piątek, listopada 25

8. XXVII

Udałam, że śpię. Udałam, że nie usłyszałam jego słów. Udałam, że to dla mnie obojętne. Ale nie było obojętne. To co mi wyznał, albo raczej powiedział do siebie samego, a dopiero później ja to podsłuchałam – poraziło mnie. Byłam w czystym szoku ale starałam się to schować pod skórą. Nie sądziłam, że pod skorupą cynicznej, aroganckiej, egoistycznej i, co tu dużo mówić, chorej psychicznie suki Jared mógł zauważyć coś dobrego. Prawda była taka, że sama dla siebie pozostawałam nierozszyfrowana. Pomimo tego, że to dziwne uczucie zakiełkowało we mnie wcześniej – nie mogłam się z nim utożsamić. Nie miałam pojęcia jakie dalsze kroki mam powziąć. Właśnie wtedy zrozumiałam co Jared miał na myśli mówiąc „złoto czy srebro”. Wybierał między mną a Amy, która była złota ze względu na kolor włosów. Tym razem to ja miałam dylemat. Gdy Amy zniknęła ze sceny pojawił się kolejny aktor. Wybierałam pomiędzy dwoma facetami, do których nieodwołalnie coś czułam.  Jareda znałam tyle miesięcy i wiedziałam, że jest żywą mieszanką wybuchową. Od miłego, słodkiego i kochanego faceta potrafił w mgnieniu oka przeobrazić się w egocentrycznego gnojka, który zamykał się na godziny w swoim pokoju pod pretekstem komponowania. Raz nawet wypomniał mi, że jestem jak magnez na jego wenę. Koleś ma tupet, trzeba mu przyznać. Po drugiej stronie medalu stał Jordan, nowo poznany facet, który.. jak nikt wcześniej mnie tak nie intrygował. Byłam w typowej patowej sytuacji, rozdarta między dwoma idiotami, którzy są źródłem podwyższonych endorfin we krwi.  Jednak kto powiedział, że mam się śpieszyć? Dotąd między mną a blondynem był czysty seks, czemu tak nie może zostać? Udajmy,  że nic się nie stało. Róbmy dobrą minę do złej gry.
Drugą kwestią, która sukcesywnie odbierała moją uwagę od rzeczy związanych z płcią przeciwną, były moje urodziny. Nie wiedziałam, czy mogę liczyć na kogokolwiek, jednak moja kobieca intuicja podpowiadała mi, że ten dzień będzie można zaliczyć do udanych. Niby dlaczego Jared cały czas wydzwaniał do kogoś, a gdy podsłuchałam co takiego papla swoimi ustami usłyszałam: „Do jasnej cholery, czy gdy mówiłem 27 świeczek miałem na myśli 60?! To młoda dziewczyna, nie moja prababcia!” Skrzywiłam twarz słysząc, że w mniemaniu innych jestem na skraju życia i pozostaje mi parę durnych dni, zanim wskoczę do piachu. Tego dnia, oprócz ojca, który przysłał mi pocztą kosz kurzych jaj, zadzwonił do mnie również Gerard ale i.. Jordan. Ucieszyłam się słysząc jego głos. Na dziś jedynym minusem było to, że Amy nie dała mi jakiegoś głupiego znaku, że pamiętała. Załóżmy, że wypadło jej z głowy. Pewnie jest zajęta dzieckiem..
Biorąc udział w trasie koncertowej przy okazji wyłowiłam też parę niezłych, dorodnych sztuk. Właśnie jedna, stojąc w fartuchu i bokserkach przy patelni, posyłała mi dziwne, pełne pożądania spojrzenie. Za oknem panował nadzwyczajnie ciepły październikowy poranek.
-Ubierz się może, co? – jęknęłam patrząc na owłosioną klatę Shannimala. Nie bez powodu tak go przezywali, jego leśna puszcza rosnąca na klacie mnie obrzydzała. Starszy brat nieudolnie próbował przewrócić omleta na drugą stronę, ale efekt końcowy wylądował na podłodze.
-Twoje śniadanie. – uśmiechnął się w swój charakterystyczny, brudny sposób. Westchnęłam ciężko i zanurzyłam usta w gorącej porannej kawie. Nie kryłam się z tym, że czekałam na prezent. A może Amy wpadnie tu ze swoim słodkim bobaskiem? Może święty Mikołaj się ujawni?
-Ty wcale nie lepsza. – Shannon wbił wzrok w mój dekolt, który wypełzł spod szlafroka.
-A mi dlaczego nikt nie karze się ubrać?! – spytał Tomo z oburzeniem malującym się na twarzy. Widząc jego chuderlawą postać, tak odmienną od dwóch umięśnionych braci mieszkających pod dachem, wybuchnąłem złośliwym śmiechem. Połowa jego ciała była zasłonięta przez gęsty gąszcz czarnych włosów i czułam się jak odmieniec ze swoim uczuleniem na chociażby najmniejszy włosek na ciele. W sumie byłam z Wenus a mieszkałam na Marsie.
-Podobam wam się, przyznajcie. – Bośniak dumnie wypiął pierś.
-Może otworzymy fabrykę futra? Wygląda prawie jak u niedźwiedzia. – dusiłam się ze śmiechu.
-Prawie jak autentyk! – dodał Shannon.
-No dobra, dzieci! – nagle ze schodów zeskoczył Jared, rzecz jasna bez koszulki.
-Ubierz się! – wrzasnął całkiem poważnie Shannon.
-Wybierasz się na plażę nudystów?! – podniosłam brew.
-Czemu chodzisz nagi po domu?! – Tomo idealnie wykrzywił twarz. A mówią, że jest złym aktorem!
-O co wam chodzi? – jęknął Jared. Miał pecha, po akurat nastąpił na rozciapanego omleta Shannona. Jak w zwolnionym tempie widziałam jak Jared podskakuje, na chwilę zatrzymuje się w powietrzu po czym upada na ziemię. Wedle tradycji brat wybuchnął wymuszonym, tubalnym śmiechem. Miło oglądało się przepychanki dwóch braci.
-Cholerni idioci.. – Jay syknął masując swoje obolałe plecy – pieprzeni imbecyle!
-Za każdym przekleństwem ginie jeden jednorożec! Opanuj się, kolego! – Tomo nadal trzymał poważny wyraz twarzy.
-Uspokoiliście się już? – wybuchnął Jared – pooglądaliście sobie moją klatę, niektórym zrobiło się pewnie mokro..
-Skąd wiesz?! To takie upokarzające.. – Tomo uderzył pięścią w stół a ja wyplułam kawę dusząc się ze spazmów śmiechu.
-.. na dziś już wyrobiliście normę waszego idiotyzmu. – dokończył blondyn.
-Temu omletowi brakowało tylko szczypty soli i byłby idealny! – Shann wskazał na obklejoną stopę Jareda.
-Taki ubity przez stopę Jareda! Nie jedna fanka oddałaby życie.. – pokazałam język poszkodowanemu. Właściciel z obrzydzeniem wytarł stopę z żółtej ciapki po czym usiadł obok mnie.
-Proszę. – wkrótce Shannon podał każdemu po omlecie a mi oczywiście największego.
-Z jakiego to powodu? – udałam zaskoczenie.
-Komórki twojego organizmu giną. To jest powodem twojego starzenia. A to liczy się z krótszym życiem. Krótko mówiąc, umierasz, Ram. – Jared posłał mi uśmiech pełen wigoru i miłości po czym zaczął konsumpcję posiłku przygotowanego przez Shannona.
-Serio? – zazgrzytałam zębami – tobie brakuje chyba której klepki. Mógłbyś być moim ojcem, starcze!
-To raczej niemożliwe. –burknął – nie robiłem tego mając 12 lat. Nie zdziwiłbym się jednak, gdybyś ty zaznała tego smaku już po 12 jesieniach. A jak tam z Jordanem? Układa ci się?!
W takich momentach wątpiłam, czy ten człowiek darzy mnie tak wielkim  uczuciem, do którego się przyznał. W takich chwilach brałam go za największego wroga.
-Wykułeś na pamięć słownik ciętych ripost? – prychnęłam patrząc mu prosto w oczy – owszem, nawet bardzo mi się układa. Jordan i Gerard zapraszają mnie do siebie na urodziny. Pewnie będzie bardzo..
-Szykuje się trójkąt! – zaśmiał się Shannon.
-Ale zaraz, nas też jest trzech!- Tomo nie pozwalał mi dokończyć.
-Nas jest czterech, idioto. Wypadasz z listy. – Shannonem targały spazmy coraz większego śmiechu.
-Znowu! – Tomo skapitulował układając ręce w geście przegranej.
-Dacie mi dojść do głosu!? – wrzasnęłam.
-U tego czerwonowłosego pajaca i jakiegoś kadeta ze szkółki o historii sztuki? Wiesz kto tam chodzi? – Jared pochylił się w moją stronę – sami imbecyle, którzy nie potrafią liczyć.
-Tomo, wchodzisz na miejsce Jordana! – Shannon turlał się na ziemi jak pies.
-ARGH! – fuknęłam czerwona ze złości – nikt nie będzie w żadnym trójkącie, kwadracie ani w rombie prostokątnym!
-To nie możliwe! – Tomo zaśmiał się a gdy posłałam mu mordercze spojrzenie skulił się jak mały piesek.
-Twoje żałosne próby walki o mnie są śmieszne.  – wycedziłam do Jareda.
-Przygotuj się na najlepsze urodziny w twoim życiu, Silver. – Jared zrównał się ze mną posyłając mi kpiarski uśmieszek.
-Śmieszne. Na czym mi zagrasz? Na gitarze? Na trąbce? Nie mam słabości do chłopaków z gitarą, sorry. – prychnęłam jak kotka.
-Może jak będziecie sami zagra ci na jaj.. – Tomo nie dokończył bo trafiłam w jego czoło łyżką.
-Niech się pan postara, panie Leto. – wycedziłam i głośno sobie odbijając poszłam na górę. Zapanowała niezręczna cisza, którą przerwało beknięcie Tomo.
-Ja też potrafię! A z tą wilgocią w majtkach to był żart!
Szafa na górze jednocześnie mnie cieszyła ale i dobijała. Miałam tyle ubrań, z czego żadnego pomysłu co mogę na siebie wrzucić. Nie chciałam prosić do siebie tej świni, która również beknęła po moim wyjściu tak donoście, że aż ściany zadrżały. Przebywanie z trójką tak męskich facetów mnie jednocześnie bawiło ale i porażało. Mówiąc „męskich” nie miałam na myśli tych dobrych cech jak dobrych, zawsze gotowych do obrony ciebie i gentlemanów, co to, to nie! Ci faceci charakteryzowali się tymi gorszymi męskimi cechami. Często śmierdzieli, zostawiali po sobie puszki (zwłaszcza Shannon) a klapa w kiblu nigdy, powtarzam: NIGDY, nie była podniesiona. Chodzenie do łazienki, z której korzystało równo 3 facetów, było najgorszym minusem mieszkania z nimi. Tymczasem moje ubranie stanowiły obcisłe, fioletowe spodenki, żółty golf z krótkimi rękawami i mała, podręczna torebka ze skóry.
-To o której mam dla ciebie zarezerwować czas? – spytałam oschle – mam dzisiaj napięty grafik bo paru dobrze wychowanych mężczyzn chce się ze mną zobaczyć.
Specjalnie dałam akcent na słowo „wychowanych”. Podczas gdy ja układałam i prostowałam włosy, obok mnie przed lustrem Jared golił swoją i tak niewidoczną brodę. Wyglądaliśmy jak małżeństwo, które przygotowywało się o poranku do pracy.
-Od 19 do.. 6? 7? Do której dasz radę się ze mną pieprzyć?
Jego prostolinijność mnie czasami powalała.
-Kotku, nie sądzę, by w twoim wieku w ogóle możliwe było powstanie twojego maluszka.
Brawa dla mnie, ale jednocześnie właśnie wyciągnęłam zza pleców czerwoną płachtę na byka. Wiedziałam, że to dwa czułe punkty Jareda. Poprawka: to dwa największe czułe punkty Jareda – wiek i wielkość jego interesu.
-Ach tak? – Jared powoli odłożył żyletkę, którą się golił i z wielką ilością pianki na twarzy, niczym święty Mikołaj, spojrzał na mnie.
-Co powiedziałaś? – wycedził cicho i dokładnie. Żyłka pod jego okiem cały czas rosła aż myślałam, że pęknie.
-Że… że wystarczy do 7 rano. – jęknęłam.
-Żal mi cię kobieto, bo dzisiaj rano wziąłem po dwie, zielone, duże tabletki. – uśmiechnął się delikatnie –specjalnie dla ciebie, kotku. W dodatku popiłem je napojem energetycznym.
-To już twój problem. – z trudem przełknęłam ślinę.
-Dzisiejsza noc na zawsze zapadnie ci w pamięci.. – powiedział groźnie po czym powrócił do przerwanej czynności. Z lekkim szokiem wyszłam z domu a w głowie powstawały mi lekko porażające widoki Jareda po tabletkach viagry. Połączenie jego fabryki testosteronu znajdującej się w mózgu i do tego, przyznajmy się, nie maluszek, tylko całkiem przyjazny interes..
-Biedna ja. – skrzywiłam twarz. 


