wtorek, grudnia 27

11. Katharsis

 Piosenka 8
Płynna substancja szczelnie mnie otaczała. Na każdym milimetrze udekorowanego siniakami ciała wyczuwałam jej kojące działanie, ni to pieczenie, ni to chłód, lecz ulgę. Cienka mgiełka dotykała mej wrażliwej na dotyk skóry a płuca i gardło zalewały się powoli wodą, jak wodospad ze spienioną wodą. Gorzki smak olejków zapachowych mieszał się z różnego pochodzenia cieczami jak mydło czy krew  a ja piłam ją zachwycając się tym momentem. Czułam się jak motyl w kokonie, który chronił mnie od zła na zewnątrz. Wolałam siedzieć w środku i dławić się, niż zaryzykować życiem poza nim. Moje czerwone włosy unosiły się na wodzie niczym glony – wolne i niczym nie ograniczane. Uczucie było wspaniałe, jakby od środka i zewnątrz napierała na mnie nieokiełznana siła i jedyne co zostało mi zrobić to jej ulec. I uległam. Ta wewnętrzna ochota śmierci i fala wody w gardle sukcesywnie nadawała mi ochoty na dalsze kroki. Piłam ją, łyk po łyku, czując jak w głowie mieszają mi się ignoranckie myśli ze swoimi świętymi przekonaniami. Nie rób tego. Jesteś silna. Zranisz ojca. Zranisz Amy. Zranisz swojego mężczyznę.  Pieprzyć to, pomyślałam, pieprzyć! W tym samym momencie straciłam balans i zachłysnęłam się zbyt dużą ilością wody. Jej smak i zapach drażnił moje zmysły próbując wyrwać z równowagi. A musiałam ją zachować, inaczej bym spanikowała i moja próba skończyłaby się fiaskiem. Znowu. Który to już raz? Czując narastające podrażnienie w gardle zdjęłam mocny uścisk własnych dłoni z szyi i szybko uczepiłam się boków wanny. Nie chciałam stracić tej szansy a uczucie jakie temu towarzyszyło pomogło mi wytrzymać. Szczęście. Wreszcie wolna, niczym nie ograniczana, jak rośliny rosnące pod wodą. Gdybym zaprzepaściła tą szansę czułabym się jeszcze gorzej, bo miałam przed sobą świetlaną przyszłość. Chociaż śmierć jest długa, to spokojna i.. cicha. Tu pod wodą słyszałam jedynie bicie swojego walczącego i tłoczącego z trudem krew serca. Wszystko szło zgodnie z planem i niemal się nie uśmiechnęłam. Moja przyszłość kończyła się teraz i tu, dlatego była taka świetlana. Od jakiegoś czasu traciłam coraz bardziej tą iskierkę życia w sobie, aż zgasła, właśnie wczoraj. A bez iskierki życia nie było, więc po co miałam się męczyć? Nasuwało mi się pytanie: czemu wanna? Czy tak chciałam skończyć? Mogłam wybrać coś bardziej popularnego i tym bardziej konwencjonalnego  jak powiesić się na żyrandolu albo skoczyć z klifu, jednak ani to nie chciało mi się wychodzić z domu, ani to tym bardziej patrzeć znów na plażę i na klify, do których dosłownie parę dni temu byłam przybijana. Nie, nie chciałam tak skończyć. Oczywiście, że nie. Marzyłam o przystojnym mężu, z którym pieprzyłabym się 10-razy dziennie, o wielkim apartamencie z widokiem na ocean i gromadce dzieci. O Gwen i Timothym. Wbrew wszystkiemu byłam profesjonalistką, jednak często dawałam na wygraną. Cierpienie i ból towarzyszące mi teraz zachwycało bardziej niż widok wschodzącego słońca czy pobudki u boku kogoś, kogo kochałam. Nie zwracając uwagi na ostatnie tchnienie życia skupiłam się na podrygach bólu. Przewiercał mnie w każdej cząsteczce, rozsadzał centymetr po centymetrze, milimetr po milimetrze powodując tępy, ale jakże zachwycający ból. Dzisiejsza medycyna  potrafiła wyleczyć niektóre przypadki raka, cukrzycy czy białaczki, ale złamanego serca nic nie odratowało. Moje było jeszcze podeptane, rozprute i wbite gwoździem do ściany, gdzie wisiało sflaczałe i obumarłe. Tymczasem mężczyzna, który dawno powinien wydostać mnie stąd utkwił w miejskich korkach. Żyłam. Na przekór własnej woli, na przekór siebie samej – żyłam na tym zasranym padole, chociaż czułam jak głowa bezwolnie opada mi na dno wanny i tylko odliczałam sekundy na ostatnie uderzenie serca. Ile tak można? Przecież w szkole nie uczyłam się nurkowania! Brutusie pieprzony, Ty i te Twoje aniołki zapłacicie mi za to gdy znajdę się wreszcie czy to w piekle, czy w niebie. Nie obchodziło mnie to. Kimkolwiek ten ktoś był, chciałam mu sprać tyłek za to, że pozwala mi tu dalej żyć. Czekałam cierpliwie aż obraz się załaduje i przed oczami zacznie mi umykać życie. Zastanawiałam się czy to będzie sekunda, czy może godzina badziewnego filmu ze mną w roli głównej. Co chciałabym zobaczyć? Jedyny udany okres w moim życiu to siedzenie w brzuchu matki, gdzie pomimo palącej wódki i tytoniu jakoś udało mi się przeżyć. Potem szłam po równi pochyłej, począwszy od porażek w szkole, przez przybycie do tego zasranego miasta gwiazd i imprez, kończąc na żenującej śmierci w wannie, gdy leżę naga z jeszcze żałośniejszymi znakami otwarcia sobie żył. W myślach wściekałam się  na siebie, że zamiast nurkować w wodzie syciłam przez parę godzin wzrok krwawiącymi ranami. Jednak jak przystało na taką ciamajdę jak ja, nawet porządnie pokaleczyć się nie potrafiłam. Wreszcie. Teraz tylko ręce, które zdawały się stanowić odrębne ciało, trzymały mnie mocno wanny, wbijając w jej dno, bym czasem nie otwarła oczu i nie postanowiła wynurzyć się z wody. Tak cholernie chciałam umrzeć, nie martwić się czy ktoś będzie po mnie płakał, czy nie. Ramona Silver, niech zapamiętają – egoistka i suka do samego końca. Zimna i bezuczuciowa, mająca na celu wyssanie z każdego osobnika w otoczeniu szczęścia.
Kolejna fala zalała mi gardło niczym rwąca rzeka i jeszcze bardziej podrażniła gardło. Odkaszlnęłam dusząc się i od razu pomyślałam, że zrobiłam wielki błąd. Całe me ciało nagle ożywiło się jak ze śpiączki i aż pchało, wręcz walczyło, o wydostanie się z czerwonej gęstej mazi pomieszanej z wodą. Ręce uporczywie tworzyły przeciwwagę, która trzymała mnie w wodzie dopóki nie umrę jak przyciśnięta  ciężką skrzynią do dna oceanu. Serce pulsowało mi tak szaleńczo, że pomyślałam, że jestem bliska końca. Starałam się nie otwierać oczu wiedząc, że bezpieczny kokon wody wokół mnie może je podrażnić i wyprowadzić mnie  z równowagi. W sumie żałowałam, bo gdybym je otwarła zapewne ujrzałabym parę niebiesko-turkusowych oczu utkwionych w powietrzu. Ich posiadacz wyciągnął mnie mocnym ruchem z wody zaczepiając palce tuż pod pachami a ja wydostałam się z wanny zalewając własną krwią pół łazienki. Z obrzydliwie suchych i spalonych olejkami zapachowymi ust wyplułam falę gorzkiej mieszanki piany, krwi i wody o słodko-gorzkim smaku. Otwarłam powieki, spod których wylały się drobne kropelki łez, jednak nie to przykuło mą uwagę. Ostre laboratoryjne światło z wielką siłą wdarło mi się w gałki oczne kując je jak noże. Witamy na świecie. Świat zawirował łącznie ze mną. Czułam jak okręcam się w miejscu, jak tańczę kierowana rytmem serca mężczyzny przy mnie. Przez mgiełkę łez przyjrzałam się mężczyźnie stojącemu przy mnie, by przynajmniej napluć mu na twarz za to, że śmiał przerwać mi,  w jego mniemaniu, próbie samobójczej. Jak dla mnie była to odprężająca kąpiel we własnej farbie.
