piątek, listopada 4

5.Złoto czy srebro?

UWAGA: fragmenty +18


Przespałam całą noc grzebiąc się na łóżku co parę sekund i chichocząc pod nosem. Zdałam sobie sprawę, że to skutki proszku wsypanego do alkoholu. Nie widząc czemu nie byłam zła na Jacka, bo czasami i ja w czasach młodości robiłam głupsze rzeczy. Jednak to, że nie byłam wściekła nie oznaczało, że zamierzałam mu wybaczyć. Jedynym plusem było to, że środki znieczulające w postaci wódki i pigułki gwałtu odpuściły mi w odczuwaniu bólu podczas tego „stosunku”, i fizycznego, i psychicznego. Bo jak mogłam cierpieć nie pamiętając niczego. Jedynie przebłyski tego wieczora pojawiały mi się w głowie a ja, Ramona Silver, byłam odczulona na tego typu sprawy. Mieszkanie z ojcem w Dallas nauczyło mnie że świat jest pełen Jacków, którzy po prostu nas wykorzystają więc przyzwyczajaj się do tego powoli. Niemrawo otwarłam oko, potem lewe i bardzo niechętnie ruszyłam do łazienki. Nad umywalką patrzałam tępo w swoje lustrzane odbicie. Popłakania, z potarganymi włosami i zsiniałymi ustami wyglądałam jak pieprzona modelka na sesji zdjęciowej do Voguea. Byłam bym idealna do kampanii reklamowej „Pilnuj drinka”. Śmiejąc się jeszcze przemyłam usta i całą twarz pod ciepłą wodą i przetarłam ją ręcznikiem. Wyszłam na korytarz  gdzie instynktownie zajrzałam do Shannona. Widok lekko mnie powalił, ale ukryłam to pod skórą. Jack, czy jakkolwiek ten koleś miał na imię, siedział sobie na krześle z siniakiem pod okiem wielkości pięści. Z nosa lała mu się stróżka krwi, kolorystyką podobna do moich włosów. Nad nim stał Shannon i rzecz jasna mój bohater, pan Jared Leto.
-Ty pier..
-Nie zdzieraj sobie gardła. – westchnęłam idąc w ich stronę. Stanęłam pomiędzy ich dwójką, którzy z kolei patrzyli na mnie z nie udawanym szokiem.
-To nie najlepszy pomysł, Ram.. – jęknął Shann.
-Stary, oszczędź mi twoich moralistycznych tekstów. A ty – spojrzałam na poodbijanego na ryju Jacka – mam nadzieję, że przynajmniej było ci dobrze. Wiem, że byłeś pijany, ale teraz to ty siedzisz zupełnie naćpany na krześle i czekasz na mój ruch. A ból fizyczny równa się psychiczny, wiesz? A druga sprawa to że ja nazywam się Silver to nie przypadek. Taka ze mnie szlachetna suka, wiesz? Ale nie żadna z rodu szlacheckiego, co to, to nie! Ja po prostu nie jestem dla takich kundli jak ty.
Chłopaki obok popatrzyli po sobie kiedy ja sięgnęłam po najbliższy obraz i po prostu złamałam go na pół na jego czaszce. Nie sądziłam czy moje działania są w pełni kontrolowane, czy może nadal byłam pod działaniem narkotyku. Z tego co wiedziałam, to parę godzin po przebudzeniu nadal czuć skutki zażycia a patrząc na ćpuna przede mną mogłam stwierdzić, że on sam wsypał sobie do piwa po 3 pigułki. Może chciał sam siebie zgwałcić, kto wie? To w końcu facet. Chcąc zaspokoić samego siebie jest zdolny do wszystkiego. Wyszłam z pokoju przeciągając się jak na w-fie ale dogonił mnie Jared. Jego oczy były jeszcze jaśniejsze niż zwykle.
-Co to było? – spytał.
-To byłam ja. – wzruszyłam ramionami – a teraz, chcę iść na koncert, chcę skoczyć w tłum, chcę lecieć na księżyc i oświadczyć wszystkim, że jesteś szczęśliwy. – wydusiłam na jednym tchu. Czułam nieodpartą ochotę zabawy, poskakania w tłumie i pośpiewania, by tylko zapomnieć o nawracających wspomnieniach z zeszłej nocy.
-Czujesz się dobrze? – zaczął pilnie świdrować moje oczy, zapewne w poszukiwaniu wielkich jak żuczki źrenic.
-Nie czułam się lepiej od ostatniego stulecia, wiesz? – pocałowałam go w policzek i schowałam u siebie w pokoju. Odświeżający prysznic jest jednak antidotum na każde smutki, chociaż tylko na 15 minut. Przebrana już w wygodne rzeczy spojrzałam na zegar wiszący na ścianie i odnotowawszy godzinę 10 zeszłam na dół. Tam wszyscy jedli przy wielkim stole przeznaczonym dla nas, tymczasem zwykli goście mieli normalne, 4-osobowe stoły. Zachichotałam widząc jak Jared siedzi pośrodku, przypomniał mi się obraz Da Vinciego. Gdyby tego Leto miał brodę to zajęłabym miejsce Marii Magdaleny. I wymyłabym mu stopy, a co! Kurde, chyba nadal jestem na tych psychotropach.. Przy stole może nie siedziało 12 apostołów ale zespół i, co mnie zaskoczyło, nasz ukochany Jack z bandażem na głowie. Czyżby Judasz? Zajęłam miejsce obok Tomo i zauważyłam wkrótce, że wszyscy milczeli. Zupełnie jak ostatnio, gdy pojawiłam się na schodach w domu braci Leto, dzień po nieudanej próbie gwałtu na mnie. Cisza. Znów ta jebana cisza, aż uczy kują!
-Jasna cholera! – wrzasnęłam wstając i uderzając pięścią w stół – Byłam pijana, zabalowałam, koleś to wykorzystał i mam nauczkę, jasne?! Jeszcze coś?! Tomo, podaj mi jebany pieprz!
Tym oto sposobem sprawiłam, że atmosfera się rozluźniła. Do koncertu mieliśmy 8 godzin, więc szybko podjęłam decyzję o pospacerowaniu miasta z dwojgiem Marsów, czyli Tomislavem i Shannonem. Była to nie jaka forma dojścia do siebie, bo nadal nie przypominałam tej normalnej Ramony. Świeże powietrze miało mnie ocucić, bo nadal przypominałam mozolnie ruszającego się i myślącego robaka. Winnipeg kusiło wieloma klubami ale i pięknymi budynkami z wspaniałą architekturą. Sama się dziwiłam, że w takim miejscu jak to, tak smacznie można dobrać nowoczesność z 18-wieczną kulturą. Shannon jak zwykle cykał fotki aż zasiedliśmy w kawiarni i zamówiliśmy po gałce lodów.
-Twoja przemowa była zajebista.. – napomknął Shannon i zaczął udawać Bruca Lee – normalnie wejście smoka! Jak jakiś kung fu – fighter!
-Nie przesadzaj.. – zaczerwieniłam się zażenowana. Czy rzeczywiście tak wyglądałam wchodząc do ich pokoju?
-Myślałem, że widzę zombie, tylko to zombie wypełzło od Ramony więc musiałem się namyślić kim jesteś.
-Wal się! – warknęłam – dosypię ci do mięcha pigułkę i zobaczymy jak się będziesz czuł!