Zza ulicy wyjechało auto Gerarda, ale zanim zobaczyłam luksusowego kabrioleta w oczy rzuciła mi się kująca w oczy barwa jego włosów. Szczerze mówiąc miałam w planach tylko odhaczenie Gerarda i wolałam, by na czas naszego spotkania zegary zaczęły bić szybciej. Nie mogłam doczekać się spotkania z Jordanem a po tym, co nagadał mi Jared, nie mogłam również doczekać się mojego „niezapomnianego wieczoru”. Bez żadnych zbędnych czułości dojechaliśmy do jego prywatnego studia nagraniowego gdzie przywitał mnie różowymi balonikami, paczką przyjaciół i kokosowym torcikiem z kruszonką na wierzchu. Dostałam od niego nadmuchiwanego Johna, oczywiście z szeroko otwartymi ustami a od jego przyjaciół zestaw seksownej bielizny. Głupi napis „Gerard woli te różowe” spowodował histeryczny śmiech czerwonowłosego na co  odpowiedziałam jakże złym  „chcielibyście”. Słowem: spuściłam Gerarda w muszli klozetowej i chyba odczytał informacje bo już nigdy do mnie nie zadzwonił. „Życie jest brutalne”, pomyślałam. 
Na drugie spotkanie czekałam najniecierpliwiej. Z „imbecylem, który nie potrafi liczyć” spotkałam się na obrzeżach miasta, obok wysypiska. Dość oryginalne miejsce, pomyślałam. Od razu przypomniało mi się o czasach młodości kiedy takie miejsca były miejscem moich spotkań. Czekałam i czekałam, moje nogi zaczęły z nudów podskakiwać a z ust wypływał fragment piosenki Nine inch nail, aż zza zakrętu wyjechał czerwony Buick za którego kółkiem siedziało dziecko. To znaczy facet, ale ja widziałam w nim cholernie dziecięcą twarz. Może skrycie wolałam małych, niewinnych chłopczyków? Jordan wyszedł z wozu ale nie przywitał się od razu. Wyjął z kieszeni półpełne pudełko papierosów i zapalił.. dwa na raz.
-Nie palę. – uśmiechnęłam się lekko.
-To dla mnie. – mruknął i wsadził dwie sztuki do ust – cześć.
-Hej. – jęknęłam zdziwiona.
-Nałóg. Straszna rzecz. – lekko podniósł kąciki ust. Zauważyłam, że nosił dokładnie to samo co trzy dni temu. Jego znoszone, niebieskie dżiny trzymane były przez zniszczony, podpalony papierosami pasek natomiast na torsie leżała rozdarta, brązowa skóra. Z jego ust odurzał mnie zapach dymu. Jej.. chyba poważnie coś brałam albo to zakochanie.. Kojarzył mi się z moim pierwszym chłopakiem, którego ojciec poszczuł psami.
-Ładnie wyglądasz. – mruknął po dłuższej chwili ciszy.
-Ty też. – odpowiedziałam. Co za głupia gadka!
-To twoje auto?- spytałam po kolejnej bolącej w uszy ciszy. Nieopodal nas słyszałam odgłos jadącej karetki.
-Tak. Stary rocznik, bo 71. Wiesz.. – wyciągnął dwa papierosy z ust a nad głowami powstała szara chmura dymu – nie wiem gdzie cię zabrać. Właściwie to nie mam pomysłu..
-Tam gdzie uważasz. Niech to będzie niespodzianka..
-Wsiadaj. – rzucił. Niedopalone papierosy wylądowały na asfalcie a my znaleźliśmy się a samochodzie. Wóz przesycony był zapachem gumy miętowej oraz dymu papierosowego, jednak utrzymany był w porządku. Tymczasem mężczyzna obok mnie bez przerwy milczał. Gdy spoglądałam na niego z ukosa, nadal wzdychając do jego pięknej twarzy, zauważyłam, że się denerwuje! Nerwowo bębnił palcami o kierownice a noga stojąca na gazie również podskakiwała do rytmu piosenki lecącej z radia.
Ramona.
Śmiałaś się z Alex?! To śmiej się z Jordana! On jest dzie-ckiem!
-Zawsze tu przyjeżdżam. – mruknął cicho gdy dojechaliśmy na miejsce. Rozejrzałam się wokół przez szybę w aucie. Znajdowaliśmy się w nieznanej mi części miasta, nadal na uboczu. Tutejszy bar, pod którym staliśmy, zapraszał do wejścia charakterystycznym, neonowym napisem „Phill’s. Bar Philla był chyba miejscem picia wielu tutejszych ludzi z marginesu społeczeństwa. Jego ściany porysowane były graffiti natomiast drzwi wejściowe podrapane były jakby ktoś bardzo, ale to bardzo chciał się tam dostać. Spojrzałam nie pewnie na mojego towarzysza. Na kogo ja trafiłam? Na kosmitę? Na wariata? Na geniusza!? Od razu przypomniały mi się młodzieńcze czasy kiedy takie miejscówki były miejscem naszych spotkań. Entuzjazm spowodowany tym wyborem miejsca schowałam pod skórą. W końcu czekało mnie coś lepszego niż głupie baloniki i torcik z przypieczonymi bokami. W środku panowała zadymiona atmosfera, do której byłam przyzwyczajona przebywając w pobliżu Jordana. Jakaś kapela rockowa grała na scenie ciężką, rasową muzę, która mieszała się z rozmowami tutejszych gości. Wszyscy oni spojrzeli na moją skórzaną torebkę jak na swoje największe marzenie a ja automatycznie zacisnęłam na niej palce. Jordan zamówił po dwa piwa, ja z kolei zaproponowałam grę w bilarda. Miałam nadzieję, że zostało mi trochę umiejętności z dawnych czasów, ale się przeliczyłam.  Tymczasem ja sama postawiłam sobie za cel rozgryźć tego faceta. Być może z góry byłam zdana na przegraną ale obiecałam sobie, że spróbuję. Zbyt bardzo mnie intrygował bym sobie odpuściła. Mogłam wpisać już sobie do swojego niewidzialnego notesika, że koleś jest mistrzem gry w bilarda.
-Oszukiwałeś! – tupnęłam nogą protestując gdy ostatnia bila wleciała do łuzy.
-Jestem lepszy. – uśmiechnął się bosko a ja chciałam tam zapaść się pod ziemię. W tym momencie mogłam umrzeć szczęśliwa. Chociaż było to nietypowe wyjście do speluny wkrótce spodobał mi się tutejszy klimat. Czułam się jak przeniesiona w czasie, gdy spędzałam czas właśnie w takich miejscach. Gra w bilarda, piwo, muzyka w tle i dym mieszanki różnych pochodzeń sprawił, że cofnęłam się o 10 lat wstecz. Równie dobrze rozmawiało mi się z Jordanem. Gdy tylko zaciągnęłam go  na parkiet nie mogłam przestać się śmiać. Jemu nawet Tomo nie dorastał do pięt. Poruszał się jak robot a jego poważny wyraz twarzy podczas skomplikowanych ruchów ręki mnie dobijał. Opowiadałam mu masę rzeczy. Opowiadałam mu o Amy, o Jaredze, właściwie wyjawiałam mu własne sekrety. Milczał, w sumie nic nie powiedział ani słowa ale wiedziałam, że mnie słucha.  Czułam do niego niewidzialną więź i pewnego rodzaju zaufanie a gdy tylko uśmiechał się w swój słodki, niewinny i dziecinny sposób czułam się głupio, bo wiedziałam, że po prostu się w nim zadurzyłam. A to zawsze niosło ze sobą beznadziejne konsekwencje.
