-Przyznaj się sama, te zdjęcia wyszły mi świetnie. A teraz – złapał ją od tyłu w pasie i zaczął popychać w stronę jeepa – mój braciszek czeka na niespodziankę. Mamy godzinę.
-Co? – serce natychmiast zaczęło działać mi na podwyższonych obrotach – co!?
-No Irina, znaczy się mama Tomo, mówiła, że tradycyjnie zaczynają za równą.. – spojrzał na zegarek i zmarszczył lekko czoło – niecałą godzinę.
-Ty idioto! – wrzasnęłam rzucając aparat na tylne siedzenie i natychmiast wskakując na fotel kierowcy – po co mi te zdjęcia jak nie zdarzę ich podarować Jaredowi! Ty imbecylu!
-To nie moja wina! – syknął pomagając wejść dziewczynie na samochód – to ty wiłaś się na ziemi przed aparatem, wystarczyło stać i się uśmiechać!
-Jak ja obramuję te zdjęcia?! Jak ja je w ogóle wywołałam?! – złapałam się za głowę po czym spojrzałam spode łba na starszego brata – jeżeli nie zdążymy to srogo za to pożałujesz. Oboje pożałujecie!
-Hej, a co ja zawiniłam?! – oburzyła się dziewczyna.
-Cicho! – krzyknęłam nerwowo zapinając pasy – zapnijcie się bo teraz ja prowadzę.
-Nie pocałowałem ziemi na pożegnanie! – Shannon chcąc dać mi pstryczka w nos chciał wstać i sarkastycznie pocałować glebę, jednak ja już wcisnęłam pedał gazu dzięki czemu namolnego delikwenta wgniotło w fotel. Nie uważałam na znaki drogowe, na ludzi jeżdżących rowerami ani tym bardziej na lamenty pozostałych pasażerów.
-Zwolnij! – krzyknęła Chenault – umrzemy!
-Cicho, bo prowadzę! – syknęłam. Co prawda prawo jazdy miałam, ale przekupiłam nauczyciela paroma lubieżnymi uśmieszkami. Koleś z radością podpisał papiery dające mi prawo jeździć ale chyba nie wiedział z kim tak naprawdę miał do czynienia.
-Kozy! – krzyknął Shann. Zdezorientowana wybałuszyłam oczy na drogę i w ostatniej chwili skręciłam na drugi pas drogi by czasem nie wbić się w stado kopytnych zwierząt urządzających sobie przechadzkę na tym pustkowiu.
-Zginęlibyśmy! – Shannon po paru minutach przestał krzyczeć i dopiero po chwili zaczął dramatyzować – to były milimetry dzielące nas od śmierci!
-Od śmierci dzieli cię dokładnie – spojrzałam szybko na komputer pokładowy samochodu – 20 minut!
-Zadzwonię do mojego kumpla, módl się do Boga żeby miał otwarte studio fotograficzne!
-Nie wierzę w Boga. – mruknęłam pod nosem i poczułam nadzieję widząc już za wzgórzem nasze miasto. Przez miasto przebiłam się cudem nie zderzając kolejno z karetką, wozem konnym, parą rowerzystów i na końcu budką z hot dogami.
-Ziemia!- Chenault i Shann wypadli z samochodu jak ofiary tornada i bez wstydu zaczęli obcałowywać chodnik prowadzący do posiadłości Milicieviców.
-Dramatyzujecie! – zaśmiałam się podrzucając w powietrzu kluczami – to tylko 200 kilometrów w godzinę!
-Zabiłabyś nas! – Shannon dalej nie odpuszczał.
-Zabiję cię jeśli zaraz nie będę miała tych zdjęć! – podałam, a raczej rzuciłam mu aparat które złapał w drżące dłonie – przysięgam!
-Zapłacisz mi kiedyś za to. – wycedził. Gwiżdżąc pod nosem spojrzałam kątem oka na widzący w przed pokoju zegar. Było za 16:55 więc pozostało modlić mi się do wymyślonego świętego by w tradycji Chorwackiej prezenty dawać pod koniec uczty.
-Prezenty! – rzucił się na mnie Merlin – prezenty! Prezenty! Otwórzmy je teraz, teraz!
-Mały – podniosłam go na ręce i ruszyłam z nim do salonu gdzie słychać już było ich głosy – istnieje taka reguła.. prezent jest lepszy gdy bardzo na niego wyczekujesz i gdy… - urwałam wchodząc do salonu i niemal nie zachłystując się powietrzem – gdy.. sobie na niego.. zasłużymy..
Stał jak młody Bóg albo król piękna oparty o ścianę i co lepsze – patrzył na mnie. Od razu mnie zauważył, nie udawał, że nie istnieję. Wyjął ręce z kieszeni i podszedł do mnie nadal dziwacznie się uśmiechając.
-Widziałem cię. – powiedział cicho. Nie zwracałam uwagi na ludzi krzątających się w kuchni wokół jednego garnka – z Shannonem. I Chenault. Gdzie jechaliście?
-A, to oto ci chodzi… - poczułam lekki zawód- w.. w… w sklepie wędkarskim!
-Nie umiesz kłamać. – prychnął i przez sekundę przysięgłam, że zauważyłam w jego oku łzę – nie umiesz.
-Ale Jare…
-Skarbie, pomożesz mi? – nagle Constane ubrana fartuch zwróciła się do mnie – trzeba ugotować pierogi i roztopić do nich masło. To chyba umiesz zrobić, co?
-O-Oczywiście.. – burknęłam kładąc małego na ziemi. Otępiała zajęłam się swoją czynnością i tak minął mi czas aż do kolacji. Nie dziwił mnie fakt, że nas zobaczył, w końcu ryk Shannona potrafił zburzyć ściany, ale że znów mnie o coś podejrzewał!? Ta sesja, albo raczej oczyszczenie mózgu z wszelkiego zakłamania i smutku pomogła mi zobaczyć jaki wielki z niego nieudacznik i ciamajda. Teraz wydawało mi się to śmiesznie i aż czekałam z niecierpliwością żeby zobaczyć jego twarz gdy podam mu wystarczający dowód. Teraz tylko zemsta za te wszystkie bóle mogła mnie ucieszyć, nawet jego własne cierpienie.