-Jeszcze cię zgwałci i nie będzie ci tak do śmiechu. – dodał Tomo kpiąc z Shannona.
-Przecież ona nie ma fiuta!
W naszej inteligentnej rozmowie przerwała kelnerka stojąca nad nami i przyglądająca nam się. Rzuciłam parę dolarów ale widać Shannon nadal chciał drążyć temat.
-Czy kobiety mogą gwałcić? Proszę pani, potrzebuję opinii kogoś innego bo jedna jest na prochach a drugi ma brodę! No, co pani sądzi!
Schowałam głowę między nogami a Tomo przybił ze mną piątkę. Oboje nie mogliśmy opanować śmiechu.
-Ja.. – jęknęła. Po chwili uciekła, jakby Shannon był nie wiadomo jakim potworem.
-Czy powiedziałem coś złego! Proszę pani! – wrzasnął a po chwili machnął ręką – a ja nadal sądzę, że laski nie mogą.
-No chyba, że przeszły operację płci. – wtrąciłam.
-Wtedy miałyby i to, i to. – Tomo parsknął śmiechem. Czy wszyscy byliśmy dzisiaj na prochach?! Rozmowa nam się kleiła aż zeszliśmy na tory muzyki. Tomo spytał nagle:
-Słuchaj- zaczął – moja przyjaciółka z branży przez przypadek usłyszała jak gadałem o tobie z Jaredem.. powiedziałem jej o twoich solówkach i chętnie by cię wysłuchała, co ty na to?
-To taki łowca talentów? – wybałuszyłam oczy.
-Ma na imię Matylda Miuz. – zaczął grzebać w kieszeni spodni.
-Tomo, nie przy ludziach, ja jem! – wrzasnął Shann.
-… masz tu jej wizytówkę a ty Shannonie Christoperze Leto nie mów mi gdzie mam grzebać a gdzie nie!
-Zasada numer jeden, nie przystoi przy ludziach w tyłku..
-Więc to mój klucz do sławy?! – ożywiłam się nie zwracając na nich uwagi. Mój wzrok jeździł po czarnych literkach wypisanych na wizytówce a serce waliło mi jak oszalałe. Czy moje marzenie się spełni!?
-.. bo to naprawdę chore. –skończył Shannon.
-Tomo, jesteś moim mistrzem! – zachichotałam.
-Nie ma sprawy, Shannonowi też załatwiłem pracę. – spojrzał rozbawiony na Shannona a ten użył łyżeczki z lodów by trafić nimi w plątaninę czarnych włosów Tomo. Między nimi trwała bójka, ale ja zbyt bardzo skupiłam się na jej nazwisku. Kariera czeka! Wróciłam do pokoju gdzie po wciśnięciu zielonej słuchawki odczekałam parę sygnałów. Po 2 odebrała kobieta, z tak poważnym tonem głosu, że od razu zastygłam.
-Nie dzwoń do mnie nieudaczniku, twoje jaja mogły by stanowić wisiorek do moich kluczy a twój..
-Ekhem, czy rozmawiam z Matyldą Miuz? – odchrząknęłam. Czy Tomo zrobił sobie ze mnie jaja i podał numer do agencji matrymonialnej?!
-Ojej.. przepraszam.. sorry..! – westchnęła i przybrała spokojny ton głosu – tak, to ja. W czym..
-Chcę zostać piosenkarką. Teraz. Zaraz. Już. To znaczy wie pani..
-Nie mów do mnie per „pani”, to dla profesorek a ja nawet nie skończyłam Oxfordu. Harvard to dno, zaufaj mi. Tak czy inaczej, gdzie teraz jesteś?
-Eee.. w pokoju? – zastanawiałam się czy fakt, że stoję przy oknie ma dla mnie znaczenie. A co jeśli ta menedżerka jest snajperem i za chwilę mnie zestrzeli? Dla bezpieczeństwa odsunęłam się od okna. Skutki uboczne zażycia tabletki – ciąg dalszy…
-Nie, powiedz w jakim mieście!
-W Winnipeg.
-Centrum koło fontanny, masz godzinę. Do zobaczenia!
Stałam nieruchomo z słuchawką przyłożoną do ucha i zastanawiałam się co może z tego wyjść. Po chwili odrętwienia wreszcie pierwsze co zrobiłam to zajrzałam do swojej walizki. W końcu pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Niestety nic nie przyszło mi do głowy i pomyślałam, że skoro Tomo zna Matyldę, to i mój ukochany imbecyl też ją zna. Wysłałam mu sms-s a ten natychmiast znalazł się w pokoju.
-Mów. – Jared podszedł dość blisko mnie. Strefę intymną to on minął parę sekund temu.
-Nie mam się w co ubrać. – wzruszyłam ramionami – idę na spotkanie z Matyldą Miuz.
-Oh, Matylda.. – rozmarzył się – co za kobieta..
-Co masz na myśli? – zmarszczyłam brwi.
-Miałem z nią mały epizod. – zachichotał.
-Niech zgadnę. Jedno godzinny czy jedno minutowy?
-Dwu minutowy, lubię się rozkoszować.
Po dłuższej chwili ciszy głośno westchnęłam i otwarłam mu przed nosem walizkę.
-Znajdź mi ubranie!
Leto, jako mój prywatny kochaś i stylista, zdawał egzamin na 6-tkę z minusem. Co prawda wybrał mi świetne rurki komponujące się z zielono-zgniłym płaszczem, to nie omieszkał wytknąć mi błędów.
-Ubierasz zbyt dużo czerni a to wcale nie kontrastuje dobrze z twoimi włosami! Noś kolorowe rzeczy, są najlepsze!
-Już panie stylisto, a kiedy do fryzjera? Mam sobie założyć gejowski różowy irokez na głowę czy wytatuować tyłek?
-Nie naciskaj, dobrze ci radzę.. – wycedził przez zęby.
-No dobrze, dobrze.. – zachichotałam zdejmując z siebie wszystko aż do bielizny. Leto przyglądał mi się bezczelnie na biust ale szybko zakryłam się płaszczem i okręciłam w miejscu jak balerina.
-I jak? – spytałam.
-Jesteś.. jesteś.. Jestem genialny!
-Co dalej? Mam ubranie, gitara schowana w kufrze..
-Głos. – powiedział – będzie chciała sprawdzić twoje możliwości wokalne.
-To chodź się pieprzyć, trochę pokrzyczę i już będę miała rozgrzany głos. – uśmiechnęłam się wariacko.
-Kuszące, ale Amy jest za ścianą w portkach mam nadajnik satelitarny i kamerę.
-Cholera, szkoda.. – udałam smutek – w takim razie skorzystaj ze swoich skromnych zdolności i naucz mnie rozgrzewać głos.
Leto stanął przede mną i kazał robić dokładnie to samo, co on. Najpierw ruszanie ustami, potem językiem, następnie głową aż w końcu wydawanie z siebie przeróżnych dźwięków. Od pisków nastoletnich fanek Jareda po dźwięki wokalisty Behemota. [ci, co tak drą ryja]
-Jesteś niezła. – uśmiechnął się.
-Jestem zajebista, skarbie. A teraz – zarzuciłam kufer z akustykiem na plecy, przy okazji uderzając się o tył głowy – pozwolisz, że zacznę swoją rockową karierę!
Rozłożyłam ręce w geście triumfu a ten wybuchnął tubalnym śmiechem. Nie ma to jak wiara w ludzi. 