-Tu zawsze jest tak głośno. – wciągnął do płuc dym – wtedy nie słyszysz własnych myśli.
-Dlatego u przychodzisz? – spytałam.
-Zawsze gdy nie chcę za dużo myśleć. - oznajmił.
-Wiesz, biorąc pod uwagę ile ci powiedziałam trudno nie myśleć. – zachichotałam.
-..łącznie z twoją ostatnią miesiączką i kupnem bonu towarowego na wibratory.. – przegryzł wargę.
-Co? Niczego takiego nie mówiłam! – krzyknęłam zażenowana.
-Pewnie. – skinął głową na czwartą pustą szklankę piwa stojącą obok mnie. Przewróciłam oczami i lekko się uśmiechnęłam.
-To gdzieś mnie jeszcze zabierasz? – spytałam krztusząc się tutejszym zadymionym powietrzem.
-Chodź.  Znam kolejną świetną miejscówkę.
Wyjął z kieszeni pogniecione banknoty po czym razem upuściliśmy lokal. Oddychając czystym powietrzem aż się zakrztusiłam na co Jordan znów wyciągnął kolejnego papierosa.
-Kiedyś przez nie umrzesz.. – jęknęłam zamykając za swoje drzwiczki.
-Każdy kiedyś umrze.- powiedział cicho. Ruszyliśmy w nieznane i jedynie stojąc na światłach pytał co lubię oglądać. Myślałam, że już się trochę rozluźnił ale okazało się, że znów się spiął. Gdy w oddali zobaczyłam wielki ekran kina samochodowego aż klasnęłam w dłonie.
-Serio!? – wrzasnęłam – tam?
-Właśnie tam. Masz jakieś wspomnienia? Zmieniałaś tam podpaskę? – parsknął śmiechem.
-Ha, ha. –zakpiłam – śmieszne, ale jazda! Nie, po prostu dawno tam nie byłam i chciałam przypomnieć sobie jak to jest..
-Voila!
Kupiliśmy po dwa bilety a Jordan zaparkował na samym końcu, jakieś 50 metrów od gigantycznego ekranu. Niebo zaczęło się ściemniać, tworzyła się różowa poświata.
-Więc – wyłączył silnik i odwrócił się w moją stronę – masz dzisiaj równe 27 lat?
-W porę się skapnąłeś. – jęknęłam – jestem stara!
-Nie prawda. To nie wiek decyduje ile mamy lat. Decydujemy my sami czując to w sobie. Na ile ty się czujesz?
-Serio historia sztuki czy filozofia? Ile to 2+2? – zachichotałam przypominając sobie słowa Jareda.
-Cztery. Ale i tak każdy człowiek powinien to wiedzieć.
-Widać nie jestem człowiekiem. Wiesz, czuję się na 40 lat.
-A ja na 16. Wiesz czemu?
Pokiwałam przecząco głową.
-Wtedy chodziłem na randki.
-„Wtedy”? – zaśmiałam się złośliwie – nie masz aktualnie brania?
-Skąd ten pomysł? Czy ktoś w tym pomieszczeniu nie ma brania?
Zdałam sobie sprawę że ten gość właśnie mnie sprawdza. Czy przewidział moje plany? Zobaczył jak nie mogę oderwać od niego wzroku? Czego on właściwie ode mnie chciał?
-To nie randka.. – mruknęłam czując czerwone plamy na policzkach.
-Nazywaj to jak chcesz. – wzruszył ramionami i sięgnął do szafki przede mną. Z szuflady nie wysypały się testy ciążowe ani prezerwatywy (jak w przypadku Jareda). Jordan wyciągnął z niej jakąś obklejoną papierem prezentowym książę.
-Więc.. – westchnął ciężko – nie umiem składać życzeń. To zbędne, jeśli wiesz o co mi chodzi. Strzelałem, jeśli chodzi o wybór.
 Rozdarłam papier jak niecierpliwe dziecko siedzące przed choinką i ukazał mi się wielki atlas samochodów. Mówiłam mu parę razy, podczas mojego ataku słowotoku w barze, o moim zamiłowaniu do samochodów więc chłopak strzelił w dziesiątkę. Z podziwem przyglądałam się zdjęciom samochodów i ich szczegółowym szkicom silnika. Spojrzałam uśmiechnięta na niego, ten odwrócił wzrok jakby bał się mojej reakcji.
-Hej, jest świetny.- lekko dotknęłam jego ramienia. Pomijając fakt, że przeszedł mnie prąd, naprawę podobał mi się ten prezent.
-Co dziś dostałaś? – starał się zmienić temat.
-Koszyk jaj, nadmuchiwaną lalkę, a właściwie lalka do dymania, okulary przeciwsłoneczne, niebieską farbę do włosów, seksowną bieliznę no i atlas samochodów..
-Bielizna? – skrzywił twarz – po co ci to?
-Spytaj tego mutanta z podwyższonym testosteronem we krwi i czerwonym mopem na głowie. –stwierdziłam bębniąc palcami po grzbiecie atlasu.
-Według mnie to zbędne. Kobieta wygląda najlepiej w stroju Ewy, mówię ci. Wiem coś o tym.
-No, no! Odkrywasz się powoli! Mów dalej! – przegryzłam wargę.
-Uczę się sztuki, czasami muszę malować akty! – syknął obronnie. Przyjrzałam się mojemu prezentowi, który dalej trzymałam w rękach. Widziałam, że jest używany ale sam poprzedni właściciel wydawała mi się dość.. biedną osobą? Nie chciałam mu wypominać, że rogi są pogniecione a w niektórych miejscach widać wymazane niestarannie gumką napisy. Aż nie mogłam uwierzyć, że Jordan mógł być biedny. Z tym wyglądem i stylem jaki prezentował mógłby się załapać na modela.
Tymczasem film na wielkim ekranie właśnie się rozpoczął. Struga światła padła z projektora wprost na ścianę a ja ujrzałam napis „Człowiek z blizną”.
-Gdzie pracujesz? – spytałam z czasem. Jednocześnie bałam się go o to zapytać bo może nie chciał się ze mną tym dzielić a drugiej strony nie wiedziałam jak zareaguje, że przerywam mu film.
-Nie pracuję. – odpowiedział nie odrywając wzroku od filmu – to zależy od weny czy coś zarobię czy nie.
-A co takiego robisz, żeby „zarobić”? – drążyłam.
-Nie chcę gadać o pracy. – warknął.
-Dobrze, okej.. - odwróciłam wzrok z powrotem na smugę światła spadającą na ekran.. Film nie przypadł mi do gustu. Pomimo wielkiego aktora, który w nim grał po prostu mnie on nudził. Głośno ziewnęłam dając Jordanowi bardzo niewinny znak jak się czuję, ten nie zrobił sobie z tego nic.
-Powiesz coś?- zaśmiałam się sarkastycznie po paru minutach.
-Miałem zły dzień. Kiepski. Wiesz –spojrzał na mnie – oprócz tego co się teraz dzieje – zmusił się na uśmiech – jest miło. Ale dzisiaj miałem naprawdę beznadzieję.
-Może pomóc ci? – spytałam a ten nagle rozłożył sobie krzesło i zasnął. Skrzywiłam twarz ale po chwili się uśmiechnęłam. W tej leżącej pozycji widziałam jego śliczną, dziecięcą twarz oświetloną światłem zachodzącego słońca i bez wstydu mogłam mu się przyglądać. Po chwili otworzył oczy a ja zatopiłam się w jego mleczno czekoladowych oczach.
-Co? – uśmiechnęłam się.
-Powiedz, uważasz mnie za dziwaka?
-Nie. Raczej.. raczej za kogoś zupełnie innego od wszystkich facetów, jakich wcześniej poznałam.
