niedziela, stycznia 8

12. Syreny

Podczas lotu mój pech osiągnął swoje apogeum. Całe 13 pieprzonych godzin przesiedziałam pomiędzy Shannonem i Tomo opowiadającymi sobie świńskie seksistowskie żarty, Jaredem zajętym tworzeniem muzycznego arcydzieła dekady, co chwila kichającej brytyjskiej babci, która na pokładzie samolotu znalazła się chyba szukając herbaty Earl Grey’a i non stop pytającej mnie o samopoczucie stewardesy.
-Dobrze mi jest, nie widać?! – wyparłam swoje kłębiące się wewnątrz emocje na rzecz spokoju i ciszy, byle by tylko ta głupia suka w przyciasnej spódniczce i sterczącej czapeczce z logiem formy przewoźniczej wreszcie zajęła się innymi pasażerami. Wcale nie było mi tak świetnie, jak mówiły moje usta. Zamknięta w powierzchni między lądem a kosmosem, w metalowej puszcze udającej lecącego ptaka, zamknięta z innymi 179 ludźmi których największym marzeniem było spełnić się w swoich dyscyplinach. Jeden stawiał na studia medyczne, drugi opowiadał arcyśmieszne żarty a trzeci smarkał matce do kubka ze zbyt parującą kawą. Za dużo tu ludzi. Pobyt w jednym z tych wszystkich maszynek do zabijania, która lecąc korkociągiem w dół zabierze ze sobą każdą duszę to  aż ciarki mnie przechodziły widząc za małym okienkiem wibrujące skrzydło machiny.
-Ram, spokojnie.. – Jared oderwał się dosłownie na chwilę do swoich zapisków z cienkim pismem, co chwile przekreślanym a po chwili ponownie pogrubianym, posyłając mi perskie oczko – jeszcze 20 minut i lądujemy.
-Jak mam siedzieć na tym zasranym miejscu 13 godzin z tymi idiotami, co?! – wrzasnęłam podirytowana. Miejsce centralnie przede mną zajmowała dwójka największych bez mózgów jakich wyśnić mógł sobie tylko naćpany filozof-wędrowiec. Żarty, jakie stroiła sobie ich para, przekraczały wszelkie normy śmiechu, sarkazmu, a co dopiero dobrego taktu. Postanowili urządzić sobie małą sesyjkę dubbingowania znanych dzieł filmowych, a że padło na „Aleksandra” z Colinem i Jaredem w rolach głównych, to była ich już własny wybór. Improwizowali wręcz wybornie, tym samym wzmagając moje mdłości.
-Hefajstosie, mój jedyny, najukochańszy! – powiedział pompatycznie Shannon rozwierając ramiona w geście powitania – jakże ja się za sobą stęskniłem!
-Nie marnujmy czasu, mój tygrysku! Wiesz o co mi chodzi… ale zaraz! – odpowiedział mu Tomo – jakoś wypadło mi trafić z głowy, że musiałem zajrzeć do kiosku i kupić nam po zapasie bananowo-malinowych prezerwatyw!
-Nie, Hefajstosie! Jesteś w wielkim błędzie! Mam w sakiewce w mym cesarskim pałacu trzy fragmenty krowiego jelita. Przyda się! – oboje wzięli ten żart za arcyśmieszny, ale ani sam zainteresowany, czyli Jared, ani babcia grzebiąca w swojej firmowej brytyjskiej torbie, ani tym bardziej ja, nie zaliczyłabym tego nawet do rynsztoku dla pijaków.
-Ależ, drogi mój! Bez zwierzęcego mięsiwa i tak nie staniesz się brzemienny! – zauważył Tomo.
-Jak zwykle lśnisz jasnym umysłem, mój najukochańszy. Problem przed nami jeden, ostatni! Nie mam łopaty to wyrzeźbienia naszej ścieżki rozkoszy!
-Mowa o bramie ekstazy? Drzwiach uniesienia?! Wrotach do wspólnej rozkoszy?!?!
-Argh! – syknęłam nerwowo poszukując nauszników. Pragnęłam jak najszybciej odlecieć, pomimo, że i tak byłam już jedenaście tysięcy metrów nad ziemią.
-Ależ to nie problem, łaskawy królu! Aleksandria- powiedział roniąc łzy Tomo – jest cierpliwą ojczyzną. Razem poczekamy aż rozluźnisz wrota naszego uniesienia.
W tym momencie dwójka gardłowo wybuchnęła śmiechem, tym samym powodując na moim krześle wzmocnione wibracje i wstrząsy. Wystarczył jeden dodatkowy ruch a ja już jedną ręką zamykałam sobie usta, drugą nerwowo szukając papierowej torby przeznaczonej na śmieci. Reakcja pasażerów była podobna. Kobieta w rzędzie obok zrobiła zniesmaczoną minę i jak najszybciej zajęła się dość głośną rozmową z kumplem siedzącym obok, byle by ich stłumić, za to Afroamerykanin z gigantycznym afro wybałuszył oczy i przełknął ślinę niedowierzając tym samym głupocie otaczającego go społeczeństwa. Gdybym nie była tymczasowo zajęta pewnie zareagowałabym bardzo podobnie.
-Jared… - burknęłam czując jak w brzuchu grają mi nie marsza, ale koncert symfoniczny z Metallicą. Spojrzałam na mego towarzysza półprzytomnie i poczułam pewien podziw. Musiał trenować lata by przyzwyczaić się do zniżonego poziomu IQ swoich dwóch kompanów i nawet nadmierne turbulencje, trzęsienie krzesłami czy głośne wybuchy śmiechu już nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Nawet, gdy dotyczyły jego samego.
-Tak, Ram? – lekko wyrwany z kontekstu rozejrzał się wokoło po czym wbił we mnie swoje błękitne oczy. Widząc mnie w tym stanie odłożył notes i pióro po czym przycisnął mnie sobie do klatki piersiowej.
-Następnym razem wynajmę ponton albo kajak. Albo nie! Rower wodny. Popłyniemy nawet wpław do Chorwacji. Powinienem się domyśleć, że nie lubisz transportu powietrznego..
Spojrzałam na niego śmiejąc się cicho i wbiłam wzrok w jego usta. Kiedyś, całkiem niedawno, wydawał mi się kawałkiem do schrupania, dzisiaj, po tym co mi niedawno zaproponował, widziałam go jako całość. Widziałam go nie tyle jako przystojnego mężczyznę i obrońcę, ale i gotowego na usłyszenie moich żalów i troskliwego przyjaciela. Taki ktoś od niedawna miał status mojego chłopaka. Aż zadrżałam myśląc sobie o tym w głowie, co rzecz jasna nie uszło jego uwadze. Ściągnął brwi a ja przegryzłam wargi wymyślając w główce co nowe imiona: towarzysz. Facet. Chłopak. Partner! Dawno nie byłam w związku, który mógł nosić nawet nazwę "związku". Zawsze ograniczało się to do paru  numerków i „pa pa” jednak miałam nadzieję, że z Jaredem będzie inaczej. Kiedyś myślałam waginą, teraz zdawało mi się, że kontrolę przybrało serce, które na potwierdzenie swoich mniemań wylało mi coś czerwonego na policzki.
-Oo, Ramona myśli o czymś niegrzecznym.. – zachichotał widząc jak się czerwienię. Prawda była taka, że sama świadomość bycia z nim przyprawiała mnie o takie reakcje jak podwyższone stale ciśnienie, spocone dłonie i bezkresny rogal na ryju. Nie myślałam nigdy, że to co się ze mną dzieje, to zdrowe. Choroba rozwijała się na razie na płytkim poziomie lecz wiedziałam, że gdy dojdzie do serca będę miała zdrowo przejebane. Niejednokrotnie zawiodłam się na kimś. On nie miał mi tego nigdy zrobić.
-Tak, wyobrażam sobie jak wpadasz do turbiny samolo..
-..pani, proszę zapiąć pasy- oświadczyła stewardesa- lądujemy.
O tym samym zdarzeniu poinformowała mnie cisza w samolocie, włączone światełko nad nami i Jared upewniający się, że moje pasy działają prawidłowo. Zaciekawiona spojrzałam za okno mając nadzieję, że wreszcie poza gęstymi chmurami i wizjami latających smoków zobaczę ląd. Nie zawiodłam się.
Lecieliśmy już dość nisko i już stąd mogłam zobaczyć Chorwację. Chmury jakby się rozpłynęły by ukazać nam a to wyższe, a to  niższe fragmenty lądu. Powietrze tutaj wydawało się ciepłe, świeże, a ponieważ lecieliśmy nad oceanem, dodatkowo wilgotne. Z okna zniknął szron wpuszczając do samolotu promienie słońca. Skały, ogromna roślinność i prawie puste autostrady – to po raz pierwszy wpadło mi do oczu. Jared kolejny raz sprawdził moje pasy, na co uniosłam kąciki ust. Przypomniało mi się jak podczas przechodzenia przez barierki na lotnisku zauważono u mnie w tobie nożyczki do paznokci i golarkę, na co Jared kazał się ich natychmiast pozbyć. Kosztowało mnie to potężną falę zażenowania i zakłopotania, ale też stanowiło dowód troski i oddania Jareda. Tymczasem za oknem widać było coraz więcej. Na autostradzie widniała tablica z napisem „FARO” a mi do oczu aż wskakiwała powalająca zieleń tego miejsca. Miasto nie wydawało się duże. Ot, portowe 100-tysięczne miasteczko z lotniskiem, skąd w każdy kierunek rozchodzili się zwyczajni turyści, czyli my, i zboczeńcy, czyli Shannon i Tomo. Spojrzałam zainteresowana na brodatego – przerwał swoje żarty i rozglądał się z dość zaniepokojonym wyrazem twarzy za okno. Ciekawiło mnie co sobie myśli.. Czy 10 lat temu było tu lepiej? Co się zmieniło? A może wszystko się zatrzymało? Miałam właśnie taką nadzieję. Z jego opowiadań wynikało, że Chorwacja jest krajem pięknych widoków, sympatycznych ludzi, pysznego jedzenia i namiętnych kobiet, na co Shannon usłyszawszy tą informację wywinął jęzor.  Tomo wspomniał też o wiecznym luzie tubylców, który był też powodem kryzysu w tym państwie. Miałam tylko nadzieję, że nie odbije się to na naszym wyjeździe.
Wreszcie samolot zetknął się z ziemią a ja usłyszawszy tylko klaskanie pasażerów wzięłam za torbę i biegiem rzuciłam się do wyjścia. Pragnęłam jak najszybciej wydostać się z tej maszynki do mielenia mięsa a gdy stalowe ciężkie drzwi otwarły się szeroko wbiegłam na schody i odetchnęłam dopiero gdy moja stopa stanęła na pewnej ziemi. Poczułam jak silny wiatr smaga moimi rozwianymi włosami a z czoła leje się pot. Przetarłam je podnosząc głowę, tym samym mając widok na salę przylotów, za której szybą stała grupa pewnych ludzi. Wyglądali na rodzinę, która dodatkowo machała. Machała w moim kierunku. Miałam krępujące wrażenie, że dotyczyli właśnie mnie. Na oko było ich 5, z czego jedna kobieta odziedziczyła po tych samych przodkach co ja kolor skóry. Reszta niestety była bardzo opalona, co mówiło mi jedno.
Rodzina Tomislava.
Powitalne przyjęcie wcale nie odbiło się pozytywnie na mojej psychice. Chciałam zrobić w tył zwrot i lecieć z powrotem do Stanów, jednak coś, albo lepiej ktoś, zatarasował mi drogę. Tomislav, jakże by inaczej, drugi po mnie ewakuował się z maszyny, by szybkim krokiem dojść do rodziny i przytulić ich wszystkich jak pieprzone Teletubusie.
-Mama?! Mama! – po chwili i Shannon zbiegł ze schodów przy okazji przejeżdżając mi walizką po stopach. Zeskoczył z ostatniego schodka i zderzył się z jego matką, która wyszła im na powitanie. Ironicznie marzyłam by powrócić do samolotu i spędzić w sumie 26 godzin mordęgi i modlitwy do nie istniejącego boga o przetrwanie. Tabuny ludzi wychodzących z samolotu nie mogły mi tego uniemożliwić, dopiero jedna osoba, ostatnia która wysiadła z samolotu, skutecznie odcięła mi drogę ucieczki.
-Nie mówiłeś, że czeka na nas twoja matka, już teraz, już tu! – syknęłam podirytowana i zestresowana jednocześnie.
-Kto.. o czym ty.. – wtedy uniósł wzrok a ja jak na zwolnionym filmie zobaczyłam jak rozszerzają mu się źrenice – mamo!