O omówionej porze znalazłam się przy fontannie. Stało tam parę kobiet i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie wiem jak wygląda ta cała laska. Zdałam się na Jareda i jego wybranki. Szybko usunęłam z listy podejrzanych ubrane w krawaty i zapięte po szyję koszulę aż została jedna, dosyć luzacko ubrano panna. Kobieta miała czarne, roztrzepane we wszystkie strony średniej długości włosy. Na ciele leżały obcisłe spodnie i czarna bluzka a na stopach miała grube szpilki.
-Matylda? – stanęłam przed nią.
-Ramona, miło cię poznać. – uśmiechnęła się. Usiadłyśmy w kawiarni, tej co ostatnio z Shannonem i Tomo, i jak na mojego pecha obsługiwała nas przerażona kelnerka. Posłałam jej spojrzenie pełne jadu, mówiące „tak, to moja ofiara, ty jesteś następna” po czym uśmiechnęłam się słodko do Matyldy.
-Muzyka. To, co kocham. – zaczęłam – mam własne teksty, komponuję..
-Rozumiem, że odpada pop?
-Błagam! To dla słodkich dziewuszek, ja gram tylko ciężką muzę.
-Byłaś kiedyś na scenie? – spytała.
-Grałam drzewo w podstawówce. Obkleili mnie zieloną bibułą i..
Zaprzestałam mojej opowieści widząc litość na jej twarzy.
-Mówię o koncercie z instrumentem.
-Nie, nigdy nie grałam..
-Pokaż mi co potrafisz. – westchnęła zrezygnowana. Z każdym moim słowem traciłam u niej coraz więcej punktów więc się zamknęłam i zaczęłam śpiewać. Słowa śpiewane już lepiej mi wychodziły i na twarzy byłej Jareda pojawiał się szok. Piosenka należała do mnie, opowiadała o Amy, która spała codziennie u kogoś innego. Nazwę wymyśliłam sama, to znaczy „ladacznica”. Poczerwieniałam słysząc oklaski i zakryłam się kołnierzem płaszcza. Leto przewidział, że się zawstydzę?
-Masz koncert jak w banku! Wiesz, mam kontakty z organizatorami dzisiejszego koncertu na stadionie, nie mają żadnych zespołów na początek, co byś powiedziała na pół godziny na stadionie? Tylko ty i twoja muza!
-Żartujesz! – wybałuszyłam oczy – już dzisiaj?!
-Pewnie, co za problem!? Załatwię ci wszystko, a teraz – wstała i strzeliła espresso jednym łykiem – jadę na zebranie. Do zobaczenia na koncercie, wyślę ci smsa z adresem i godziną!
Patrzałam otępiała w jej znikające w tłumie czarne plecy aż dotarło do mnie, że mam wystąpić na stadionie. I to jakim stadionie.. po 20 minutach byłam w pokoju gdzie oświadczyłam tylko Amy o swoim dzisiejszym planie. Chłopaki z Marsa mieli mnie zobaczyć dopiero o 22. Tymczasem w tępym gapieniu się w laptopa i portale plotkarskie przerwało mi pukanie do drzwi. Nie zwykłam otwierać wiedząc, że nikt nie umiera ani nie wylali piwa ale dzisiaj zrobiłam wyjątek. W drzwiach stał Jack a w rękach trzymał kwiaty.
-No, no.. – założyłam ręce na piersiach – co my tu mamy? Pokrzywdzony ćpun próbuje przeprosić ofiarę gwałtu? Zagraj to dobrze Jack, może dostaniesz Oscara?
-Przepraszam. – westchnął.
-Nie ma za co. – wycedziłam i wzięłam jego kwiatki. Chciałam je połamać i wsadzić mu je do tyłka, ale jeszcze zrobiło by mu się dobrze. A tego nikt nie chciał. Z tego co słyszałam, to koleś już stracił posadę u Shannona. O 16 wyjechałam z najważniejszymi rzeczami w torebce w stronę stadionu. Nawet z oddali widać było że jest ogromny. Czy ja, taki mały człowieczek, dam radę poprowadzić 100 tysięcy osób na porządna imprezę? Zwłaszcza, gdy nikt nie zna mojej muzy? Czułam się coraz bardziej przerażona i pogrążona faktem. Kompromitacja murowana. Matylda czekała na mnie przy tylnym wejściu, przeznaczonym dla tourbasów czy pracowników ośrodka.
-Wszystkim się zajmiemy. – starała się podtrzymać mnie na duchu widząc moją czyhającą za rogiem panikę. Moja nowa znajoma miała na myśli ustalić setlistę, przygotować mnie samą do występu, ustalić zespół, który ma ze mną grać, nauczyć go moich piosenek, przygotować psychiczne i.. ah, zapomniałabym! Nie zwariować gdy 200 tysięcy gałek ocznych na ciebie patrzy! Zespół, który ze mną grał okazał się grupą profesjonalistów więc praca szła szybko. Oznajmiłam im kiedy, jak, co i gdzie mają grać więc wszyscy spięli zwieracze i byli gotowi. 20 nadchodziła nieubłaganie więc nadeszła pora na ostatnie poprawki i byłam gotowa. Miałam na sobie czarną poszarpaną sukienkę, rękawiczki do łokci bez palców, czarne, dziurawe rajstopy i glany.  Krzyknęłam jeszcze ostatni raz do mikrofonu by upewnić się, że darcie się mam w małym palcu. Co prawda nie spotkałam jeszcze Marsów, to musieli się już dowiedzieć, że będę grała. Chciałabym zobaczyć minę Jareda gdy wyskoczę na scenę. Podskakiwałam chwilę aż jak na zawołanie znane dłonie przyciągnęły mnie do siebie. Jared położył mi dłonie w pasie i przycisnął nagłym ruchem do siebie. Myślałam, że odlecę.
-Weź się w garść i daj wspaniały koncert. – zamruczał. Zrozumiałabym sens tego prostego zdania gdyby tylko jego krocze nie ocierało się o mój tyłek.
-Skąd się tu znalazłeś, nie masz tu wstępu.. – jęknęłam.
-Idź. – klepnął mnie w tyłek. Posłałam mu mordercze spojrzenie i odczekawszy parę sekund aż zgaśnie światło stanęłam na scenie. Chociaż mnie widać nie było, to z mojej perspektywy widok na setkę tysięcy ludzi świdrujących scenę wzrokiem i wrzeszczących z zadowolenia dodawał mi lekkiego stresa. Wszyscy byli już maksymalnie podnieceni gdy James, perkusista, zaczął walić w talerze. 3 charakterystyczne dźwięki a światło się zapaliło. Podczas pierwszych 2,5 sekundy poczułam strach, przerażenie, niepokój i jednocześnie radość, szaleństwo i szczęście. Te drugie ogarnęły moje ciało i natychmiast zaczęłam śpiewać. By rozgrzać publiczność zaczęłam od omówionego wcześniej Guns n Roses. Publika szalała przy znanym kawałku, przecież obrałam taktykę by zaciekawić ten tłum a wtedy pokazać własne utwory. Podczas Gunsów tańczyłam jak idiotka, potykałam się o własne nogi i kabel od gitary. Pokazywałam żeby klaskali, żeby tupali nogami. Efekt słynnej piosenki Queen wywołał we mnie wspaniałe emocje.
-Chcę, żebyście zaczęli się drzeć! – ryknęłam. Tłum wydał z siebie oszałamiający wrzask trwający ponad 15 sekund, ja z kolei pokazywałam ruchami dłoni by która część widowni ma krzyczeć.