-A czym się od nich różnie? – spytał podnosząc krzesło.
-Jesteś… po prostu inny.. – nie mogłam go inaczej nazwać. Po wszystkich świrach, zboczeńcach, gwałcicielach, wariatach i debilach, jakich spotkałam w życiu on wydawał się być zupełnie inny.
-Wiem. Wszyscy mi to mówią. Wiesz, robi się późno. Podwieźć cię pod dom?
Spojrzałam na zegarek. Była dopiero 18.
-Nie mam nic do roboty.. może pojedziemy do ciebie? Oj, sorry, jeśli nie chcesz.. – zaczerwieniłam się.
-Nie. – uśmiechnął się – pojedziemy do mnie.
Film się nie skończył, ale on nacisnął pedał gazu i jechaliśmy w kierunku jego domu.
-To że jesteś inny nie znaczy, że zły. Inność jest dobra, wtedy nie jest się jednym z tych stereotypowych ludzi. – powiedziałam.
-Po co mi to mówisz?- spytał patrząc na czerwone światło.
-Bo może jest ci z tym źle, że takim cię uważają? – spytałam.
-Nie. Nie, jest mi dobrze. Przez to spotykam fajnych ludzi, nie jak powiedziałaś tych stereotypowych. To dobre. Wiesz, w sumie jestem samotnikiem.. Mam niby paru przyjaciół, ale wolę pomalować w domu niż..
-Malujesz? - wybałuszyłam oczy.
-Przydałoby mi się na tych studiach. - lekko wysunął język. Stanęliśmy przed budynkiem z 5 piętrami. Zaparkował czerwone auto na parkingu obok, razem przeszliśmy przez nie długi odcinek dzielący klatkę od postoju a następnie Jordan otworzył podrapane, ledwo stojące w zawiasach drzwi. Było to małe, ale raczej przytulne mieszkanie. Wszędzie walały się papiery z obrazami. Ściany obklejone były tapetom, która w niektórych miejscach odpadała a okna otwarte były na oścież, jakby bardzo chciał pozbyć się tu jakiegoś zapachu. Nie znałam tutejszej, biedniejszej części Los Angeles. Usiadł na kanapie i rzucił gdzieś w kąt swoją skórzaną kurtkę. Jego dom był istnym burdelem, wszędzie farby, obrazy, papiery. Był raczej urządzony skromnie.
 -Kim ona jest? - pokazałam tajemniczy wizerunek kobiety wiszący na ścianie. Miała niebieskie włosy, które przypominały z wyglądu ogień.
-Moją boginią. - zaśmiał się - wiesz, taką prywatną..
Nastała krępująca cisza, która nadal mnie irytowała. Czekałam cierpliwie na jego ruch aż w końcu nie wytrzymałam.
-Wrócę już do domu..
-Nie! - niemal wrzasnął - może bym cię namalował? Myślałem o tym sporo..
-Teraz tak myślałeś? - uśmiechnąłem się.
-Tu jest tak cicho, że myślę za dużo. - zrobił słodką minkę.
-No dobra, zobaczmy co potrafisz. - zachichotałam. Usiadłam na kanapie w samym golfie i spodniach, włosy trochę roztrzepałam i spojrzałam na Jordana. Stał za sztalugą na której położył wielki kawał papieru. W rękach trzymał parę pasteli.
-Spójrz na mnie. - szepnął. Z bananem na twarzy spojrzałam na jego postać. Nie potrafiłam się kontrolować. Nie spodziewałam się, że spotka mnie w urodziny malowanie z rąk Jordana.
-Nie rób sobie zmarszczek, taki lekki, kuszący uśmiech.. o tak! Dokładnie.. dokładnie tak..
Z wysoko podniesioną głową, ułożona w specyficzny dla malarstwa sposób czekałam tak z godzinę gdy Jordan co chwilę podchodził do mnie i poprawiał niektóre części ciała. Najlepsze wrażenie zrobiło na mnie to, gdy przez 10 minut bez przerwy przyglądał się moim oczom.
-Mógłbym tu dodać zgniłej zieleni.. ale nie! To byłoby za ciemne.. może.. liście cytrusa? Po kim masz takie oczy? - spytał podchodząc z powrotem do obrazu.
-W 50% po ojcu. - zachichotałam - matki nie znam.. i nie chcę znać.
-Chcesz o tym porozmawiać? - spytał.
-Nie. To zbędne.
Po kolejnych minutach poprawek i krótkiej wymianie zdań powiedział znów to jego ukochane, francuskie słowo.
-Pokaż. - wstałam i podeszłam do sztalugi. Obraz przedstawiał nagą, czerwonowłosą kobietę bez twarzy. Tylko czerwone usta, wygięte w zmysłowym uśmiechu, jawiły się na jej obliczu. Nogi miała skrzyżowane jakby siedziała po turecku a dłonie położone na kolanach. Nie ona sama, lecz jej wielkie, pierzaste skrzydła w kolorze zieleni wbiły mnie w ziemie.
-Wow. - wydusiłam - jest.. jest.. powiększyłeś mi piersi!
-Nie znam oryginału. - powiedział po czym zaczerwienił się jak burak - przepraszam..
-Nie szkodzi. - uśmiechnęłam się - mogę go wziąć jako prezent urodzinowy?
-Jasne! - wrzasnął. Czyżby ten odmieniec właśnie stał się mi bliższy? Poznałam jego artystyczną, najwrażliwszą i co tu dużo mówić: najważniejszą sferę życia. Jordan obkleił obraz z każdej strony by się nie zniszczył po czym podał mi go do rąk.
-Drugi prezent gratis. - zachichotał. Czułam się jak nastolatka a on był moim poprzednim chłopakiem. Przy nim miałam na powrót po 16 lat co łączyło się z wielką wolnością, śmiechem i brakiem obowiązków. Co tu dużo mówić, tęskniłam za tymi czasami. On potrafił w jakiś dziwny sposób mnie do nich przenieść.
-Chętnie przyjdę kiedyś na inny obraz. - mruknęłam podchodząc do drzwi. Szybko złapał za klucze od samochodu i postanowił mnie odwieźć. Ze zmniejszającą się odległością do domu wychodziłam również z jego tajemniczego świata. Mimo wszystko zaczęło targać mną podniecenie łączące się z wieczorem spędzonym z Jaredem.
-Było by super. - uśmiechnął się gdy stanęliśmy przed domem - dzięki.
-Nie, to ja dzięku..
-Wiesz. - przerwał mi jakbym w ogóle nie mówiła - znasz tych kolesi? - spojrzał na moje rozdziawione usta - tych w górach..
-Jacy.. kolesie? - jęknęłam jak w transie.
-Przerzucają śnieg. To ich jakby praca. - oparł swoje ramię o mój fotel.
-Tak..
-Bardzo chciałbym to robić. - mruknął zbliżając się bliżej mnie - siedzieć w tym śniegu i go przerzucać...
-Serio? Ale jako robota dodatkowa czy..
Oczywiście nie zdążyłam bo usta zajęte miałam już inną czynnością. Może i był nieśmiały i skromny, ale całował wyśmienicie, lepiej niż ktokolwiek. Jego usta nie dawał mi spokoju, smakowały mnie jak najlepsze danie. Nie opanowałam cichego jęku rozkoszy a moje dłonie wplotły się w jego długie włosy. Wtedy Jordan odsunął się cicho dysząc.
-Przepraszam. – jęknęłam czerwieniąc się – przepraszam..
-Nie, to ja przekroczyłem granicę. – westchnął.
-Ah, tak..
-Zadzwonię. – wydusił cicho, niemal niesłyszalnie. 