Zepchnął mnie ze schodów i rzucił się w ramiona swojej rodzicielki. Nie miałam wyboru. Schody już rozebrano, samolot zamknięto na zardzewiały zamek. Pozostawało mi się do niego włamać albo zmierzyć z Królową i wcale pierwszy pomysł nie wydawał mi się taki zły. Zlustrowałam ją szybko wzrokiem by nabrać o niej trochę informacji, przynajmniej wzrokowych. Blond długie włosy, brązowe pasemka i grzywka. Niebieskie wielkie oczy, duży nos i charakterystyczny, łobuzerski uśmiech. Płaszcz. Żółty płaszcz i brązowawy pasek podkreślający talię. Klapki. Argh.. jak ja nienawidzę klapek! Gdy dwoje braci nie szczędziło sobie pieszczot z mamą czułam się lekko wyrwana z kontekstu, jednak po chwili żałowałam, że byłam aż tak wybredna. Mogłam siedzieć cicho, niestety uwagę zwrócono teraz na mnie. Jared odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął nieznacznie. Widząc jej srogie spojrzenie pomyślałam jedno, bardzo wykwintne powiedzonko: „ Co się kurwa nie zabije, to cię kurwa pośle do piachu.”
-Ramono, to moja mama, Constance. Mamo, a oto.. moja dziewczyna, Ramona.
Nie starczyło mi siły by powstrzymać atak paniki, jednak ostatecznie zakryłam ją pod jedną z moich masek. Odziałam tą numer 1, czyli sztywny uśmieszek i zero mówienia. Niestety parsknięcie starszego brata uświadomiło mnie, że mój uśmiech wygląda tak, jakbym przechodziła właśnie akupunkturę twarzy i jej najczulszych mięśni.
-Miło cię poznać, dziecko.. – kobieta podała mi rękę. Przyjrzałam się jej. Wystawiona do mnie wierzchem, pierścionkiem z gigantycznym drogocennym kamieniem w moją stronę. Mam cię kurwa ucałować w pierścień, czy co!? Nie chcąc popełnić gafy – popełniłam jeszcze większą. Stałam jak zupełna nie mowa-idiotka z naciągniętą twarzą mającą przypominać uśmiech.
-Ekhem… - Jared odchrząknął dość głośno a ja wybudziłam się z transu.
-Ramona. Ramona! Ramona! Eee.. Silver..- ostatnie słowo niemal zwymiotowałam z ust czując wielkie poniżenie i pogardę z jej strony.
-Dobrze, że Silver. Bardzo dobrze, że nie Leto. – powiedziała patrząc ostro na syna po czym odwróciła się na pięcie i razem z Shannonem ruszyła do Tomo i jego, jak się domyślałam, rodziny. Nie to było  mi teraz w głowie. Poczułam do siebie żal i wściekłość, że wyszłam jak wyszłam. Każdy, zwłaszcza Jared, oczekiwał, że wyjdę dobrze, ale jak zawsze zaprzepaściłam swoją szansę.
-Ramonko.. – Jared odczekał chwilę po czym złapał mnie za rękę – pierwsze wrażenie idealne.
-Śmieszy cię to?! – pisnęłam czując nadchodzący płacz – twoja matka uważa mnie za kompletną idiotkę!
-Moja matka uważa cię za kompletną idiotkę, ale kiedyś będzie cię uważała za najwspanialszą, wymarzoną kandydatkę, słyszysz? Constance nie jest za pierwszym wrażeniem, ona lata poznaje ludzi. Zestresowałaś się, moja kochana..
-Uważa mnie za świrniętą.. – burknęłam.
-Przecież taka już jesteś, nikt tego nie zmieni. Ram, nie ma co się użalać. – pocałował mnie delikatnie – pomogę ci z nią, jakoś ją sobie razem u gruchamy.
-Zrobisz jej wnuka czy powiadomisz o wygranej Nobla? Mamusia będzie dumna z synusia.. – burknęłam i szarpiąc za swoją walizkę ruszyłam w stronę rodziny Tomo. Chociaż słowa Jareda dodały mi trochę energii, to nienawidziłam go za to, że oddał mnie swojej matce jak na tacy. Dałam klapy, ale teraz starałam się przynajmniej odegrać drugą, mniej ważną rolę. 
Określenie „rodzina cyganów leśnych krasnoludków” pasowała do ich piątki jak ulał. Była ich 6, bo małej dziewczynki na rękach jednej z kobiet nie zauważyłam. Widziałam między nimi niewidzialną wieź i jarzącą z ich strony pozytywną energię. Większość była starsza ode mnie, gdyż i kobieta, przypominająca wielką panią domu, i mężczyzna, zwiększali średnią wieku tej rodzinki co najmniej o 30 lat. Oprócz naszej trójki, pani Złej Teściowej, oraz Tomislava była tam trzymająca się za ręce właśnie ta para +50, dwie dorosłe dziewczyny, starszy chłopak i mała dziewczyna w ramionach pani domu. Przypominała mi wielką mamuśkę z lat 60-tych, gdy takie kobiety rodziły po 8-ce dzieci, siedziały w domu gdzie prały i gotowały, w przerwach plotkując z równie wielkimi, masywnymi i grubymi kobiecinami przed blokiem domu. Cały ten wygląd nie znaczył nic w stosunku do jej szerokiego uśmiechu. Po prostu świeciła z niej radość życia.
-Kochani, oto Ramona, dziewczyna i przyszła żo.. – Jared natychmiast pacnął w łeb mówce na co wszyscy, oprócz mnie, wybuchnęli śmiechem.
-Moja mama, Irina. – uśmiechnął się ciepło do swej mamy, czyli wielkiej pani mamuśki. Najpierw kobieta, albo baba, bo takie stwierdzenie bardziej do niej pasowało, ucałowała go w czoło, by następnie podejść do mnie i otoczyć masywnymi ramionami przy okazji łamiąc kilka żeber.
-Przyjaciel moich przyjaciół jest moim przyjacielem, kochanie. Dobrze trafiłaś, Mi smo dobri ljudi! [ jesteśmy dobrymi ludźmi! ]
Oczy miała kropka w kropkę jak jej syn, tak samo bystre, piwne ale i żartobliwe i pełne iskierek. Patrząc w nie widziałam masę doświadczenia i ciepła.
-Mój tata. – Tomislav skinął wzrokiem na stojącego tuż obok Irini mężczyznę – Faustin.
To po nim znany nam wszystkim Tomo odziedziczył włosy i urodę włochatego niedźwiedzia. Broda staruszka sięgała do kolan, czarna, ale z paroma siwymi kępkami, czasami udekorowana rzemykami wplątanymi w pojedyncze kępki włosów. Nadawało mu to charakter niespotykany, bo przypominał albo wędrownego maga, albo podróżnika. Facet pokroju mojego ojca, pomyślałam. Na pierwszy rzut oka ten chudy jak patyk facet uwielbiał przygody, zwłaszcza kontakt z naturą. Nie każdy nosił bowiem kalosze, szelki, a w nich przynęty na morskie zwierzęta. Mało tego, posłał mi równie wesoły uśmieszek napawający radością.
-A oto moje siostrzyczki, no chodźcie, to was uściskam! – zarechotał Tomo a dwie dziewczyny odsunęły się jak oparzone. Co dziwne, były dość blade i obie miały blond kolor włosów, jednak o więzi krwi mówiły mi ich piwne oczy, tak podobne i wesołe. Były ładne, obie, jednak każda z nich miała w sobie coś odpychającego ale i intrygującego. Ivana i Malta, jak się później dowiedziałam, zamieszkiwały razem Londyn, gdzie otwarły sklep z projektami sukien ślubnych. Taki rodzinny wypad był świetną okazją do powrotu na urlop do kraju. Obok nich stał jeszcze jeden mężczyzna, mianowicie syn państwa Milivieciów. Jedyne co mi powiedział to ciche „bok“ czyli „cześć“ po czym od razu wbił tęskny wzrok na niebo. Nie wiem co takiego tam widział, jednak już mnie intrygował. Zwał się Gregory, jednak tak bardzo nienawidził swojego imienia, że po prostu burknął coś pod nosem i nawet na mnie nie spojrzał. Widać w każdej rodzinie, nawet tej najszczęśliwszej, a przynajmniej stwarzającej takie pozory, była czarna owca.
-A to jest Peta. – oświadczyła Irina – ostrożnie z nią, ma dopiero roczek.
Kobieta podeszła do mnie i delikatnie podała do rąk dziewczynkę. Z początku trzymałam ją jak wiadro pełne śmierdzących kałamarnic, a potem dziecko otwarło oczy. Piwne. Świecące. Jak centrum wszechświata. Czułam się jakby ktoś wbił mi w serce rozgrzany sztylet, wyrwał je mocno, a na narządzie zostawił to przyjemne ciepło... Coś mnie wtedy trafiło, jednak nie wiedziałam jeszcze co. Tylko wzrok Jareda gdy patrzał na mnie i na dziecko podpowiadał mojej świadomości co to może być.. Dowiedziałam się wkrótce potem, że reszta domowników czeka na nas w przystani, na łodzi. Na samo to słowo poczułam wibracje w żołądku. „Reszta domowników“? „Łódź“?! Nie miałam jednak żadnego wyboru. Po ostatnim tęsknym spojrzeniu na samolot mogący zawieźć mnie do ciepłego łóżeczka i ukochanego LA, odwróciłam się idąc za grupą. Do portu szło się ponad 20 minut, jednak nie mogłam narzekać. Tutejsze klimaty już mnie w sobie zakochiwały. Czułam się jak w starym filmie, gdzie klimat starych budynków, portowego zapachu stęchlizny, szumu żagli i śpiewu starszych ludzi mieszał się tworząc klimat rodem Chorwacki. Wreszcie znaleźliśmy się na jednym z molo, gdzie przybity był wielki jacht o nazwie „Putnik“ – inaczej „podróżnik“. Na nim już jak w ulu gromadzili ludzie, a było ich tam tak sporo, że grunt zatrząsł mi się pod nogami. Przeceniałam swoje szczęście myśląc, że będzie ich tylko 6. Było ich dwa razy więcej. Jedna dziewczyna, dwóch nastolatków, jeden 5-latek, para w wieku Faustina i Iriny oraz wielki kundel, który bez przerwy merdał ogonem.
-Bože moj.. – jęknął Tomo. Rzucił walizkę i zręcznie wskoczył na łódź. Po chwili zderzył się z jedną z kobiet, ubraną w kapelusz zrobiony z  siana i kolorową suknie.
-Gdje si bio?! No gdzie ty byłaś?! – krzyknął rozemocjowany. Każdy z nas wybuchnął śmiechem a gdy połączyli się w pocałunku zrozumiałam, że to jego ukochana Vicky. Wejście na łódź należało do trudniejszych zadań, zwłaszcza, że woda pod moimi stopami nie zachęcała do kąpieli. Blisko lądów była zabrudzona i mętna, nie marzyłam o kąpieli w niej. W przesadce na łódź pomogła mi dwójka chłopaków, jak się okazało dwóch braci Tomo- Marka i Borna. Był jeszcze Merlin, 4-latek, który „zakochał się“ we mnie od pierwszego wejrzenia.
-Tko je to? – spytał malec wskazując na mnie palcem. Był słodki gdy tak na mnie patrzał, robiły mu się na jego oliwkowej cerze słodkie dołeczki i rumieńce.
-Ta pani ma już męża, wiesz? – odpowiedział mu grzecznie Faustin. Przyjęłam, że dla malca nie istnieje coś takiego jak „chłopak“ albo „partner“ więc na to okropne słowo przymknęłam oko. Wszyscy łącznie z bagażami załadowali się na łódź a my mogliśmy już wypływać. Nie wiedziałam gdzie ta szalona 12-stka ma swój dom, jednak cieszyłam się, że to nie jeden z tych domów przy porcie. Klimat klimatem, ale zapachu ryb nie znosiłam. Żagiel został rozwieszony przy pomocy Faustina i jego dwóch starszych synów. Usiawszy na przedzie łodzi zupełnie zagłębiłam się w  tutejszej naturze. Z biegiem czasu woda robiła się bardziej przejrzysta aż była kompletnie przezroczysta i czysta i aż chciałam do niej wskoczyć. Co chwilę z wody wychodziły malutkie wysepki a przy brzegu wyrastały ostre jak krawędzie noża klify.Tutejsze plaże wydawały się rajem dla turystów, gdzie piasek był czysty i biały a słońce świeciło od 6-ej rano do 18-ej. Dla mnie to i tak nie miało znaczenia, bo bladą cerę zawdzięczałam przebywaniu w cieniu i zarazem chłodnych miejscach. Roślinność zadziwiała mnie najbardziej. Począwszy od rozłożystych, wysokich palm, przez agawy sterczące wysoko ponad klify, kończąc na gęstych zaroślach i krzewach w okolicach domów. Nawet zwierzęta działały otumaniająco. Płynąc przez lazurowe wody i rzeczki miałam okazje po raz pierwszy nabawić się widokiem delfinów czy mew o rozpiętości skrzydeł większej niż ramiona Jareda. Starałam się nie pokazywać tego po sobie, ale niczego bym bardziej nie żałowała niż zostać w ciemnej klitce na piętrze w Los Angeles w tym smogu i pomiędzy ludźmi wiecznie się gdzieś śpieszącymi.
-Czemu siedzisz tu sama? – nagle znikąd  "człowiek o rozpiętości ramion mniejszej niż mewa" usiadł obok mnie. Dziób żaglowca, z dala od rodziny Leto i Milicieviców wydawał mi się dobrym miejscem na odsapnięcie. Pragnęłam zaznać odpoczynku po morderczej walce na wzrok z mamą Jareda, o ile w ogóle można to było nazwać walką. Zabiła mnie samą obecnością, zmiotła z powierzchni ziemi i zakopała, wygoniła gdzie pieprz rośnie.