-Lewa! Prawa! Wszyscy!!!
Moja twarz przybierała różne wyrazy podczas wrzasków, które świetnie mi wychodziły. Solówki wychodziły mi jakbym była Bogiem. Czułam się jak w raju.
-Jesteście niesamowici! – wrzasnęłam – wiecie jaki zespół zagra za sekundę? Wiecie? WIECIE?! Za co ich kochacie, no?!
-Za muzykę! – darli się. Fajny mi poprock, pomyślałam.
-Za fanów! – jasne, najlepiej chwalić samych siebie!
-Więc za co kochacie Tomislava?! – spytałam śmiejąc się.
-Za śmiech!
-Za brodę!
-Za grę na gitarze!
-Za seksowne dłonie!
-Zgadzam się! – zachichotałam – ma takie aksamitne dłonie, że można by było z nimi spać i się w nie wtulać! A Shannon? Te mięśnie! Grr! – zacisnęłam mięśnie i pochwaliłam się swoimi marnymi bicepsami – uśmiech, ależ on ma wielkie zęby, proszę państwa!
Gdy ocenianie Shanna zamieniło się w świńskie i perwersyjne komentarze uznałam, że nadeszła pora na Jareda.
-Oczy! – pisnęła młoda fanka. Jezu, nie dałabym jej nawet 13 lat. Litości…
-Nos!
-Brzuch!
-Głos! – nareszcie coś nie związanego z jego wyglądem.
-Jego flirtowanie z fankami!
-Jasne, chciałybyście! – zachichotałam. Nie mogłam się nadziwić ile zalet wymieniano przez napalone fanki i czego one dotyczyły. 98/100 dotyczyły jego wyglądu. Zdałam sobie wtedy sprawę, że 98 fanów na 100 jest grupą napalonych fanek zdejmujących majki przez głowę widząc tylko skrawek jego głowy. Po zaśpiewaniu Metallici Fuel nadeszła pora na przygotowanie do Marsów. Spytałam co takiego chcą usłyszeć i zdecydowałam się szybko na Battle Of One. Rozgrzewka była silna i widząc jak ci wszyscy” fani” tańczą zauważyłam, że jest coś w ich sercach, nie tylko wilgoć w majtkach. Na upartego można było stwierdzić, że wszyscy szaleli za Jaredem ale i za ich muzyką. Gdy skończyłam i ostatni raz się wydarłam okazało się, że Leto, ten idiota Leto, wyskoczył z gitarą na scenę.
-Nie mogłem się powstrzymać! – zachichotał – wiem, że za sekundę kończysz, ale wciśniemy im jeszcze jedną piosenkę, co? – zwrócił się do tłumu – co?!
Wszyscy zaczęli skakać i krzyczeć swoje propozycję.
-Ja raczej myślałem o Bad Romance. – spojrzał na mnie. Przytaknęłam niechętnie, chociaż nie chciałam by wpieprzał się butami w moje pole bitwy, czyli scenę. Podano drugi mikrofon i ostatni raz przed śpiewem zwróciłam się do niego.
-Wiesz, że po tym będziemy mieli przesrane?
Swoich emocji ukrywać nie potrafiłam, zwłaszcza, gdy śpiewałam o miłości.
-Bo uznają nas za parę? – podniósł brew.
-Bo Amy tak pomyśli.
-Ciesz się chwilą. – pokazał mi język i zaczął grać. Gaga napisała o nas. W sumie mieliśmy taki zły romans. Pragnęłam go, chyba nie tylko chodziło mi o seks. Na pewno coś pomiędzy zwykłą przyjaźnią a zakochaniem. Możliwe, że byłam w nim zakochana, jednak zbyt mało go znałam. Wiedziałam jednak, że jest starym podrywaczem. Skoro będąc z Amy zdradził ją, to to samo zrobi będąc ze mną. Niestety było coś między nami, jakiś dziwny związek chemiczny, który przyciągał nas jak ogień na komary. Tym ogniem byłam ja, bo koleś mógł się poważnie popalić zbyt bardzo mnie. Nadal śpiewałam, nadal miałam zamknięte oczy, nadal nasze głosy łączyły się w jedno. „Nie chcę być przyjaciółmi!” – wykrzyczałam z nimi dopiero wtedy otwarłam oczy. Na stadionie panowała grobowa cisza. Po krótkiej sekundzie wy buchnęli jednak brawami a ja spojrzałam w głębokie morze jego oczu.
-To było.. piękne.  – westchnęłam.
-Ram, nie chcę tego już dłużej ukrywać, ale...
-Nie chcę tego słyszeć.- warknęłam. Ignorowałam go gdy na scenę wprowadzono kibort. Usiadłam i mruknęłam do mikrofonu:
-Może teraz zregenerujecie siły dla Marsów a ja pozawodzę, co?
Miała parę własnych utworów, na których trzeba było krzyczeć co najmniej jak na czarnej mszy. Większość to były jednak subtelne, całkiem delikatne i nie narzucającego niczego teksty i melodie. Wolałam szeptać niż krzyczeć a to przekładało się na moje życie. Co prawda byłam wybuchowa, to w głębi duszy tylko ja i mój zmyślony przyjaciel wiedział, że jestem zupełnie inna. Pod skorupą miałam wrażliwość i właśnie miałam ją pokazać tym ludziom na trybunach. Zanurzałam się w piosence a potem otwierałam oczy by przypomnieć sobie, że nadal jestem na ziemi. Piosenka pierwsza nosiła tytuł „My Love” i sama nie wiedziałam o kim ją wtedy pisałam. Do głowy jednak wpadło mi inne pytanie: dla kogo śpiewam je teraz? Jedno imię i nazwisko. Błagam, dziewczyno! Parę szybkich numerków i już popadasz w paranoję. Ile razy, no, przyznaj się! Ile razy się bzykałaś i nic?! A teraz to jakaś różnica? Niby co się zmieniło? Facet jak facet, ma kupę skarbów w portkach ale co z tego? Nie prawda! – warknęła moja druga strona. Skoro mogłabym z nim rozmawiać godziny, przebywać obok niego a teraz, gdy stał i śpiewał blisko mnie, to niby co się działo u ciebie w ciele?! Ta, no niby co? – z politowaniem odezwała się moja złośliwa strona. Wcale nie jesteś mu obojętna, a on tobie tym bardziej! – mały krasnal w mojej prawej półkuli naprawdę się wściekł – do jasnej cholery, przyznaj się, że się zakochałaś!
-Stop! Muszę z nim pogadać, racja?! – wrzasnęłam i dopiero po sekundzie zdałam sobie sprawę, że patrzy na mnie spora grupa ludzi i do tego przerwałam piosenkę. Poczerwieniałam ze wstydu ale ci jakby nigdy nic wybuchnęli śmiechem. Poczułam ulgę ale moja wewnętrzna walka nadal się toczyła. Podziękowałam wszystkim na stadionie, pomachałam im i wróciłam za scenę. Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Wreszcie coś się stało. Wreszcie się spełniłam. Jakby to, co robiłam przez 26 lat i o czym marzyłam się spełniło. Po sekundzie tej refleksji zaatakowała mnie grupa Marsów i Matylda z Amy, którzy rzucili się na mnie gratulując. Leto dobrze wiedział, że czeka go ze mną rozmowa. Tego nie mogliśmy tak zostawić. Albo głupie zauroczenie, albo po prostu coś więcej. Nie wierzyłam w to drugie. W hotelu, po godzinie 1 w nocy, rzuciłam się na łóżko gdzie wydarłam się z poduszkę. Musiałam gdzieś te emocje wyrzucić. Jednak nie chciało mi się spać wiec ubrałam się w dres i ruszyłam w poszukiwaniu Shannona, bo tylko tak mogłam się zmęczyć i wreszcie zasnąć. Miałam na myśli zmęczenie od śmiechu, ale widać coś, albo raczej ktoś, pokrzyżował mi plany. Wpadłam na Jareda a korytarzu i rzecz jasna mnie nie przepuścił. Raz ja w lewo, ja w prawo, on w lewo, on w prawo. I ignorując moje wkurwienie malujące sią na twarzy zagonił mnie z powrotem do sypialni.