Wysiadłam z wozu i pomachałam mu. Pomimo tego, że samochód dawno zniknął za budynkiem ja nadal machałam, jak w jakimś pieprzonym transie! Otrząsnęłam się po paru sekundach i natychmiast rzuciłam się w stronę wejścia. Byłam spóźniona o całe 10 minut i bałam się,  że Jared może mnie za to zabić. Zanim weszłam do mieszkania ostatni raz spróbowałam smaku moich ust, na których nadal czułam dym Jordana…
-To tylko parę minut. – jęknęłam patrząc jak Jared zbiega ze schodów. W pośpiechu niemal z nich spadł.
-To AŻ parę minut! – krzyknął a ja wybałuszyłam oczy widząc go w garniturze. Pomijam fakt, że chciałam go tam przygwoździć jak babę do ściany i wykorzystać. Po prostu nie spodziewałam się, że wybieram się z nim do tak restrykcyjnie podchodzącego do stroju miejsca. Po tej spelunie i barze na obrzeżach miasta wydawało mi się to komiczne. Widać uwielbiałam odmienność.
-Rozebrałaś się? – Jared złapał w swoje ręce mój obraz i zmarszczył brwi widząc nagą postać – Gerard cię tak umalował?
-Chyba kółko i krzyżyk. – parsknęłam – dostałam to od Jordana. I nie, nie rozebrałam się.
-Powiększył ci piersi. – zauważył patrząc na mój dekolt – no już, ubieraj się.
-Ale w co? – jęknęłam nadal przyglądając się jego garniturowi. Był idealnie wykrojony. Podkreślał jego budowę, jego umięśniony tors i wąskie biodra, natomiast czerwone lakierki na stopach uwydatniały jego charakter. Jared pokazał mi palcem torbę leżącą na kanapie. Napis mówiący o luksusowym sklepie z jakiego pochodziła spowodował podniesione tętno. Ostrożnie wyjęłam jej zawartość a mi ukazała się czerwona jak moje włosy suknia bez ramiączek. Sięgała nad kolana a w talii leżał lśniący, posypany brokatem gruby pasek.
-Będziesz ślicznie wyglądała. – Jared posłał mi kpiarski uśmieszek, za którym zauważyłam nutkę podziwu i ekscytacji.
-Wybieramy się do papieża? – zachichotałam.
-A tu masz buty. – podał mi czerwone trampki i zielony naszyjnik z koralikami.
-Co. To. Jest. – wycedziłam obawiając się, że naprawdę zabiera mnie do królowej Anglii albo jeszcze gorzej.
-Nie marudź. – klasnął w dłonie poganiając mnie – zagęszczaj ruchy!
Wskoczyłam na parę sekund do łazienki gdzie przebrałam się i poprawiłam fryzurę. Po porannym ostrzeżeniu i jeszcze tym ubieraniu moje emocje sięgały zenitu. Nie miałam zielonego pojęcia co mnie z nim może spotkać.
-To restauracja na Marsie? – jęknęłam schodząc po schodach. Leto odwrócił głowę w moją stronę i wybałuszył wzrok. Przyglądał mi się z nie ukrywanym podziwem aż nie wytrzymał i opadła mu kopara.
-Nie udawaj. Wcale tak dobrze nie jest. Sukienka wpija mi się w tyłek. – syknęłam czerwieniąc się.
-Wyglądasz prześlicznie. – jęknął.
-Wyglądasz jak pingwin, ha! – zachichotałam.
-Kiedyś za to wszystko zapłacisz. – wysunął skrawek języka.
Biegiem dostaliśmy się w jego srebrnym audi, które swoją drogą też było zupełnie odmienne niż tamten Bucik. Dziwiłam się sobie, że przyciągaja mnie do takich kontrastów. Leto w garniturze, Jordan w znoszonej skórze. Szybki, nowoczesny wóz a z drugiej strony klasyczny, ryczący na całe miasto Buick. Jakaś wyjebana w kosmos restauracja a z drugiej strony ledwo co nie piłam z żebrakami. Tymczasem Jared wcisnął najwyższy bieg i wyjechał z piskiem na autostradę.
-Papież poczeka. – jęknęłam łapiąc się automatycznie pasów bezpieczeństwa.
-Tylko się popisuję przed tobą. – mruknął omijając cudem ciężarówkę.
-Twoje żałosne próby walki o mnie.  Śmieszne – droczyłam się z nim chociaż ta randka już mi się podobała.
-Nie zapomnisz tego do końca życia. – syknął.
-O ile nie zginę za sekundę. – mruknęłam widząc, że jedziemy pod prąd – no dobra, ale powiedz. Gdzie mnie zabierasz?
-Jak to gdzie? – spojrzał na mnie jak szaleniec – do lasu.
-Urządziłeś piknik? – jęknęłam.
-Chciałem cię poćwiartować na kawałki i zrobić grilla ale pomyślałem, że jeszcze się przydasz.
-Wrzuciłabym cię do ogniska i przyglądała jak płoniesz. – syknęłam.
-Zmieńmy temat. – wyciągnął zza głowy jakąś płytę i wsadził ją do odtwarzacza – przypomnij sobie tekst, Silver.
Gdy tylko usłyszałam głos dochodzący z głośników serce zahuczało mi jak bęben.
-Żart? – wydusiłam.
-Mówiłem, że tego nie zapomnisz. – puścił mi oczko a ja roztopiłam się zupełnie słysząc głos Amy Winehouse. Mijaliśmy aglomeracje miejskie aż jechaliśmy wąską ścieżką na szczyt wzgórza. Nie wiedziałam gdzie jedziemy ale zupełnie mu ufałam. Gdy co chwilę wpatrywał się w zegarek wydawało mi się to takie słodkie. Auto nagle zahamowało, staliśmy na parkingu przed jakąś restauracją. Nie miała nazwy, ale już widziałam, że wcale nie jest ona przepchana drogocennymi żyrandolami a krzesła ozdabiane są brazylijskimi ziarnami kakaowca. W przeciwieństwie do dzisiejszego głośnego beknięcia, Jared podszedł do moich drzwiczek i mi je otworzył.
-Żałosne. – uśmiechnęłam się do niego.
-Wiem, że mnie uwielbiasz. – przegryzł wargę.  Wyciągnął w moją stronę ramię a ja niby niechętnie złapałam go w łokciu.  Weszliśmy do środka gdzie dominował beż i klimat śródziemnomorski. Na parterze znajdowało się wielu ludzi jednak gdy zabrał mnie na górę ujrzałam pustkę. Jedynie na tarasie, obok stolika dla dwojga z widokiem na całe miasto, ujrzałam jakąś drobną dziewczynę z charakterystycznym nieładem na głowie.
-Zabiję cię kiedyś. – uczepiłam się mocno Jareda.  Jay niemal siłą zaprowadził mnie na taras a gdy dziewczyna odwróciła się w moją stronę ugięły się pode mną nogi.
-Hej. – Amy podała mi rękę. Wyglądała jak zwykle na lekko nie trzeźwą ale nie zraziło mnie to. Miała na sobie kolorową sukienkę odsłaniającą jej zgrabne nogi a na twarzy jak zwykle leżał mocny makijaż.
-Jestem twoją fa..
-Zaczynamy, chłopaki! – kobieta głośno wrzasnęła i weszła na podest, jakieś 10 metrów od naszego stolika. Koncert się zaczął ja nadal niedowierzając usiadłam przy stoliku, naprzeciw Jareda.
-Nienawidzę cię. – wydusiłam patrząc na wokalistkę jak na ducha. Obok niej stało dwóch gitarzystów, trzech czarnoskórych piosenkarzy, którzy występowali w chórku i perkusista.
-Zastanawiasz się pewnie skąd ja wiem, że ją uwielbiasz. – Leto kręcił się na swoim miejscu jak dzieciak widząc, że jestem pod ogromnym wrażeniem.
-Przeczytałeś mój pamiętnik. Wiem, zostawiłeś go na sedesie. – westchnęłam nie odrywając od niej wzroku.
-Kurde, a była taka miła lektura! – zaśmiał się cicho. Mieliśmy stąd wspaniały widok na nasze miasto w oddali a słońce powoli i leniwie zaczęło schylać się ku horyzontowi.