-Myślisz cały czas o mojej mamie? Nie martw się, mówi o tobie sporo. Raz powiedziała na przykład „dziwaczna kreatura“.
-Słuchaj ty mnie.. – odwróciłam się do niego delikatnie i powoli, chcąc wrzucić go za burtę – wyjaśnij mi... o co chodziło Tomo z tą żoną?!
-Wmówił sobie coś. –wzruszył ramionami unikając tym samym mojego wzroku. Pewien artysta i malarz odczytał by jego mowę ciała i już by mu napomknął, że coś ukrywa, i tego bardzo nie chce przede mną ukazać.
-Maczałeś w tym palce, co? – parsknęłam.
-Nie, no coś ty.. zresztą – uniósł mnie jak piórko i posadził tyłem na prostych nogach – przestań się wszystkim przejmować. W Primostenie na pewni ci się spodoba.
-Byłeś tam? – westchnęłam pobytem na miejscu tak przyjemnym jak jego nogi.
-Parę razy. – zamruczał – mają małą chatkę wielkości naszej sypialni, ale mi potrzebna jest tylko plaża i woda blisko domu. Mówię ci, będzie magicznie.
-A po co ci ta... woda? – zachichotałam.
-Dowiesz się.. wkrótce.. – dodał ostatnie słowo chcąc mnie podirytować i zanim zareagowałam przymknął mi usta własnymi. Wpadłabym z nim pewnie do tej wody, gdyby nie chichot dochodzący z tyłu łódki. Zapomniałam, że każdy na nas patrzał. Czerwona jak piwonia odwróciłam wzrok jednak żaden z naszej dwójki tego ruchu nie żałował.
Po ciągnącej się w nieskończoność godzinie dobiliśmy do portu. Ze względu na klify panoszące się wokół wysepki, nasz transport wodny musieliśmy zostawić kilometr od miejsca docelowego. Już wiedziałam z opowiadań rodziny, że to specyficzne miasto, albo nawet mała wioska. Co prawda nie można było natknąć się tam na wiatraki, pola z uprawą warzyw i traktorów, ale całą powierzchnie miasta zamieszkiwało nie więcej niż 3000 osób. Można to było nazwać półwyspem, który z resztą kraju łączył się tylko i wyłącznie wąskim przejściem, przez który prowadziła asfaltowa droga. Będąc w 17 osobowej grupce w wąskim przejściu na wysepkę poczułam dziwne uczucie, jakbym.. wchodziła do jakiegoś bajkowego kraju. To wąziutkie przejście mierzące szerokości 3 metry nadawało temu miejscu bajeczności. Zaraz przy przejściu witał nas malutki rynek z kamienną fontanną. Bawiło mnie jak Chorwaci hiperbolizowali to miejsce. Za wszelką cenę starali się chociaż optycznie zwiększyć dany im skrawek lądu. Chociaż znajdowało się tu parę sporej wielkości sklepów i budynków, i to również dla turystów, wszystko tu wydawało mi się ograniczane przez maciupeńką wielkość tegoż półwyspu. Faustin podjął decyzję, że zamiast iść przez środek wysepki, woli obejść ją na około. Niczym grupa cyganów z torbami, wózkami, siatkami, rybami złowionymi podczas trasy i psem, musieliśmy wyglądać jak ruchomy cyrk. Droga wiodąca wokoło wysepki prowadziła przez rybackie klimaty z porzuconymi kutrami i starymi dziadkami siedzącymi całe dnie i czekający chociaż na jedną rybeńkę. Wysepka okazała też się całkiem wysoka, bo gdy uniosło się wzrok ponad dachy domów, to i wielki, biały kościół, a wokół niego cmentarz, roztaczał się na wzgórzu. Kamienną ścieżkę po której zmierzaliśmy na tyły wysepki zakrywały drzewa i bluszcze spadające z nich oraz budynków. Wreszcie znaleźliśmy się na końcu wysepki, około pół kilometra od bramy, gdzie gdyby nie gwara podnieconej rozmowy, panowałaby kojąca uszy cisza. Słychać by było nie warkot silników, nie krzyk sprzedawczyków, lecz szum wody i liści, które niczym baldachim unosiły się nad naszymi głowami tworząc naturalny, zielony dach chroniący nas w cieniu. Wydawało się, że oprócz czysto-krwistych Chorwatów mieszkał tu też jakiś multimilioner, który tak sam jak  i jak zakochał się po uszy w tym miejscu. A widok roznoszący się z tego uroczego miejsca powalałby na kolana każdego. Ocean. Nieskończony. Nieograniczony. Wolny.  Do domów prowadziły kusząco kolorowe ścieżki udekorowane dzikimi kwiatami o ostrych, wyraźnych barwach. Nagle Merlin, zakochany we mnie chłopczyk, pociągnął mnie za rękaw w stronę domu.
-Pozwolisz, że pobędę z nim sam na sam.. – zachichotałam do Jareda.
-Będę cię miał na oku, młody! – krzyknął. Jay jak zwykle zrobił sobie ze mnie jaja mówiąc i strasząc, że dom  nie jest większy niż nasza sypialnia. Ich dom miał aż trzy piętra, które każde po kolei pokazał mi Merlin. Panowała tu śródziemnomorska, dość swojaka atmosfera. Widziałam kolekcję ryb Faustina, zbiór przypraw Iriny, pokoje każdego z dzieci i nawet taras za domem. Największe wrażenie zrobiło na mnie 3 piętro. Dom przypominał bowiem piramidę, co wyższe piętro, to mniej powierzchni kwadratowej zajmowała. Ostatnie, trzecie piętro, składało się tylko i wyłącznie z luksusowej sypialni i balkonu wychodzącego wprost na zachód, czyli na ocean. Co więcej, trzecie piętro wyrastało ponad poziom zielonego baldachimu, dzięki czemu efekt był jeszcze piękniejszy, jakby to pomieszczenie sięgało nieba... Razem z Merlinem, tym razem na rękach (był wniebowzięty bliskością naszych twarzy) zwiedziłam kuchnie i salon, gdzie dominowały zdjęcia przodków rodziny, pamiątki rodzinne, donice z kwiatami i suszone liście. Na ścianie nad kominkiem wisiało za to przesłodkie zdjęcie Tomo za czasów dzieciństwa.
-Zdejmiecie to kiedyś? – jęknął patrząc z żenadą na swoje ciało, zupełnie odsłonięte, biegające po plaży całkiem nagie, uchwycone jakieś 30 lat temu na zdjęciu tutaj, w Chorwacji.
-To nasz skarb, nigdy go nie zdejmiemy. – Irina po raz 60-ty ucałowała swojego pierworodnego syna.
-Nie wolicie fotki z teraźniejszości? – zaryzykowałam.
-Jeśli będziesz miała dzieci to porozmawiamy. – uśmiechnęła się ciepło – tęskni się za dzieckiem gdy to podróżuje po świecie, teraz takim burzliwym i pełnym wojen..
-A ile ma pani dzieci? –spytałam z czystej ciekawości.
-Szóstkę. Tomo, Ivanę, Maltę, Greogero, Marko i  Borna. Peta i Merlin to dzieci Malty – posłała mi serdeczny uśmiech i wróciła do swojej czynności, ja jednak nadal wpatrywałam się w nią z twarzą mówiącą tysiąc słów. 6 DZIECI?! Jak zwykle zastanawiałam się nie ile matka się nacierpiała przy porodach, lecz ile ruchów biodrami wykonał Faustin. Ramona!, skarciłam się w myślach.
Po godzinie, gdy zamieszanie i tłok trochę opadły usiedliśmy wszyscy na tarasie przy stole, na pierwszym piętrze, gdzie oprócz kundla towarzyszył nam cień drzewa, rosnącego tu ponoć od pokoleń. Już wchodziłam w fascynującą rozmowę z Merlniem o piłce nożnej, gdy pani domu poprosiła mnie oraz Constance o pomoc w kuchni. Posłałam swojemu chłopakowi mordercze i wołające o pomstę do nieba spojrzenie po czym zrezygnowana udałam się do kuchni. Irina kazała nam pokroić warzywa do sałatki, jednak z moim szczęściem wiedziałam, że przy tak trywialnej czynności jak krojenie pomidorów musi wydarzyć się coś pechowego. Constance od razu wykorzystała nieobecność pani domu, podchodząc do mnie i opierając się bokiem o blat. Podwinęłam delikatnie rękawy, które oczywiście cały czas opadały, na taką wysokość, by mamusia Jareda nie dostała zawału widząc moje ślady po próbie samobójczej.
-Słuchaj no... – zaczęła tradycyjnym Amerykańskim akcentem – odkąd znasz mojego syna? – wyraźnie zaakcentowała ostatni wyraz. Widocznie chciała dać mi do zrozumienia, że ten facet wciąż jest jej!
-Od ponad roku. – wydukałam krótko.
-Ah.. – westchnęła nie kryjąc szoku – sądziłam, że weźmie pierwszą lepszą z ulicy, byleby tylko kogoś ze sobą przynieść.  Bardzo chce mojego szczęście i wie, że pragnę wnuka..
Moja reakcja była natychmiastowa. Pomidor, którym poczęstowałam się od niechcenia, teraz przebywał mi gdzieś pomiędzy jamą ustną a gardłem. Prawie bym się zadławiła gdyby nie pewne uderzenia Constance w moje plecy.
-Wnuki? – wydusiłam – dobry z niego syn.
-Powiedz mi, czy.. zabezpieczacie się? – spytała. Tym razem spojrzałam na nią znacząco, czując przy tym wielką satysfakcję. Teraz ja przygasiłam ją jednym, ostrym spojrzeniem.
-Przepraszam, nie powinnam wdrażać się w szczegóły.. ale wiedz, że mój syn rzadko myśli. Zaślepiony urodą młodych kobiet staje się robotem prowadzonym przez testosteron, nie jak przystało na Homo-sapiens, mózg.. Tak właściwie ile ty masz lat? – przysunęła się do mnie już dawno przekraczając odległość intymną. Chciała chyba wyczytać coś z moich oczu! Przestraszyłam się sądząc, że może nadal są lekko czerwone od rzewnego płaczu.
-Sugeruje coś pani? – odbiłam piłeczkę.
-Czysta ciekawość. – wzruszyła ramionami.
-Mam 27 lat. – mruknęłam lekko zawstydzona. Nie wiedziałam czy w jej mniemaniu 27 lat to młodość czy może wiek przed grobowy. Z jej strony mogłam oczekiwać wszystkiego, bo zupełnie nie mogłam jej rozgryźć.
-Oh, to zadziwiające! – zaśmiała się- dałabym ci maks 23 lata!
-Dziękuję. – uśmiechnęłam się lekko. Gdy wszystko zdawało się wrócić do normy musiało się coś spieprzyć. I oczywiście, ja byłam tego powodem.
-Mój syn potrzebuje rozważnej i mądrej kobiety... Oj, kochanie! Do tego noża musisz mieć pewne ręce, a te rękawy ci nie pomogą!
I wtedy uniosła moje rękawy, które wcześniej cały czas opadały, tym samym widząc co takiego przez cały czas zakrywały. Nie chciałam patrzeć jej w oczy, nie chciałam już więcej stawać jej na drodze. Odsunęłam się, zwinnie wsypałam warzywa do miski i bez słowa wróciłam na ogródek, tym razem z mocno naciągniętymi rękawami. Byłam blada jak ściana, co nie uszło uwadze Jareda. Usiadłam pomiędzy Merlinem a Vicky, a gdy tylko równie blada Constance dołączyła, Faustin uderzył w kieliszek i wstał z miejsca.
-Drodzy goście! – powiedział wzniośle – wreszcie jesteśmy w całym składzie! Tak się cieszymy z żoną, że udało wam się znaleźć czas i chęci, by spotkać się tu i teraz, w tak wielkim gronie! Po raz pierwszy jest z nami Shannon i droga Ramona, których witam bardzo serdecznie w naszych skromnych progach. – uśmiechnął się do mnie, i w przeciwieństwu do Shannona szczerzącego się jak szczerbaty na suchara, uśmiechnęłam się blado do mówcy – chciałbym, by ten cały miesiąc minął nam w rodzinnej i ciepłej atmosferze! Kochani, do dna!
-Na dno! – wrzasnęła trójka braci.
-Na dno, dragi moj! – zaśmiała się Vicky. Brawo, Ramonko. Pierwszy dzień a rodzinna i ciepła atmosfera już ma się spartolić dzięki twojemu geniuszowi! Po wypiciu ręcznie robionego wina nadeszła wielka uczta, podczas której jakoś nie mogłam cieszyć się z podanych nam dań. Widząc w oczach matki Jareda złość i zwykłe wkurwienie czułam, że zapowiadające się wakacje i święta przeżyję w koszmarnej atmosferze. Jedliśmy i piliśmy do wieczora, ja oczywiście tylko siedziałam na miejscu zastanawiając się co robić dalej. Ze stołu zniknęło wszystko co upichciła dla nas Irina i chociaż zasmakowałam tylko tradycyjnego pikantnego garnka owoców morza wiedziałam już, że Chorwaci stawiają na prostotę, dopiero potem na rozkosz podniebienia. Jedną z najlepszych informacji dzisiejszego dnia, o ile nie najlepszą, O ILE W OGÓLE POZYTYWNĄ, była wiadomość, że całe trzecie piętro, czyli sypialnie połączoną z balkonem, zajmujemy tylko ja z Jaredem. O godzinie 22 Jared jako gentleman wtaszczył nasze walizki na górę. Ja odrzuciłam tylko plecaczek na łóżko i nie marząc o innym przez cały dzień podeszłam do barierki balkonu i oparłam się na niej, wchłaniając tym samym piękno otaczającego mnie miejsca. Widok był równie porywający co.. podcięte żyły. A może i piękniejszy? Wszelkie filozofie nie były mi tego wieczora dane. Ktoś zaszedł mnie od tyłu i całując w szyję szepnął:
-Moja mama chciała się ze mną spotkać żeby porozmawiać. Jak sądzisz, o czym utnie sobie pogawędkę? Naskarżyłaś jej na mnie? – zachichotał jeżdżąc po moim ciele dłońmi. W tej wysokiej temperaturze zaczęłam się pocić. Przypomniałam sobie wtedy ten moment, gdy chciałam wykrzyczeć prosto w twarz Jaredowi, że jego mamuśka zobaczyła moje cudne znaki na rękach, jednak nie chciałam mu zabierać tej przyjemności dostania ochrzanu od mamuśki.
-Nie mam zielonego pojęcia o co jej biega. – burknęłam starając się wsłuchać w rytm fal zderzających się z lądem. Chciałam iść popływać, jednak mój kochanek miał inne plany. Jego matka, ani jego, ani mnie, w tej chwili nie interesowała. Zsunął dłonie z mojej szyi na brzuch, po czym dość nieśmiało wsunął dłoń do mojej bielizny. Zagryzłam wargę boleśnie czując jego ciało blisko mnie, tym samym odepchnęłam się od barierek przypierając do jego muskularnego ciała. W ciągu kilku sekund doprowadził mnie do najcichszej ekstazy w całym życiu gdy jedyny dźwięk jaki z siebie wydałam to cichy odgłos wprost do jego ucha. Odgłos na tyle przepełniony przyjemnością i seksem, że twardość w jego spodniach wcale mnie nie zaskoczyła. Chwyciłam za jego drugą wolną dłoń i przymocowałam ją sobie pod bluzką, przystawioną do piersi. Podwójna przyjemność obojga nas podwójnie rozpalała. Nie wytrzymałam tego długo. Nie odwracając mnie do siebie twarzą ruszył powoli w stronę łóżka, teraz oświetlonego jedynie promieniami mocnego Księżyca i lampki nocnej. Szybkim i zwinnym ruchem pchnął mnie na łóżko gdzie leżałam rozczochrana w bijącym szybko sercem. Nasze wzroki mierzyły się przez sekundy, tworząc między nami jeszcze większe napięcie. Znów przegrałam. Szarpnęłam go mocno za koszulkę i zmusiłam do pocałunku, tym samym on leżał już na mnie. Jego ciche mruczenie i palce sunące wokół mego pępka rozbudzały uśpione instynkty i gdy tylko zdarłam z niego podkoszulek ten wstał ciężko dysząc. Poprawił fryzurę i spojrzał na mnie z góry, swoim zamglonym wzrokiem.
-Muszę iść, jest niecierpliwa.. – wysapał.
-Kto tu jest niecierpliwy?! No kto?! Ja! JA! Ja, do cholery! – wkurzyłam się.
-Ale muszę... – jęknął.
-Ale ja tak proszę... – zrobiłam słodkie oczka – błagam, pragnę cię jak cholera..
-Ale zabije mnie..
-Tak szybko..
-Wejdzie tu i dostanie zawału! – krzyknął na odchodnym – dostanie szału!
-Chyba ataku radości i ekstazy. – burknęłam niezadowolona.
-Czemu?  - spytał marszcząc czoło. Wtedy głos stanął mi na uwięzi. Nie mogłam go wprost spytać, że skoro jego matka tego pragnie, w jakimś stopniu i ja, to czy on gotowy jest na takie poświęcenie czyli.. dziecko. Ale gdy patrzałam jednocześnie na niego i myślałam o małym karzełku trzymanym w ręku uśmiechnęłam się nieznacznie.
-Cholera-  syknął patrząc na zegarek – Ram, czekaj tu. Przyjdę i nie wyjdę do rana, obiecuję!
Potem już tylko zatrzasnął drzwi, a ja, zwykle wściekła tym, że ktoś śmiał mi przerwać, teraz leżałam rozczochrana i uśmiechnięta myśląc o jednym i tym samym:
-Karzełek.. – zachichotałam sama do siebie – no kurwa, mały karzełek.. rudy.. niebieskie oczka...
Wiedziałam, że z tego co między nami było mogło wyjść coś więcej niż doskonały seks, ale i doskonałe dziecko. Pytanie nasuwało mi się jedno: nawet gdybyście chcieli, czy to dobra decyzja? Stanowicie związek od dwóch dni i już chcecie spadkobiercy? W dodatku te żart o zaręczanych, śmierdzi mi tu czymś... Wiedząc, że woda jak  nic innego pomaga mi w przemyśleniach ubrałam na siebie jedynie bluzę i rozplątane trampki i nie zabierając ze sobą niczego więcej opuściłam pomieszczenie. Zupełnie niezauważona przedostałam się na sam parter, gdzie natrafiłam na akustyka, którego Jared przywiózł ze sobą. Pomyślałam, że gitara również zadziała kojąco na umysł. Tymczasem z kuchni dochodziły do mnie dwa znane bardzo dobrze głosy, których nigdy w życiu nie pozwoliłabym sobie nie podsłuchać.
-Mamo, tylko szybko. Na górze czeka na mnie kobie...
-Co to znaczą te jej rozcięte żyły?! –wybuchnęła. Chociaż stałam za ścianą w cieniu nawet tutaj czułam jak podłoga drży a ściany trzęsą się od jej histerycznego wrzasku –chciała się zabić? Jared, wytłumacz mi natychmiast o co tu gra?!
-Mamo..- jęknął rozbawiony – nikt nie chciał popełnić samobójstwa, ona po prostu.. po prostu... taka już jest!
-„Taka już jest“!? Skąd ty ją wytrzasnąłeś?! Szalona wariatka, pewnie zapłaciłeś jej sowicie żeby przyszła tu z tobą i grała twoją dziewczynę, co? Kochanie, pragnę jedynie twojego szczęścia, nie musisz płacić jakimś..
-To żadna aktorka. To autentyczna Ramona Silver i wiem, że będziesz z niej dumna..- parsknął – kocham ją chyba..
-Kochasz ją?! – wrzasnęła pełna szoku – niby za co? Nie potrafiła się porządnie wysłowić, nie radzi sobie nawet w kuchni! Czy ona ci skarbie zrobiła dobry obiad chociaż raz? Musisz zostawić te świństwo zielone i wziąć się za białko. Schudłeś, skarbie!
-..ostatnio uprawiam sporo seksu. To utrzymuje mnie raczej szczupłym, mamo... – powiedział nieśmiało a westchnięcie jego matki było reakcją podobną do mojej.
-Kogo ja wychowałam? Ręce opadają! – westchnęła ciężko. Nie chciałam słyszeć reszty ich idiotycznej gadki. Zauważyłam tylko, że między Constance a Jaredem było coś więcej niż matczyna troska. Byli dla siebie jak przyjaciele, mówiący sobie o wszystkim wprost. Kto normalny pochwaliłby się matce o częstotliwości swojego życia seksualnego? Chyba tylko ten ułom zwany Jaredem. Podobne relacje miałam z moim ojcem. Z gitarą w ręku cichutko wyszłam z domu i zmierzyłam w kierunku klifów. Okazało się, że na sam dół, położony około 15 metrów niżej, prowadziły kamienne schody, jakby wyrzeźbione przez fale. Nie myśląc dłużej niż sekundę zdjęłam wszystko oprócz bielizny i ostrożnym krokiem zeszłam na dół. Noc była przyjemna i ciepła, towarzyszył jej lekki wiaterek i szum fal. Rano ocean pienił się i rozbijał skały, teraz późnym wieczorem uspokoił się i był bliski tafli jeziora. Usiadłam na jednym ze schodków po czym szarpnęłam jednokrotnie za strunę. Uwielbiałam grać na gitarach, zwłaszcza Jareda. Każda z nich jakby wchłonęła fragment jego duszy, ta akurat miała w sobie wielką moc. Dźwięki gitary, szum wody zderzającej się o skały i własny oddech idealnie sprzyjał moim małym rozkminom. Zastanawiałam się czy aby na pewno jestem tym,  za kogo się uważam. Czy jestem egoistyczną wariatką szukającą nowych wrażeń, czy może pragnęłam podzielić się z kimś swoją nieogarniętą siłą i energią. Pomyślałam od razu o wielkiej rodzinie i domu, jednak te wizje od razu przyćmiła szara rzeczywistość. Pomyślałam sobie, że Jared nie wytrzyma ze mną ani sekundy więcej. Jak zwykle byłam pesymistką. A co jeśli nie? A co, jeśli to, co między nami jest wcale nie ulega stagnacji, tylko się rozwija? Nie stoimy przecież w miejscu, coś się między nami rodzi, coś umiera...  Gdy był blisko czułam się silniejsza i pewniejsza siebie, jakby mnie... uzupełniał. Jakby do mnie pasował a ja do niego. A może to czysty przypadek? Po co pakować się w dzieci? Po co zakładać białą sukienkę i nakładać na palce kajdany zniewolenia? Tego bałam się najmocniej. Bałam się monotonii, tak samo jak Amy. Ogromnie żałowałam, że moja droga przyjaciółka ucięła między nami kontakt. Jak nic innego pragnęłam ją spytać teraz o zdanie, spytać, czy Jared jest dla mnie odpowiedzi, czy nasza wspólna przyszłość w ogóle jest możliwa. Zadarłam nos przyglądając się gwiezdnemu niebu. Było w nim coś piękniejszego niż to, czego myślałam, że pragnę. Może rodzina, wysepka i ocean stawały się ważniejsze niż egoistyczne pragnienia bólu, cierpienia i zwracania na siebie uwagi na każdym kroku. Jak zwykle ktoś przerwał mi rozterki. Były to czułe usta na moim nagim barku, które spijały z mojego ciała kropelki potu.
-Uciekłaś.. –szepnął.
-Wcale nie, tylko poszłam nad wodę. – uśmiechnęłam się nieznacznie.  
Zaśmiałam się cicho grając pierwszą lepszą piosenkę, jaka wpadła mi do głowy. Od razu wyczułam wzrastające między nami napięcie, zwłaszcza gdy była jeszcze z nami gitara, na której grałam. Odłożyłam ją szybko nie mogąc wytrzymać dzielących nas metrów. Wzięłam go za rękę i poprowadziłam do wody. Z początku przyprawiła mnie o dreszcz, jednak pokrótce przyjemnie otaczała nasze splecione ciała. Chciałam się z nim trochę podroczyć. Czując jak próbuje pozbyć się mojej bielizny szybko wymknęłam się z jego uścisku i wykorzystując swoje ponadludzkie zdolności do nurkowania (o czym przekonałam się niedawno w wannie) uczyniłam to samo, tyle że w  oceanie. Jego zdekoncentrowanie i popłoch mnie bawiło. Zostawiłam go samego, zostawiając za sobą tylko ślady w  formie pływających resztek mojej bielizny. Natrafiłam na skałę, za którą postanowiłam się ukryć a widząc nadpływającego i szukającego mnie Jareda, schowałam się za nią. Zanurkowałam ponownie po czym wypłynęłam po paru sekundach, dokładnie centralnie przed nim.
-Myślałem, że widzę syrenę.. – szepnął. Na te słowa przyparłam do do owej ściany, gdzie mimo piekących od dawna jak cholera rąk pieściłam go nimi i masowałam. Wystarczyła mu minuta by tak jak ja niedawno poczuć słodki smak przyjemności, jaką mu dałam. Wtulił się we mnie, przy okazji kąsając płatki uszu. Wykorzystał naszą bliskość i z chęci zapłaty za moją przyjemność uniósł mnie wysoko wykorzystując wyporność wody. Moje piersi znajdowały się na poziomie jego twarzy a gdy zaczął ich pieszczoty wtuliłam się w jego długie, mokre włosy. Nagle oderwaliśmy się od siebie wzrok słysząc krzyki Faustina i matki Jareda:
-Jared! Jared!!! Ramona! Gdzie oni się podziali?! – krzyczała rozhisteryzowana.
-Mojja droga, są odrasli... – odpowiedział jej tamten.
-Tacy są dorośli, że pewnie się zgubili na tej przeklętej wyspie! Jeszcze ta wariatka zrobi krzywdę mojemu synowi..
-Kto zrobi komu krzywdę, ten zrobi mu krzywdę... – powiedział gardłowo Jared kładąc mnie sobie wygodnie na rękach. Ujęłam jego twarz i oparłam czoło o jego własne. Gdy wchodził we mnie delikatnie zacisnęłam zęby wypuszczając z ust co chwila nowe stęki. Spił niektóre dźwięki z moich ust a ja zawyłam rozkosznie czując jak rytmicznie rusza biodrami....