-Czego? – syknęłam ale ten popchnął mnie bezceremonialnie na łóżko. Wpół leżąc, wpół siedząc przyglądałam mu się z przegryzioną wargą. Nie wiedziałam co za chwilę się stanie ale wiedziałam, że nie czas na rozmowy. Nie teraz, nie tu. Podobała mi się jego stanowczość.
-Jestem z ciebie dumny. Nowa gwiazda nam się narodziła. – mruknął niby obojętnie i chwycił za nogawki moich spodni.
-Wolałabym nie być celebrytką, jak ty, Leto, ale artystką.
-Nie jestem celebrytą. – warknął i jednym ruchem zdarł ze mnie sztruksowe spodenki. Na twarzy pojawił mi się rumieniec gdy dosłownie pożerał mnie wzrokiem. Miałam na sobie koronkowe czerwone stringi więc było jeszcze gorzej. Oczy sunęły zachłannie po mojej nagiej skórze aż dołączyły do nich dłonie. Jego muskularne ramiona otoczyły mnie i przyciągnęły do siebie.
-Gratulację za wspaniałe show. – uśmiechnął się. Nie wytrzymałam napięcia kumulującego się między naszymi spotkanymi wzrokami i po prostu przyssałam się do niego. Ten w ułamku sekundy zdarł ze mnie górę od dresu i pozostałam w samej bieliźnie. Teraz to ja byłam bardziej wygłodniała i usiadłam centralnie na nim. Już czułam małego Leto. Rozpięłam jednym szybkim ruchem rozporek jego spodni a następnie skarpety, które nawiasem mówiąc mi się nie podobały. Stylista, pff.. Czułam, że za chwilę nie wytrzymam jeśli go nie poczuję. Nasze spragnione usta się spotkały, języki połączyły w mokrym, leniwym pocałunku. Wtedy odpłynęłam na inną planetę, w tym przypadku Marsa. Rękami oplotłam go wokół szyi, zaś nogami w pasie. Pomogło mi gdy sam usiadł na tyłku i w takiej pozycji, ja na nim, mogliśmy się dokładnie czuć. Na chwilę się odsunęłam, chciałam widzieć jego przystojną twarz.
Ten zachłannie się przysunął, ale przytrzymałam jego głowę. Oboje patrzyliśmy na siebie oczarowani.
-Wiesz, jesteś piękny. – palnęłam. Może i popełniłam błąd ale robiłam ich masę i to nie robiło żadnej różnicy. Jared nie wytrzymał i pocałował mnie namiętnie. Jęknęłam głośno i zaczęłam pieścić go po torsie. Dłońmi sunęłam powoli i mozolnie po linii obojczyka, potem po klatce piersiowej aż nie wytrzymałam i popchnęłam go by leżał. Szybko osunęłam się niżej i zaczęłam całować jego seksowny brzuch. Miałam pod tym względem słabość. Musnęłam językiem pępek stanowiący centrum tego seksownego miejsca a ten zamruczał podekscytowany. Dosyć tej gry wstępnej! Usta znów znalazły się na poziomie jego twarzy gdzie zaczęłam całować go po szyi i policzkach. Jared od razu zapłacił mi za poprzednie pieszczoty i zdjąwszy mój biustonosz zaczął pieścić piersi. Widać ten koleś musiał się podniecić zanim wejdzie w kobietę. Zniecierpliwiona odczekałam na odpowiedni moment i zdjęłam jego bokserki w symbol miśków. Spojrzałam zachłannie na jego skarb a ten tylko uśmiechnął się brudno. Szybko rozpiął zapięcie mojej ostatniej części ubrania i tak byliśmy już nadzy. Przed momentem wejścia patrzyliśmy sobie długo w oczy i niestety to ja przegrałam tą nierówną walkę. Założyłam szybko żółty kapturek na jego męskość po czym nabiłam się na nią. Uczucie było nieziemskie. Nie wiedziałam jaki to kaliber, ale i tak był wielki. Zaczęłam się powoli poruszać, w tym czasie on położył dłonie na moich biodrach by pomagać w płynności ruchów. Oparta po bokach jego głowy powoli i dostojnie go ujeżdżałam. Widząc jak mu dobrze aż się uśmiechnęłam. Nie uważałam się za jakąś mistrzynię w tym co robię a widok zadowolonego mężczyzny sprawiał każdej kobiecie radość. Było nam coraz lepiej aż lekko przyśpieszyłam. W tej pozycji doskonale pocierał się o moje wnętrze i obojgu dawało nam to przyjemność. Gdy czułam, że już nie długo, Leto usiadł, posadził mnie sobie na kolanach i spojrzał głęboko w oczy. Coś niepokojącego z nich odczytałam ale już po chwili zapomniałam o czym myślałam. Jared kochał się całym sobą aż nie minęło wiele i mój jęk przypominający płacz został ukryty w jego ustach. Po wszystkim opadłam z nim na łóżko wtulając się w jego klatę.
-Dziękuję ci bardzo. – szepnęłam – to było wspaniałe.
Nie wiedziałam czemu, ale brakowało mi w tym wniosku jeszcze jednego. Może dwóch słów. I znowu w mojej głowie zaczęła się bitwa na kosy i armaty.
-Kochasz go, ty głupia walnięta idiotko, kochasz! – wrzeszczał krasnal.
-To tylko seks, oboje czerpiecie tylko przyjemność z seksu a poza nim się nienawidzicie.
Zamknęłam szybko swoje dwie klapki i spojrzałam na Jareda dyszącego cicho pode mną.
-Co chciałeś mi powiedzieć na scenie? – spytałam cicho.
-Ja.. Ram, ja sam nie wiem. – westchnął.
-Wiesz, powiedz. – naciskałam.
-Powiem ci tylko jedno: złoto i srebro.
-Co? – skrzywiłam twarz.
-Złoto i srebro. – uśmiechnął się i pocałował czule w usta – no srebro.
-Przypaliła ci się łepetyna od tego światła na scenie czy co!? – fuknęłam – mów, rzesz!
-Sam nie jestem pewien czy wolę srebro czy złoto. – zachichotał. Westchnęłam ciężko i szybko ubrałam swoją najobrzydliwszą, zgniło zieloną piżamę.
-Spadaj, wracaj do Amy. – wycedziłam siadając na skraju łóżka. Zazgrzytałam zębami widząc jak jego ptak się podnosi.
-No wynocha rzesz! – krzyknęłam.
-Mogłabyś pomyśleć kim jest Złoto a kim Srebro. – pokazał mi język.
-Jak ci wybiję zęby to będziesz miał samo złoto w gębie! – syknęłam – a sio!
-Złoto jest mądrzejsze. – mruknął. Nie zdążyłam trafić go butem w głowę więc tylko gdy zamknął za sobą drzwi i uciekł jak typowy kochanek, warknęłam głośno i z powrotem rozłożyłam się na łóżku. Żadne złoto czy srebro nie zakrzątało mi głowy, byłam zbyt zajęta. Zajęta marzeniami o karierze na scenie. 
 