Kelnerzy podali nam po jakieś warzywnej zapiekance i chociaż po tej całej otoczce można było się spodziewać, że przyniosą nam patroszoną świnię z jabłkiem w ryju, i tak byłam zadowolona. Skończyłam jeść gdy nagle Jared wstał i wyciągnął w moją stronę rękę.
-Zatańczysz? – spytał. Przewróciłam oczami  ale złapałam go za rękę po czym razem udaliśmy się na parkiet.
[_Piosenka 3_]
Amy zaczęła śpiewać a Jared położył ręce na mojej talii. Ponieważ byłam od niego o pół głowy niższa położyłam ręce na jego biodrach, na co zawył niechętnie.
-Czuję się tak niemęsko. – jęknął.
-Masz na sobie garnitur i tańczysz z rudą laską i nadal ci mało? – zachichotałam.
-Chodź. – mruknął łapiąc mnie w pasie. Podniósł mnie jak jakieś dziecko i posadził mnie sobie na.. stopach. Czy przewidział, że właśnie tak będzie i kazał mi ubrać trampki? Tym razem posadziłam dłonie na jego barkach na co uśmiechnął się szerzej. Zaczął się poruszać, równocześnie ze mną. Właściwie tylko chodził, nie można było tego nazwać tańcem ale i tak było mi cudownie. Jego dłonie co parę minut zjeżdżały do pleców a potem wracały do pasa, jakby nie mógł się zdecydować.
-Jak się czujesz? – spytał uśmiechając się zabójczo. Założę się, że przed wyjściem ćwiczył ten uśmiech w lustrze!
-Bosko. – palnęłam nie zastanawiając się.
-Myślałem, że wyzwiesz mnie od drani i chamów a tu ci niespodzianka!
-Ludzie się zmieniają.- burknęłam.  Spojrzałam w niebo nad nami, gdzieniegdzie widać było już gwiazdy. Tymczasem Jared wykorzystał sytuację i pocałował moją odsłoniętą szyję. Zadrżałam, co oczywiście nie uszło jego uwadze. Poddałam się jego pieszczotom, jego delikatnym pocałunkom bez oporu.
-Ale kicz. – westchnęłam rozmarzona. Przynajmniej w słowach musiałam go jakoś dobić. Nie mogłam mu dać satysfakcji jak bardzo mi się podoba. Chłopak naprawdę odrobił pracę domową!
-Widok na miasto, gwiazdy, zespół muzyczny i do tego dwoje ludzi, to się nazywa kicz według ciebie? – na jego czole pojawiła się jedna zmarszczka.
-W twoim wykonaniu mi się podoba. – przegryzłam wargę. Wtedy przysunął do mnie swoją twarz i ucałował lekko w usta. Gdyby nie patrzyła na mnie w tej sekundzie legendarna gwiazda muzyki zawyłabym jak wilk i schowałabym się w lesie.
-Słodzisz, Leto, słodzisz. – jęknęłam.
-Ach tak? – zachichotał i znów pocałował delikatnie moje usta. Czułam się jak kruszyna w jego ramionach, jednocześnie taka bezpieczna. Zaczął obdarowywać pocałunkami mój policzek i czoło, czasami też ręce. Gdy ten próbował wzniecić we mnie ogień (pomińmy fakt, że ja już płonęłam) spojrzałam na piosenkarkę na scenie. Co chwila popijała sobie kubek pełen jakieś cieczy. Nie wyglądało to na żaden sok ani tym bardziej ciepłą herbatkę. Dziewczyna wyglądała na coraz bardziej nie trzeźwą a osobnik obok mnie zaczął całować z coraz większą pasją.
-Jesteś beznadziejny. – wysapałam co w moich ustach brzmiało jak „kapitalny”.  Leto zadowolony, że doszedł do swego wrócił ze mną do stolika. Gadaliśmy o bzdurach ale i o rzeczach ważnych. Czas jakby się zatrzymał.
-Wiesz, koncert to świetny prezent, ale.. masz coś jeszcze? – spytałam cicho po jakimś czasie.
-A już myślałem, że to nie ta sama Ramona. – zakpił. Wyciągnął z kieszeni garnituru małe pudełeczko na którego widok aż mnie poraziło.
Nie. Nie. NIE!!! To nie może być to! Błagam, wycofaj się, teraz! Uciekaj, no już!
-Czemu jesteś taka blada? – jęknął podając mi pudełko. Przełknęłam z trudem ślinę i spojrzałam na niego tym razem z nie ukrywaną nienawiścią.
-Oby to nie było to, o czym myślę, Leto. – warknęłam.
-Chciałabyś, kochanie. – skrzyżował ręce na piersi. Otwarłam z cichym trzaskiem czerwone pudełeczko. Ukazała mi się bransoletka na której widok uśmiechnęłam się głupio.
-Chyba nie myślałaś o pierścionku… - Leto nadal śmiał się z moich podejrzeń. Kopnęłam go pod stołem na co podskoczył.
-Myślałam, że podarujesz mi kolczyk do nosa, baranie. – burknęłam. Podniosłam bransoletkę i dokładnie jej się przyjrzałam. Lekko mnie powaliło na jej widok, poczułam to samo ciepło na sercu gdy powitał mnie w sypialni misiami, różami i jedynie ręcznikiem leżącym na jego ciele. Jared zahaczył dwa końce mojej nowej biżuterii i przyjrzał mi się dokładnie ze swojej perspektywy.
-Czyżbyś narzucał mi coś z góry? – spytałam cicho patrząc na literki J i R przyczepione do srebrnego wisiorka.
-Wyglądasz już idealnie. – szepnął.
-Jest śliczna. – mruknęłam nie chcąc wydawać z siebie większego entuzjazmu. Chciałam zachować coś na później. Niestety, Jared zapragnął sobie większego komentarza, wyczekiwał go niecierpliwie więc w odpowiedzi złapałam go mocno za szczękę i przysunęłam do siebie. Parę lampek wina spadło na ziemię razem ze sztućcami jednak nie przejmowałam się z tym. Wreszcie tego wieczora całował mnie mocno, niemal brutalnie. Jared oderwał się ode mnie by podziękować artystce, ja złapałam głęboki oddech a ten niemal biegł w stronę wyjścia razem ze mną. Na pustym parkingu, obok naszego auta Jared zaczął rozpinać już moją sukienkę a ja tarmosić jego włosy. Zdjął ze mnie wszystko oprócz bransoletki.
-Ale kicz. – szepnęłam ocknąwszy się na nim. Palcem muskałam jego pierś, on w tym czasie jeździł palcem po linii kręgosłupa.
-Poważnie. Mógłbyś się lepiej postarać. – zachichotałam. Nadal milczał chcąc bym sama doszła do sedna sprawy.
-Dobra.. – westchnęłam spoglądając na jego tatuaż na nadgarstku – najwspanialsze urodziny w moim życiu.
- "I lubię ten wstyd – oznajmił wreszcie po dłuższej ciszy - co kobiecie zabrania przyznać się, że czuje rozkosz, że moc pożądania zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia, gdy szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia." [fragment piosenki "Mów do mnie jeszcze" - Kasia Nosowska i Michał Żebrowski (przyp. autora)]
-Znów próbujesz mi czymś zaimponować? - jęknęłam czując, że spłonęłam rumieńcem.
-Nie, nie próbuję. - spojrzał mi prosto w oczy - ja to po prostu robię.
Nagle jego palce zaczęły mnie łaskotać a ja uciekając przed słodką torturą schowałam się na tylnym siedzeniu. Ten natychmiast zajął pozycje nade mną.
-I co teraz? – spytałam kładąc ręce na jego barkach.
-Jest dopiero 2 nad ranem. – podniósł durnowato brwi – mamy więc czas do 7.
Wystarczyło jedno spojrzenie a ja znów zatopiłam się z nim w naszym wspólnym i, trzeba przyznać, irracjonalnym świecie.