-Pierdolona idiotko! Straciłaś rozum do reszty!? – Jared potrząsnął moim sparaliżowanym ciałem, którym nawet nie mogłam ruszać. Stawy miałam zupełnie bezużyteczne, gdyż te skamieniały w 180 stopniach w poziomie odbierając mi możliwość ruchu. Wezbrałam w sobie nieopisaną złość smagana poczuciem żalu do niego. Teraz czekało mnie tłumaczenie i obietnica poprawy więc wykorzystałam jego słaby uścisk i odepchnęłam go z całej siły. Ponownie wpadłam cała do wody cudem nie zahaczając głową o bok wanny. Fala zalała całą łazienkę, a Jared wskoczył za mną bojąc się bym się nie uderzyła głową o dno wanny. Walczyłam z nim piekącymi rękami czując jak z lewej ręki cieknie strumyk gęstej cieczy. Dłoń Jareda zatamowała go szybko. Silnym ruchem wyciągnął mnie z wody, nie przejmując się zupełnie tym, że pływamy w mojej gęstej krwi.
-Idiotko. – powtórzył siłą przytulając mnie do siebie. Nie dałam za wygraną od razu, zdołałam położyć nogę na jego brzuchu i używając resztek sił odepchnęłam go mocno. Oboje wylądowaliśmy przy dwóch końcach wanny, gdzie bez krzty obrzydzenia przyglądałam się jego twarzy polanej czerwoną cieczą. Zadrżałam od zionącego zimna, w końcu wylałam tyle wody, że teraz starczała mi do pasa po czym wbiłam wzrok w bok nie chcąc patrzeć na mojego pieprzonego Anioła Stróża. Nawet tutaj, po drugiej stronie luksusowej, wielkiej wanny z hydromasażem, słyszałam wściekłe bicie jego serca. Co chciałam sobie udowodnić? Co chciałam sobie wmówić? Czy przez durną śmierć pragnęłam wzbudzić w kimś wyrzuty sumienia? Wyrzuty sumienia, że drzwi spod 14-tki się nie otwarły. Że nikt mi nie pomógł. Że nikt nie odgonił bandziorów. Że nikt nie zbudził mnie z tego koszmaru.
-Idiotko. – wycedził wbijając wzrok w moje rany na ręce. Żyletka z zakrzepniętą krwią leżała tuż obok jednak nie zwracałam na nią uwagi. Siedziałam naga w tej wannie a kolejne łzy spływały mi po twarzy. Oparłam głowę plastikowe drzwiczki i zamknęłam oczy chcąc chociaż na chwilę pomarzyć o śmierci. Przy tym pieprzonym idiocie mogłam pomarzyć o takiej radości. Mała fala wody zderzyła się z moim ciałem a ja spojrzałam w źródło zmąconej wody. Jared starał się zbliżyć do mnie widząc, że leżę w coraz większej kałuży czerwieni.
-Ram… - szepnął – błagam…
-Wracaj na wywiad. – wycedziłam. Byłam na niego zła. Każdy na moim miejscu by był tylko dlatego, że tyle lat przygotowana próba popadła w ruinę. Uratował mnie i to dwukrotnie. Już parę razy miałam okazję porównywać go do Anioła i Zbawcy, choć wcale tego nie chciałam. W głębi siebie, głęboko za najgłębszymi pragnieniami, pragnęłam płakać i cierpieć. Ile razy mój Anioł będzie się upierał, że takiemu potworowi jak ja należy się życie? Zawsze. Czy straciłam słuch, tak jak ostatnio? Spojrzałam na Jareda spode łba i gdyby nie cała ta tragedia, pewnie zaśmiałabym się widząc jego twarz umazaną czerwienią. Było coś jeszcze, mianowicie Jareda przy mnie nie było. Nie omieszkał mnie w żaden sposób powiadomić o tym, że wychodzi  z domu. Żadnego telefonu, żadnej idiotycznej kartki, kawałka papieru toaletowego mówiącego mi, że jest ze mną, a nie zniknął. Gwiazdor postanowił pójść sobie do telewizji śniadaniowej na wywiad, by po raz setny odpowiedzieć dlaczego płyta nosi nazwę This is war. Pozostawił mnie samą, osamotnioną i zagubioną jak dziecko we mgle. Co miałam sobie pomyśleć widząc dziś rano Shannona, którego głos nosiła wczorajsza  bestia? A co mogłam sobie pomyśleć widząc Tomislava po tym jak w koszmarze dręczył mnie i poniżał?
-To nie rzeczywistość, to sen. – szepnęłam tracąc czucie w całym ciele. Jared momentalnie  wziął mnie w swoje ramiona i uniósł na rękach. Zaniósł mnie do sypialni, nie zwracając uwagi na kapiącą ze mnie krew.
Czekałam każdą cząstką ciała by przybył, by powiedział, że jest ze mną i będzie, ale nie przyszedł. Chciałam by koszmar odszedł, a tylko on potrafił mnie przed nim obronić. Tak się złożyło, że teraz i on należał do mojej zmory. Dlatego właśnie wykorzystałam jego nieobecność będąc pewna, że to nadal sen. Wykorzystałam nieuwagę pozostałych i zamknęłam się na klucz w łazience. Tymczasem mężczyzna, którego szczerze nienawidziłam, położył mnie na łóżku i zaczął bandażować ręce. Chciałam poprosić go by położył się obok i patrzał mi w oczy, albo by przynajmniej mnie zostawił, jednak w gardle wyczuwałam jedynie suszę i sparciałość. Najchętniej uderzyłabym go za to, że wyrwał mnie z mojego kokonu, jednak jedyne na co mnie było teraz stać, do rozkołysanie własnego ciała tak, by obrócić się do niego plecami. Leżałam na boku wylewając z oczu niekontrolowane łzy.
-Zostaw mnie, kurwiszonie! – wykrzyczałam nagle z epicentrum gardła najgłośniej jak potrafiłam. Moje drugie ja nagle zamknęło sobie usta owładnięte szokiem a ciało ponownie zamarło jak pokopane prądem. Jared nie przejął się tym za bardzo, po prostu okrył mnie dwoma warstwami kocyka.
-Odpocznij. – szepnął – jutro porozmawiamy. Bardzo poważnie. –dodał groźne.
W odpowiedzi poczułam charakterystyczne falowanie w żołądku, i jedynie dzięki mocnej sile woli zatrzymałam falę wymiocin. Nie chciałam już się zabrudzać. Chociaż wszystko było mi jedno, wolałam zwymiotować gdy już nikt nie będzie patrzał. Gdy nikt nie będzie patrzał na mnie pełnym litości wzrokiem. Gdy drzwi zatrzasnęły się delikatnie wydałam z siebie głośny odgłos wściekłości i tęsknie spojrzałam za okno. Panowała noc i aż nie chciało mi się wierzyć, że jeszcze wczoraj o tej porze przeżywałam taki koszmar. Ale zaraz.. on nadal trwał.  Oddałabym wszystko by dzisiaj rano przywitał mnie swoim uśmiechem, nie pustką zionącą z domu i strachem przed pozostałą dwójką.  Ponownie zalała mnie fala świeżego, otumaniającego niczym narkotyk bólu. Wpierw westchnęłam napawając się tą boską chwilą. Zaczęły nachodzić mnie nie potrzebne myśli, na przykład takie, jak twarz Jareda bardzo przypominała twarz tamtej bestii.. Kumulujący ból nienawidził już ta żałosnej drogi wyjścia jak łzy, więc zmusił mnie do gorszych rzeczy. A co za dużo bólu, to nie zdrowo.
Krzyknęłam pojedynczym wdechem a potem oplotłam się zakrwawionymi rękami wokół ramion. Kolejny raz wrzasnęłam wypluwając z ust pojedyncze krople śliny.
-Jordan.. – wyłam. Nie była to złośliwość, nawet głupi gniew, lecz czysty ból. Czułam się martwa, chociaż wciąż oddychałam.  Drzwi walnęły o przeciwległą ścianę jednak mnie to nie zdziwiło. Musiałam się głośno wydrzeć by mi w końcu pomógł. By przyszedł. By się pojawił. By ich odgonił. Wziął mnie na ręce gdzie przytuliłam się w niego jak w misia. Musiałam, inaczej bym tam zmarła z bólu. Czując znów jego słodki męski zapach serce walnęło mi jednokrotnie, a donośnie, co nie uszło jego uwadze.
-Jestem tu z tobą. - powiedział swoim miękkim głosem – jestem, nie idę.
Tak dobrze mnie znał, że nawet nie musiałam zadawać pytań. I wtedy w tym momencie, po raz pierwszy nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Schowałam się na dobre w jego bezpiecznych ramionach i nie chciałam być nigdzie indziej. Nawet śmierć wydawała mi się głupotą gdy był blisko.