We found love in a hopeless place...

Sen. Sen na jawie. Marzenie na jawie. Radość. Słowa tego nie opiszą. Jego usta i tak nie pozwalały na jakikolwiek dźwięk. Wszystko brał dla siebie. Wszystko. Nawet dźwięki. Wszystkie pożerał w gardle a później dzielił się nimi ze mną w miłosnym splocie. Jego usta znikąd zjawiły się na moim nagim ramieniu, potem podążyły szlaczkiem po talii aż do stóp. Zachichotałam słodko i podwinęłam nogi bojąc się z jego strony łaskotek.
-Śpioszku, jest 13-sta godzina.. matka mnie zabije..
-Co ty się tak o nią troszczysz? – spytałam sennie. Otwarłam oczy. Był blisko. Dosłownie centymetr ode mnie. Był piękny, jasna otoczka popołudniowego słońca podpowiadała mi, że zbudziłam się przy aniele. Aniele, który wczoraj dał mi nieopisaną rozkosz.
-Nie, jak ty się o nią troszczysz. – stwierdził akcentując zaimek – idealna kandydatka na żonę.
-Czyli jednak maczałeś w tym palce. – burknęłam.
-W czym ja nie maczałem palców... – przegryzł słodko wargę i zaraz po tym jak uderzyłam go poduszką to drzwi ledwo oparły się  przed niecierpliwym pukaniem naszego nagłego gościa.
-Kto tam? – spytał cicho Jared sunąc palcem wokół mojego pępka.
- Magarac jede puno trave! – odezwał się głos z zewnątrz a my oboje spanikowaliśmy.
-Co robić?! Gdzie jest kołdra? – szeptałam.
-Gdzie wyrzuciłaś moje ubrania?!
-Pływają w oceanie, idioto!
-A gdzie pościel?!
-No chyba jej sobie do dupy nie wsadziłam!
Zanim dodałam jeszcze coś Jared wyciągnął z szuflady parę prześcieradeł natychmiast nas nimi okrył.
-Prosimy! – krzyknął. Posłałam mu zabójcze spojrzenie obawiając się, że to kochana Constance, jednak od razu poczułam ulgę widząc Irinę wchodzącą z tacką jedzenia do naszej sypialni.
-Kochani! My wiemy, że lubicie się dużo ljubav, dlatego Irina przygotowała wam swojskie jedzonko, pełne witamin i innych pyszności! – zaśmiała się serdecznie.
-Tak, bardzo dziękujemy.. – uśmiechnęłam się tak samo gdy nagle wyczułam pewien dyskomfort w okolicach kości ogonowej. Wyczuwszy charakterystyczny kształt chciałam wstać i poprawić pozycję, jednak strach Jareda przed kompromitacją nie pozwolił mi tak po prostu opuścić miejsca zbrodni. W dodatku białe prześcieradło ledwo nas obojga przykrywało.
-Nie było wam zimno w nocy? – spytała troszcząc się o nas.
-Nie, skąd.. – machnęłam ręką przełknąwszy z trudem ślinę.
-Na pewno? – upierała się – jakby co – sięgnęła do komody i wyciągnęła brązowy kocyk w dziwne wzroki – to jest kocyk magicznej nocy.
-O, a co takiego potrafi zdziałać? – spytałam coraz bardziej skrępowana.  Nie dość, że leżałam całkiem naga pod cienką warstwą bawełny, przyglądała mi się bez stresu pani domu, to jeszcze do pleców boleśnie wbijała mi się pała Jareda!
-Nazywamy go „dzieciorobem“. – powiedziała na odchodnym a gdy zatrzasnęła za sobą drzwiczki zeszłam z Jareda patrząc z politowaniem na jego ciało.
-Powinniśmy z tym uważać, nie sądzisz? – jęknął zrywając się dosłownie z łóżka.
-Lepiej uważajmy. – syknęłam masując sobie plecy.
-Nie potrzebujemy go na razie, co? – zachichotał a ja nadąsałam się jak dość szybko.
-Ej, co jest? – zmartwił się. Mózg wpadł na genialny pomysł: łóżko, naga kobieta i facet oraz stojący oręż, tylko tego nam potrzeba, huh?
-Ja.. ja..ja.. ja sobie tak pomyślałam..
-Co jest, kochanie? – złapał mnie za podbródek i czule pogłaskał. Jego niebieskie oczy bardzo mnie dekoncentrowały aż nie wytrzymałam. Bez wstępu i tłumaczeń rzuciłam się na niego, jednak pech nie spał: zapukała inna osoba.
-Zajęte! – krzyknął Jared.
-Ubierzcie się, widzę was przez zamek od kluczy! – zagrzmiał Shannon. Jared zareagował jak przystało na zazdrosnego faceta. On mógł paradować nago, mnie obtoczył warstwą ubrań i kołdry. Drzwi otwarły się z hukiem, bez pozwolenia, i od razu rzucił mi się do oczu ten wzrok Shannona.. jakiś dziwny.. jakiś tajemniczy.. jakiś... inny niż zwykle.
-Bracie, gdzie nasz wulkan energii!? Gdzie nasza torpeda?! Gdzie nasza samo destrukcyjna kobitka?! – zaśmiał się.
-Wynocha. – burknął niecierpliwiąc się Jared. Zdecydowanie nie lubił gdy mu przerywano.
-Wow! – Shannon wybałuszył oczy widząc Jareda w takim stanie aż nie wytrzymał i ze łzami w oczach zaczął rżeć ze śmiechu.  Jared, jako zbity pies, usiadł obok mnie zasłaniając się poduszką, jednak i ja nie wytrzymałam. W obliczu starszego brata musiał przyzwyczaić się do ciągłego żartowania. Cicho zachichotałam, ale od razu przerwałam napotkawszy wzrok Jareda.
-Chętnie zobaczyłbym twojego. – syknął – wynocha, a kysz!
-Ramona, a może zrobimy.. konkurs... – wysapał wstając.
-Tylko Tomo odsłoni fragment klatki piersiowej a tobie już stanie. – parsknęłam śmiechem.
-No, ja właśnie w tym temacie do ciebie, Ram, skarbie. – Shann nagle spoważniał a teraz Jared wybuchnął śmiechem.
-Masz problemy z erekcją!? Stary, to nie to miejsce! Ani ja, ani tym bardziej moja dziewczyna ci nie pomożemy.
-Nie, ja.. poznałem kogoś. To znaczy nie poznałem jej, ale widziałem..
-CO?! – spytałam zszokowana – to Chorwatka? Tubylka?! A może turystka ze Stanów? Europy? Niemka? – zaśmiałam się sarkastycznie.
-Chorwatka, ale wygląda jakby urodziła się w niebie.. – wydusił podekscytowany – blada cera, smukłe dłonie i ten chłód w oczach – otrzepał się wstrząśnięty – jak zimowy poranek..
-Nie widzisz, że jestem z-a-j-ę-t-y?! – warknął Jared.
-Muszę ją zobaczyć. – otoczona pościelą wstałam i szybko założyłam na siebie ubrania – muszę.
-Halo, a ja?! – jęknął Jared.
-Haha.. nasunęła mi się taka mała dygresyjka.. – Shann przegryzł wargę – pamiętasz twoją reklamę Hugo Boss?
-Oczywiście. – burknął wściekły. Swoją drogą jego niezaspokojenie było bardzo słodkie.
-Ty tą butelką perfum tak tam trzepałeś! A to w górę, a to w dół!! – Shannon ponownie wybuchnął śmiechem i tym razem się nie powstrzymałam.
-A potem kobiety zachodziły w ciąże, nie dziwota! – dodałam.
-Pieprzcie się! – syknął zrezygnowany – dokończę sam!
-A masz plakat Cameron? – zaśmiałam się złośliwie.
-Żebyś wiedziała! Mam nawet magazyn z Lindsay Lohan, ale będzie jazda! –dodał sarkastycznie.
-Powodzenia. – zaśmiałam się na odchodnym.
-W trzepaniu. – dodał Shann i cudem nie dostał kapciem w łeb. Była godzina 12, aczkolwiek tutaj dobra była wyraźnie przesunięta. Większość ludzi już spała, jedynie Irina i Constance gadały o czymś zawzięcie na tarasie. Dałabym głowę, że plotkują o mnie i Jaredzie. . W sumie miała racje, nie tyle że się tnę, pewnie sprowadzę jej syna na złą stronę mocy. Nie zależało mi na jej miłości, ale warto było mieć w niej co najmniej koleżankę. Pomyślałam, że Shannon jako jej umiłowany synalek jest skłonny zmienić jej nastawienie do mnie. Nie wiedziałam jak pociągnę dalej z Jaredem i czy będę potrzebowała jej uwagi, jednak wolałam nie robić sobie w niej największego wroga. Nie wyglądała na słabą ofiarę losu, lecz bardziej na amazońską wojowniczkę.
-Więc... – spojrzałam na Shannona gdy skręcił w prawo na kamiennej ścieżce. Kierowaliśmy się ku rynkowi i bramie wejściowej – mówisz że ci się podoba?
-Padniesz jak ją zobaczysz. – powiedział zachowując poważny wyraz twarzy – chyba.. chyba się zakochałem.
-Jaka jest moja rola?
-Masz.. masz ją rozgryźć. Dla mnie jest taka niedostępna, oziębła, ale może dla dziewczyny...
-Zaraz! A co jak jest lesbijką?
-To ci nie grozi jak jestem w pobliżu. – pokazał mi język a ja przewróciłam oczami.
-Co za to będę miała?
-Nie rozgadam, że wczorajszą nos spędziliście na morzu. –zachichotał wrednie.
-Podglądałeś. – to nie było pytanie – pewnie ty ćwiczyłeś ruch „hugo boss“, hmm?
-Nie zaprzeczę.
Wreszcie dotarliśmy  do owego baru, gdzie podobno siedziała jego „bogini“. Leżał niedaleko rynku, z widokiem na morzu. Jego usytuowanie wprawiało w zachwyt, bo i miejsce udekorowane było kolorowymi kwiatami i wielkimi liścikami dającymi przyjemny cień. Nie było w nim wcale za ciepło, ale Shannon już dawno pocił się jak świnia. Nie wiedziałam czy to z powodu temperatury, cze może ekscytacji.
-Teraz albo nigdy. – westchnął oddychając miarowo, acz z trudem.
-Która to? – spytałam rozglądając się po barze.
-Jezu! – Shannon pisnął jak mała dziewczynka, właściwie przypominało to świst papierowego samolociku. Wbiłam wzrok w miejsce, w którym przed chwilą zobaczył, wydawało się, ducha. Moją uwagę przykuła pewna dziewczyna, siedząca do nas plecami. Już stąd, paręnaście metrów dalej od baru, widziałam jej ponętne i szczupłe kształty.
-Czekaj! – sama spanikowałam i razem zaczęłam skakać z nim z ekscytacji. Przypadkowy obserwator mógł wziąć nas za psychicznie chorych.
-A co jeśli.. odezwą się we mnie licealne instynkty!? – spytałam.
-Co?! Nie wiem, ale musisz tam iść!
-A jak ona sama wpadnie mi w oko!? Shann, ja byłam kiedyś dwustronna...- jęknęłam.
-Ramona! – potrząsnął mną – zrób to dla mnie a umrę ze szczęścia. Przeproszę cię za wszelkie zaczepki! Będę twoim przyjacielem, obiecuję!
-Ale obiecaj mi coś! Obiecaj! – podniosłam jego rękę do góry a on zaczął powtarzać moje słowa, ze wskazującym palcem uniesionym do góry w geście obietnicy.
-Jeśli tylko nie spapram roboty.. ożenisz się z nią i zrobisz sobie co najmniej jedno dziecko.
-Będzie miała na imię Jul. – powiedział rozochocony.
-Obyś mi tego dokonał, bo ja idę! – krzyknęłam.
-Idź, idź! – klasnął w dłonie.
-Idę!- zaśmiałam się szaleńczo po czym spojrzałam na niego wariacko – ale co ja mam w sumie zrobić?
Shannon zdołał pokazać mi  komplet środkowych palców a ja odpowiedziałam mu tym samym. Tchórz schował się za kamiennym murkiem odgradzającym teren baru od kamiennej ścieżki, ja za to założyłam okulary przeciwsłoneczne i czując się jak agent CIA usiadłam parę krzeseł od naszej ofiary. Zamówiłam sobie sok, by przypadkiem nie paść, gdy na nią spojrzę. Już  patrząc na nią z profilu pomyślałam sobie, że gorzko tego pożałuję. Dziewczynę otaczała gromadka facetów, która była lekkim utrudnieniem w obserwacji jej samej. Widać było i nich to samo, u każdego z  nich – zakochanie. Gdybym tylko mogła ją zobaczyć, gdybyś tylko knypku się przesunął....
Wreszcie.
Zobaczyłam ją i o dziwo – strzała amora chybiła. Mimo tego za żadne skarby nie dziwiłam się Shannonowi. Na pewno nie przypominała tubylki, gdyż jej jasna cera, zupełnie jak moja, kontrastowała z oliwkowymi odcieniami, tak samo jak jej jasne dłonie i fiołkowe oczy. Europejka, pomyślałam. Była bardzo szczupła, sylwetką przypominała mnie, bo jej też nikt nie obdarował obfitym biustem. Ramona, co ty patszysz?! Skierowałam się wzrokiem do jej twarzy, którą nie mogłam tak po prostu ominąć. Twarz miała smukłą, nos słodki jak u elfa  a kości policzkowe idealnie krzywe. Wszystko do dekorowały i uzupełniały jej złociste długie blond włosy, lekko falujące i popadające w brąz. Miała na sobie czerwoną, falującą sukienkę oraz szal zakrywający szyję i ramiona. Usta jarzyły się krwistą czerwienią i nie jeden z tych flirciarzy marzył i spiciu z jej wypukłych ust tej krwi. Zastanawiałam się co takiego mogę zrobić, by taka laska poleciała na Shannona. Jej arogancki uśmieszek zdawał się tarczą albo murem, który bez problemu potrafił zmiażdżyć w pył serce biednego Shannonka. Wydawało się, że ona pracowała jako kasjerka a każdy podchodzący do niej klient, czyli facet, dostawał kosza, jeden po drugim, drugi po trzecim i tak dalej, i tak dalej... Nie chciałam skazywać Shannona na tą rzeź, ale to co działo się teraz w jego umyśle było stanem niezwykle wyjątkowym i takiej szansy nie  mogłam stracić. Chciałam przyjrzeć się jej jeszcze raz, bardzo dokładnie, by zrozumieć jej zachowanie i intencje. Przerodziłam się w bestie polującą na ofiarę.  I wtedy zabrzmiał jej melodyjny, brzmiący jak śpiew skowronka głos:
-Wolałabym zamieszkać z dowcipnisiem i muzykiem, jakimś cholernym artystą, który ma zmienne nastroje i temperament, niż z tobą, gówniarzu.
Kolejny facet stracił sens życia, tymczasem ja wpadłam na wcale nie tak banalny pomysł. Dobiegłam w mgnieniu oka do Shannona i złapałam go za włosy chcąc by mnie krył się jak przerażone dziecko, tylko poczuł w sobie ten temperament.
-Masz mnie poderwać. – syknęłam  - masz mi na głos powiedzieć jak grasz na bębnach, jaki zajebisty zespół tworzysz i co potrafisz w łóżku, okej?!
-O czym ty pieprzysz?! – wybałuszył oczy.
-O tym. – szepnęłam i jednym ruchem zdarłam z niego koszulkę. Założyłam mu na nos własne okulary, a połączenie jego opalenizny, mięśni i zabójczych okularów, nawet i mi się podobało.
-Dobrze słyszałeś. Siadam blisko niej, ty do mnie podchodzisz i flirtujesz Jeśli to usłyszy, wpadniesz w oko. A teraz! – krzyknęłam jak w  wojsku – napnij mięśnie, napnij mózg i napnij Wacka, bo dzisiaj zapolujemy.
Shannon wziął głęboki oddech gdy wreszcie tupnął nogą:
-Zrobię to! Zdobędę ją!
-Zrobisz!
-Tak!
-Na pewno!?
-TAAAK! – krzyknął na całą wyspę a ja skuliłam się chcąc powstrzymać wybuch śmiechu.
-Jak to mówił Jared ? Pierwsze wrażenie masz już za sobą?
-Słyszała mnie!? – spanikował.
-Temperament, pamiętaj. I nie patyczkuj się, jestem gorąca, ostra a ty mnie pragniesz.
-A możesz też zdjąć koszulkę? – zrobił słodkie oczka.
-Pamiętaj, skupienie! – na odchodnym pokazałam mu dwa kciuki po czym usiadłam bliżej dziewczyny, niby przyodziawszy minę seksownej samotniczki wzdychającej na fakt, że każdy facet jest tłumokiem. A nasz aktor właśnie się ujawnił. Od zawsze wątpiłam w jego talent aktorki, przynajmniej wydawało mi się, że jest całkowitym idiotom w tej sferze.
Shann oparł się arogancko o bar, twarzą do dziewczyny. Z trudem na nią nie patrzał.
-Czego tu chcesz, palancie? – syknęłam cięta na każdego osobnika płci przeciwnej.
-Jesteś piękna jak polny kwiat – szepnął akcentując każdy wyraz bardzo dokładnie a ja uderzyłam go mocno w nogę. Tym samym dałam mu do zrozumienia, że ani mi, ani tej dziewczynie nie  mogło się spodobać.
-Masz ładne mięśnie.. – dotknęłam jego ramion. Chciałam dać mu pewną wskazówkę– grasz?
-Jestem.. jakby to powiedzieć.. artystą.. – przytaknął zdejmując z nosa swoje Aviatory i pokazując swoje śliczne oczyska – gram.
-Oh, na czym? – przegryzłam wargę.
-Na bębnach, kotku. Na bębnach.
Niemal nie wybuchnęłam śmiechem. Udało mi się to powstrzymać, jedynie parsknęłam śmiechem, i tym razem Shannon ukarał mnie ukłuciem w żebro.
-Więc.. grasz w zespole, czy, co, słodziutki?
-Chłopaka z takim Wackiem nie widziałaś.
Wtedy plan się rozsypał w drobny mak. Moim pomysłem było powolne budzenie napięcia a nie jechanie z grubej rury jak on to sobie uczynił! Chciałam przedstawić go najpierw jako artystycznego, wolnego od trosk mężczyznę, w dodatku ciepłego i jeśli by chciał zamieniłby się w ogiera, nie na odwrót!
-Ah, tak?  -starałam się zachowywać powagę jednak wzrokiem zaczęłam mu posyłać sygnały, że burzy nasz plan – pewnie masz wielki temperament – ostatnie słowo wyraźnie zaakcentowałam.
-Oj tak, skarbie. Potrafię rozbudzić najgłębsze instynkty.
-A podobam ci się? – spytałam całkiem szczerze, chcąc wiedzieć co tak naprawdę w duszy mu gra.
-Wolę.. blondynki.. ale wiesz, charakter jest najważniejszy! Chociaż.. – pochylił się nade mną i zakręcił wokół palca kosmyk moich czerwonych włosów – mógłbym patrzeć na ciebie godzinami. Jesteś piękna jak wchodzące słońce nad Miami..
-Co tu się kurwa dzieje?!  -usłyszałam nagle za sobą wrzask i razem z Shannonem wyprostowałam się szybko. Dobrze wiedziałam do kogo ten głos należy, jednak błagałam, by to zwodził mnie słuch.
-A więc to tak! – mój chłopak, albo raczej ex, czerwienił się ze złości – za moimi plecami urządzacie sobie małe pogawędki, hmm? Pieprzone gołąbeczki!
-To nie tak.- jęknęłam.
-Braciszku, ja… - jęknął co chwilę patrząc na mnie, raz na Jareda a raz na dziewczynę wpatrując z kolei na mnie!
-Wkurzyłeś mnie! – Jared podkasał rękawy a ja widząc co stanie się za chwilę podbiegłam do niego i złapałam delikatnie za szyję.
-To był żart, Shannon miał tylko poderwać tamtą laskę…
-Nie dotykaj mnie, bo też się wkurzę! – wrzasnął a ja widząc, że za chwilę wybuchnie odsunęłam się dając mu tym samym wolną drogę do brata. Dobrze wiedziałam, że zazdrosny Jared = wściekły Jared.
-Bracie, mnie osądzasz?! No dobra, chodź! – również podkasał rękawy, jednak widziałam, ze chce zaimponować blondynce. Zresztą, kto tu nie chciał? Miałam szansę zobaczyć walkę goryli o samice.
-Zajebię cię. – warknął brunet po czym niczym taran rzucił się na brata. Rozpoczęła się poważna bójka, której nikt nie wskórał przerwać.
-Ej, ty.- nagle usłyszałam za sobą melodyjny głos dziewczyny – znasz ich?
-To moi.. kumple.. – westchnęłam patrząc z politowaniem na okładających się pięściami facetów.
-Nie odegraliście swoich ról zbyt dobrze. – zachichotała tak słodko, że musiałam spojrzeć w bok, by czasem nie oszaleć. Dobrze wiedziałam, że muszę się trzymać na dystans od niej, jednak coś mnie do niej przyciągało. Z zewnątrz przypominała mi Amy, nawet z uśmiechu myślałam od razu o  dawnej przyjaciółce.
-Zauważyłaś? – westchnęłam – cholera, a tak się staraliśmy..
-Zapłacisz za to! – wrzasnął Shannon sięgając po pusty kieliszek i miażdżąc go na głowie Jareda.
-Oni muszą wyładować energie, nie chcę na to patrzeć. – spojrzała na chłopaków – to co, przejdziemy się?
-Tak.. a jak ci na imię? – spytałałam.
-Chenault. Chenault Lacroix. Jeśli chcesz wiedzieć, to urodziłam się w Chorwacji, jednak moi rodzicie, oboje, pochodzą z Luksemburgu.
-Niech zgadnę.. przyjechałaś odwiedzić korzenie?
Skręciłam z nią na kamienną ścieżkę prowadzącą w kierunku naszego domu.
-Nie, chyba wiesz po co, albo raczej po kogo -zrobiła zniesmaczoną minę - Niestety każdy koleś, który do mnie podszedł okazał się dupkiem.
-Shannon.. to znaczy, ten niższy, nie jest dupkiem. Mogę za niego postawić głowę. Jak chce, to jest porządnym kolesiem.
-Widziałam. Porządnie okładał pięściami tamtego bruneta -westchnęła zniesmaczona- Jest o ciebie zazdrosny. – puściła mi oczko.
-No co ty? On lubi się bić. Z każdym. Wszędzie. Nawet ze mną.
-Poważnie? Może powinnam się trzymać z dala od ciebie, hmm? W końcu agresja z waszego związku przejdzie na mnie.
-Tak sądzisz? – zaryzykowałam i sama podwinęłam rękawy, tym samym pokazując jej moje rany – sądzisz, że jestem wariatką?
Chenault przez chwilę wgapiła się w moje rany po czym delikatnie uniosła kąciki swoich ust.
-Lubie wariatów. Ten twój Shannon taki się wydawał.
-Nie ma za co. – parsknęłam.
-I vice versa. Twój facet jest porządny. Trzymaj się go.
-Zauważyłaś to po 3 minutach?- zmarszczyłam brwi i jednocześnie ścisnęłam usta. Nie lubiłam gdy ludzie tak się przechwalali.
-Zauważyłam, że się śmiałaś patrząc  na niego. Widziałam u ciebie szczęście.
-Błagam, znasz może Jordana Catalano? – jęknęłam.
-Nie.. to jakiś aktor?
-Nie, opowiada niezłe metafory i filozofuje. Musisz go znać.
-Chodź. – parsknęła i skręciła z głównej ścieżki okrążającej wyspę, na schody prowadzące na sam szczyt góry gdzie kryła się kaplica i cmentarz.
-Chciałam tam iść z twoim Shannonem, ale widzę, że ci pomóc muszę bardziej.
-Jesteś lekarką? Psycholożką? Pielęgniarką? – spytałam kierując się za nią.
-Nie, organizuję ślub. Już znałam taką jedną dziewczynę  z  dokładnie takimi ranami ciętymi jak twoje.
-Haha, zrobiła sobie odbitki? - zaśmiałam się po czym szybko dodałam - pewnie skoczyła z mostu.
-Nie. Znalazła sobie faceta, który.. potraktował ją jak przedmiot. Ona się zakochała, on wyrzucił ją z domu. Zaraz jak ją spotkał powiedział jej: „Jesteś moja” a ona rzuciła mu się na szyję.  I to było właśnie pozorne szczęści. Ciągnęli to oboje, w końcu było miło. Potem ją zostawił.. Znów chciała się pociąć, znów chciała umrzeć. I wiesz.. – umilkła na chwilę. Wpatrywałam się w jej oczy, które na sekundę się zamgliły po czym doszły do siebie – wtedy taki jeden ją uratował..
-Żyli długo i szczęśliwie?  - burknęłam dysząc już ciężko. Rozmowa o tych rzeczach i w dodatku tułaczka po schodach na górę nie działała mobilizująco.
-Tamten długo czekał z decyzją, wreszcie po długich latach wyrwało mu się niechcący. Powiedział jej „Mam ciebie” a dziewczynie głos stanął na uwięzi.. To było prawdziwe szczęście jakie doznała.
-Gromadka dzieci, dom z basenem, co? – warknęłam zmęczona tym optymizmem.
-Nie. – urwała smutno. Już chciałam ją zapytać jednak ta przyśpieszyła i gdy mi pozostały ostatnie 20 schodów ta już była na szczycie. Jedyną mobilizującą sprawą tutaj był oszałamiający widok na ocean i miasto, który rozchodził się ze szczytu wysepki. Opierając się o własne kolana usiadłam na ławce, obok Chenalut i odetchnęłam z trudem.
-„Nie”? – spytałam – tak po prostu „nie”? Wszystko ma swój powód.
-Oni nie mieli. – burknęła – on.. zginął. Pomimo szczęścia, ktoś im to odebrał. Miał wypadek. Ona się kompletnie załamała.. znów próbowała odebrać sobie życie..
-.. uratował ją Anioł Stróż? – spytałam zaciekawiona.
Chenalut spojrzała na mnie delikatnie po czym uniosła swoją chustę odsłaniając mi przy okazji ramiona. Przełknęłam z trudem ślinę widząc na jej rękach te same znaki, które nosiłam ja.
-Żyje. Wróciła do ojczyzny chcąc wypełnić pustkę, która ją całą wypełnia. Nie widać tego po niej, bo przez tyle lat udało jej się maskować ból, ale.. czuje się pusta. Zobaczyłam te twoje rany i zabrałam cię na ten cmentarz widząc, że jesteś z tym brunetem szczęśliwa. Nie strać go. Proszę, nie strać.
Zszokowana wsłuchiwałam się w jej monolog, który wbił mnie w fotel, a dokładnie w ławkę. Nie miałam zielonego pojęcia skąd taka pierwsza lepsza dziewczyna mogła wiedzieć co przeszłam i jak mi pomóc. Nie myliłam się porównując ją do mojej Amy, która jednym słowem potrafiła mnie poprowadzić za rękę, wyprowadzić z największego problemu i rzeki problemów. Patrząc w fiołkowe oczy tej dziewczyny czułam niewidzialną przyjacielską więź, a może i te rany na naszych ciała też nas w jakiś sposób jednoczyły. Przytuliłam ją czując, że teraz to ja muszę odnaleźć w sobie samarytankę i pomóc te dziewczynie.
-Shannon jest dla ciebie. – uśmiechnęłam się – nie okłamałabym cię.
-Wiem. Masz ładne rude włosy, ja ufam rudzielcom. – odwzajemniła uśmiech.
-Ech.. teraz muszę się skonfrontować z tym bucem, pewnie myśli, że flirtowałam z jego zwierzakiem..
-Zwierzakiem? –zdziwiła się.
-Uważaj na niego. Koleś mocno się poci, ale wiem tylko po grze na bębny.
-Wiesz, w sumie ta akcja przy barze nie była kompletną klapą.. nawet Shannon nie musiał udawać..
-Fuj! – skrzywiłam twarz – ja i Shann? Prędzej Tomo otworzy fabrykę golarek do brody!
-Nie rozumiem..
-Zrozumiesz.. – uśmiechnęłam się tajemniczo – poznasz wesołą gromadkę w jakiej się otaczam a wtedy wszystko będzie jasne.