-Kochani! – Faustin, głowa rodziny, jak zwykle wstał z miejsca a ja nie powstrzymałam parsknięcia śmiechu. Staliśmy przy stole, w więcej niż 15 osób i wyglądało to jakbym siedziała na Ostatniej Wieczerzy. Broda Faustina mówiła za siebie.
-Przepraszam.. – zaczerwieniłam się widząc cięte spojrzenie teściowej.
-Cieszę się, że znów się widzimy, że jesteśmy..
-MAM! – Shannon i jego ryk wystraszył każdego do szpiku kości – ups..
Stał przy stoliku i zakrywał coś dużego i kwadratowego za plecami.
-Shannon, nie drzyj się tak! – Chenault stanęła za nim i uśmiechnęła niewinnie do zebranych chcąc jakoś stłumić wściekłość pani Constane i Iriny, których paro godzinny aromat właśnie ulatywał.
-Masz? – wybałuszyłam oczy patrząc co chwilę na niego, a raz na Jareda patrzącego ciekawsko w przedmiot za plecami brata.
-Było ciężko, ale w końcu nieźle mnie przekonałaś w tym samochodzie więc zaparłem się w sobie i…
Urwał zdejmując wzrok ze mnie i patrząc z przerażeniem gdzieś metr ode mnie. Zrozumiałam i słysząc autentycznie tykającą bombę obok mnie zacisnęłam zęby i powieki.
-Wiedziałem! – Jared odsunął krzesło ciągnąc je po ziemi po czym podszedł do Shannona i z całej siły wymierzył mu cios w twarz. Jak szmaciana lalka upadł na ziemię a każdy w pomieszczeniu wydał z siebie odgłos zszokowania. Jedynie Peta krzyknął:
-Bum, headshot! – zaśmiał się siedząc w swoim foteliku.
-Shannon! – matka braci przedarła się przez tłum ludzi stojących nad sztywnym ciałem własnego syna i zaczęła klepać go po twarzy – mój skarbie!
-Coś ty mu zrobił! – tym razem Chenault podniosła głos zwracając się do Jareda. A ten jakby nigdy nic podniósł nowiusieńkie trzy sztuki moich własnych zdjęć obramowane elegancką srebrną ramką. Wybałuszył oczy i wręcz zastygł wpatrując się w połamane w wielu miejscach szkło chroniące zdjęcie wewnątrz.
-Gratulacje. – wyrwałam mu te zdjęcia i spojrzałam wściekła w oczy – muzyczny geniusz ale w życiu ciamajda wszech czasów!
-Podajcie lód! – Irina krzyknęła do Vicky ale nie na tym się skończyło. Shannona trzeba było oblać wodą bo niemal stracił przytomność. Oczywiście rodzina Tomo nie była normalna i gdy Shann się zbudził Vicky i Tomo udawali, że nie wiedzą kim jest Shannon. Przeprosiłam go i całą rodzinę za całą sytuację zwalając winę na siebie samą, bo podłamany Jared zamknął się w sypialni. Ostatecznie do kolacji doszło, ale bardzo specyficznej. Grupa 50+ zamknęła się na tarasie obgadując mnie z Jaredem, winiąc za wszystko nasze „związkowe” problemy, +30 czyli mnie, Shannona, Chenault, Tomo i Vicky siedzących na plaży z koszykiem serów pleśniowych i winem oraz resztę rodziny cieszącą się, że ominęło ich święto.
-Jak się czujesz? – spojrzałam z żalem na Shannona. Na jego oku widniała wielka śliwa a on sam wydawał się nie czuć lewej części twarzy.
-Bywało gorzej. Przynajmniej tak mnie boli głowa, że nie potrafię wyobrażać sobie mnie w tobie, Ram – pokazał mi język a ja lekko się uśmiechnęłam. Ofierze ciosu Jareda byłam w stanie to wybaczyć.
-To lepsze niż obojętność. – wtrąciła Vicky.
-Dobrze, że ciebie nie uderzył! – dodał Tomo. Na chorwacki humor zareagowała tylko pełnokrwista chorwacka para a ja tylko zachichotałam słysząc śmiech ich dwojga.
Niebo stało się już ciemne, ale Księżyc i tej nocy postanowił dać o sobie znak. Odgonił gęste chmury zostawiając widok tylko na lśniące gwiazdy.
-Ekhem.. – gdy ponownie wybuchnęliśmy śmiechem słysząc suchara Tomo moich uszu doszedł charakterystyczne chrząknięcie. Wszyscy odwróciliśmy wzrok w kierunku jego źródła a z cienia wyszedł On.
-No, dajesz. – mruknął Shannon po czym podniósł głos – tylko go nie pobij!
Myślałam, że będzie mi lekko, niestety stres już zżerał mi kości. Wzrok ułożyłam pod kątem w dół i ruszyłam w jego stronę aż zobaczyłam jego adidasy.
-Chciałbym… porozmawiać. – mruknął cicho. Wyczuwałam w jego głosie pewien żal i wstyd, ale tylko do siebie.
-O czym? – spytałam. Ten wsadził nerwowo palce dłonie do kieszeni bluzy i odchrząknął znacząco bym na niego spojrzała.
-Chodźmy gdzieś dalej. – skinął głową na bandę siedzącą za nami.