Dopiero następnego dnia coś wleciało mi do ucha a drugim wyleciało. Nie miałam pojęcia o czym wczoraj mówił i tym bardziej nie miałam ochoty próbowania zrozumienia. Ten czubek miał zryty beret więc nic mu nie mogło pomóc. Zeszłam na dół na śniadanie i na szczęście wszyscy już jedli. Widząc jednak Amy i jej smutny wzrok wbity w twarz coś zakuło mnie w samo serce. Jasna cholera, Ramona! Koleś staje pomiędzy wami dwoma najlepszymi przyjaciółkami! Jakim prawem je rozdziela?! Nie, to się w głowie nie mieści. I to jeszcze taki dureń jak Jared. Szlak by to wszystko! Usiadłam nadąsana obok Amy, która zaszczyciła mnie wzrokiem. Widziałam w nich smutek ale też zamrugała parę raz oczami. Od razu odczytałam znak. Szybko się ewakuowałyśmy i idąc w stronę parku położonego obok hotelu zastanowiłam się co takiego mogło sprawić, że wysłała mi wzrokowy znak, którego używałyśmy czasami. Amy zatrzymała się przy drewnianej ławce i usiadła. Zrobiłam to samo i dopiero wtedy spojrzała mi w oczy.
-Ram, muszę ci coś powiedzieć. Wiesz, że ci ufam, tak? Nie mów nikomu.
-Już się boję.. – jęknęłam. Bałam się, że zraniłam ją wczorajszym numerkiem z Jaredem. Na pewno by się załamała gdyby dowiedziała się co takiego robi jej przyjaciółka i chłopak.
-Ja.. – wzięła głęboki oddech po czym odchrząknęła – ja.. ja jestem w ciąży.
Na początku zakrztusiłam się śliną i wybuchnęłam śmiechem ale to było najgorsze co mogłam zrobić. Amy spoglądała na mnie spode łba aż się ogarnęłam i poważnie spojrzałam jej w oczy.
-Słuchaj..  – westchnęłam – to nie było wcale śmieszne.
-Ramona, ja czuję się ostatnio beznadziejnie. Mam takie zmiany nastrojów że raz chcę skakać ze szczęścia a potem płakać.. rzygałam dzisiaj rano i wczoraj, i jeszcze przed wyjazdem..
-Matko, wiesz kim jest ojciec? – spoważniałam – byle tylko nie ten wielki murzyn.
-To nie śmieszne! – wrzasnęła i po chwili po policzku spłynęła jej srebrna łza. Przytuliłam ją a ta, zawsze taka twarda suka i bezlitosna baba, rozpłakała się. Najgorsze było to, że prawdopodobnie nie znała ojca. Poza tym to niszczyło jej karierę modelki i do tego związek z Jaredem, który i tak był już całkiem pojebany. Nie, to nawet nie był związek. Jared, rozerwany pomiędzy Amy i, co tu dużo mówić, mnie powodował, że każdy z naszej trójki znajdował się w trudnej sytuacji. Tak cholernie nie chciałam jej zranić ale siła wyższa przyciągała mnie do Jareda.
-To 4 miesiąc. –zapłakała.
-Kto jest ojcem? Przypomnij sobie! – warknęłam odciągając ją od ramienia na którym płakała. Amy przez chwilę wpatrywała się tępo w chodnik aż wreszcie powiedziała jedno imię: Jared.
Nie mogłam nic powiedzieć. Zatkało mnie. Od samego początku sam związek na dłuższy okres Amy z kimkolwiek wydawał mi się bzdurą a do tego dziecko? Amy nienawidziła dzieci! Zupełnie jak ja! Smród, płacz i bród. No i do tego zero snu przez resztę życia. Poza tym sam Jared nie wydawał mi się najlepszym ojcem. Te jego ciągłe trasy, płyta, fani. To wszystko się nie zrobi samo.
-Jesteś pewna? On wie? – szepnęłam.
-Nie. – odpowiedziała szybko – i się nie dowie, słyszysz?! Ja nie wiem co robić!
Nie wyglądała najlepiej. Zwykle ubierała się w obcisłe rzeczy i dopiero po dłuższym przyglądaniu się jej brzuchowi można było stwierdzić, że lekko wystaje. Na twarzy jawiły się łzy a usta drżały.
-Nie kocham się z Jaredem, nie może tego odkryć! – odpowiedziała na moje pytanie – omijam go! Sama myśl, że za parę miesięcy będę miała dziecko mnie poraża.. co z moją karierą?!
-Co ty pieprzysz?! – syknęłam – nie możesz do końca to ukrywać, powiedz mu! Musisz urodzić to dziecko..
-Nic nie muszę. – przerwała mi – nic nie muszę. Jestem dorosła, nic nie muszę.
Powtarzała jak w transie. Jej oczy poruszały się szybko, jakby obserwowała czy nikt nie podsłuchuje.
-Nie usuniesz.. – ledwo wydusiłam. Amy dobrze wiedziała przez co JA sama przeszłam i co chciała zrobić moja sama mamusia.
-Nie mam wyboru. – szepnęła – nikt oprócz nas się nie dowie.
-Nie zrobisz tego. – zacisnęłam zęby i zaczęłam ją potrząsać – to chore! Nawet ja, chociaż nienawidzę dzieci, uważam, że to morderstwo! Do jasnej kurwy, powiesz o tym Jaredowi czy sama mam do niego iść!?
-Nidzie nie idziesz.. – szepnęła po czym zupełnie skapitulowała i się rozpłakała. Przytuliłam ją natychmiast ale zupełnie nie wiedziałam co mam robić. Jared mógł zareagować jakkolwiek, mógł to zaakceptować ale też uciec z wrzaskiem. Wierzyłam jednak w Amy, w jej człowieczeństwo, i starałam się przekonać, że musi wybrać dobrze.
-Okej.. – podniosła głowę. Czarny makijaż rozmazał jej się po całej twarzy – postanowiłam.
Wsłuchiwałam się w skupieniu jej monologowi.
-Może nie jestem w nim zakochana po grób i możliwe, że ja nigdy się nie zmienię. Nadal będę tą zimną suką poszukującą nowych wrażeń. Powiem ci Ram, mi tego brakuje. Tak już mam, że monotonia u mnie jest gorsza niż śmierć.
-Do czego pijesz? – syknęłam.