Jak to… utopić?
Normalnie. I nie, nie będę ci prawił moralistycznych gadanek o tym jak zjebałeś każdemu z nas życie. Nie, nie od tego jestem. Proszę cię tylko o jedno. Gdy się zbudzi – przeproś ją i zostaw w spokoju.
-Ale zaraz.. pocięła sobie żyły? – mężczyzna podniósł swój zachrypnięty głos.  Wynurzyłam się z wody tylko po to by zaczerpnąć powietrza, a rozmowa dwóch facetów tuż nade mną była niechcianym dodatkiem. Musiałam jednak wysłuchać co mają sobie do powiedzenia.
-Kurde, gdzie ona ma ta wszystkie staniki.. przecież nie pojedzie do Chorwacji bez swoich głupich ciuszków..
-W komodzie po lewej..  – westchnął zachrypnięty głos, który tak dobrze znałam. Na samo jego brzmienie poczułam skurcz w brzuchu.
-Skąd wiesz?  - zdziwił się drugi, miękki i kojący głos. Był równie zachrypnięty, lecz nie przez papierosy.
-Znam ją, Jared, znam… -burknął – proszę, odpowiedz mi na pytanie..
-Tak, wzięła sobie żyletkę i się pocięła, wystarczy? – mężczyzna uniósł głos – przepraszam… po prostu.. gdybym zwlekał jeszcze chwilę pewnie by nie żyła. Prawie ją straciłem, Jordan.  Powinienem ci złamać żebro.
-Dwa.
-Co?
-Połamałeś mi już dwa żebra, przywaliłeś w tył głowy pałką a twój braciszek przywalił w brzuch.
-Aha.. – zaśmiał się złośliwie – to dobrze.
-To też twoja wina.
-Co? – drugi głos wyraźnie się zdziwił.
-Zostawiłeś ją. Powinieneś z nią zostać, wiesz jaka ona jest nieodpowiedzialna. To dziecko!
-Śmieszne. Ona też tak o tobie mówi. Nawet mówiła mi, bym nie jechał cię zabić, bo jesteś małym dzieciaczkiem. Tak czy siak…  -urwał na chwilę. Nastała długa cisza przerywana ich oddechem – wiem, że.. powinienem z nią zostać. Miało mi to zająć dosłownie godzinę, ale korki zrobiły swoje.
-Nie sądzę, żeby zdecydowała o tym ot tak. Musiała to planować od dłuższego czasu.
-Wiem. Dlatego na święta jadę z chłopakami i Ramoną do rodziny Tomislava. Jego rodzina przeniosła się na stałe do Chorwacji a tam zamierzam trochę odbudować ją psychicznie.. i fizycznie.
-Będziesz ją pieprzył codziennie, co? – syknął zachrypnięty głos – wykorzystasz to, że ma do ciebie słabość i ci ufa, co?!
-O czym pierdolisz?! – krzyknął a po chwili zniżył ton – nigdy jej nie wykorzystam, tak jak ty ją. Kto niby ją rozbierał pod pretekstem malowania a potem przespał się z nią na plaży, huh?
-Sama tego chciała. Nie wiesz co do mnie czuje!
-Wiem, nienawidzi cię za to, że tak na nią nawrzeszczałeś!
-W sumie dostałem to co chciałem.. Przecież o to właśnie mi chodziło, by odeszła ode mnie i została z tobą. Nie chciałem by chodziła taka zamyślona i rozdarta między nas dwojgiem, więc tak bardzo na nią nakrzyczałem i przestraszyłem by tylko poszła.. myślisz, że to łatwe? Sądzisz, że łatwo mi było patrzeć jak ryczy tuż obok mnie gdy ja ranię ją słowami, w których nie ma za grosz prawdy? Przecież to bzdury, że przez nią opuszczam studia, że prawie w ogóle nie maluję ani nie spędzam czasu w tych zadymionych spelunach! Dzięki niej moje życie nabrało kolorów, ale dla jej dobra chciałem odpuścić jej ten wybór, chciałem jej.. pomóc… A tamta zgraja…
-Mam gdzieś co tobą kierowało. – urwał mu Jared – kurwesko ją zraniłeś i nigdy ci tego z nią nie wybaczę.
-Będziesz jej teraz wmawiał jaki to jestem zły i wykorzystuję kobiety, co? Pieprz się! Kocham ją!
Usłyszałam dźwięki przepychanki, które zniknęły po chwili za drzwiami. Dopiero potem otwarłam oczy, spod których wyleciały krople łez. Ich kłótnia tylko pogrążyła moje czarne myśli. Spojrzałam szybko za okno, gdzie niebo świadczyło o rannej porze. Był to poranek ni zimowy, ni letni, gdyż za oknem panowała mgła a na oknie widać było szron. Przypomniawszy sobie co zdarzyło się wczoraj wieczorem automatycznie zaczęłam oglądać swoje ramiona. Otoczone były one wieloma warstwami bandaży a na lewym nadgarstku widoczne były jeszcze częstsze opatrzenia z plastrów. Poczułam przyjemne ciepło na sercu przypomniawszy sobie jak zasnęłam w jego ramionach, przy jego przystojnej twarzy i w dodatku facet zmienił mi bandaże. Wstałam na lekko drżące nogi i ruszyłam w samych majtkach i swetrze do drzwi, za którymi zniknęło moich dwóch adoratorów. To wydawało mi się równie słodkie. Ignorując delikatne szczypanie ramion pchnęłam delikatnie drzwiczki i już miałam udawać się na dolne piętro, gdy lekko wychylone drzwiczki do łazienki przyciągnęły mój wzrok. Nagle poczułam ogarniającą całe ciało żądze wejścia do niej. Zmieniłam kierunek i odliczając w myślach „trzy” otwarłam je szybko w włączając również światło. Nic się nie zmieniło, jedynie wanna zamknięta była plastikowymi drzwiczkami. Ruszyłam w jej stronę omijając lustro i umywalkę i chwyciłam opuszkami palców za klamkę od drzwi. Nie wiadomo co ciągnęło mnie do ich otwarcia, jednak pragnęłam tego jak nic więcej. Jednym pewnym ruchem otwarłam drzwiczki wanny.
Czysta, pachnąca chlorem i mydłem wanna niczym nie odróżniała się od tej, której pamiętałam za dobrych czasów. Ktoś musiał zadbać by  nie pozostał osad po krwi i mydle. Zamknęłam drzwiczki już trochę spokojniejsza, a mój wzrok utkwiłam w lustrze. Podeszłam do niego pilnie się obserwując. Poczułam silną potrzebę ujrzenia co zakrywa materiał bandaży. Pociągnęłam za starannie zapięty supeł a reszta spadła sama. Nie syciłam się ich widokiem tak jak wczoraj, lecz dziwiłam się. Dziwiłam się, że tak się poraniłam. Teraz wydawało mi się to idiotyczne. Właśnie. Teraz. Teraz, gdy on był przy mnie. Zobaczyłam w koszu jego śmierdzące, spocone, ale jednak jego ubrania, których wczoraj nie było. Szybko do nich podeszłam, wyrzuciłam za siebie ubrania Shannona i Tomo i odnalazłam koszulkę z dziurami po bokach. Pachniała cudownie męskim potem, zmęczeniem, męskością i siłą. Osunęłam się ze ściany wdychając jej zapach. Nadal miałam widok na swoje odbicie. Moją bledszą niż zwykle twarz teraz obramowały poblakłe włosy. Poprzez opuchnięcie i czerwone gałki oczne zdałam sobie sprawę, że naprawdę dużo płakałam. Makijaż rozmazałam prawie że idealnie, dekorując oczy ramką czarnej kredki i cieni. Ponownie zwróciłam uwagę na moje ręce. Na lewym nadgarstku ktoś przykleił po 6 grubych świeżych plastrów. Postanowiłam je otworzyć. Pierwszy. Drugi. Trzeci. Czwarty. Piąty. Przy 6 zobaczyłam małą plamkę krwi a za nią przenikającą ledwo ranę. W tym świetle widziałam jej zarys, jednak chciałam ujrzeć więcej. Oderwałam szósty plaster a widząc otwartą szeroko ranę z czerwonymi mięśniami i wystającymi żyłami w mgnieniu oka wylądowałam na kiblu czując pieczenie w ranie. Spanikowana odszukałam szybko odklejone wcześniej plastry i szybko przykleiłam je na miejsce. Mój żołądek chciał oszaleć aż nie wytrzymałam. Zwymiotowałam cały wczorajszy płyn, który przez noc kumulował się w moim żołądku. Potem poczułam ulgę, ale i wielkie zmęczenie. Wytarłam usta szmatką trzymaną w rękach i idąc na czworakach sięgnęłam po koszulkę Jareda. Mogłam z nią się ożenić, pachniała jak on a moja wyobraźnia wymyślała sobie, że za tu ze mną jest i mnie broni.
Pierwszy raz koszmar zniknął by zostawić miejsce marzeniom.
Drzwi się otwarły a mężczyzna z dziwnym „czymś” na głowie i z torbą lodu przystawioną do oka wszedł do łazienki. Klął.