-Nie wstydźcie się! Możecie to robić nawet tutaj! – zadrwił jego starszy brat a ten wymierzył mu środkowym palcem. Ponownie wybuchnęli śmiechem. Z jednej strony bardzo chętnie ich zostawiałam, po drugiej jednak stronie medalu bałam się co może mnie z nim spotkać. Wybraliśmy się tam gdzie kiedyś mu „uciekłam”, czyli na klify mieszczące się niedaleko domu. Usiadłam obok niego na kamiennych schodkach i oparłam ręce na kolanach. Nastała niezręczna cisza i prosiłam kogoś z góry by usłyszeć jego głęboki głos. W ciągu sekundy prosto do ucha trafił mi wir jego ciepłego powietrza prosto z ust niosący ze sobą jedno słowo:
-Przepraszam.
Spojrzałam mu oczy.
-Jak mogłeś mi nie wierzyć? – spytałam drżącym głosem.
-Postaw się w mojej sytuacji. Nigdy byś mi nie uwierzyła, że flirtuję z twoją siostrą tylko dla żartu. To brzmi tak samo głupio jak jest naprawdę. – starał się wytłumaczyć.
-Ale nie wyobrażasz sobie jak ta twoja duma mnie zabolała – syknęłam pusząc się jak kotka – już chciałam wyjeżdżać do Los Angeles, ale…
-Ale co?
-Ktoś mnie zatrzymał. – burknęłam.
-Spójrz mi w oczy. – szepnął a ja uparcie wbiłam wzrok w wodę pieniącą się parę metrów ode mnie. Złapał mnie za podbródek chcąc zmusić do kontaktu wzrokowego, ale wyrwałam mu żuchwę z uścisku.
-Ram – dodał mocniej. Wreszcie po sekundach wyczekiwania zatopiłam się w jego niebieskich oczach tak pięknych jak nieskończona toń wody. Zawiał delikatny wiatr. Potargał nasze włosy. Fala uderzyła o nasze kamień na którym siedzieliśmy.
-Kocham cię. – wyznał i rzucił się na mnie z ustami. Siedziałam jak z kamienia, nie czując na swojej skórze szyi i żuchwy jego ciepłych ust. Spojrzałam gdzieś w kąt a potem znów na wodę szukając w niej odpowiedzi. Starałam się nie pytać na głos o co mu tak właściwie chodziło ale czułam głęboko w sercu, że to coś wielkiego i..pięknego.
Piosenka 10
Wreszcie odwzajemniłam pocałunek. Z początku przedłużaliśmy moment spotkania naszych ust do maksimum muskając wargami własne twarze w tym powieki, policzki, nosy i żuchwy. Dopiero później poczułam co traciłam przez te tygodnie. W uszach zawrzała mi krew a serce zabiło tuż obok jego. Czułam jego ciało na swoim. Czułam jego oddech zmieszany ze swoim. I przy okazji czułam jego ożywione ciało domagające się spełnienia. Pragnęłam tego jeszcze mocniej. Bez ogródek wziął mnie na swoje ręce i niosąc jak księżniczkę zaniósł do naszej świątyni, inaczej sypialni. Tam nie śpieszyliśmy się ze zdejmowaniem ubrań. Nie wytrzymałam tak długiej drogi więc już na schodach prowadzących na nasze piętro zeszłam z jego ramion i przybiłam mocno do ściany. Zamruczał miękko i wplótł palce w moje długie włosy przypominające po ostatniej koloryzacji siano. Zachichotał przypominając mnie sobie z farbą na głowie na plaży a ja również chichocząc podgryzłam jego dolną wargę. Teraz dosłownie zabrałam mu możliwość wydawania dźwięków językiem. Równocześnie z ocierającymi się językami pocierałam już dłonią jego dorodną męskość. Nie wytrzymał i mocno odepchnął mnie by zaczerpnąć oddechu po czym z śmiesznym bałaganem na głowie złapał mnie za twarz i przycisnął do siebie zatykając usta. Ruszyliśmy dalej w stronę sypialni. W drzwiach zerwał ze mnie podkoszulek i wydawało się, że miał za mało rąk do ogarnięcia mojego ciała. Wyrwało mu się parę komplementów odnośnie mojego ciała a ja czerwona z emocji zdobyłam się na siłę by zamknąć za nami drzwi. Na klucz. W ustach czułam już jego smak. Na twarzy jego wargi. Na ciele dłonie i teraz jedynie miejsce między nogami pragnęło dotyku. Stanowczo wzięłam jego dłoń z własnej twarzy i przyłożyłam sobie do krocza, przy okazji pozbywając się biustonosza. Przez te dwa tygodnie byłam zbyt samotna by teraz tak nie reagować na jego bliskość. Byłam bliska płakać ze szczęścia i nie powstrzymywałam emocji. Scałował moje łzy, które pewnie uznał za kropelki potu. Wreszcie gdy byliśmy w samych spodniach rzuciłam go mocno na łóżko gdzie usiadłam centralnie na jego kroczu. Złapał mnie delikatnie ale stanowczo za włosy i zmusił do pocałunku, tymczasem jego dłonie masowały moje chcąc nie chcąc wypięte pośladki. Zrozumiałam jego dzisiejszą sugestię co do pozycji, ale pragnęłam cały czas mieć go blisko i widzieć twarz. Znów usiadłam w poziomie i ciężko dysząc rozpięłam jego rozporek. Widok pełnych bokserek aż odbierał mi odwagi. Pobyliśmy się spodni. Jednym szybkim ruchem zrzucił mnie z siebie i cichutko śmiejąc pod nosem położył na mnie. Dotknęłam spragnionymi rękami jego silnych ramion i mocno wbiłam w nie palce jakby chcąc upewnić się, że nadal otaczają mnie „mury” jego ramion. Zupełnie zapomniałam o wszelkich przejawach jego agresji by znów poczuć się bezpieczna. Tymczasem jego usta i prawa dłoń pieściły całe moje ciało. Rozgrzane ciało jak na złość błagało o więcej a ja podkuliłam nogę by kolanem dotknąć jego twardego narzędzia. Jęknął rozkosznie i wolną ręką pozbył się bokserek. W jednej chwili opadł jeszcze bardziej na mnie, bo był podparty jedną ręką a ja niemal umarłam wdychając jego perfumy zmieszane z moim zapachem i potem. W tej samej chwili na udach wyczułam jego męskość.