"Tonight you're mine completely
You give your love so sweetly
Tonight the light of love is in your eyes
Will you still love me tomorrow

Is this a lasting treasure
Or just a moment's pleasure
Can I believe the magic of your sighs
Will you still love me tomorrow

Tonight with words unspoken
And you say that I'm the only one the only one yeah
But will my heart be broken
When the night meets the morning star

Tej nocy jesteś cały mój
Kochasz mnie tak słodko
Dziś twoje oczy świecą się miłością
Czy będziesz mnie kochał jutro




Czy to trwały skarb
Czy chwilowa przyjemność
Czy mogę wierzyć magii twoich westchnień
Czy będziesz mnie kochał jutro

Dziś niewypowiedzianymi słowami
mówisz
że jestem jedyna
Ale czy złamiesz me serce
Gdy noc spotka poranną gwiazdę"

~*~
Przepraszamy Państwa, nastała wielka pomyłka. Ten rozdział miał zwać się "Kicz". Śmierdzi na kilometr, co nie? Oh, jak tu słodko. Oh, jak tu błogo? Oh, jak tu łagodnie!!! No ale co miałam jej dać na te pieprzone 27 urodziny jak nie podwójną randkę? Jestem niepoprawną.. nie, nie jestem! Generalnie rzecz ujmując, niektórzy podczas czytania tejże części musieli trzymać miskę blisko twarzy, w razie różowych wymiocin. Może przesadziłam, trudno. Wszyscy są szczęśliwi, wszyscy są radośni, ale kiedyś muszą być. Bo na samym końcu tego badziewia już nie będzie tak śmiesznie. Muszą co wspominać, co nie!?
Macie pewnie wątpliwości co do Amy (Winehouse).  Każdy wie, że ona nie żyje.
W moim opowiadaniu żyje. Gdy pisałam na tym etapie - Amy się jeszcze jako-tako trzymała.
To mój świat. A w moim świecie ona żyje. Chciałabym by żyła, trudno. Świat jest głupi i przyzwyczajaj się do tego powoli.
++INFORMUJ W ZAKŁADCE "SPAMOWNIK"

14 komentarzy:

  1. Miło! Przez cały rozdział uśmiechałam się tak, że aż mnie policzki bolą. Oczywiście nie odbyło się bez chichotu w niektórych momentach (a raczej kaszlu- bo jak śmiech to nie brzmiało;) Podoba mi się i wcale nie mam zamiaru rzygać tęczą.
    Cały czas nie mogę jakoś przyzwyczaić się do Jordana. Przez te ich poranne rozmowy dostaje ataku śmiechu! Jak ty to wymyślasz to ja nie wiem normalnie geniusz ;)
    Pozdrawiam i czekam na kolejny ;) (Piszę z innego komputera więc jako anonimowy, bo moje lenistwo sięgnęło zenitu i nie chcę mi się logować na google)
    Buziaki:*
    Pauline-From-Mars

    OdpowiedzUsuń
  2. achh jak kiczowato :D wiesz, nie staraj się tak bardzo nad innymi postaciami, bo jeszcze komuś bardziej przypadnie do gustu Jordan niż Jared :) haha nie, to chyba niemożliwe :P mimo wszystko nie sądziłam, że Ramona byłaby typem dziewczyny, która oddaje się za bransoletkę ;) żarcik :)
    czekam na następny!!
    Skyler (mytriptomars)