-Daj mi skończyć! – krzyknęła – daj mi do kurwy skończyć.. ale mimo wszystko coś tam do niego czuję.. a może ja jednak.. sama nie wiem.. nauczyłam się żyć bez tego uczucia i teraz nie wiem co to takiego „miłość”. Nie wiem, po prostu nie wiem.. ale gdy zrobiłam test ciążowy to zobaczyłam.. zobaczyłam te wielkie stadiony i autobus.. i powiedz mi, gdzie tu miejsce dla dziecka? Ani dla niego, ani dla mnie to nie ma sensu.. więc.. więc albo usunę ciążę..
-Nie.- wtrąciłam.
-.. albo zostawię Jareda. Tak będzie najlepiej.
Umilkłam na parę długich, ciągnących się w nieskończoność minut.
-Pochujałaś. Oszalałaś! Nie chcesz szczęścia, nie chcesz wreszcie tego, czego pragniesz! Wypuścisz sobie to szczęście, tak? W ogóle usuń ciążę, zostaw Jareda a potem się zabij! – westchnęłam ciężko – kobieto, masz szansę wreszcie się cieszyć życiem.
-Ramona.. Ja byłam szczęśliwa wcześniej. Bez tego obowiązku, bez żadnego.. bez żadnej klatki. Czuję się jak w zamknięciu. To nie dla mnie.
Przegrana odpuściłam, ale nie to chciałam z nią utargować. Chciałam by z nim została, przecież dziecko nie może psuć związku, ale przeciwnie, umacniać więzi! Chyba moje poglądy na te tematy są zbyt staroświeckie.  Wróciłyśmy do hotelu i wpadłyśmy jedynie na Shannona. Na jego pytającą minę odpowiedziałam:
-Babskie sprawy.
Nikt nie miał się dowiedzieć. Według Amy każdy miał być szczęśliwy, bo Jared nie zawróci sobie głowy bobasem, fani będą mieli zespół na każdy moment a ja będę mogła „związać się z Jaredem”. Aż robiło mi się nie dobrze. Nie dlatego, że mogłabym być z tym grzybem, ale dlatego, bo jakby nic wejdę na miejsce Amy. Nie chciałam tak. Po paru godzinach, podczas gdy zespół udzielał wywiadu jednemu z magazynów, spakowałyśmy się i mogliśmy udać się do autobusu. Jednocześnie czułam ulgę, z drugiej strony trasa nie była taka zła. Zupełnie inaczej ją sobie wyobrażałam. Za dużo niespodzianek. Wieczorem, w drodze do Los Angeles, chłopaki zaproponowali pokera, oczywiście rozbieranego, ale Amy szybko się wycofała. Leto nie był aż tak głupi. Odczekał aż moja przyjaciółka zniknie w drzwiach swojej sypialni aż mógł się wydrzeć:
-O co jej chodzi!? – spojrzał na mnie.
-No co tak siedzisz, debilu?! Idź do niej! – syknęłam cicho. Po paru siarczystych przekleństwach wstał i poszedł do niej. Amy miała trzy opcje: powiedzieć prawdę, rzucić go albo milczeć. Widząc zrezygnowanego Leto wracającego od Amy aż mnie prawie rwało w środku by wykrzyczeć prawdę. Leto pokazał mi ruchem ręki bym poszła z nim do łazienki. Szybko się tam zamknęliśmy a ja czekałam aż wykrzyczy co swoje.
-Ty na pewno wiesz o co jej chodzi! Błagam, powiedz! Co ukrywa? Powoli zaczyna mnie to denerwować.
-Jared, nie mam pojęcia. – wzruszyłam ramionami.
-Nie dostajesz Oscara, mów! – podszedł do mnie i złapał za nadgarstki. Szybko mu je wyrwałam i wycofałam się do tyłu.
-Jared, nie mam pojęcia..
Leto zbliżył się niebezpiecznie do mnie i przyparł do ściany. W połowie mi się to podobało, w połowie nie.
-Mów. – uśmiechnął się mimo woli.
-Wypuść mnie. Co ty sobie myślisz?! – odepchnęłam go – przywiążesz mnie do łóżka i wymusisz zeznania?
-Kuszące. – przytaknął.
-Leto, kim ty jesteś? – wycedziłam.
-Nie zmieniaj tematu. Co ona ukrywa? – syknął.
-Jesteś aż taki beznadziejny, że szukasz pomocy u jej przyjaciółek? Nie no, teraz to pokazujesz jaki jesteś męski i takie tam! WYPIERDALAJ DO JEJ POKOJU I POGADAJ!
-Nienawidzę cię. – uśmiechnął się jak debil i migiem wybiegł z łazienki. Z moich ust przez cały wieczór wychodziły siarczyste epitety pod adresem tego zjebanego czubka. W końcu mnie to zmęczyło i zasnęłam w swojej wnęce. Następnego dnia okazało się, że jesteśmy już w Los Angeles. Amy wyglądała jak wrak człowieka, chyba płakała. Leto próbował jej dogadzać, cały czas zwracał się do niej per „kochanie” albo „kotku” ale to nie robiło na niej wrażenia. Zrozumiałam, że najzwyczajniej ona nigdy go nie kochała. I zrobiło mi się jego przykro. (O)błędne koło. Prawdopodobnie Amy nigdy do niego nic nie czuła, on prawdopodobnie właśnie dowiedział się co to zauroczenie a ja? Ha?! Ty głupia żmijo, to również zauroczenie. Jeszcze się przekonasz! Szybkie śniadanie w towarzystwie każdego nie poprawiło nam humoru. Była bardzo przymulona. A dla Jareda zbliżała się godzina zero. Biedak nie wiedział, że zamierza zostać porzucony. Ale Stone była w tym mistrzem. Porzucała codziennie, od 6 lat odkąd przeniosłyśmy się do LA. Autobus zajechał pod samo centrum, gdzie mieliśmy się rozejść. Ja czekałam tylko na Amy, która posłała mi ostatnie spojrzenie i podeszła do Jareda. Dokładnie przyglądałam się jego reakcji. Najpierw szok, potem wściekłość aż wreszcie niedowierzanie i smutek. Zwyczajny, czysty, przeszywający ciało smutek. I ból. Amy odwróciła się szybko i biegiem do mnie podeszła. Ciągnięta za łokieć spojrzałam na Jareda, który przyglądał się jak odchodzimy. Litość wypływała z moich oczu. Zwykle mi go było przykro. Wróciłyśmy do mieszkania gdzie Amy porzuciła walizki i zamknęła się w swojej sypialni. Chciałam do niej zagadać ale w odpowiedzi usłyszałam cichy szloch w poduszkę.