Teraz to instynkt pożarł racjonalne myśli i zupełnie zapomniałam o dobrych manierach. Myślałam, że ostatnią część bielizny zaleje wilgoć.
Zsunął się ustami przez moją szyję aż do piersi gdzie zaczął ssać moje brodawki. Krzyknęłam rozkosznie łapiąc go za włosy i ciągnąc w każdą stronę bo moje ciało przechodziły doskonałe wibracje a gorąco nieskończenie wylewało się spod jego warg. Zajął się już drugim sutkiem a ja pieściłam jak mogłam jego plecy i jeśli dosięgałam to i pośladki. Na nodze czułam parującego z ciepła członka. W środku aż mnie bolało i paliło, tak cholernie go pragnęłam. Chyba nigdy nie byłam tak wygłodniała. Chciałam podciągnąć go do góry, nogi i tak miałam już otwarte i gotowe na jego przyjęcie, jednak ten przedłużał ten moment jak najdłużej. Po obcałowaniu mojego brzucha, który swoją drogą ostatnio zwiększył swoją powierzchnie po tutejszych daniach, znalazł się twarzą przy moich majtkach. Nie zdjął ich, jedynie przełożył materiał na bok a ja wtuliłam policzek w poduszkę. Poczułam tam jego oddech a dopiero później język na co zareagowałam zaciśnięciem palców u stóp i głośnym jękiem. Szeptałam jego imię. Spod jego ust dochodziły charakterystyczne dźwięki świadczące o moim stanie podniecenia. Czując nadchodząca u mnie falę przyjemności zatopił we mnie cały narząd smaku powodując u mnie przedłużony do maksimum skowyt orgazmu. Wyszedł ze mnie i położył się na mnie. Nie był natarczywy. Jego delikatność i ostrożność o mnie chciała rozerwać moje serce ze szczęścia. Gdy leżałam nieprzytomna podniósł moje nogi i pozbył się ostatniej części mojego stroju. Odczekał aż dojdę do siebie po czy chwycił w dłoń nagiego penisa i nacelował na mnie. Jak rozkosznie się ze mną bawił gdy zahaczył swojego członka na mojej kobiecości. Na wpół żywym wzrokiem spojrzałam na niego i na pewno odczytał na mojej twarzy ślady niecierpliwość. Zaatakował mnie ustami, pochylił się nade mną, a w tym samym momencie jego penis wślizgnął się w moją kobiecość aż po nasadę. Zacisnęłam silnie wargę nie chcąc obudzić całej okolicy. Jego członek rozpierał moje wnętrze i wypełniał dokładnie. Patrząc mi w oczy zaczął się poruszać, to wychodzić po sam koniec a potem znów penetrować moje wnętrze, by znów powtórzyć tą czynność. Jego ruchy świadczyły o wielkiej ostrożności a oczy dokładnie wpatrywały się we mnie. Nie wiedziałam czy miał zamiar doszukać się na mojej twarzy śladu bólu, ale na pewno cieszyła go moja nieopisana rozkosz. Z każdym pchnięciem wyłam z rozkoszy poddając się jego naporowi i sile bez uporów. Nadszedł moment kulminacyjny podczas którego położył się jeszcze wygodnie wgniatając mnie delikatnie w łóżko. Mocno ścisnęłam jego dłoń aż knykcie mi zbielały. Wykonywał już silne i pewne ruchy. I tak trzymając się za ręce szczytowaliśmy razem szeptając w ogromnej fali przyjemności własne imiona…
Moje szczęście skumulowane pod postacią łez zaczęło spływać powolutku po twarzy. Jared spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem.
-Ram? Ramciu, zrobiłem ci coś?! – jęknął oczekując szybko mojej odpowiedzi.
-Jestem po prostu taka szczęśliwa.. – podniosłam dłoń z jego pleców i pogłaskałam delikatnie po zaroście- jesteś tu.. kocham cię.
Jared uśmiechnął się jak dziecko i wtulił we mnie. Czując, że z wycieńczenia sen zmorzy mnie szybciej niż sądziłam więc szybko wtuliłam się w niego tyłem czując jak obejmuje mnie ramieniem i oddycha do ucha.
-Kocham. - powtórzyłam dobitniej. Zachichotał i całując moją szyję tak skończył ten dzień. Ja jeszcze chwilę marzyłam na jawie i wspominałam sobie moje ulubione momenty tego dnia gdy moją uwagę przykuło coś malutkiego i kwadratowego leżącego na ziemi ukrytego pod szufladą. Delikatnie podniosłam to z ziemi i zdumiona otwarłam skórzaną szkatułkę. W środku leżał diament lśniący tysiącami barw słońca przyczepiony do okrągłego kawałka metalu. Właśnie wpatrywałam się w mój własny pierścionek zaręczynowy i żałowałam, że nie widziałam jak moje oczy odbijają jego promyczki..
"However far away
I will always love you
However long I stay
I will always love you
Whatever words I say
I will always love you
I will always love you
I will always love you
However long I stay
I will always love you
Whatever words I say
I will always love you
I will always love you
Bez względu jak daleko
Zawsze będę cię kochała
Bez względu jak długo czekam
Zawsze będę cię kochała
Bez względu jakie słowa powiem
Zawsze będę cię kochała
Zawsze będę cię kochała"
~*~
DZIEŃ DOBRY CZEŚĆ I CZOŁEM ! BUUM HEADSHOT MROCZNYM OTWOREM!
I oto jest rozdział 13, w którym dość dużo chaosu i nieścisłości, jednak mam nadzieję, że zrozumieliście przynajmniej większość. Na rzecz opowiadania dni wiligia-Boże Narodzenie zostały pozamienianie datami. I KTO NIE KOCHA SHANNONA?! Jeszcze wczoraj byłam zadowolona, dzisiaj już mniej. Jestem zadowolona z części ostatniej, czyli baraszkowania J z R.