-Jebany Jordan, ja mu przyłożę tak pieprzoną…
Jared urwał widząc mnie leżącą na ziemi. Mógł to odczytać różnorako. Bandaże leżały na ziemi, w kiblu leżały resztki mojego żołądka a ja przytulałam się do jego bluzki. Milczał zszokowany  a ja syciłam się widokiem jego osoby, ale przede wszystkim twarzy. Uśmiechnęłam się lekko widząc jego cudowne rysy i uwydatnioną szczękę. Ponadto zmienił fryzurę stawiając na czarnego „mulleta”. Pod jednym okiem widziałam małego siniaka i domyśliłam się, że to Jordan trafił w dziesiątkę.
-Ty debilu. – warknęłam wstając. Bluzkę rzuciłam za siebie po czym szybkim krokiem podeszłam do niego. Stał zszokowany nie mogąc się zbudzić, jakby wpadł w trans. Pewnie myślał, że biegnę by go pocałować, niestety rzeczywistość zbiła go z tropu. Spoliczkowałam go tak mocno jak potrafiłam, by po chwili rozmasować sobie piekącą dłoń.
-Za co!? – syknął wreszcie się odzywając. Nie odpowiedziałam. Stałam tylko przed nim wpatrując się jak zaczarowana  w jego twarz. Czemu go spoliczkowałam? Minutę temu powiedziałabym, że dostał ode mnie za to, że mnie zostawił, niestety już teraz nie pamiętałam jak otwiera się usta. Jego uroda mnie powalała. Jakbym ujrzała go po raz pierwszy.
-Hej.. – jęknął łapiąc moją dłoń – nie znajdziesz tu nożyczek, pilników, scyzoryków, widelców, noży, karabinów F-16 i paralizatora. Jest pod kluczem u Shannona.
-Przyszłam po coś innego. – odetchnęłam.
-To po co?
-Chyba.. chyba po ciebie. – jęknęłam wbijając wzrok w swoje bose stopy. Dopiero teraz dotarło do mnie, że mam przed sobą Anioła Stróża, któremu należy się co najmniej wytłumaczyć za swoje czyny.
-I co ode mnie chciałaś? – spytał z nutką drwiny, jednak mojej ręki nie puścił. Nie wytrzymałabym tego. Nie wytrzymałabym gdyby odszedł. Zbliżyłam się do niego sunąc  stopami po kafelkach po czym położyłam ucho na jego klatce piersiowej.
-Tego.  – zamknęłam oczy wzruszona biciem jego serca. Pragnęłam połączyć się z nim w jedno, by nasze ciało było jednym a serce należało do obojga z nas. Wiedziałam, że proszę o dużo, jednak lubiłam czasami pomarzyć. Jared objął mnie mocno ramieniem i utulił a ja nie opanowałam łez.
-Głupi jesteś, że mnie uratowałeś. – burknęłam cicho.
-Co? – oburzył się – co!?
-Po co ci ja? – pisnęłam patrząc mu w oczy – no co!? Co się dziwisz?! Takich psycholi trzeba wysyłać do ośrodków za miastem, nie przebywać z nimi w jednym pokoju! A tak w ogóle, to powinieneś mi dać umrzeć, bo ja nigdy nie chciałam żyć. Pierdolony Zbawiciel, pierdolony Anioł Stróż – znów go spoliczkowałam – to moje życie! Nie waż się o nim decydować!
-Jesteś popierdolona! – wrzasnął.
-I dobrze! No, dalej! – pchnęłam go w pierś – oddaj mi, no! Walcz ze mną! Jesteś żałosny! Żałosny! Zależy ci tylko na seksie, jesteś zerem! Jesteś głupim idiotą!
-Zamknij się! – krzyknął na cały dom i potrząsnął mną tak mocno, że aż strzepał łzy z mojej twarzy. To było to. To było to, do czego dążyłam. By mnie uratował, by wreszcie wylał na mnie kubeł zimnej wody. By zbudził z koszmaru.
-Ty.. no nawet nie mam słowa na ciebie! Jak mogłaś tak durnie postąpić, co za nieodpowiedzialne dziecko! Wszyscy wiemy, że jesteś egoistyczna, arogancka, egocentryczna i szalona, nie musisz nam tego udowadniać! Nie pozwolę ci umrzeć tylko dlatego, bo tamten kutas pieprzył się z jakąś modelką! Nie jest wart tego by taka istotka ginęła i czuję się w obowiązku chronić się przed każdym niebezpieczeństwem, karać tego, kto cię skrzywdzi i pomagać gdy jesteś w słabiutka! Wyjechałem na godzinę i nie sądziłem, że obudzisz się tak wcześnie, przecież była 7 rano, gdy ty już siedziałaś w wannie.
-Zasypiałam.. – pisnęłam.
-Odpowiedziałem na 3 pytania a ty już topiłaś się we własnej krwi! Nie pozwolę ci umrzeć, słyszysz! Nie znasz mnie wystarczająco, bo jestem tak uparty jak ty i nie pozwolę! Nie pozwolę! – powtórzył dobitnie.
-Czemu?
-Bo cię kocham, idiotko! Kocham tą szaloną, jebniętą na mózg wariatkę, która też mnie kocha, ale nikomu nie chce się przyznać. Nie masz pojęcia jak mi na tobie zależy i nie dałbym rady słysząc, że przez kogoś odeszłaś!
-Kłamca. – syknęłam nagle – rzucasz tymi wyznaniami na lewo i prawo, pewnie to samo wmówiłeś głupiej Cameron, czyż nie!? Jordan ma rację, zależy ci tylko na seksie!
-Cicho! – wgniótł mnie całym ciałem w ścianę i mocno trzymając za ramiona wycedził – gdy łazisz pół naga po domu to nie jest dla mnie łatwe. Wreszcie mam odwagę to głośno powiedzieć, jeśli nie teraz, to będę ci przypominał jutro, pojutrze, za trzy lata i do końca życia!
-A mogę cię jeszcze raz spoliczkować? – uśmiechnęłam się szaleńczo.
-Dawaj. – puścił mi oczko a ja znów dałam mu potężnego plaskacza. Po tym nastał mój ulubiony moment namiętnych pocałunków gdy obdarowywałam ustami jego szyję i powieki. Wziął mnie na ręce gdzie jak jakąś księżniczkę zaczął nieść na dół.
-Przecież jak ktoś mnie z nimi zobaczy.. – jęknęłam pokazując mu swoje rany na rękach.
-W domu nikogo nie ma. – zachichotał wyraźnie rozweselony faktem, że nie wiem zupełnie co dzieję się w domu. Usiadł na kanapie i jakby nigdy nic posadził mnie sobie na kolanach. Mimo tego, że jeszcze parę minut czułabym do niego obrzydzenie objęłam go nogami w pasie i uśmiechnęłam się dwuznacznie.
-Jesteś mało spostrzegawcza.. – przegryzł wargę próbując kontrolować śmiech. Zmarszczyłam brwi i najpierw dokładnie przyjrzałam się mu, a następnie całemu pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy. I wtedy moją uwagę przykuła góra walizek i toreb pełna po brzegi jakiś rzeczy. Nie wyglądało na to, że trzech facetów tak się urządziło więc wychodziło na to, że 2 z 5 walizek należały do mnie. Próbowałam się usprawiedliwić, że zamiast zwracać uwagę na tak durne aspekty jak wystrój wnętrz, wpatrywałam się w jego twarz, lecz teraz poczułam jak policzki zaczynają mi się czerwienić, nie ze złości, lecz z gniewu.
-Co to jest. – wycedziłam.
-Chciałem ci coś ogłosić, kochanie. – zaśmiał się złośliwie. Ostatnie słowo odbiło się od moich uszu bez echa  i nawet nie zwróciłam na nie uwagi, gdyż gotowałam się tak ze złości.
-Co…
Zanim poznałam prawdę poczułam jak naprawdę Jared martwił się o mnie gdy byłam nieprzytomna. Soczysty i energiczny pocałunek dodał mi siły większej niż 20 godzinny sen. Czułam w tym pocałunku 100%-wego mężczyznę, który próbuje pokazać swojej kobiecie jak mu na niej zależy. Świetne uczucie.. Przerwał na chwilę namiętny pocałunek widząc, że powoli zmniejszam między nami odległość. Już prawie na nim leżałam a jemu nie udało się pohamować cichego dyszenia.
-Nie chcę byś się wściekała, dlatego to zrobiłem.
Nim cokolwiek wydusiłam ten już mówił:
-Tomo i Shannon pojechali zabukować cztery bilety na samolot. Lecimy jutro o świcie do Chorwacji dać parę koncertów charytatywnych, wiesz, to tornado, co tam przeszło, ale i.. spędzić czas z rodziną Tomo. I poznasz wreszcie moją mamę, Constance. Na cały miesiąc. –dodał radośnie.
Informacji było za wiele więc wpatrywałam się w niego otępiała i głucha. Musiałam wyglądać jak idiotka a ten ledwo powstrzymywał śmiech. Po długim gimnastykowaniu mózgu wreszcie zrozumiałam co takiego do mnie powiedział. Czerwone policzki najpierw zbladły a po chwili znów zaczerwieniłam się jak piwonia.