"It's like your screaming and no one can hear
You almost feel ashamed, that someone could
Be that important, that without them you feel like nothing
No one will ever understand how much it hurts,
You feel hopeless
Like nothing can save you and when its over and its gone,
You almost wish that you could have all that bad stuff back,
So you could have the good

To jakbyś krzyczała i nikt nie słyszał
Czujesz się zawstydzona, że ktoś mógł
być dla ciebie tak ważny, że bez niego czujesz się jak zero
Nikt nigdy nie zrozumie jak bardzo to boli
Czujesz się beznadziejnie
Jakby nic nie mogło ci pomóc a kiedy to się skończy i odejdzie w nicość
Niemal zapragniesz by złe czasy wróciły
by wróciły i te dobre"

~*~ 
Zajebiście się z Wami bawię. I naprawdę, jeśli oczekujecie normalnych opowiadań poszukajcie zwyczajnie gdzieś indziej. Ja staram się o najważniejsze, najistotniejsze wątki, sceny, postaci rodem z mojej głowy podlewając to wszystko bardzo nienormalnym stylem. Jeśli komuś się to podoba, akceptuje to, witam w klubie ludzi pozytywnie pierdolniętych. Jeżeli komuś to nie pasuje to GET THE FUCK OUT!
BUUM HEADHSHOT CZIKICZI I ŻEBY NIE BYŁO... UMC!


Rozdział pisany od godziny 2:00 do 7:00 - mój nowy, niedzielny rekord!
Świetnymi motywatorami była Paulinka-From-Mars oraz Zombie :**
Dziękuję też dwóm osobom z Twittera za arcyśmieszne wiadomości :DD Wy też mnie motywujcie, też wam strzelę high five (krzesłem w mordę!) Gdyby nie Wy ten rozdział nigdy by nie powstał!
Aha, oczywiście zasada "nie podchodź - oparzysz się" dla tego kazirodczego rodzeństwa nadal zobowiązuje!:)
12-stka: na tle innych rozdziałów? według mnie rozdział baaardzo słaba, ale weźcie pod uwagę godzinę w której pisałam. Może będzie jakieś zmieszanie z błotem, we 'ill see. poza tym tamte wbijały w krzesło za treść, tutaj za dużo do wbijania nie było.. mogliście się pośmiać czasami.. (sytuacje z życia wzięte)+ Primosten to miasto prawdziwe, na którym miałam szczęście być. Jest piękne, magiczne, naprawdę inspirujące
+zmiany w zakładkach "słówko od autorki" + paru grzybów wywaliłam z linków (wyjaśnienie pod linkami) + dwie fotki zmienione w bohaterach+ nowa postać dodana!
NIE MA STAGNACJI, PROGRES I ROZWÓJ RZĄDZI, KURWA!

45 komentarzy:

  1. czy mi się wydaje czy jak Shannon przyprowadzi nowa "koleżankę" ( krótko- wariatke w stylu Ramony) to matka Leto padnie na zawał? hahaha takie tam moje popiepszone myślenie:D Oczywiście bije pokłony! "myślałam waginą" dobree!:p

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale dłuugi rozdział!!! Chciałabym chociaż jeden taki napisać;D Czytało mi się bardzo miło:)Taki można powiedzieć luźniejszy klimat był :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja Ci powiem, że to jeden z Twoich lepszych rozdziałów! Zabiłaś mnie, zakopałaś żywcem, udusiłaś, zamurowałaś i teraz nie wiem, co mam powiedzieć. Zacznę od tego, że nie wiem, czy zrobiłaś to specjalnie, czy nieświadomie, ale tak na wszelki wypadek napiszę Ci, że mama Tomo nazywa się Tonka, a sam zainteresowany ma brata Filipa (przemiłego gościa, który udzielał mi rad w sprawie fotografii i kupna obiektywów <3) Trolololo, co tam jeszcze? Nie wiem, czy już Ci mówiłam, że kocham długość Twoich rozdziałów. Jestem tego fanką i podziwiam Cię, bo sama tobym nigdy czegoś takiego nie napisała XD Cholera, wkurzyła mnie matka Letosiów.
    (WYBACZ MI ZA WSZYSTKIE BŁĘDY W TYM KOMENTARZU, PISZĘ GO NA SZYBKO)
    the-believer

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział inny niż poprzednie, ale wcale nie gorszy. Czytało się lekko i spokojnie. Co prawda ja wolę jak leje się krew i łzy, ale tak też jest dobrze.
    Fajnie, że Shannon znalazł dziewczynę ... i rozwaliła mnie sytuacja w barze.. Jared zazdrosny o brata hahahah

    OdpowiedzUsuń
  5. wiec taaak...rozdzial mi sie podoba ale nie ma takiego...(brakuje mi slowa).. no takiego pierdolniecia noooo,zaskoczenia. Widac ze jest luzniejszy. Mam za to ochote ci przypierdolic ze konczysz pisac tego bloga.
    Follow me on twitter https://twitter.com/#!/iLLNatalia

    OdpowiedzUsuń
  6. btw, WIECIE ŻE ZBLIŻAMY SIĘ DO KOŃCA OPOWIADANIA? ;OOOOO
    Co to ma znaczyć?! Jaki koniec, no jaki ja się pytam!! Nie ma końca będziesz to pisać aż do cholernej śmierci, ty nie możesz tego skończyć, słyszysz? Nie masz pozwolenia, nie masz!
    Rozdział fajny, tylko mam dziwne przeczucia... ;x

    OdpowiedzUsuń
  7. Constance i jej uwagi do Ramony mnie powalały :D ta kobieta to geniusz !
    opisałaś to miejsce tak... ekhm, powiedziałabym 'magicznie',ale nie cierpię tego słowa, iż gdyż kojarzy mi się ono tylko i wyłącznie z 'różowymi jednorożcami patatającymi po barwnej tęczy nad widnokręgiem' [tekst z życia wzięty,można za to zabić zjebów z mojej budy-.-]. w każdym razie musi być tam pięknie i na 100% kiedyś tam pojadę :)
    'scena' odegrana przez Ramonę i Shannona? już to sobie wyobrażam, jeszcze zwierzak bez koszulki to już wgl szał ciał i świst pizd, że się tak wyrażę :D
    ogólnie 12 na tle reszty rozdziałów może i nie najlepsza, ale statystyki Ci nie psuje :)
    'prędzej Tomo otworzy fabrykę golarek do bordy' - najpiękniejsze zakończenie rozdziału EVER XD
    pozdrawiam i czekam na następny :P z nadzieją,że nie będzie aż tak optymistyczny (wolę po rozdziale mieć więcej refleksji,głębiej zapada w pamięci (: ) tylko dodasz jakieś mordy i wgl :D
    Z PANEM BOGIEM.
    PS. jeszcze tylko 2 rozdziały do końca opowiadania?! chyba kurwa I części z 666 xD

    OdpowiedzUsuń
  8. OMG! Dżizas skąd ty bierzesz pomysły? Zaczynam się zastanawiać, czy nie trafiłam na przejaw geniuszu! ;) [ale jak już zostaniesz sławną pisarką i będziesz siedziała na plotach; dajmy na to z Rowling, to dasz ze sobą przeprowadzić wywiad na wyłączność? ;pp]
    A tak serio. Pierwszy raz mnie mnogość opisów nie usypia, bo twoje są po prostu ciekawe;)
    Rozdział też nie jest zły. To że nie ma dramy czy akcji jak w Jamsie Bondzie nie znaczy, że mu to umniejsza.
    Aaa i to zdanie na temat zakończenia opowiadania udam, że nie doczytałam;pp
    Czekam oczywiście na kolejną część.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  9. ROZDZIAŁ BEZ PIERDOLNIĘCIA !!! :D Wiem, wiem. Jeszcze zdąży się narobić, jeszcze zdąrzycie poskamlać do monitora, ale na lekką odskocznie od powiedzmy sobie cięższych zdarzeń jak pływanie we krwi i gwałty, właśnie ta mała Chorwacja. JESZCZE BĘDZIE PIERDOLNIĘCIE, UFAJCIE MI :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie było mnie tu jakiś czas, ale bardziej w komentarzach, bo czytać- czytam regularnie. :)
    Musisz wiedzieć, że mimo iż uważam Cię za zdrowo, ale i pozytywnie jebniętą, po każdym rozdziale jestem pod mega wielkim wrażeniem. :P Masz masę wspaniałych pomysłów, których Ci zazdroszczę, bo dzieki temu Twoje opowiadanie jest inne, niecodzienne, ciężkie do podrobienia xD
    I coś widzę, że szykują się jeszcze lepsze akcje xD Nie mogę się doczekać ^^
    Mimo iż moje opowiadanie nie przypadło Ci do gustu, nie mam zamiaru się obrażać :P Rozumiem i dziękuję za szczerość :)
    Kocham:*

    OdpowiedzUsuń
  11. muszę się zgodzić z komentarzem wyżej: jesteś zdrowo jebnięta:))) po tym rozdziale spadłam z krzesła, a w trakcie o mało nie posikałam się ze śmiechu. piszesz w zupełnie inny sposób niż wszyscy, przez co tak lubię tutaj zaglądać. ultra długie rozdziały kończą się oczywiście zbyt szybko i zawsze chciałabym jeszcze, jeszcze, jeszcze... mam nadzieję, że informacja o końcu opowiadania to taki przedwczesny Prima Aprilis, nie możesz mnie pozbawić takiej dawki emocji i śmiechu, nie pozwolę Ci na to!!! Pisz szybko następny, bo jestem ciekawa nowej znajomej Shannona i kolejnych wydarzeń mojej ulubionej trójcy z chorwacji, czyli Ram i Jareda z Constance na czele, coś mam wrażenie że to będzie mega.
    Cieplutko pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
  12. Haha, Constance jeszcze narobi bałaganu w obronie swojego ukochanego syneczka :33

    OdpowiedzUsuń
  13. Kurde, nie miałam zbytnio czasu ale nadrobiłam. WTF koniec opowiadania? chyba sobie żartujesz? Nie możesz mi tego zrobić... Jak ja przeżyję bez Ramony i jej poronionych i szalonych pomysłów??? Kurwa!!! Chyba się pochlastam. NIE MOŻESZ TEGO SKOŃCZYĆ ROZUMIESZ? Ok kończę, bo padnie jeszcze więcej niecenzuralnych słów haha :** Kocham Ciebie i to Twoje opowiadanie które jest inne niż wszystkie inne <3

    OdpowiedzUsuń
  14. Witam, właśnie zaczęłam czytać Twoje opowiadanie - skończyłam dopiero 3 rozdział, więc jeszcze trochę przede mną, szczególnie że są one zajebiście długie!:D Wypowiem się gdy przetrwam całość, bowiem przeczytałam już obecny (który nieziemsko mi się podobał, szczególnie scena Ramony z Shannem - zabiłaś mnie tym xD) i chcę mieć cały obraz akcji :P
    Wracam do czytania i pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. haha, no to powodzenia! Dzięki wielkie, że czytasz moje badziewne opowiadanko, jak dasz radę ogarnąć całość, to daj znak. W nagrodę to chyba kupię lizaka i Ci go prześle, bo chociaż wiem, że opowiadanie wcale nie dotyka mułu, to dla tych, którzy zaczynają czytać jest to spore wyzwanie i niektórzy nie mają po prostu ochoty ani tym bardziej czasu!