A w kolejnym rozdziale zacznie się OSTRA JAZDA WIĘC TRZYMAJCIE SIĘ RAMY!
Dziękuję Wam wszystkim za to, że jesteście... <3
+fragment dotyczący "pytania o życiu" tak to nazwijmy, jest równocześnie prologiem części pierwszej i całego opowiadania ogółem.
A w kolejnym rozdziale zacznie się OSTRA JAZDA WIĘC TRZYMAJCIE SIĘ RAMY!
Dziękuję Wam wszystkim za to, że jesteście... <3
+fragment dotyczący "pytania o życiu" tak to nazwijmy, jest równocześnie prologiem części pierwszej i całego opowiadania ogółem.
Boże, cudowny rozdział! *.*
OdpowiedzUsuńPaczał, patrzył, patrzał... Wszystko jedno, twoje opowiadanie jest cudowne! Piękne pogodznie się *hue hue* i pierścionek zaręczynowy? A podobno niedługo koniec opowiadania? Akcja się rozkręca, nie możesz kończyć za kilka rozdziałów. Za kilkaset tak, ale za kilka, nie! Nie masz pozwolenia forever :D
Ja Kocham twoje opowiadanie. Nie wiem dlaczego, ale kocham i sobie to zapamiętaj,o!
Moment, jak to było... Uwaga, fragmenty o zabarwieniu erotycznym?? hahaha... Chyba chciałaś napisać połowa rozdziału xD Przeczytałam i czułam mega rumieńce na twarzy, dziewczyno ty to masz TALENT!!! Przy Tobie, to aż mi wstyd dalej ciągnąc mojego bloga. A to gadanie, że kiepski, najgorszy dotychczas? Wiedziałam, że to ściema. Taki chwyt marketingowy :P
OdpowiedzUsuńAle wracając do treści. Zadziwiająca zmiana Constance w stosunku do Ram, miałam obawy, że nie będzie z nią tak łatwo, a jednak. Takie miłe zaskoczenie:))) Trio na wydmach? Po prostu MISTRZOSTWO!!!, wiedziałam, że będzie ciekawie ale aż tak. Te dirty myśli Shannona, tego można było się spodziewać:))) No ale ten SEEEEEEEEEEKS, o Matko aż mi serce mocniej biło, a wyobraźnia przeszła samą siebie, aż wstyd się przyznać:))) Och było gorąco i to baaaaaaaaaaardzo. Zdecydowanie ten moment uwielbiam najbardziej:))
Ach miałam Cię zmieszać z błotem, ale chyba musisz się o to bardziej postarać. Po tym co tutaj napisałaś, żadne złe słowo nie przeszłoby mi przez "palce". Wybacz, ale nie potrafiłam.
To by było chyba na tyle, hmm... chyba tak.
Z niecierpliwością czekam na obiecaną OSTRĄ JAZDĘ i to co się stanie z tym pierścionkiem:)) O Boże, jak mi znowu każesz tak długo czekać, to zejdę na zawał. Nie wspominając już o Twoim "ulubionym" spojleriowaniu, to powinno być karalne, wiesz?. No dobra teraz to już naprawdę kończę, bo zaczynam pisać głupoty. Ciao, caio:)))
Cieplutko pozdrawiam <3
Ty kurr.....JAK MOGLAS ZAKONCZYC W TAKIM MOMENCIE?! NO JAK?! No ale szczerze? Shannona niemożna nie kochać! ja sie w pelni zgadzam z poprzednia ocena. Ciebie nie mozna zmieszac z blotem jak tak piszesz.Kocham twoje wszystkie rozdzialy i za spojlerowanie to chyba powinnam cie zmieszac z blotem a nie za to co tworzysz.Czekam na kolejny rozdzial(mam wielka nadzieje ze bedzie szybciej niz ten sie ukazal). DGWRT$R@#%$%GTDSGVRT kocham Twoje opowiadanie!
OdpowiedzUsuńNie wiem co powiedzieć - masterpiece! Może były niespójne momenty, ale zawsze się takie chochliki zdarzają. Natomiast ogół? Cudowny. Słowa "mieszanie z błotem" w jednym zdaniu wraz z nazwą twojego bloga nie mają po prostu racji bytu! Niezaprzeczalny talent. Akcje z Shannonem - kapitalne i zakończenie z Jaredem - brak słów.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam artystkę:)
Brak mi słów... przy słowach "jestem taka szczęśliwa..." aż się popłakałam ...
OdpowiedzUsuńDziewczyno jesteś niesamowita ! Ten rozdział był ... no nie umiem tego określić. Masz talent i .. musisz napisać kiedyś książkę !
Nie potrafię w chwili obecnej nic więcej powiedzieć. Może po prostu dziękuję ;)
jejciu, jak mi miło za Wasze wszystkie komentarze <3
Usuńdziękuję za nie i mam nadzieję, że to nie ostatnie wzruszenie w moim opo.
jeszcze raz dziękuję, gdyby nie Wy.. zresztą już pisałam na początku. :3
Jesteś niesamowita i nie pozwalam Ci kończyć tego opowiadania !Na co ja będę czekać ? Przy czym płakać ?
UsuńI powiem Ci coś jeszcze... przez to opowiadanie nawet wróciłam do mojego dawnego koloru włosów - czerwonego i uświadomiłam sobie jak bardzo go uwielbiałam .. ;))
<3
of kors, że płakać w moich skromnych progach :D
Usuńczerwone włosy są tak zajebiste, że się w pale nie mieści. nie rude, nie bordo, po prostu czerwone <3
No to mnie pocieszyłaś, dziękuję.
UsuńNastępny po feriach tzn ? zależy kiedy masz ferie ;> Bo moje dopiero w połowie lutego i nie chcę czekać tak długo !
moje zaczynają się pod koniec lutego i na następny trzeba będzie troszkę poczekać, gdyż wyjeżdżam w parę miejsc i nie będę miała takiego luksusu jak Internet.