"I won't soothe your pain
I won't ease your strain
You'll be waiting in vain
I got nothing for you to gain

I'm taking it slow
Feeding my flame
Shuffling the cards of your game
And just in time
In the right place
Suddenly I will play my ace

 Nie złagodzę twego bólu
nie ulżę twemu napięciu
będziesz czekała na darmo
nie mam ci nic do zaoferowania

A ja spokojnie
podsycam swój płomień
tasując karty twojej gry
a w odpowiednim czasie
w odpowiednim miejscu
nagle zagram asem z rękawa"

~*~
Przepraszam. Miało być krócej, miało się mniej dziać ale poniosło mnie. Naprawdę mnie poniosło. Oryginał był krótszy, moja misja „skrócenia” nie powiodła się, wręcz jest jeszcze gorzej pod względem długości. Chyba 11 stron. Inni w 11 stronach mieszczą zajebisty tekst, jeden, dwa wątki a ja napiszę 40 ale słabych. Chociaż sama nie wiem czy dzisiaj wyszło mi lepiej czy gorzej? Wzięłam sobie do serca komentarz Rockmenki, w którym porównano mnie do Mody na Sukces. Nawet inne zarzuty wydawały mi się drobnostką przy samym porównaniu do tego serialu. Cóż, wreszcie ktoś zmieszał mnie porządnie z błotem ale cieszę się, że jest ten pierwszy, złyyyy komentarz. Później będzie coraz lepiej. I w tekście i z samą mną. Bo chociaż chcemy szczerzej opinii, to każdemu zrobi się przykro, gdy coś w co wkładamy serce, zostanie porównane do tego.. serialu, co nie? Ale powiem też drugie : krytyka najbardziej motywuje. Więc dziękuję i jak do księdza: „Obiecuję się poprawić” bo mnie na to stać. Czasami gorszy, lepszy humor przechodzi na tekst i tak już jest. Dzisiaj zjebałaś mi humor Rockmenko, ale wieczorem znów było dobrze. ;] Ale mam prawo do obrony, co nie? Więc proszę, wyciągam Antywirusa i piszę:
1.Opowiadanie jak dla mnie jest za mało spójne, akcja toczy się za szybko [..] Za mało realizmu w tym wszystkim. Wiem, że to ma być fikcja, ale powinna być napisana płynnie i przejrzyście.
Rozumiem, że dla niektórych opowiadanie wydaje się oporne ze względu na długość i treść (średnio 10 stron i parę długich scen kolejno po sobie). Rozumiem, że oczekuje się dłuższych opisów by akcja nie pruła jak osobowy z Warszawy do Torunia ale tak już mam, że opisy przedłużyły by to do 20 stron a tego nie chcemy, right? A robienie z jednego rozdziału 3 lub 4 nie sprawia mi przyjemności. Próbowałam, wyszły notatki zamiast rozdziały. Wydaje mi się, że nie dodaje tego codziennie i macie prawo uporać się z moim badziewiem. Jestem pewna, że skoro i ja ogarniam (ta, która nie rozumiała oneta) to i wy ogarniacie. Jednak nikogo do tego ogarniania nie zmuszam. Nie lubicie = nie czytacie.
2. Poza tym nie podoba mi się to, że Jared mówi, że kocha tą Amy, za chwilę idzie do Ramony i mówi jej to samo.
Część mojego opowiadania jest sprzeczna, ale czy słyszeliście kiedykolwiek o tym, że facet zakochuje się w dwóch kobietach i jest zmuszony wybrać ? Naciągane, ale prawdziwe. Nie będzie tak do końca, wszystko wyjaśni się w następnych rozdziałach.  Być może najpierw połączy ludzi zwykły seks a za tydzień coś zaskoczy we łbie i kuku.
3. Podobały mi się opisy zbliżeń, choć jak dla mnie za krótkie i mało szczegółowe.
Będą dłuższe i bardziej szczegółowe. ;) Pisałam to bez większego doświadczenia, rzuciłam się na głęboką wodę. Nigdy wcześniej nie pisałam zbliżeń dwóch ludzi i nie wiem czy udało mi się wypłynąć z tej wody. U mnie jednak nie pisze centymetr po centymetrze, daje czytelnikowi sposobność do poruszenia wyobraźnia a nie czytania wszystkiego na tacy. Akurat twoje erotyki są zajebiste ale ja niestety tak pisać nie potrafię.
Dziękuję za uwagę.
+za pomyłki przepraszam, specjalnie zerwałam noc żeby edytować...
++dla zdołowanych: dziecko zniknie tak szybko jak się pojawiło. :D

8 komentarzy:

  1. Jak dla mnie bomba. Ciekawa jestem co z tego wyniknie i czy to naprawdę dziecko Jareda ;> Ja też bd na tym koncercie 8 więc może się zobaczymy ^^ Pozdrawiam ;-**

    OdpowiedzUsuń
  2. Od kiedy przeczytałam o tym dziecku, cały czas pytam sama siebie "czy to jego dziecko?" (jakbym znała na to odpowiedz)ale nie wiem i dlatego jestem strasznie ciekawa co będzie dalej.
    To dziecko mnie trochę zdołowało, a może to tylko ja mam zły dzień... Na pewno mam!
    Co do mojego bloga, zły dzień w moim wykonaniu równa się całkowity brak ochoty na cokolwiek, w tej chwili mam ochotę napisać coś typu: "Nadszedł wielki kataklizm, nikt nie przeżył. Koniec. " Ale tego nie zrobię, komentarz o nowym rozdziale na twoim blogu niesamowicie mnie rozweselił... Tak ja uwielbiam twoje opowiadanie ;)W ten sposób zyskałaś swojego pierwszego fangirls'a.
    To że w tle bloga leci muzyka zauważyłam dopiero po jakiś 15 minutach. Nie dlatego że jestem głucha czy coś ;), tylko dlatego że na laptopie mam prawie te same piosenki, myślałam że miałam włączonego playera. Nie mogłam pohamować uśmiechu kiedy usłyszałam Don't Stop Believin - kocham tą piosenkę! Tak samo jak Rape me. Słuchasz tego samego co ja,tzn. samych zajebistych rzeczy ;D
    Pozdrawiam i czekam na więcccej!

    OdpowiedzUsuń
  3. mjuzik leci!! podoba mi się!! :DD wgl rozdział genialny xD ale dziecko!? szok!! tylko pytanie: Jareda czy nie Jareda? ;D no bo w końcu jego dziewczyna spała z kim popadnie xD teraz ma nauczkę na przyszłość ;D a Twój dopisek "dziecko zniknie tak szybko jak się pojawiło" sprawił, że nie mogłam przestać się śmiać xDD no ale ja już tak mam ;D nikt nie jest w stanie pojąć czasami mojej psychiki, nawet ja sama ;DD ok. kończę, bo mnie z komputera wyganiają.. łosie jedne... xD pozdrawiam i czekam na rozwój kolejnych akcji xDD :**

    OdpowiedzUsuń
  4. jakiś czas temu trafiłam tu zupełnie przypadkowo i tak pozostałam ..
    na początku rozdziały trochę mnie męczyły ... lubię czytać fan ficki i nigdzie chyba nie spotkałam się z takimi długimi rozdziałami, ale już się przyzwyczaiłam, a nawet bardzo mi się to podoba ! :D
    Według mnie piszesz świetnie... pomijam drobne literówki, bo to zdarza się każdemu ;)
    Nie masz za co przepraszać, bo jak dla mnie długość tego rozdziału jest idealna nic dodać nic ująć.
    Fajnie opisujesz ich zbliżenia, podoba mi się.
    Z niecierpliwością czekam na następny rozdział ;)
    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. O! Te dwa plusy to dla mnie ;D Dziękuje, od razu mi lepiej ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. no więc tak (taak wiem, nie zaczyna się od 'no więc'): rozdział-tasiemiec, ale ja lubię takie - przynajmniej jest więcej opisów i akcji, wszystko to jakoś inaczej się układa, niż byś miała go rozerwać na 3 lub 4 oddzielne rozdziały. Amy mnie po prostu wkurwiła - zaliczyła wpadke, jej wina,ale ucieka od odpowiedzialności i chce wykonać najzwyklejsze w świecie morderstwo. mimo iż mi się to nie podoba, to jednak jest Twoja fikcja,prawda? poza tym muszą być jakieś zwroty akcji, no i Jared tatusiem? no proszę Cię,tego mi nie rób,to by było straszne XD a jeśli chodzi o Ram, to wydaję mi się, że ona sama nie wie, czego chce. niby się zakochała, wie że Amy nic do Jarka nie czuje a jednak cały czas coś ją powstrzymuje od wzięcia spraw w swoje łapki. podsumowując: rozdział mimo iż fajny, to jednak wiem, że stać Cię na więcej :) a niech będzie te 10 stron, może być nawet 20, bylebyś pisała i zaskakiwała mnie tak jak to robisz z każdą notką :)
    pozdrawiam :*
    www.the-struggle.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. OMG! Powiedziała mu! Ooooo! a tu taki dopisik jest! Nie jest w ciąży czy usunie czy będzie wypadek i poroni? Ciekawe... Rozdział supcio, jak zawsze. Czekam na kolejny. U mnie 9 notka. Krótka, ale coś wyjaśnia. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Miło mi slyszeć te komenty ;) Nie wiem czemu ale na tym etapie opowiadania gdy go pisalam po prostu stwierdzilam, ze na dziecko.. Jeszcze za wczesnie. Wiec sie nie bojcie. :D

    OdpowiedzUsuń