    OdpowiedzUsuń
  3. Amy jest genialna, dobrze, że w Twoim opowiadaniu żyje, taka miła odmiana :D rzygania tęczą nie było, nie martw się :) było miło, fajnie i ogólnie co innego mogłoby się stać w jej urodziny? ;p
    czekam na następny rozdział i pozdrawiam :*
    the-struggle.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Oddaje"? Może oni się po prostu się kochają? ;p Według mnie świetny rozdział. Ta poranna rozmowa między zespołem a Ram są genialne. Aż się popłakałam ze śmiechu. :D Gerard powinien czuć się strasznie źle, A Jordana? Jordana to ja polubilam. Jest taki słodki.. No ale Jared i tak zrobił jej największą niespodziankę. Amy i do tego ten słodki taniec.. Na stopach. :D Dzisiaj było baardzo słodko, czekam na ostre emocje :ppp

    OdpowiedzUsuń
  5. Ramona, kocham Cię. <3
    Chcę dziewiąąąąątyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy!
    Moje opowiadanie przy Twoim to czysty kicz. *-*
    Nie no, serio.
    Kocham Cię. :*
    Dawaj 9, bo umrę zaraz xD

    OdpowiedzUsuń
  6. Baaaaaaaardzo mi się podoba! Nie ma żadnych różowych wymiocin. Wzruszyłam się kiedy zorientowałam się, że śpiewa dla niej Amy. W moim sercu ona nigdy nie umrze, nie ma takiej opcji, w moim świecie dalej jest niepokorna i piękna. Rozdział śmiechowy - Tomo mnie powalił na łopatki, podobnie Jared z tekstem o viagrze. Mnie w przeciwieństwie do koleżanki wyżej Jordan działa na nerwy. On po prostu nie pasuje do dziewczyny z takim temperamentem jak Ramonka, no niestety.:( Ale uwielbiam tę nieszablonowość Twojego opowiadania i już niecierpliwie czekam na nowy!! Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. nawet nie wiesz jak uwielbiam Twoje opowiadanie! xD jest takie inne! dzieje się wiele rzeczy! jest tyle odmienności! xD czasem jest mi się trudno połapać, ale właśnie dlatego chcę czytać więcej i więcej xDD ten Jordan to jakiś dziwny koleś xDD a wgl! mi się przypomniało!! xd scena z My So-Called Life, co nie? xD czy się mylę? ;DD
    Jared się stara xD no, no.. kto by pomyślał, że wpadnie na taki pomysł z prywatnym koncertem xDD scena w kuchni z bekaniem mnie zabiła!! ;D śmiałam się dobre 10 min wyobrażając sobie siedzących w kuchni 3 facetów i robiących konkurs kto głośniej i dłużej beknie xDD dobra, kończę już tez bezsensownie długi komentarz, bez ładu i składu xDD taki natłok myśli ;DD
    pozdrawiam:**

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak, tak rozdział był dedykowany Tobie :P A co do Twojego dzieła. Po prostu świetny. Jared się postarał, nie ma co. Chyba naprawdę zależy mu na Ramonie. O fuck Amy mnie zmiotła, uwielbiam ją i w sierpniu miałam jechać na jej koncert do Bydgoszczy ale niestety odwołali bo Amy nie chciała iść na odwyk :( Niestety stało się jak stało i już nie będzie mi dane usłyszeć jej na żywo :/ Rozdział tak jak mówiłam kapitalny i mam nadzieję, że Ram w końcu zdecyduje się na któregoś i nie bd dawała nikomu złudnych nadziei :P Nie ukrywam, że wolałabym aby wybrała Dziada :D Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  9. dzięki wielkie za to, że doceniłaś mój pomysł na postać Jareda, chciałam aby był inny niż wszędzie. Zobaczymy jak to wyjdzie.
    Oczywiście również dodaję do siebie, ale nie obiecuję, że zawsze będę komentować notki głównie z powodu braku czasu. Mój grafik dnia jest wypełniony po brzegi, tak więc mogę czytać i komentować z poślizgiem, więc proszę o wybaczenie. Jeszcze nie przeczytałam notek na Twoim blogu, ale w najbliższym wolnym czasie nadrobię zaległości i wyrażę swoją opinię ;))
    pozdrawiam,
    [lost-in-daydream]

    OdpowiedzUsuń
  10. Ojeju, to miło zobaczyć swoje opowiadanie u Ciebie w linkach. :) Mam nadzieję, że kiedyś nadrobię, bo jak na razie... marnie mi idzie.:(
    blue-memories.

    OdpowiedzUsuń
  11. wooow. genialne! Uwielbiam twój styl, a właściwie Ramony. Nie wiem skąd wytrzasnęłaś to imię jest zajebiste. No dobra,ale od początku.
    Pi pierwsze: mi nie przeszkadza długość rozdziałów, jest w sam raz. Możesz robić nawet dłuższe, ile ci się żyw nie podoba.
    Dwa: bohaterowie są bardzo ciekawi i jaskrawi. O
    każdym mam dużo do powiedzenia, zwłaszcza o Ram. Jared jest tajemniczy i czasami mnie wkurza. Taki niezdecydowany, kpiący.. Tomo i Shannon rozwalają mnie do łez. Główna bohaterka, Ramona, jest według mnie twoją największą iskierką w całym opowiadaniu. Jest zabawna, czasami wredna, ale przede wszystkim - ruda! A ja kocham rude dziewczyny :D Fajne, że stworzyłaś motyw z trójkątem , szkoda, że Amy uciekła ale z tego co widzę,to Jordan zaczyna trochę mieszać. :P Zresztą podoba mi się bardzo Jordan, jest specyficzny ale i bardzo przyciąga moją uwagę. Lubie relacje, jakie przedstawiasz między R i J. Ten moment, gdy bierze ją na nogi i razem tańczą jest wzruszający, zresztą całe urodziny miała świetne! Nie wiem który to już punkt: chyba trzeci. lubię twój styl i wyczuwam że masz dużą łatwość pisania. Masz też zajebiste dialogi, które uwielbiam. Są bardzo realistyczne, w przeciwieństwie do innych, gdzie są sztywne i sztuczne. Ładne masz też opisy, ale mogłabyś się bardziej postarać. Wspominałam o głównym motywie? Jest szokujący (pozytywnie). Gdy zobaczyłam go pierwszy raz wydawał mi się jak jakaś profesjonalna robota, może i samych chłopaków z Marsa? Pozdrawiam, życzę dużo weny! .m

    OdpowiedzUsuń
  12. Wreszcie przysiadłam i nadrobiłam i szczerze mówiąc się wciągnęłam. Na początku trochę się gubiłam kto z kim i dlaczego, ale już jest ok. Jared grający na dwa fronty, hmm... czasami się bałam, że się pogubi:)) No i Ramona, nie wiem co mam o niej myśleć, jakaś taka niezdecydowana. Ciekawe jak Jared o nią zawalczy i czy w ogóle... Czekam z niecierpliwością na dalsze rozdziały i cieplutko pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
  13. Wchodzę na bloga - widze nowy komentarz. Klikam na "Ramona" i co sie dzieje? Usuwa komentarz -.-" Bylabym Ci wdzieczna, gdybys dodala go jeszcze raz. To nie tak, ze robie to spejclanie, po prostu moj telefon wszystko usuwa -.-
    Z gory dzieki i przepaszam za to ;/

    OdpowiedzUsuń
  14. Kurde,kurde,kurde,kurdeeeeeee... aż po prostu mam atak głupawki. Fajnie by było mieszkać z kimś takim jak Marsi (pomijając tą łazienkę xd). Jesteś geniuszem. Czytam twoje rozdziały od wczoraj i idą mi tak płynnie,że sama się dziwię. Tylko wkurza mnie i Jordan i Gerard...ale cóż to by było za opowiadanie gdyby było całe cukierkowe? xx.

    OdpowiedzUsuń