-Morze, ciepły, słoneczny klimat i rodzinna atmosfera! To każdemu z nas się przyda… - dodał błagalnie widząc, że zaczynam drżeć.
-Czyś ty oszalał!? – wbiłam mu palec w mostek i zaczęłam nim stukać – nie zamierzam jechać na koniec świata do jakieś głupiej Chorwacji żeby widzieć się z rodziną Tomislava, udawać szczęśliwą i łazić po głupich plażach! Zostaw mnie tu samą, dam sobie radę..
-Serio? – złapał mnie w pasie widząc, że próbuje wstać. – i co będziesz tu takiego porabiała? Prędzej w Chorwacji znajdziesz miecze i łuki, tutaj żyletki i noże są schowane!
Zdębiałam. Czy właśnie mnie przejrzał? Owszem, gdybym została pewnie spróbowałabym drugi raz. A może robiłam z  siebie taką odważną, bo dobrze wiedziałam, że z nimi pojadę? Albo, że Jared mnie zmusi. Czy to siłą, czy po dobroci, zmusi mnie bym pojechała.
-Kupię choinkę na święta. – burknęłam.
-Kłamczucha. – zacmokał ustami a ja zacisnęłam ponownie usta. Musiał słyszeć jak zgrzytam zębami.
-Nienawidzę cię! – krzyknęłam na cały dom a ten znów przycisnął mnie to siebie tak, że prawie zemdlałam. Głośno wzdychając oddałam się jego pocałunkom a po chwili wylądowałam pod nim.
-Nienawidzę.. nienawidzę.. nienawidzę… - syczałam, jednak tak jak 10 października w moje urodziny, tak teraz brzmiało to jak „kocham”. Torturując mnie rękami sięgnął delikatnie pod mój cienki sweter i rozpiął po kolei wszystkie guziczki na co cicho westchnęłam. Może i zwykła kobieta zrobiła sobie na to przerwę, po czymś takim co przeszłam ja, jednak Jaredowi ufałam i mogłam robić to bez przerwy i bez ustanku. Gdy tylko górna część garderoby osunęła się z mych ramion Jared wbił swoje pełne pożądania spojrzenie w moje piersi. Jego spojrzenie było tak podniecone, że z trudem przełknęłam ślinę. Przez dłuższy moment nic nie robił tylko się gapił więc nie wytrzymałam.
-No. – syknęłam niemiło.
-Nie, nie mogę. – szybko poprawił mój sweter dokładnie zapinając mnie pod samą szyję – przepraszam.
-O co ci chodzi? – spytałam oskarżycielskim tonem. Nigdy wcześniej mi się to nie przydawało i widząc, że  trudem na mnie patrzy poczułam ból w sercu. Teraz jakiekolwiek odrzucenie z jego strony miało boleć jak cholera.
-Przecież.. wczoraj.. no.. – nie mógł się wysłowić krzywiąc twarz-  no.. on cię wczoraj dotykał..
-Aha, czyli według ciebie przenoszę HIVA, co!? – pisnęłam. Jared spojrzał na mnie mrożącym krew w żyłach spojrzeniem a ja zbladłam.
-Nie, nie o to.. boże, trzeba ci zrobić testy! – wrzasnął łapiąc mnie za twarz – ubieraj się!
Gdy ten rzucił się na komodę i zaczął nakładać na siebie przypadkowe pary butów westchnęłam głośno dając mu do zrozumienia pewne fakty.
-Czemu siedzisz!? Ubieraj się! Trzeba zrobić ci testy, migiem!
-Jared, użył prezerwatywy. – szepnęłam patrząc sobie na bose stopy a mężczyzna całkiem umilknął – użył jej.
Z każdą sekundą ciszy wracały do mnie przerywane momenty, jakby kadry z filmu, które nawracały do mnie jak zmora. Odetchnęłam z trudem czując w gardle wielką stalową kulę,  która rozdzierała moje gardło. Wtedy byłam wdzięczna losowi, że mnie ukarał. Teraz – żałowałam, że Jared nie przybył wcześniej.
-Ram. – ukląkł przy mnie łapiąc za rękę – przepraszam.. ja…
-Wystarczyło powiedzieć, że się mnie po nim brzydzisz, ale to ja rzuciłam tekst o wirusie więc…
-Nie.. Nie! – zaśmiał się nerwowo – kochanie, jak się mogę ciebie brzydzić? Koniec końców brałaś kąpiel.
Jared i jego nietypowe poczucie humoru. Nie wiem który, ale kolejny raz już dzisiaj uderzyłam go otwartą ręką w twarz. Tym razem zostawiłam go na dole klnąc cicho pod nosem.
-Ramonko! – wrzasnął doganiając  mnie na schodach – znam cię na tyle i wiem, że w trakcie byś nie wytrzymała.
-Ty świnio!!! – krzyknęłam wściekła, ale tym razem moja ręka została zatrzymana w połowie drogi. Złapał mnie w pasie i przycisnął do siebie czarując wzrokiem.
-Kiedy ja chcę teraz. – burknęłam atakując jego usta, jednak ten z kolei odepchnął mnie delikatnie.
-Nigdzie z tobą nie pojadę! – krzyknęłam rzucając sweter na jego twarz i w samych majtkach podreptałam powrotem do sypialni gdzie walnęłam drzwiami aż chciały wypaść z zawiasów. Mimo wszystko gdy znalazłam się w środku uśmiechnęłam się do siebie. Gdy za trzecim bądź czwartym razem powiedział to dziwne słowo, wreszcie je usłyszałam i nie odbiło się ode mnie bez echa. Polizałam swoje wargi,  na których nadal czuć było smak jego ust. Czy to nasza pierwsza kłótnia? Przegryzając wargę z zadowolenia ułożyłam się na brzuchu z laptopem na łóżku. W tej samej chwili drzwi otwarły się bez pozwolenia.
-Wyjdź. – burknęłam udając nastroszenie.
-Ubierz się. – jęknął wyraźnie niezadowolony brakiem mojej górnej partii ubrań.
-Będę sobie paradowała bez bluzki, rozumiesz! Dzisiaj idę na spacer, tym razem bez majtek!- warknęłam słysząc jego kroki. Położył się obok i widząc, że nie reaguje na jego magnetyczny wzrok zaczął sunąć dłonią po moich nagich plecach. Chociaż nad ciałem nie kontrolowałam, głosem jeszcze mogłam kłamać.
-Już się rozmyśliłam. Bierz swoje brudne łapska ze mnie.
-Zapierdolę go. – syknął nagle a ja spojrzałam na niego spode łba. Mężczyzna przyglądał się mojej lewej łopatce, na której widniał siniak barwy śliwkowo-fioletowej. Starałam się zapomnieć, że pochodzi od zderzenia ze ścianą.
-Znajdę i zajebie. Obiecuję ci to. – szepnął całując mnie na nim. Ten gest wydawał mi się tak piękny, że od razu zapomniałam jak bardzo go nienawidzę. Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę aż ten musnął nosem mój policzek.
-Masz może przy sobie żyletki? – zaczęłam się z nim drażnić.
-Mam pejcze i baty, takie na specjalne okazje. – uśmiechnął się łobuzersko a ja przewróciłam wzrokiem. Odwróciłam wzrok na laptopa i w wyszukiwarce wpisałam nazwę pewnego kraju. Na widok białego piasku i palm poczułam lekkie podniecenie.
-Co jest? – spytał wyczuwając je.
-Myślisz, że dam radę? – spytałam patrząc mu w oczy.
-Jeśli będziesz ze mną.. tak. – zachichotał.
-Czy właśnie proponujesz mi związek? – parsknęłam śmiechem a ten przewrócił wzrokiem.
-Nie, tylko.. seks rano i wieczorem w wybranych przeze mnie wcześniej miejscach. - zbliżył się do mnie – już sobie myślałem o plaży i stole bilardowym..
-Mi pasuje.. – zaatakowałam jego usta i tym razem udało mi się go usidlić. I w ten właśnie sposób po raz pierwszy weszłam w to bagno zwane związkiem z samym Jaredem Leto. Po jednym dniu, albo raczej paru godzinach związku już mogłam zdefiniować Jareda jako bardzo troskliwego i słodkiego chłopaka. Zachowywał się jakby co chwilę upewniał się, czy nie mam noża w kieszeni, lecz w tej sytuacji to wcale nie wydawało się takie głupie. Owszem, moje plany dotyczące samobójstwa nie popadły całkiem w ruinę, jednak na razie przełożyłam je na dalszy termin. Co prawda Jared wkładał w moje „szczęście” całego siebie, jednak ja nadal byłam tą starą Ramoną Silver.