UsuńJaja, właśnie zobaczyłam swój bląd:D no pewnie, że STYCZNIA! a rozdział będzie wkrótce :)
Usuńhahahaha awwww! kocham Cię <3...możesz zawdzięczać sobie szeroki uśmiech na mojej twarzy;D mega miło mi. niby nic a naprawdę poprawiło mi humor! jakoś tak przypadkiem zajrzałam a tu nowy rozdział-niestety teraz tylko przelotem więc przeczytam i skomentuję (to już napewno;P) w najbliższej przyszłości;). jednak musiałam się odezwać i podziękować. przejrzałam też komentarze pozostałych i widzę ogólny zachwyt więc mam oczekiwania co do tego rozdziału. ale co i jak skomentuję później, jak już pisałam.
OdpowiedzUsuńnocne pogaduchy^^ nazwałabym to raczej zawracaniem głowy ale i tak zajebiście ;D.
póki co uciekam, życzę Tobie też udanego wieczoru/nocy ;-) i do najbliższej przyszłości!
Katrinn
MISTRZOSTWO! Ten sen Ramony i to pytanie: co to jest zycie i odpowiedz. Skojarzylo mi sie z pewna piosenka Dzemu. Bylo tam cos takiego zawarte. Ramciu!! Cuuudo! Pikantne sceny z R. i J., mmmmm... Wkurwilam sie na Dziada, ze nie uwiezyl Ram. Ale teraz wszystko okey. Pierscionek zareczynowy? SZOK. W takim momencie skonczyc?! Karac za to powinni. Jeszcze raz powtarzam MISTRZOSTWO!
OdpowiedzUsuńP.S. Ja kocham Shanna! I te jego zarty xD
P.S.2. Dziekuje za komentarz. Usmiechnelam sie widzac, ze sie spodobalo. Jednak ja wiem swoje i uwazam, ze jest za slodki. Uparta jestem. Nic na to nie poradze.
P.S.3. Mialam cos jeszcze napisac, ale zapomnialam... Moze sobie przypomne. Kiedys. ;D
ten "sen" jest też całym prologiem tego opowiadania ^^
UsuńNo końcówka zaskakująca! Najbardziej w tym rozdziale podobają mi się opisy! Są naprawdę dobrze napisane. I ta cała obojętność Jareda wobec Ramony.. było mi jej cholernie żal. Ale wszystko się dobrze skończyło. Zobaczymy co dalej. :)Czekam, aż znowu będzie trochę dramatyzmu ^^ lubię takie momenty.
OdpowiedzUsuńpizgałam na ziemi ze śmiachu,kiedy czytałam o tej całej 'wyprawie' Ramci, Shanna i Chenault xD "Zwolnij! Umrzemy!" . a Dziad to po prostu przechodził w tym rozdziale samego siebie,miałam ochotę mu zrobić coś,co niekoniecznie byłoby miłe... [pytanie: JAK?!]. no i scena seksu, jak zwykle powalająca. uwielbiam Cię, kochana Ramono, wielbię na kolanach, składam pokłony, całuję stopy i co tam jeszcze. no po prostu 'KOCHAM' .
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :* zoombie, the struggle.
siemm,znalazłam w końcu chwilę na przeczytanie całości więc teraz skomentuję..hm. pisałam, że dużo oczekuję od tego rozdziału i nie zawiodłam się. aczkolwiek, hm. ciężko to opisać ale ta końcówka...dlaczego mam wrażenie, że będą jeszcze problemy z tym pierścionkiem? że to się nie ułoży tak po prostu? zostawiłaś mnie w takim momencie, że teraz mam w głowie milion domysłów. a może to taki mój defekt, że zawsze doszukuję się przeszkód i problemów;>
OdpowiedzUsuńpoczątek, całkiem niezły--inny niż wszystkie (narracja) i podoba mi się to chociaż jak zaczęłam czytać to odświeżyłam stronę bo nie byłam pewna, czy czytam wciąż tą samą historię;D ale lubię takie 'eksperymenty' i zmiany^^
sam sen w sobie do mnie nie do końca trafia..może dlatego, że lubię prostotę a on wydaje mi się taki zbyt filozoficzny?..hm.
czerwone włosy Ramm...ja nie wiem ale z swoim charakterkiem ona innych nie mogłaby mieć! ;-)
i mam nadzieję, że żadna z moich opinii Cię nie wkurzy dziewczyno żądna zmieszania z błotem;P...a tak serio to rozdział czytało się dobrze, i b. podobał mi się wątek ze zdjęciami. jak to czytałam to miałam je przed oczami i tylko zabrakło mi zobaczyć ich na żywo;D i to tyle;) te dwa słowa krytyki to tylko MOJE zdanie z którym nie musisz się zgadzać. piszę, bo niektórzy biorą to do siebie i wiesz jak jest..
aaa dedykację widziałam, dziękuję <3 miło^^
i życzę udanych ferii w takim razie..ja sama jeszcze na nie długo poczekam ;>
(i znowu się rozpisała^^)
podpis! Katrinn ;-)
Usuńkonstruktywna opinia bardzo mile widziana.