      Usuń
  15. cześć. może powinnam zacząć skąd mnie tu przywiało, ale tak szczerze to nawet nie pamiętam;). pomińmy to. skoro tak bardzo chcesz to zostawię Ci ślad po sobie..taram!;)a tak szczerze to zbieram się żeby coś napisać od kilku rozdziałów ale zwykle jest tak, że jak już znajdę chwilę to czytam (i tak często na raty) i muszę biec dalej. aczkolwiek teraz skoro już mam chwilę to nieco skomentuję ;P (ciekawe czy dotrwasz końca, liczę, że tak).
    był moment, że czytając któryś z ostatnich 4 rodziałów miałam wrażenie, że trafiłam na inne opowiadanie. seriously. początek był taki different? kompletnie nie pasujący do tego co jest teraz. szybka akcja, szybkie zwroty akcji. teraz opis jednego miejsca,jednego uczucia zajmuje pół strony. i zdecydowanie ta część o wiele bardziej mi się podoba. na początku wszystko było takie...rozlazłe? hm, tak mi się wydaje.
    sadzę, że musisz być pokręcona żeby pisać niektóre rzeczy tutaj. naprawdę mocne. aczkolwiek pozytywnie bo mi się to bardzo podoba! rozdział gdy opisany jest gwałt Ramony podczas gdy Jordan jest obok...tak. u mnie trudno wzbudzić jakieś skrajne emocje. Tobie gdzieś tam to się udało, czego gratuluję.;D
    i to chyba pierwsza historia którą czytam i Jay okazuje się być tym dobrym, kochającym w pełnym słowa znaczeniu..tak go tutaj odbieram. i całkiem możliwe, że jak mi odpiszesz (co byłoby miłe;) to zaprzeczysz. wszystko się może zmienić...ale według mnie to dobrze przedstawiona postać.
    Ramona,Ramona,Ramona...na początku jej nie znosiłam. ale im dalej tym bardziej ją rozumiem. i zdobywa moją sympatię.
    muzyka! nie wszystko ale spora część odpowiada mi. wiesz, że dzięki Tobie wróciłam do nirvany?;) długa historia ale dzięki temu, że tutaj znalazłam ten kawałek ich piosenki wróciły na moją playlistę.
    i nie wiem czy do czegoś jeszcze nie chciałam się odnieść...znając życie to tak. w sumie to mogłam Ci napisać maila;D. następnym razem chyba tak zrobię,hah.
    życzę weny, dużo tej niesamowitej, niezwykłej, nietuzinkowej. historia z Chorwacją podoba mi się, więc czekam na rozwój wypadków...
    pozdrawiam.;). i jak tak wspominam całość, to przypomina się takie stwierdzenie: niektórzy dobrze zaczynają (fajna akcja, fajny opis a im dalej tym gorzej..) a ja mam nadzieję, że Ty dobrze skończysz;). Tego Ci życzę bo moim zdaniem jest coraz lepiej. dobra, koniec tego eseju.
    aaaa! no tak. jeszcze coś: KONIEC? tak szczerze to liczę, że odnosząc się do linków gdzie masz napisane Ramona część I będzie II...tak, tak. myslę, że już wiesz dlaczego życzę Ci weny!;)
    i uciekam bo zaraz zwinę się z bólu...trzymaj się ciepło!

    Katrinn

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgodzę się, że przechodzę liczne ewolucje pisząc to "coś" (?) i czuję, że jest lepiej. Słowo "rozlazłe" jest idealne wręcz do tego, co działo się wcześniej, co więcej z trudem zaglądam do rozdziałów 1-4 bo aż mam odruch wymiotny. Myślę, że stwierdzenie "wstyd, że to COŚ napisałam" pasuje w sam raz :D Staram się o wiele bardziej, o wiele bardziej zwracam uwagę na opisy, a to, że opowiadanie co chwila jest lżejsze, a potem sięga brutalnego dramatu, to chyba rzeczywiście moja chora wyobraźnia. Bohaterowie przejdą wielką metamorfozę, nie przyzwyczajaj się do dobrego Dziada.. :D Dzięki za zwrócenie uwagi na muzykę, często jest tak, że szukam cały tydzień, za drugim razem to po prostu 5 minut i już, bo nie mam czasu za bardzo pomysłu na piosenkę więc daję najbardziej zbliżoną do sensu rozdziału, ale często zupełnie wyjętą z dupy. BARDZO dziękuję za tak soczysty komentarz, wiele dla mnie znaczy. No i mam nadzieję, że będziesz czytała dalej ^^
      Jeśli chodzi o część drugą.. MOŻE!XD
      Nie musisz pisać na e-maila, w komentarzach jest wolność słowa.

      Usuń
    2. oo, dzięki bardzo za odpowiedź.;) miło mi, bo wtedy wiem, że to co piszę do kogoś trafia..;)
      z mailem chodziło mi raczej o długość niż wolność słowa, bo ja naprawdę umiem się rozpisać, czego myślę wolisz nie doświadczać bo przez to strasznie schodzę z tematu (na przykład teraz;).
      uwierz mi. widać, że się starasz i to na plus;).
      "Bohaterowie przejdą wielką metamorfozę, nie przyzwyczajaj się do dobrego Dziada.. :D" hahaha wiedziałam, że to napiszesz! w takim razie czekam na zmiany;D
      i czytać będę. postaram się natomiast komentować.częściej. od czasu do czasu.
      tyle. ściskam, pozdrawiam. dobrej nocy! ;)

      Usuń
    3. czy to w mailu, czy to w komentarzu się rozpiszesz, a ja i tak chętnie poczytam nawet najbardziej długą epopeję zawierającą coś odnośnie mojego opowiadania. naprawdę mile się to czytało! :D

      Usuń
    4. okey...skoro tak bardzo chcesz to stworzę epopeję odnośnie Twojej historii;) "Ramona i Jared czyli ostatnie szczęśliwe zakończenie..." hm? ;D ciekawa jestem czy tak to właśnie skończysz...i nie powiem to by było dość interesujące w zetknięciu z (momentami) przyprawiającą o dreszcze historią..

      Usuń
    5. hmm... w planach mam troszkę odbiegającą od happy-endu scenę końcową, której już raczej nie zmienię. Wiesz, wyciskacze łez, ale do tego jeszcze trochę rozdziałów :"D XD

      Usuń
    6. hm...i jakoś tak uszczęśliwiło mnie to;D. happy end mi na przykład nie do końca tutaj odpowiada, chociaż to nie moje opowiadanie...aczkolwiek dziwnie by to było gdyby po tym wszystkim Leto tak po prostu ożenił się z Ramoną i żyliby długo i szczęśliwie.
      "ale do tego jeszcze trochę rozdziałów :"D XD" --> no to czekam^^ bo jestem ciekawa jak to pociągniesz ;-) i ostatecznie skończysz...kiedyś xd

      Usuń
    7. nie mogę powiedzieć ile dokładnie, ale.. dużo! Poznałam już to uczucie o którym mówią inne autorki blogów, że przywiązujemy się cholernie do naszych opowiadań i specjalnie ciągniemy historię. Co prawda ja mam dużo pomysłów i nie mam takiego problemu, żeby specjalnie przedłużać, ale gdybym miała, to pewnie bym tak samo robiła.
      Co do ożenku.. xD Jak pisałam jakiś rok temu to opowiadanie, to moja wyobraźnia naprawdę szwankowała, wypisywałam wszystko co wpadało mi do głowy, bez przemyślenia dawałam nowe wątki (co czuć w rozdziałach od 1-4) i taki jeden nie przemyślany wątek może pojawić się w następnym rozdziale.. xD

      Usuń
    8. hahahaha spoczi;-). tak sobie zgaduję..a z resztą zobaczę, czy trafiłam jak będę miała okazję przeczytać.;D

      Usuń
    9. bo mnie inne oskarżą o spojler! :D

      Usuń
    10. hahahah Ciebie? ;D no przecież nie musiałabyś potwierdzać^^ jak przeczytam to dam Ci znać czy miałam rację.;P choć nie sadzę, bo to co przyszło mi na myśl jest powalone i nie z tej ziemi ;D

      Usuń
    11. w porównaniu do tego co miało miejsce wcześniej - jak najbardziej przyziemne. Ale i tak nie zrobię z TEGO takiego zwykłego przedsięwzięcia, znów dam upust wyobraźni :)

      Usuń
    12. hm...czyli istnieją szanse, że mam rację..;). ale zobaczymy. życzę weny i udanego tygodnia;> bo jak ja sama zaraz nie ruszę materiału na ten tydzień to nie wyrobię...

      Usuń
    13. no do zobaczenia, bo jeszcze się tu odezwę, i think.;-) ;*

      Usuń
    14. noo, mam nadzieję xDD

      Usuń
    15. hahaha nie masz dość dziewczyny która to próbuje na 1000 tysiąc sposobów rozkminić Twoje opowiadanie;D i zamierza napisać epopeję o nim ? (obiecałam wiec będzie!, jakoś na koniec ;D)

      Usuń
    16. oczywiście, że nie mam dość ! xD

      Usuń
    17. Czemu miałabym mieć dość? Cieszy mnie fakt, że mój badziew wzbudza jakiekolwiek zainteresowanie i do tego ktoś napisze o nim epopeję ! XD
      +jeżeli dotrwasz do końca to na serio kupię Ci lizaka, bo tego będzie jeszcze w pizdu dużo, ale.. ciiii!!!

      Usuń
    18. .? nie przekonałaś mnie;D...nabijam Ci komentarze, ot co! jakieś podziękowania by się przydały^^

      Usuń
    19. ooo albo dedykacja! hahahaha

      Usuń
    20. dobra, załatwione. dotrwam! ;-)
      a to poczekaj trochę z tym końcem, tak do czerwca przynajmniej...wtedy zacznę wakacje to będę mogła poświęcić się dziełu mojego życia ;D

      Usuń
    21. mam dedykować Anonimowi?! Don't be shy! xD
      Pff, do czerwca do nawet nie będzie połowy! 2/10 osób nie zauważyło w rozdziałach napisy "ramona część I" i można się domyśleć, że tego będzie dużo. A "Ramona" mówi o punkcie widzenia narracji, więc można się domyśleć kto będzie narratorem w dalszych częściach/części XD

      Usuń
    22. po pierwsze nie Anonim...Katrinn, przecież się podpisałam!;) i pisałam Ci już, że zauważyłam, że jest "Ramona część I" i liczę na część II, so...a po trzecie, czytać tą historię z perspektywy Leto...?...albo Tomo.?!?! ;D
      dobrze, dobrze. w takim razie w czerwcu to ja na spokojnie zacznę moje dzieło^^

      i lizakiem mnie przekupiłaś...na koniec dam znać jaki chce;P

      Usuń
    23. ha-ha *złowieszczy śmiech* każdy lubi lizaki. każdy ^^
      będzie dedykacja! Z perspektywy Leto i to najbardziej zajebista narracja jaką pisałam xD
      Pisz, pisz. Umieram z niecierpliwości. XD
      Dobranoc, spadam! Już zrzucają mnie z kompa >.<

      Usuń
    24. ha! ja lubię tylko jedne lizaki ale to Ci powiem jak dotrwam do końca ;D są lepsze rzeczy^^
      i jak bd dedykacja to się cieszę bardzo ;D i czekam ;-)

      Usuń
  16. Mam ochotę całować się po stopach xD ten rozdział był zajebisty, lot, Constance, rodzina Tomo, Chorwacja, dom i cała reszta… no po prostu genialnie opisane. Umierałam ze śmiechu czytając „Wielkie-udawane-podrywanie-Ram” do tej pory ja tylko o tym pomyślę, na mojej twarzy pojawia się banan. Rozdział czytałam w poniedziałek, ale nie mogłam skomentować, przez wielką karę mojej rodzicielki i całkowity brak czasu spowodowany szkołą.
    Masz całkowitą rację jestem nienormalna i może dlatego tak bardzo uwielbiam twoje opowiadanie xD. Już widzę ten szyld „POZYTYWNIE POPIERDOLNIĘCI”
    Miłość w powietrzu i coś się szykuję… boom you're in pregnant !!!. Kocham, kocham i ubóstwiam… Tomo i Vicki, Jared i Ramona, Shannon i Chenalut <3
    To chyba ja powinnam ci dziękować za motywację nie ty mi ;D
    I ja tu czekam i siedzę za następnym rozdziałem z wielką, przeogromną niecierpliwością!!!

    Buziaki i pozdrowienia ;***
    (jak zwykle nie mam pojęcia czy ogarniasz ten komentarz? xD)


    A TAK PO ZA TYM JA NIE CHCĘ KOŃCA TEJ HISTORII!!!! Czy wszystko co dobre musi się tak szybko kończyć? ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. POZYTYWNIE PIERDOLNIĘCI, RÓWNIEŻ WAS KOCHAM! <3
      Oczywiście, że ogarniam, to Ty masz pewnie problem z ogarnięciem mojego komentarza.
      Koniec opowiadania..?! Powiedzmy, że pracuję nad tym!

      Usuń
  17. już. w końcu dorwałam się do komputera. Jak czytam Twoje rozdziały to potem mam po nich taki dziwny nastrój, nie wiem jak Ty to robisz, ale podoba mi się to xD Długi rozdział za co + i jest on chyba jednym z najlepszych.
    Też bym chciała tak pisać eh.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Musze nadrobic wkoncu :) Rozwalilas mnie tekstami o Hugo Boss, 'Shann ja bylam kiedys dwustronna' Ramony i 'Przyjde i nie wyjde az do rana!' Jareda. Usmialam sie. Jak sie Shanny napalil na ta dziewczyne! Uchuch... Odrazzu wiedzialam, pod koniec ona opowiada o sobie. Tak czulam. I ta Constance. Ciekawie i zajebiscie jak zawsze!

    OdpowiedzUsuń