Pakować się nie musiałam, gdyż całą fuchę odwalił za mnie Jared. Gdy leżałam nieprzytomna podjął decyzję o mojej psychicznej i fizycznej rehabilitacji poza Stanami i nie pytając mnie o zdanie postanowił spakować rzeczy.  Podczas mojej rekonwalescencji spakował „podobno” wszystko a ponieważ głupia mu zaufałam, cały pozostały dzień spędziłam na dochodzeniu do siebie. Przed wyjazdem musiało jednak stać się coś zupełnie wyprowadzającego mnie  z równowagi a była to wizyta pewnego gościa. Słysząc dzwonek do drzwi szybko podjęłam z Shannonem walkę na palce
-Haha, kamień pokonuje nożyce. – zachichotałam wrednie. Widocznie zblazowany swoją przegraną uniósł swój umięśniony tyłek i niechętnie otwarł drzwi.
-Cześć, czy jest.. Ramona?
Okazało się, że to Jordan.
Słysząc jego głos zareagowałam natychmiast. Spięłam mięśnie i już chciałam biec na górę gdy zatrzymał mnie Jared.
-Przepuść mnie! – syknęłam na tyle cicho, by Jordan mnie nie usłyszał, ale na tyle głośno by brzmiało to groźnie. Zaszedł mi drogę w ten sposób, że nie miałam szans normalnie przejść. Naparłam na niego z całej siły jednak ten z łatwością złapał mnie za ramiona, przekręcił o 180 stopni i pchnął w stronę drzwi. Byłam do tego jeszcze zestresowana, gdyż moje rany na rękach jakby nigdy nic były odsłonięte. Na potrzeby Jared wysmarował je specjalnym żelem i na parę godzin z bandaży musiałam zrezygnować.
-Jest w domu? – usłyszałam a po chwili zostałam mocno popchnięta do przodu. Nasze wzroki się spotkały, jednak tylko na chwilę. Nie mogłam w nie dłużej patrzeć. Odwróciłam się z powrotem do Jareda i czując już za rogiem atak paniki zaczęłam go błagać by pozwolił mi odejść.
-Proszę.. – cała się trzęsłam. Nie wiedziałam czemu, jednak bałam się, że znów mnie zrani a koszmar, który nie dawno zniknął, wróci.
-Musicie sobie wyjaśnić parę spraw.. – szepnął.
-Nic nie chcę z nim wyjaśniać. – powiedziałam akcentując pierwszy wyraz – wyrzuć go stąd.
-Ramonko, proszę.. porozmawiajmy. – powiedział Jordan. Posłałam Jaredowi ostatnie pełne nienawiści spojrzenie i przyodziawszy maskę zimnej suki spojrzałam na niego.
-Na osobności. – dodał. I tak ruszyłam za nim głośno trzaskając drzwiami. Coś się we mnie zmieniło. Zwykle, chociaż byłam na niego zła, to gdy się pojawiał od razu mu wybaczałam. Teraz moja nienawiść trwała  a jego słodkie minki na mnie nie działały. Bez słowa zaprowadził mnie do auta i otworzył mi drzwiczki. Spojrzałam na niego ostro.
-Jaja sobie robisz? Jeszcze gdzieś mam z tobą jechać? – warknęłam.
-Proszę.. – szepnął patrząc mi głęboko w oczy. Nie oparłam się magicznemu działaniu jego oczu i wsiadłam do czerwonego samochodu. Jordan wydawał się strasznie skrępowany i zestresowany, ponadto wydawało mi się, że widziałam łzy w jego oczach. Chciał je zahamować, jednak w trakcie podróży uleciała mu jedna łza.
-Jesteś pizdą, wiesz? – wycedziłam – pieprzoną ciotą..
-No już, zdejmij. – burknął ciągnąc nosem. Skręcił z drogi na polną ścieżkę, którą jechaliśmy aż na samo wzgórze. Tutaj zaparkował a ja znów miałam okazję widzieć Los Angeles okryte nocną szatą.
-Zdejmij tą maskę. – syknął odpowiadając na moje nieme pytanie. Odetchnęłam i oparłam się wygodnie o fotel mając nadzieję, że nie zajmie to długo. Radio było wyłączone, jednak koniki polne i ptaki burzyły tutejszą ciszę.
-Lecisz do Chorwacji, a potem pewnie nie będziesz chciała mnie widzieć. Umówiłem się z twoim frajerem, że..
-Nie jest frajerem. – warknęłam – w przeciwieństwie do niektórych potrafił mi pomóc.
Jordan umilkł coraz bardziej zestresowany. Widziałam jak ze sobą walczy. W środku chciał mi coś powiedzieć, ale wstydził się swojego występku sprzed dwóch dni.
-Prosiłem byś mnie znienawidziła.. kłamałem. – szepnął – prosiłem, byś wyszła.. kłamałem. Mówiłem ci, że rujnujesz mi życie – kłamałem.
Miałam szczęście, że nie widział mojej twarzy, teraz ukrytej za kotarą włosów. Po policzku lała mi się łza a ja uparcie zakrywałam rany na ramionach, choć dobre wiedziałam, że je widział.
-Jestem twoim przyjacielem i zawsze będziesz mogła na mnie liczyć. Cokolwiek powiem.. coś do ciebie czuję i nie zmienię tego.
Miarka się przebrała. Wyczułam charakterystyczne wrzenie w dłoniach, które boleśnie zacisnęłam w pięści.
-Odwieź mnie do domu. – syknęłam cicho  - odwieź mnie, bo jak Boga kocham zajebię się gołymi rękami! Jak mogę na ciebie liczyć, skoro nie pomogłeś mi z tymi bandziorami! Oni mnie zgwałcili! Nawet nie zadzwoniłeś po głupią policję, nawet.. nawet nie kiwnąłeś palcem.. tylko.. wsłuchiwałeś się jak krzyczę.. nie pomogłeś mi, tym bardziej nie pomożesz mi wybrać dobrego kostiumu kąpielowego, bo jadę na tą jebaną plażę tylko by być najdalej od ciebie! Mam w dupie twoje uczucia, czas to powiedzieć głośno i wyraźnie! Zawsze miałam! Przespałam się z tobą tylko, bo seks to coś co lubię, taki młody szczyl na pewno mnie dobrze zaspokoi! Jesteś głupią jednorazówką, głupią, jednorazową, naiwną maszynką do zaspokajania mnie, Catallano! Pieprz się! – chwyciłam go za podartą skórę i pchnęłam na szybę. Wtedy usłyszałam jego czaszka zderza się z twardą szklaną powierzchnią a z ust wychodzi mu krzyk bólu.
-Boże! – krzyknęłam przyciągając go powrotem do siebie. Szyba była w charakterystyczny sposób rozbita, jakby coś naprawdę mocno w nią uderzyło. Tym czymś była jego czaszka.
-Nie chciałam tak mocno! – krzyknęłam płacząc. Leżał na mnie nieprzytomny z pulsującym sercem –obudź się, już! – potrząsnęłam nim- kłamałam, ja też kłamałam teraz! Jordanku.. tylko cię chciałam zdenerwować, tak jak ty mnie.. nie jesteś jednorazówką, jesteś moim życiem, słyszysz? Jordan..  – pisnęłam patrząc jak moje własne łzy spływają po jego twarzy – nie chciałam tak mocno! Zbudź się! Proszę, skarbie.. kochanie.. wiesz przecież jak cię kocham, to tylko nasze kłamstwa, bo tak się nie lubimy, ale ty dobrze wiesz, że jesteś dla mnie obok Jareda najważniejszy.. Jordan! Jordan!  Błagam.. – pisnęłam widząc jak nadal leży na moich kolanach. Położyłam głowę na jego klatce gdzie wybuchnęłam spazmatycznym płaczem – kocham cię, no… obudź się.. obudź…
Nastała długa cisza przerywana tylko moimi pojedynczymi żałosnymi jękami, którą przerwał czyjś jęk:
-Musiałem umrzeć byś to wreszcie powiedziała?
Zszokowana podniosłam się z jego ciała i wbiłam wzrok w magnetyczne czekoladowe tęczówki. Wykrzywił usta w złośliwym uśmieszku a jego ręka złapała moją.
-Jesteś słodka gdy leżysz nad martwym ciałem. – zachichotał głośniej.
-Świnio, ty! – krzyknęłam bijąc go po twarzy – ty bezduszny potworze!
Sam nie dałby rady złapać moich latających we wszystkie strony rąk więc trochę zwolniłam ich ruchy by przyszpilił je nad moją głową i usiadł w pozycji pionowej. Patrzałam zszokowana  w jego oczy, które parę minut temu były jeszcze zamknięte i wydawały mi się takie na wieki.
-Ramono – uśmiechnął się słodko wysuwając swoje policzki w moją stronę – gdybyś nie walnęła mą głową o szybę zagrałbym piosenkę, którą sam ułożyłem. Dla ciebie.
-Zagraj. – odwzajemniłam uśmiech. Jordan wyciągnął zza tylnego siedzenia bordową gitarę. Posyłając mi rozczulające, nieśmiałe spojrzenie zaczął grać. Po raz pierwszy widziałam go w takiej sytuacji i właśnie przez tą cholerną gitarę przypominał mi Jareda.