UsuńWiesz, jak widzę, że ktoś nie stara się po prostu napisać "nie podoba mi się, bo.. *argument*, ale mam nadzieję, że cię nie uraziłam" to mi się wydaje takie słodkie <3 XD
skoro piszę, że będzie OSTRA JAZDA, to kobieto... będzie więcej wybuchów, krwi i akcji, nie zawiodę :D Szykuje się myślę dużo ciekawych zwrotów akcji i pierścionek jest tylko zapowiedzią Mordoru :D
sen jest jednym z bardzo.. dziwnych wątków w tej historii, i zanim dokładnie poznasz jego genezę i sens, to minie troszkę czasu, aczkolwiek będzie miał bardzo przyziemne, aniżeli jakieś wymyślone i fikcyjne znaczenie.
dziękuję! <3
nie ma za co^^
Usuńchyba nie zrozumiałam z tym:
"Wiesz, jak widzę, że ktoś nie stara się po prostu napisać "nie podoba mi się, bo.. *argument*, ale mam nadzieję, że cię nie uraziłam" to mi się wydaje takie słodkie <3 XD" ? czyli, że jak?;>
nie wiem czy moją opinię uznasz za konstruktywną, to już Twój wybór. ja piszę to co myślę. po co mam do przesady coś słodzić skoro coś mi tam nie pasuje.
i widzisz! wiedziałam, że byłoby za pięknie ;D daleko od słodkich zakończeń.? coś nas łączy haha
chodziło mi oto, że spotykam się kolejny raz z taką krytyką, ale.. "ale wiesz, mam nadzieję, że cię nie zraniłam" i to jest takie słodkie z waszej strony :D czyli, tak jak napisałaś ty :D :P
OdpowiedzUsuńpo co miałabym kończyć ślubem, to by zrujnowało to opo. chcę czegoś innego i chcę tego wam dostarczyć w moich rozdziałach.
haha, słodkie ;D
Usuńi kurczę uzależniam się od Twojego opowiadania wiesz? to za łatwo przychodzi ale lubię tu coraz bardziej wpadać nawet jeśli mi kompletnie nie po drodze albo jest środek nocy ;P.
co Ty robisz z ludźmi haha!
lubię ich wciągać w tą moją psychiczność XD
OdpowiedzUsuńI ZNÓW ŁADUJESZ MI KOMENTARZE! XD
;( nie mam pisać? no dobra.
Usuńpowstrzymam się
no, ale ja chcę byś mi spamowała! xD
Usuńpffff jak już to mogę pokomentować ;D ale tak się składa, że odnośnie rozdziału to już nie mam co...
Usuńtak, Ramono myślę, że masz coś z tą psychiką ale to całkiem dobrze ;D
jak mi dasz jakiś temat to chętnie będę tu wpadać i Cię męczyć ;D
dam Ci temat pod kolejnym rozdziałem, znów będziesz mogła się tu otworzyć i opisać swe emocje XD Pozdrawiam, na razie ;**
UsuńTaki headshot, że się długo pozbierać nie mogłam xD Zajebisty rozdział i jak KOCHAM SHANNONA! poryczałam się ze śmiechu przez niego. Jared to idiota, ale po ostatniej części wybaczam mu wszystko (zwłaszcza za pierścionek) Czyli rozumiem, że będzie ślub, dwójka dzieci i przepiękny domek z białym płotkiem? ;)) Masz całkowitą rację co do nagłówka, orgazm od samego patrzenia xD (lub jak ktoś woli paczenia) haha ale na serio fajny nagłówek. Uwielbiam twoje sceny erotyczne (muszę cie zawieść, bo nie mam zamiaru pisać ci tu jak bardzo mnie to jarało, chociaż pewnie kiedyś znajdzie się ktoś taki, jeśli oczywiście już się nie było takiego przypadku ;D) Wracając do scen 18+ to są wręcz niesamowite, nie opisane w jakiś sposobem na jakiegoś pornola tylko wszystko jest takie ładne z uczuciem ;>
OdpowiedzUsuńDo zobaczenia na tt ty moja Rybo i już tęsknie za Ian'em xD Dawaj mi tą mućkę ;D
Buziaki ;*
Shannon mnie rozbraja! nie mogłam opanować śmiechu przez niego!! no kocham tego gościa ;D a ostatnia scena.. aż miałam małe wypieki na twarzy xD poważnie ;D a Jared kurde no co on sobie wyobrażał?! ignorował ją przez tak długi czas, nawet nie dając jej słowa na wyjaśnienie! no ale na szczęście się wyjaśniło i skończyło tak a nie inaczej! i jeszcze ten pierścionek zaręczynowy!! no mega!! czekam oczywiście na więcej, skoro piszesz, że od następnego zacznie się prawdziwa jazda xDD pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia jak się zabrać do tego komentarza więc zacznę: Przeczytałam! Ha! Nie wiem ile czasu mi to zajęło, ale z pewnością nie był on stracony. Po pierwszym rozdziale od razu zabrałam się za drugi. I to był koniec. Zakochałam się kompletnie w historii, postaciach, klimacie. Nie wiem jak ty to sprawiasz, ale zapomniałam o całym świecie, skupiając się tylko na tym co przede mną. Czas mijał, a mnie od kolejnych rozdziałów odrywały jedynie gałki oczne protestujące stanowczo wobec mojemu terrorowi w stosunku do nich. Dopiero jak już litery stawały się jednym wielkim szlaczkiem przerywałam dając upragnione wytchnienie oczom. Jesteś mistrzynią! Zabieram się do budowy twojego pomnika, zakładania wyznania i kościoła pod wezwaniem Ramony i składam pokłony wobec twojego talentu bijąc czołem o posadzkę. To po prostu niesamowite! Przenosisz mnie w zupełnie inny świat, odrobinę pokręcony trzeba przyznać, ale w jak najbardziej pozytywnym sensie. Od strony technicznej całość prezentuje się nienagannie. Ogromnie przypadła mi do gustu długość rozdziałów. Niech będą jak najobszerniejsze xD Czytając nie muszę się zastanawiać i wracać do poprzednich, bo dobrze wiem, co miało miejsce we wcześniejszej notce. Masz fajny styl, dzięki czemu całość czyta się niezwykle lekko i bez przymusu. Sru leci bez oporów. Wygląd też cudny, a muzyka w tle