I'm going nowhere
Going nowhere fast
Drowning in my memory
Living in the past
Everything looked black till I found her
She's all I need and that's what I
say I call her “red”

She's my shelter from the storm
She's the place to rest my head
Late at night she keeps me warm
I call her “red”


Gdy tylko skończył rzuciłam się na niego ze łzami w oczach. Tak bardzo teraz tego potrzebowałam. Zaskakująco mocno odwzajemnił uścisk prawie łamiąc mi żebra, jednak było to tak przyjemne i absorbujące, że nigdy nie chciałam z tych ramion wyjść. Nasze usta wreszcie się spotkały gdzie leniwie i uroczo ocierały o siebie, ssały i pogryzały siebie nawzajem. Tymczasem w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Tą czerwoną lampką była twarz Jareda, na której widok od razu się od niego odsunęłam usiadłam sparaliżowana na fotelu by po chwili schować twarz w dłoniach.
-Ram, co ci jest? – spytał zbliżając się do mnie.
-Odwieziesz mnie z powrotem? – szepnęłam obojętnym tonem, choć tak naprawdę w środku tlił mi się ogromny płomień złości na siebie. W takich momentach pragnęłam wyrwać sobie kępki włosów. Po pierwsze ponownie wdrapywałam się na szczeble bólu. Gdy był ze mną sam Jared problemy jakby znikały, a wchodząc ponownie do rzeki zwanej „Jordan” miałam znów rozdzierać się jak jakiś  materiał na dwie nierówne części. Ponadto od ponad 4 godzin byłam w tak zwanym „związku” z Jaredem, więc należało mu się trochę uczciwości. A usta Jordana były takie miękkie.. Gdy jeden z nich ratował mnie od śmierci, drugi na nią skazywał. Obojga z nich kochałam i wszystko mówiło mi w jakim paradoksie żyję od dłuższego czasu.
-Powiedz co ci jest. – naciskał.
-Do domu. Do domu. – powtarzałam. Bez słowa wcisnął wsteczny pedał, by po chwili znaleźć się na drodze. Reszta trasy minęła w ciszy przerywanej tylko naszymi zmęczonymi oddechami. Gdy tylko dodałam do tego całego brudu wyjazd na głupie wakacje poczułam  brzuchu mdłości.
-Na razie. – powiedziałam wypranym z emocji głosem. Jordan odjechał dość niechętnie, jeszcze przyglądał mi się długie sekundy czy aby na pewno jestem cała.  Czerwony samochód zniknął za rogiem a ja tęsknie spojrzałam na środek drogi, gdzie najchętniej położyłabym się wspak i czekała na ciężarówkę z piwem. Niestety musiałam wrócić do domu. Trzasnęłam drzwiami i nie patrząc na chłopaków w salonie szarpnęłam za swoją walizki i pociągnęłam jedną za drugą na górę.
-Ej, jak było? Co ty w ogóle robisz? – oburzył się Jared.
-Nigdzie nie jadę. – burknęłam głośno – zostaję tu w domu i wszystkich was mam głęboki w dupie!
-Jedziesz! – złapał za walizkę i szarpnął w swoją stronę. Trzymałam ją równie mocno i po chwili zaczęliśmy za nią oboje ciągnąć – puszczaj!
-Sam puść! – wrzasnęłam histerycznie.
-Jared puść, ona za chwilę zburzy nam dom! – Shannon zaczął wić się na ziemi ze śmiechu.
-Oddawaj! Jedziemy i koniec kropka! –syknął ciągnąc ją w swoją stronę. W tym momencie puściłam walizkę a Jared niemal nie spadł ze schodów. Z podniesioną głową szarpnęłam za drugą torbę i poszłam z nią do sypialni gdzie wysypałam po kolei wszystko na ziemię.
-W głowie im jakieś jebane plaże i prezenty na święta. – syczałam sama do siebie. Jared czerwony ze złości otworzył drzwi i szybko do mnie podszedł. Gdy wyciągałam rzeczy z walizki, ten je kolejno wsadzał.
-Nie jadę. – powtórzyłam hardo.
-Jedziesz. – powtórzył dobitnie jakby uważał się za mojego ojca. To, że za parę tygodni kończył 38 lat nie znaczyło, że miał nade mną jakiekolwiek prawa.
-Pieprz się.
Byłam skłonna zabić tylko po to, by zostać w tym jebanym domu, byle by tylko dał mi spokój. Nawet nie musiałam mieć ze sobą żyletek i noży, byle by wszystkie związane z Jaredem i Jordanem zniknęły z prędkością odlatującego samolotu. Nic dobrego mnie w tej Chorwacji spotkać nie mogło.
-Lecisz z nami. – warknął groźniej – pokażę ci,  że nie tylko ty znana jesteś z upartości i stawiania swoich celów. Też czasami potrafię postawić na swoim!
-Zobaczymy, barani łbie! – pisnęłam tupiąc nogami. Na dole słychać było coraz bardziej spazmatyczne ryki śmiechu.
-Sądzisz, że nie?! – syknął zapinając do końca walizkę. Od razu ją rozpięłam i zaczęłam wyciągać z niej rzeczy, niestety Jared zareagował bardzo szybko. Zaczął się ze mną przepychać aż skończyło się na tym, że zaczęłam się z nim bić. Począwszy od szarpania za włosy, kończąc na kopaniu po brzuchu, Jared świetnie się bawił śmiejąc się bez ustanku.
-Ty tyranie! – krzyknęłam leżąc na nim okrakiem i bijąc po twarzy – zostanę, zostanę, zostanę, słyszysz! Nic na to nie poradzisz, nic a nic!
-Uspokój się! – krzyknął turlając się na mnie. Leżąc na mnie straciłam kontrolę nad nogami i rękami po czym głośno dysząc ze zmęczenia skapitulowałam.
-Nienawidzę cię, serio.. – wycedziłam.
-Od nienawiści blisko do miłości. – uśmiechnął się.
-A od miłości do grobu! Puszczaj!
-Posłuchaj mnie ty dobrze, bo będę mówił raz. Jedziemy na święta. Będzie moja mama. Będzie cała rodzina Tomo. Będziemy razem, ty i ja.
-Nie ma nas.  Nigdy nie będzie. Rzucasz wielkimi słowami na prawo i lewo chociaż sam w nie nie wierzysz. Pamiętam każde słowo jakie wypowiedziałeś, 1/3 z nich to jebane „kocham cię” a tak naprawdę uważasz mnie za psychicznie chorą.
Jared umilkł zszokowany moim wyznaniem co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że mam rację. Spojrzał w bok usilnie się nad czymś zastanawiając a gdy spojrzał mi w oczy widziałam w nich ekscytację i uczucie.
-Nie wiem co do ciebie czuję. Wiem za to, że jesteś dla mnie ważna. Jak nikt od bardzo dawna. I chcę być z tobą, jeśli nie jako mężczyzna, to jako zwykły człowiek, który cię przed tym wszystkim ocali. Nie mam pojęcia jak dawałaś sobie rady wcześniej beze mnie. Chyba Amy cię broniła jak lwica a odkąd zostałaś sama pogubiłaś się jak dziecko we mgle. A czemu „kocham”? Nie znam innego słowa opisującego to, co do ciebie czuję. Wiem, że jeśli się kogoś kocha to zależy ci na nim, chcesz go bronić i nigdy nie pozwolisz by go zranić.
-Kłamiesz. Pewnie zależy ci tylko na seksie, co? – wrzasnęłam drżącym głosem. Gardło miałam już tak zdarte od krzyku,  że ledwo co mówiłam.
-Ram – oparty po bokach mojej głowy zniżył się aż nasze nosy się zetknęły – nie widzisz co nas łączy? Jakaś nierozerwalna, dziwaczna więź. Owszem, pociągasz mnie jak mało kto, już drugą parę spodni przez ciebie sobie rozprułem, ale to coś w twojej czerwonej głowie sprawia, że nie mogę się od ciebie odpędzić. Pociągasz mnie nie tylko jako kobieta, ale i jako.. człowiek.
-Nie namówisz mnie żebym z tobą pojechała. – szepnęłam spokojniej.
-Mają tam zwierzęta, słońce, dzieci, codziennie po 20 stopni Celsjusza Będę chodził bez koszulki, czasem bez majtek.. Nie daj mi się prosić.. – zaśmiał się gardłowo muskając wargami moją brodę i policzki, specjalnie omijając usta. Trwałam w tym rozdarciu pomiędzy ucieczką z domu a zostaniem z nim, gdy wręcz siłą próbował mieć mnie po swojej stronie. Jego subtelne pocałunki mogłam porównać do wpychania na siłę do samochodu, gdyż były moją torturą. Tak naprawdę bez pomocy mięśni zmusił mnie bym pojechała. A gdy tylko spił z moich ust słowo „nie” zapomniałam już jak się mówi. Zgodziłam się, jednak tylko dla niego.
Zgodnie z planem o świcie upewniłam się, że mam wszystkie potrzebne dokumenty i po zamaskowaniu ran pod bandażami i długim rękawem płaszcza udaliśmy się na lotnisko. Jak zwykle pełne było wszelakiej rasy ludzi i paparazzich polujących na takich ludzi jak my. Przez parę sekund myślałam, że oślepnę od tych fleszów, na szczęście Jared osłonił mnie własnym ciałem, przy okazji odpychając brutalnie jednego fotografa. Lot miał trwać mordercze 13 godzin więc od razu zabezpieczyłam się w pasy, coca colę i mp3. W wyborze miejsc miałam jednocześnie pecha jak i szczęście, gdyż siedziałam obok Jareda, za to dwóch napalonych na wyjazd szaleńców (czytaj Shannon i Tomo) siedzących w czapkach Mikołaja trzęśli siedzeniami jak szaleńcy.
-Nie zwracaj na nich uwagi. – westchnął Jared przyzwyczajony do ich odjazdów – to co? Tam będzie moja mama, przedstawię cię jej.
-CO?! – wybałuszyłam oczy – czy ja się przesłyszałam!?
-To urodziny mojej mamy, Wigilia, Boże Narodzenie, moje urodziny i Sylwester. Przydałoby się jakieś miłe zaskoczenie dla mojej mamy, w końcu już 26 grudnia będę miał 39 lat. Zapomniałaś? – zmarszczył czoło tworząc na nim jedną drobną zmarszczkę.
-Pewnie, że tak! – krzyknęłam – nie waż się przedstawiać mnie swojej matce, słyszysz?!
-Prezent już dla mnie masz. – uśmiechnął się słodko – jesteś tu.
Odwróciłam wściekła twarz  w stronę silnika samolotu gdy ten znienacka zaatakował moje usta.
-Ale Constance się ucieszy. Jej synek znalazł sobie dziewczynę.. – zachichotał widocznie chcąc się ze mną podrażnić.
-Pewnie, a może tera dasz mi ten głupi pierścionek! Po co jechać na durną plażę i wstawać o wschodzie słońca! Oświadcz mi się teraz! – wrzasnęłam na cały samolot.
-Proszę pani, niech zapnie pani pasy.. – Stewardesa zwróciła się w moją stronę.
-No chyba mam zapięte, co?! – warknęłam groźniej niż chciałam.
-Pierścionka? – zaśmiał się tajemniczo – nie zastanawiałem się nad tym.. jeszcze.. – dodał widząc jak odetchnęłam z ulgą- ale cieszę się, że nosisz moją bransoletkę – skinął na biżuterię leżącą na nadgarstku.
-Przynajmniej trochę zakrywa rany.. – westchnęłam gdy złapał za moje ręce, uniósł do twarzy i z najwyższym szacunkiem ucałował mnie w sklejone plastrami rany. W tym samym momencie samolot oderwał się od powierzchni ziemi a my zmierzaliśmy w kierunku ojczyzny Tomislava.




"I jumped in the river and what did I see?
Black-eyed angels swam with me
There was nothing to fear and nothing to doubt


Wskoczyłem do rzeki i co zobaczyłem?
Czarn-okie anioły pływały ze mną
Nie było się czego bać ani wątpić "

~*~ 
BUUM HEADSHOT GROCHÓWKĄ Z DACHÓWKĄ !

15 komentarzy:

  1. Szwagier, spokojnie! Nie ma co się denerwować!
    Przeczytałam i czuję jakby mnie kto walcem przejechał. Bardziej psychodelicznej opowieści nigdy nie czytałam/słuchałam/oglądałam. Ale mnie się to kuwa podoba i to bardzo!

    OdpowiedzUsuń
  2. Też mi się to kuwa bardzo podoba! Pisałam ci na twitterze jak mną trzęsło kiedy odrywałaś plastry. I wgl. boję się twojego bloga xD No i jestem ślepa, tak przyznaję się. Ale ja nie umiem korzystać z tej zakładki - sorrej, będziesz mi musiała pisać, haha :D
    Pisz dalej i nie przejmuj się. Już nie będę zapeszać czy coś. Żyje się dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem w szoku !!! Oo Genialny rozdział! Fantasyczny :) Całkiem inny. Kocham Go :) !!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Podoba mnie sie to kurwa! Bardzo. To fantastyczny rozdział! SZok przez duże 'SZ'! Więcej takich zajebistych notek! Gdy Ram odrywała te plastry,eeeyyy, sma czułam jakbym to ja była na jej miejscu i ten niepoprawny humor Dziada. Po prostu ROZWALIŁAŚ mnie tym rozdziałem.

    OdpowiedzUsuń
  5. ten rozdział nieźle działa na psychikę. ba! nie tylko ten! całe opowiadanie ryje nieźle bańkę xD ale o to w tym wszystkim chodzi ;D to jak ona opisywała co się z nią działo kiedy leżała w wannie... czytałam z szeroko otwartymi oczami. i potem co się w domu działo!! aż mi mowę odebrało. tak więc będę kończyć xD dodam tyle, że czekałam właśnie na takie opowiadanie od dłuższego czasu xD to chce się czytać, bo to jest kurewsko wciągające xD pozdrawiam:**

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej.
    Więc tak; mój poprzedni komentarz (,który z problemów technicznych związanych z moim laptopem, który ma już lata [i niesamowicie mnie wkurwia ostatnimi czasy]) zaczynał się od słów "patrzaj na ten komentarz bo jest masakryczny" xD I tyle z niego pamiętam ;D
    Więc reasumując zaczynam od nowa.
    Początek mi się strrraszzznie trudno czytało (więc apeluje nie rób mi tego więcej, ostatnia notka [gwałt] była mniej obrzydliwa niż to) Po tym już reszta jest oczywiście jak w zwyczaju genialna ;D Chcę zobaczyć reakcje Constance na wieść, że jej kochany synek mam dziewczynę xD Wprost nie mogę się tego doczekać. Ten cały wyjazd na Chorwację powinien jej pomóc <tak myślę... ;)] i niech wreszcie Ram zobaczy że Jared ją kocha, a nie wciąż myśli, że to wszystko tylko dla seksu.
    Normalnie rozdział tak jadący na psychikę, że to koniec ;D - I dobrze, trzymaj tak dalej!
    Świetny rozdział, kocham, kocham i jeszcze raz kocham to jak piszesz!
    PS. Czytałam to dziś rano i wtedy jeszcze były tu te "j*bane jebańce" i szczerze myślałam, że to wszystko co oby dwie robicie jest od początku dla jaj. Nie chcę się wtrącać, a nic takiego, tylko dodam nie przejmuj się bo osiwiejesz i trzymaj się:* [nawet niem wiem od czego się to zaczęło]
    Z pozdrowieniami...
    Twój największy, zawsze oddany fan-grils ;* ^^
    PS.2 Poprzedni komentarz był pewnie ciekawszy [no wiesz poruszał światowe problemy ;D]
    PS.3 Będzie cud jak się opublikuje!
    PS. Jeśli teraz się uda to już wiem co się stało ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Kurwa urwało mi część komentarza i dopiero teraz to zauważyłam..;/ Mianowicie pisałam, że trudno mi się czytało bo w momencie kiedy odklejała sobie plastry mi zrobiło się tak nie dobrze, że musiałam odejść od laptopa i wrócić dopiero jak łóżko przestało wirować xD (przez ten mój dziadowski laptop to zdanie, które powyżej napisałam straciło całkowicie sens)
    Co za gł*wno, no ale cóż mam nadzieję, że wiesz co miałam na myśli ;)
    Następnym razem jak mój laptop będzie miał takie odjazdy to go wyrzucam przez okno, bo przecież oszaleć można...
    MARShug i MARSowych snów ;***

    OdpowiedzUsuń
  8. GENIALNE, GENIALNE I JESZCZE RAZ GENIALNE !!! ZAJEBISTE, ZA CO TY NAS W OGÓLE PRZEPRASZASZ!? ŚWIETNYYYYYY! :***
    Nie umiem powiedzieć ani słowa więcej :0
    Może później napiszę bardziej ogarniający komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  9. Po raz kolejny po przeczytaniu rozdziału jestem w szoku i nie mogę pozbierać mojej szczęki z podłogi. Rozdział ponownie genialny i ... co mam powiedzieć czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  10. poczatek byl...dziwny..nie do konca sie w nim polapalam ale przeczytalam. Ogolnie mi sie podoba. Momentami jestem rozdarta..niby Jordan mnie wkurwia ale moment kiedy Ram prosi go zeby odstawil ja pod dom byl...nie fajny(jak powtarzala ''do domu. Do domu.'' to kojarzylo mi sie z zalamaniem nerwowym. Chwila kiedy zrywa plastry...bleeeeee. Rodzial bardzo mi sie podoba. Czekam na nastepne.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ciary mnie przechodziły, kiedy to czytałam. Momentami się gubiłam, ale zazwyczaj w kolejnych zdaniach znajdowało się wyjaśnienie.
    Zacznę od Ram: widać, że sama nie wie kim jest i nie potrafi się odnaleźć. Jest rozdarta pomiędzy Jaredem a Jordanem (ależ te ich imiona są do siebie podobne!). Najpewniej nie potrafi panować nad swoimi emocjami. Raz krzyczy na Leto, że go nienawidzi, później, że kocha, a potem, że znów nienawidzi. To męczące, ale ciekawe. No i fragment, kiedy pieprznęła głową Jordana o szybę, mniam!
    Jared: podobało mi się to, jak zachował się w stosunku do Jordana. Nie wyrzucił go z domu, a nawet nalegał, żeby wszystko wyjaśnił Ram (którą również musiał przekonać do tej rozmowy). Widać, że troszczy się o dziewczynę i to jest niezwykle urocze :3
    Jordan: to ten, którego nienawidzę i uwielbiam jednocześnie. Nie podobało mi się w jego zachowaniu to, że podstępem zmusił Ram do powiedzenia "kocham". W ogóle jakoś go nie lubię.
    Jestem ciekawa co wydarzy się w tej Chorwacji. Czekam na następny :*
    the-believer

    OdpowiedzUsuń
  12. poczatek rozdzialu powalil mnie na kolana, szczena lezala na podlodze i wybluszalam oczy jak duszaca sie swinka morska... no po prostu mega! stanowczo moj ulubiony moment w calym rozdziale. wyjazd do rodziny tomislava? dlaczego nie, a nuz akcja potoczy sie jeszcze inaczej niz pewnie wiekszosc czytelnikow sobie mysli, a znajac Cb to zaskoczysz nas jak nikt inny, jak to masz juz po prostu w zwyczaju ;)Jareda uwielbiam, po prostu uwielbiam. wyrobil sie chlopak ;]
    pozdrawiam :*
    the-struggle.blog.onet.pl, zoombie

    OdpowiedzUsuń
  13. Biję pokłony przed moim BOGIEM!!! Jesteś po prostu wielka!!! Dawno nie czytałam czegoś tak wciągającego, emocjonującego i przerażającego zarazem. Niektóre opisy były tak realistyczne, że miałam to przed oczami i mam obawy czy zasnę dzisiejszej nocy. A jeśli mi się uda, ale obudzę się z krzykiem będziesz mnie miała na sumieniu. No ale wracając do rozdziału... jestem zachwycona postacią Ramony. Jest tajemnicza, zmienna, a co za tym idzie i nieobliczalna. Obłęd - to słowo najlepiej ją opisuje (przynajmniej wg mnie). Jej działania są niekontrolowane i trudne do przewidzenia, nigdy nie wiadomo co jej strzeli do głowy, w której i tak jest totalny mętlik spowodowany Jaredem i Jordanem. Obaj niby ją kochają, chcą ochraniać, ale chyba najlepiej wychodzi im jej ranienie. Bardzo jestem ciekawa ich pobytu w Chorwacji, na pewno zaserwujesz nam kolejne pełne emocji wydarzenia. Czekam z niecierpliwością.
    Cieplutko pozdrawiam i życzę weny w Nowym Roku:)))

    OdpowiedzUsuń
  14. No wreszcie się zebrałam w sobie:)
    Opowiadanie jest powalające jak już pisałam w odpowiedzi u siebie.
    Serio kończę to dziennikarstwo, wydajemy twoją książkę, zbijamy fortunę, mianujesz mnie swoim menagerem, jedziemy do Nowego Jorku, kupujemy apartament, ty piszesz dalej, a ja jadę odpocząć do Los Angeles, w końcu się napracowałam heheh:)
    Ale tak już naprawdę serio - to z niecierpliwością czekam na kolejny part:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Boże...rozdział.jest.genialny. Naprawdę gratulację. Opisałaś myśli Ramony tak...inaczej. Nawet nie potrafię określić jak :o

    OdpowiedzUsuń