idealnie wpasowuje się w opisywane sytuacje. Co do postaci… Na samym początku Ramona nie przypadła mi do gustu. Miałam ochotę wsadzić jej rudy łeb do miski z wodą i bezpardonowo utopić. Nie rozumiałam jej sposobu bycia, metod postępowania, NIC! Zwłaszcza dziwne wydało mi się jej plucie w rozdziale pierwszym i drugim. Nie wiem czemu ale nie mogę jakoś tego przetrawić xD Opluwanie się wzajemnie kojarzy mi się chyba zbyt mocno z przedszkolem więc wybacz ;) Sama jestem trochę chamska, więc jej niewyparzona buzia, wkrótce wzbudziła we mnie sympatię. Z każdym zdaniem coraz bardziej ją lubiłam, a teraz mogę powiedzieć, że jest prawdopodobnie jedną z moich ulubionych, fikcyjnych postaci. Jared też wydawał mi się na początku inny niż teraz. Ciąg dalszy +
OdpowiedzUsuńMoże to przez to, że w raz z poznaniem historii coraz bardziej zżyłam się z bohaterami? W każdym razie cieszę się, że ich nie idealizujesz. Niekiedy rzygam patrząc jak w innych historiach Leto staje się cholernym papieżem, a pierwsza lepsza dziunia Matką Teresą -.- U ciebie postacie są ludzkie, mają swoje pozytywy, ale i wady. Nie odzierasz ich z człowieczeństwa przez co stają się tak bliscy czytelnikowi. Dziwi mnie odrobinę, że tak łatwo wyeliminowałaś Amy z opowiadania, a na jej miejsce tak jakby wskoczyła Chenault. Chciałabym jeszcze usłyszeć co u tej zimnej suki słychać xD Absolutnie kocham twoje wersje Shannona i Mofo, zwłaszcza tego pierwszego. Nie mam pojęcia jak wymyślasz takie epickie dialogi, ale leże i kwiczę ze szczęścia czytając tego typu akcje. Prawie udusiło mnie ze śmiechu np. gdy Jared wlazł w omlet lub chłopcy odwalali w samolocie. Naprawdę rozjebujesz moją osobę na milion little pieces i nie mogę się pozbierać. Sceny erotyczne to mistrzowska zajebistość w najczystszej postaci! Aż można przed ekranem komputera poczuć żar ich ciał, elektryzującą atmosferę pełną namiętności. Nie są one jednak wulgarne tylko delikatne, a zarazem drapieżne (chyba zahaczam właśnie o granicę absurdu, ale nie potrafię tego w inny sposób zdefiniować xD). Jako, że totalny perwers, dirty birdy osobnik ze mnie, to jaram się jak nie wiem takimi momentami. Zamiast czapek z głów proponuję majtki z dupy szanowni państwo bo to naprawdę ostra rzeź xD
OdpowiedzUsuńPodoba mi się różnorodność wątków. Wstrząsająca akcja z gwałtem (wspaniale opisanym, pozwolę sobie dodać), samobójstwo czy prozaiczne picie kawy. Cokolwiek to jest, nigdy nie opisujesz tego nudno czy schematycznie. Mogłabym tak godzinami pisać o emocjach, jakie zostały we mnie wzbudzone za pomocą poszczególnych zdań, ale i tak już chyba za bardzo ględzę. Przepraszam za długość komentarza, ale jak zaczęłam, tak teraz nie mogę skończyć. Na pewno w wolnej chwili przeczytam wszystko od początku, bo czuję specyficzną więź z twoim dziełem i nie chcę się z nim rozstawać. I jeszcze coś, boję się twojej jazdy po bandzie, bo lubię jak jest już hepi lajf xD Nie zniszcz życia tej świrusce, błagam!
Podsumowując te żałosne wypociny: Jesteś kurewsko zajebista!!!! (może marne zestawienie słów, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy ;p). Oficjalnie przyznaję się do bycia uzależnioną od twojego opowiadania. Genialność! Mistrzostwo! Epickość! Chwała ci! ;D
P.S Nienawidzę Jordana. Niech napadną go dzikusy, wydupczą, spalą przy ogólnej radości i tańcach, a następnie zjedzą xD
OMG! Jezusiu, co za komentarz. Co za komentarz! Kocham długie, wyczerpujące komentarze, w ogóle lubię długie rzeczy (bez aluzji, zboczku) a Twój komentarz jest pod tym względem doskonały.
UsuńUśmiech na mej twarzy, satysfakcja, kopnięcie w tyłek żebym pisała dalej i się nie poddawała!
Jeszcze jedno: nie chcę spojlerować, ale AMY nie skończyła w moim opowiadaniu swojego żywota, co więcej- jeszcze się pojawi.
Dziękuję, że spędziłaś czas na moim blogu. Bardzo.
To wiele dla mnie znaczy.
I mam nadzieję, że nie zawiodę. :D
Uff kamień z serca bo już myślałam, że mnie zadźgasz długopisem za jego obszerność xD
UsuńHaha dokładnie tak wyraz długi od razu nasuwa mi pewne skojarzenia^^
A więc jednak pani Stone pojawi się jeszcze! Ha nawet jeśli będą komplikacje, to nawet mnie to zadowala^^.
Cieszę się, że jakoś tam po małej części przyczyniłam się do budowy twojej motywacji. Nie masz mi co dziękować, bo bardzo przyjemnie spędziłam te kilka, jak nie kilkanaście godzin. Cały czas myślę, że opowiadanie jest niewiarygodne, jedyne w swoim rodzaju i po prostu obłędnie fantastyczne! Z pewnością mnie nie zawiedziesz, nie ma takiej opcji. Pisz jak najwięcej i czaruj nas swoim niepodważalnym talentem ;D
wiesz, że Cię kocham prawda? Ale powiem to jeszcze raz - kocham Cię za to opowiadanie! Mistrzostwo po prostu i nie wspomnę o tej scenie po piosence 16, którą czytałam chyba z ... nie wiem wiele razy :D i jej przecudnym zakończeniu ♥
OdpowiedzUsuńPS widzę wyczerpujący komentarz honest.to.god podziwiam tą kobietę na prawdę i dziękuję, że istnieje os tak obficie wyrażająca swoją opinię xD
komentuję z opóźnieniem jak zawsze chyba już :P